Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2019, 02:40   #121
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - IX.04; nd; przedpołudnie

IX.04; przedpołudnie; Espaniola; ; hotel “La Luna”; sala główna; gorąc, sucho, na zewnątrz mżawka




Wszyscy



Okazało się, że w nocy w “Senior Marco” nikt, nikomu, w niczym nie przeszkadzał. I wszyscy wstali w całkiem radosnych humorach, świeży i wypoczęci. Więc rano wszyscy spotkali się w komplecie na śniadaniu w sali głