|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-07-2019, 02:40 | #121 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 34 - IX.04; nd; przedpołudnie IX.04; przedpołudnie; Espaniola; ; hotel “La Luna”; sala główna; gorąc, sucho, na zewnątrz mżawka Wszyscy Okazało się, że w nocy w “Senior Marco” nikt, nikomu, w niczym nie przeszkadzał. I wszyscy wstali w całkiem radosnych humorach, świeży i wypoczęci. Więc rano wszyscy spotkali się w komplecie na śniadaniu w sali głównej. Śniadanie było serwowane przez Lilly o złotym uśmiechu więc tym bardziej się wydawało smaczne. Powodów do zmartwień raczej nie przysparzały odniesione wczoraj albo wcześniejsze rany. Gdy Vesna sprawdzała stan tych ran nie miała powodów do niepokoju. Lewe ramię Arii wydawało się ładnie goić. Podobnie Alex i Pazur chociaż oberwali w korpus co zawsze było stanowiło większe ryzyko od postrzałów kończyn to jednak ich rany też wyglądały na czyste. Podobnie ciężka rana nogi Marcusa wyglądała czysto i zwiadowca powoli wracał do zdrowia. I chociaż nie była weterynarzem to rana Buregra też wydawała się w porządku. Tylko z ranami Morgan nie było zbyt różowo. Co prawda nie wyglądały na zabrudzone i nie znalazła w nich śladów zakażenia. No ale też jakiejś poprawy od wczorajszego zakładania opatrunków też nie było widać. Postrzały wyglądały jakby dziewczynka oberwała przed chwilą. Okazało się, że dobrze iż uzupełniła swoją apteczkę w klinice doktrora Garcii bo na ten jeden poranek sporo poszło jej tych opatrunków. No ale na szczęście jeszcze więcej jej zostało. Anton zaś mógł przy śniadaniu wspomnieć sobie niespodziankę jaką mu sprawiła Lilly. Gdy Morgan i Vesna skończyły kąpiel i zastukały do drzwi jego pokoju mógł wreszcie skorzystać ze swojej kolejki do kąpieli. A na dole spotkał Lilly która z ciepłym, sympatycznym uśmiechem zaprosiła go do środka. Co więcej okazało się, że jeśli miałby ochotę mógłby skorzystać z jej usług i umiejętności bo już i tak jej za to zapłacono. Trafiła mu się okazja do zrelaksowania się pod okiem i ręką profesjonalistki. Już samo pozbycie się przepoconego ubrania przyniosło ulgę a zanurzenie się w ciepłej wodzie po całym dniu w tej południowej spiekocie po prostu było czystą rozkoszą. A tu jeszcze Lilly była skora dorzucić swoje uśmiechnięte i sympatyczne trzy grosze. Poranek przy wspólnym stole pod opieką uśmiechniętej kelnerki był więc całkiem przyjemny. I to pomimo, że od rana Słońce atakowało ten ziemski padół jakby chciało wszystko spalić na wiór. Jednak w tej krainie wiecznej wilgoci i nadmiaru wody wydawało się to nierealne. Wystarczyło jeszcze zapłacić za to śniadanie, zacząć znosić swoje bagaże z pokoi do furgonetki, pożegnać się z Lilly i można było ruszać w drogę. Alex znów się zjeżył gdy tylko wyszedł na podwórze i ujrzał swoją furę bez przedniej szyby i okopconą od przodu. Wewnątrz wciąż było czuć irytujący swąd spalenizny. W świetle dnia te rany jakie odniósł pojazd wydawały się jeszcze bardziej widoczne niż wczoraj. No ale sama maszyna była w lepszym stanie niż na to wyglądała bo uszkodzenia mimo, że rzucały się w oczy od razu to były powierzchowne i nie ingerowąły w żywotne części pojazdu. Dlatego Runner gdy wszyscy znaleźli się na pokładzie wyjechał z werwą jakby prowadził pojazd prosto z fabryki Forda. Lilly jeszcze pomachała im na drogę gdy stała przy bramie aby zamknąć za nimi i już jechali przez Crew na południe. Minęli posterunek gdzie wczoraj Anton dobijał targu z miejscowym szeryfem i chwila potem już zostawiali Crow za tylnym zderzakiem. Teraz, gdy detroidzki kierowca nie musiał wlec się w kolumnie wozów jechał ze swadą i widać było, że sprawia mu to przyjemność. Chociaż znacznie mniej przyjemny był przeciąg jaki buszował przez całą drogę podczas jazdy. Brak frontowej szyby dawał się we znaki. Jeśli ktoś był na krótki rękaw to po dłuższej chwili robiło się po prostu chłodno nawet w tak upalny dzień. Przeciąg utrudniał też widzenie pod prąd a z powodu szumu także słyszenie i mówienie. Jechało się więc zauważalnie mniej przyjemnie niż ten kawałek jaki zdążyli wczoraj przejechać z Nice City zanim nie zostali zaatakowani przez motocyklową bandę. Jednak zaletą takiej energicznej jazdy chłopaka z Novi było to, że po trasie której nie pokonywał pierwszy raz do Espanioli zajechali może w godzinę czy dwie. No jeszcze przed morderczym Słońcem południa w czasie sjesty. Kto wie? Może wczoraj też by im się udało dojechać przed ciemną nocą jeśli jechało by się tak sprawnie jak dzisiaj? No ale dzisiaj można było o tym sobie gdybać tak samo jak wczoraj. Okopcona, granatowa furgonetka zwolniła dopiero gdy wjechała w zabudowania Espanioli. Tutaj była jakaś większa osada chociaż w porównaniu do Nice City to była drobnica. Może trochę większa osada i tyle. No ale Alex bez trudu znalazł hotel z jakiego odjeżdżali w piątek. - Chyba są. Fury stoją. - oznajmił Runner gdy wjeżdżał na parking przed hotelem. Wyglądał na jakiś dawny hotel czy motel o dwóch kondygnacjach. Ale wydawał się na pierwszy rzut oka całkiem przyzwoicie zachowany i zadbany. A napis przed wejściem głosił “Hotel La Luna”. W hotelu trójka jaka była już tutaj wcześnie, wśród gości, rozpoznała kilka znajomych twarzy. Marcusowi mignęły znajomy z poprzedniej nocnej eskapady, młody Ricardo który skinął mu głową na przywitanie. Siedział razem z dwoma kolegami jakich Marcus i Vesna rozpoznawali tylko z widzenia. Okazało się, że reszta odpoczywa, liże rany, zbiera siły przed wyprawą albo korzysta z uroków osady lub tego lokalu. - A nie mieliście przyjechać wczoraj? - zapytał jeden z towarzyszy Ricardo patrząc ciekawie na tych nowych i tych trochę mniej nowych znajomych. - A gdzie George? - zapytał drugi widząc, że nie widać patykowatego młodzika który z nimi pojechał do Nice City. No ale w końcu albo ktoś poszedł po szefa albo może sam po coś zszedł na dół. Więc trójka jego wcześniejszych pracowników rozpoznała go od razu a nowi mieli okazję go właśnie poznać. Facet był jeszcze dość młody chociaż wiek młodzieńca już dawno miał za sobą. Był też starannie ogolony i uczesany co już wyróżniało go wśród hotelowych gości i pracowników. Miał eleganckie spodnie od garnituru ale był bez garnituru. W samej aksamitnej koszuli z ciemnego materiału. Buty też miał wypastowane chociaż akurat buty psuły mu ten efekt bo wyglądały na jakieś terenowe. No i wyglądu dobrze ubranego dżentelmena dopełniał pas z bronią. Zarówno tą w kaburze jak i w pochwie. No federacki szlachcic pełną gębą. - A witam! No nareszcie jesteście! - uśmiechnął się wyciągając przed siebie ręce jakby doczekał się wreszcie spodziewanych ale spóźniających się gości. - Jak minęła podróż? Jesteście cali? Mieliście być wczoraj. Skąd to opóźnienie? - zapytał gdy stanął przed nowo przybyłą grupką i przeszukał ją wzrokiem. - I cóż to za nowe twarze? - zapytał widząc ludzi jakich jeszcze dotąd nie miał okazji poznać.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-07-2019, 23:06 | #122 |
Reputacja: 1 | Poprzedni wieczór. “Senior Marco”
|
23-07-2019, 01:03 | #123 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zVOuRQPPdoo[/MEDIA] VIII.30; południe. Dzień przed opuszczeniem Nice City
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
26-07-2019, 03:22 | #124 |
Reputacja: 1 | Espaniola
|
26-07-2019, 03:25 | #125 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
26-07-2019, 16:35 | #126 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 35 - IX.04; nd; popołudnie IX.04; nd; popołudnie; wioska Johansena; wnętrze zagrody; kompleks główny; skwar, sucho, na zewnątrz pochmurno Wszyscy Na zewnątrz wciąż był jeszcze dzień. A jednak wydawało się, że karawana wozów wylądowała w całkiem innym świecie. W świecie wiecznego półmroku, wilgoci i zieleni. Ledwo pojazdy opuściły południowe rogatki Espanioli a zaraz wjechały w całkiem inny świat. Tam i tu mijali albo przejeżdżali dotąd przez skrawki dżungli ale wówczas zdawała się ona być ucywilizowana, opanowana, nie zdawała się sprawiać kłopotu. Co innego gdy wjechali w świat dżungli. Świat ządzący się całkiem odmiennymi prawami. Dżungla zdawała się dusić wszystko co nie było dżunglą z czym miała kontakt. Drogę, niebo, stare wraki, porzucone budynki i samochody które przedzierały się przez błotnistą, zaniedbaną drogę. Można było pojąć dlaczego Espaniolę okoliczni uważali za skraj świata. Może nie była to takie miasteczko jak Nice City ale jakaś osada cywilizacji była. A odkąd zanurzyli się w tym prawie tunelu w jaki przez dekady zaniedbań zamieniła się droga no to wydawało się, że nie ma tutaj żywego człowieka. Poza tymi co się znajdują w wozach z mozołem jadących tą starą drogą przez dżunglę. Do tego co prawda przestało padać ale niebo dalej było zachmurzone co dodatkowo dodawało ponurych barw temu nasiąkniętemu błotem, kałużami, wilgocią i komarami światu. Z konarami leżącymi na drodze, czasami tak wielkimi, że trzeba było albo powoli je objeżdżać albo zatrzymywać się i zsuwać je z drogi. Wreszcie jednak dojechali do zarośniętej przez dżunglę wioski która wyglądała jakby od dekad nikt tu nie mieszkał. Przejechali powoli przez nią aż dojechali do odgrodzonego od reszty budynku dawnej szkoły zamienionej obecnie w mały fort dla lokalnej społeczności. Tym razem nie było problemów z wjazdem i ktoś otworzył im główną bramę przez którą wjechały kolejne samochody. W furgonetce Detroitczyków z powrotem wsadzoną przednią szybą jechało się dużo przyjemniej. Co prawda szyba nie była oryginalna z tego modelu co potrzebowali ale była na tyle dobra, że za pomocą taśmy, kleju i innych wynalazków mechanikowi i kierowcy udało się ją zamontować na miejscu przed wyjazdem. Alex nawet rzucił uwagę, że jakieś kratki czy inne osłony na tą szybę by można zamontować. No ale już na to nie mieli czasu. Praca w padającej na zewnątrz mżawce była średnio przyjemna. Ale do pewnego stopnia nawet niosła ulgę w tej południowej spiekocie. No ale potem to co napadało zaczynało parować więc panowała tu wieczna szklarnia pod otwartym niebem. Okazało się, że tubylcy przez ostatnie dni nie próżnowali. I chociaż osmolenia, przestrzeliny czy wyłamania z ostatnich walk nadal były widoczne no to jednak widać też były nowe rzeczy. Nowe drzwi, nowe dechy jakie zabiły te wyłamane, nowe barykady i właściwie chyba udało się odtworzyć system obronny sprzed ostatniego ataku dzikunów. Za to nie było żadnych ciał. Ani ludzi, ani psów, ani bestii. A do zmroku było jeszcze ze dwie czy trzy godziny. No i na terenie dawnej szkoły wreszcie było widać większy kawałek nieba. Co prawda pochmurnego ale i tak było jakoś tak jaśniej i pogodniej niż w trzewiach tej cholernej dżungli. No i byli też sami tubylcy. Trudno było powiedzieć, żeby powrót Federatów witali radośnie. No ale jednak otworzyli przed nimi bramy no i nikt do nich nie celował ani nie groził. Można było uznać, że tubylcy ich tolerują. Spotkanie obu stron zaczęło się od rozmów przywódców. Czyli ledwo pojazdy zaparkowały, ekipa z karawany z nich wysiadała, miejscowi jeszcze za bardzo nie kwapili się aby jakoś podejść i zagadać, karawaniarze zresztą też gdy przed podwórze dostrzegli Johansena o posturze zdrowo wyglądającego wikinga z nadwagą. Mimo swojej tuszy szedł energicznie zmierzając wprost w stronę gości. Federata był o wiele młodszy i szczuplejszy, wydawał się przy nim wręcz kontrastować jak to szlachcic przy jakimś wójcie. A jednak oni pierwsi się przywitali i rozmawiali. Federata poprosił o kwaterunek na noc i gościnę. Skończyło się na kwaterunku i zaproszeniu do wspólnego stołu chociaż szef karawany sam zaproponował pomoc gości w tych przygotowaniach do wspólnego posiłku. No i dalej jakoś to poszło gdy obydwaj przywódcy dwóch społeczności odeszli rozmawiając o czymś. Nie przypominało to kłótni więc i gościom i tubylcom niejako dało to zielone światło do pokojowej koegzystencji. Pewnym wyjątkiem jednak była Lee. Która z sympatycznym uśmiechem podeszła do pary z Detroit i przywitała się z nimi ciesząc się z ich powrotu. - Dobrze, że wróciliście. - powiedziała tak po prostu. Kolejnym wyjątkiem była rodzina Antona. A dokładniej młoda dziewczyna zdawała się budzić naturalną ciekawość rówieśników. Nie było ich zbyt wiele a przynajmniej nie tak bliżej. Ale gdy widać było, że dorośli nie rzucą się zaraz sobie nawzajem do gardeł to podeszli zaciekawieni i samochodami i przybyszami którzy nimi przyjechali. No a wśród nich naturalną, dziecięcą ciekawość budziła Morgan. Ona też zresztą wydawała się ciekawa swoich równieśników. No i osobną gwiazdą okazał się Burger. Wydawało się, że lokalna dzieciarnia uwielbiała psy bo obskoczyła go próbując głaskać, zabawiać, dopytywać się o imię chyba nawet bardziej niż o Morgan. A na Antona to w ogóle zwracali minimalną uwagę jakby świat dorosłych ich nie interesował póki to nie było potrzeby aby te dwa światy się przeniknęły. - A możemy się z nim pobawić? Bo nam zostało mało naszych psów. - zapytał któryś z dzieciaków nawet nie bardzo było wiadomo czy Antona czy Morgan. W każdym razie udało się dojechać przez ten kawałek dżunglii do osady Johansena. Tym razem przed zmrokiem. I bez nerwowych scen z obu stron. Goście mogli zostać na miejscu właśnie jako goście. I panowało ogólne przekonanie, że rano ruszą do dżungli aby wybić tyle dzikunów ile się da. Van Urk jednak nie był tak całkiem w ciemię bity więc zarządał pokazania dwóch schwytanych już dobre kilka dni temu karawaniarzy. Johansen po chwili zastanowienia zgodził się i wspólnie ustalili, że karawaniarzy będą reprezentować dwie osoby z czego jedną Federata bez wahania wyznaczył Vesnę. W końcu była medykiem i mogła fachowo ocenić stan jeńców oraz udzielić im pomocy gdyby była potrzeba. Drugą osobę mogła sobie dobrać do woli. Vesna jak się okazało była też głównym mechanikiem konwoju. Bo nawet sam szef gdzieś w międzyczasie prosił ją aby zerknęła na jego wóz bo odkąd najechał na coś czy wjechał to coś zaczęło skrzypieć. Podobnie Ricardo który jakoś dawał radę kierować wozem Lamay’a podszedł do niej później prosząc by spojrzała na tą osobówkę bo coś tam zgrzytało i w ogóle a nie chciał by Lamay po wyjściu z aresztu tubylców miał do niego żal o zaniedbanie wozu. A tymczasem i van Detroitczyków wymagał jeszcze trochę poprawek bo w Espanioli zdołali głównie zamontować przednią szybę a na resztę niezbyt starczyło im czasu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
28-07-2019, 10:43 | #127 |
Reputacja: 1 | Espaniolę zostawili za sobą i w końcu ruszyli ku wiosce tubylców, co Marcusowi popsuło chyba dobry humor. Indianin zdawał się być jego odzwierciedleniem, przyglądając się z zaciekawieniem zmieniającemu się krajobrazowi oraz lasowi w który coraz bardziej wjeżdżali. Najwidoczniej zaczynał się czuć jak u siebie i już obmyślał swoje pomysły. - Duchy będą pomyślne dla nas. Wiele bestii padnie a ja zdobędę sporo trofeów. - rzekł Dziki Pazur do Marcusa. - Cieszę się, że wrócił ci humor. Uważaj jednak na tutejszych z wioski. Nie są taki mili jak się może wydawać. Póki są zmuszeni do współpracy to tacy pozostaną. - mruknął "Buźka" przesuwając po ostrzem noża po przedramieniu, sprawdzając jego ostrość. Nie miał zamiaru odchodzić po wszystkim, nie wyrównawszy rachunków za kradzież sprzętu. Tym razem też nie miał zamiaru tak rzucać się na pierwszą linię walki jak ostatnio. Teraz główną robotę mieli odwalić ci z bronią palną, automatami. On był zwiadowcą i to na tym miał zamiar się skupić, walkę zostawiając jako ostateczność. Wioska tubylców zdawała się odżywiać, naprawiana od czasu wizyty nocnych gości. Nawet Van Urk chyba dogadywał się z miejscowymi, przez co dali im możliwość sprawdzenia co z porwanymi, choć zdaniem Marcusa powinni już dawno ich uwolnić. Ważniejszym jednak było, by załatwić tą robotę z dzikunami i ruszyć w końcu dalej, ku bagnom i zaginionemu czołgowi. Teraz opuściwszy pojazd ignorował już obecność smarkuli, uznając że jest tutaj tylko zbędnym balastem i wolał też nie prowokować jej ojczulka do głupich zachowań. Dżungla i jej mieszkańcy powinna sama zajmie się nieostrożnymi osobnikami.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
05-08-2019, 03:16 | #128 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ic7Ibl9I5CQ[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
06-08-2019, 01:50 | #129 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 36 - IX.05; pn; ranek IX.05; pn; ranek; wioska Johansena; wnętrze zagrody; kompleks główny; ciepło, sucho, na zewnątrz mgliście i słonecznie Wszyscy Ranek okazał ciepły i pogodny. Chyba było nawet nieco chłodniej niż w nocy. W nocy bowiem wydawało się, że dżunglę trawi jakaś nocna gorączka i trudno było oddychać od tego zawilgoconego powietrza. Trudno było też zasnąć od tych wszystkich małpich i ptasich pisków i skrzeków jeśli ktoś nie był przyzwyczajony. A właściwie nikt z karawaniarzy nie był. Wieczorem goście zostali zaproszeni na wspólną kolację. Podano całkiem smaczne steki z dodatkiem różnych owoców. Z dyskusji okazało się, że mięso pochodzi z ubitych psów i dzikunów. Miejscowi nie zmarnowali mięsa i zakonserwowali co się im udało więc przynajmniej na dniach nie groził im głód. Wspólne wieczerza w naturalny sposób sprzyjała zatarciu się podziałów których do końca zasypać się jednak nie dało. Podział na “my i oni” był z miejsca wyczuwalny. Ale jednak już nie było tej atmosfery wzajemnej wrogości, podejrzeń i braku zaufania jednych do drugich. Miejscowi skądeś powyciągali instrumenty i zaczęli na nich grać. A do tego śpiewy, klaskanie, taniec w świetle wieczornych ognisk. Ludzie tańczyli boso na ubitym piach weselili się ciesząc się z okazji przeżycia kolejnego dnia. Okazało się, że plemię Johansena zdążyło przez te kilka dni ponaprawiać większość zniszczeń przy bramie i ogrodzeniu więc dla nich to też była pierwsza okazja by odetchnąć z ulgą, odsapnąć i zrelaksować się. Jeszcze przed wierzerzą Vesna i Lee odwiedziły rannych na piętrze dawnej szkoły. Wyglądali lepiej niż w tamtą straszną noc gdy wdarły się tutaj dzikuny. Byli czyściejsi, nie zawalały ich rozbryzgi juchy, mieli świeże opatrunki ale to nadal byli jednak ranni od kłów i pazurów ludzie. Zbyt weseli więc nie było i panowała typowa, szpitalna atmosfera gdzie mówi się przyciszonymi głosami, ktoś kaszle, ktoś jęczy, ktoś charczy. Tylko zapach był inny. Pachniało jakimiś ziołami. We trójkę zdążyli się zająć jeszcze pojazdem. We trójkę bo do Vesny dołączył Alex co pewnie pod względem wiedzy praktycznej o pojazdach zawyżał okoliczą średnią. No i Lee którą niejako Johansen przydzielił Vesnie do pomocy. No rzeczywiście dziewczyna na silnikach czy zawieszeniu nie miała pojęcia. Ale dłonie rzeczywiście miała zręczne i była pojętna. We trójkę stanowili całkiem zgrany zespół moto-mechaników. Okazało się, że van Urk musiał wjechać na jakiś kamień czy korzeń bo coś mu przebiło fragment blachy i szorowało po asfalcie. Na szczęście udało się to wyjąć i zaklajstrować łatą z jakiejś przyniesionej przez Lee blachy. W pojeździe Lemay’a też poszło dość gładko i uszkodzenie było niewielkie. Przez to wszystko jednak nie zdążyli się zająć własnym vanem gdy zadzwonił gong na kolację. No a kolacja jakoś samoistnie przekształciła się w wieczorną potańcówkę przy dźwiękach trąbek, bębenków i gitar. Na kolacji goście z karawany dostali osobny stół przy jakim mogli spocząć. Tubylcy zajmowali więcej miejsca. W cenrum siedział Johansen o posturze i zwyczajach ucztującego jarla wikingów. Gdzie indziej dało się dojrzeć Lee albo Rachel która nadal kuśtykała i widać było na niej biel bandaży. Lee zresztą jako jedna z pierwszych podeszła podczas zabawy do stołu gości i nachyliła się nad Alexem i Vesną pytając czy mają ochotę zatańczyć. No a po wieczorze przyszła noc. Czas odpoczynku. Karawaniarze dostali do dyspozycji jedną klasę do spania na piętrze. Na te kilkanaście posłań co było ich w komplecie było w sam raz. Tylko Vesna i Alex zostali zaproszeni przez Lee do jej prywatnego grajdołka. Okazało się, że zdążyła go uprzątnąć i wewnątrz pachniało jakimiś kwiatami albo ziołami. A posłanie chyba na trzy osoby nie było przewidziane a jednak jakoś się zmieścili. A po nocy nastąpił ranek. Ciepły i orzeźwiający, skąpany w porannej mgle dżungli niosącej ze sobą zapach wilgoci. Przez zagubioną w dżungli osadę przechodziły dźwięki i obrazy budzącego się dnia. O tym mglistym poranku przygotowano śniadanie, także dla gości. Dziś atmosfera była poważniejsza bo było wiadomo gdzie niedługo wyruszy większość drużyny gości. Dlatego po śniadaniu zaczęły się przygotowania. Sprawdzano broń, amunicję, szykowano zapasy, pakowano torby i plecaki. Był też czas aby zmienić opatrunki. Podczas porannego przeglądu medycznego Vesna miała okazję się przekonać, że najbardziej poszkodwani z karawaniarzy są Marcus i jego indiański kumpel. Alex i Aria zdrowieli w oczach. Burger podobnie. Rany Zimma nie goiły się najlepiej ale po paru dniach od feralnej nocy czas zrobił swoje więc była nadzieja, że jakoś się z tego wyliże. Hoffman wyglądał trochę lepiej a u szefa karawany rany zdawały się goić bardzo ładnie. Zmartwień mogła dostarczyć tylko Morgan której rany coś nie chciały się goić i dalej wyglądały jakby dopiero co oberwała. Nawet dość drobna ranka na łydce wciąż wyglądała jak świeża.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
10-08-2019, 08:34 | #130 |
Reputacja: 1 | Pokój może i mieli, może i dogadywali się już z miejscowymi ale Marcus ciągle podchodził do całej sprawy zimno i z rezerwą. Ciągle zresztą nosił efekt działalności tubylców, jakby nie ich kradzież i porwanie to on nie oberwałby tak wszedłszy w niebezpieczny teren. Może też dlatego nie bawił się tak jak reszta na wieczornej imprezie, która poprzedzała dzienne polowanie. W odróżnieniu od Marcusa - Dziki Pazur w miarę łatwo dostosował się do otoczenia. Podczas całego wieczoru rozmawiał z tutejszymi wypytując o dzikuny, ich zwyczaje, mocne i słabe strony. Spytał również czy przewodzi im przewodnik stada czy też mają swoją królową, jak to w obecnych czasach się zdarzało wśród zmutowanych zwierzaków gdy pojawiały się w większej ilości. Rankiem wszyscy przygotowywali się do wyprawy, która miała przynieść rozwiązanie problemu miejscowych. Cholerne marnowanie czasu, choć dla Marcusa były to dodatkowe dni i bonus do wynagrodzenia za robotę. Dlatego też przygotował się na tyle na ile mógł sprawdziwszy swoje wyposażenie. Tym razem nie miał zamiaru dać się tak załatwić jak ostatnio.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |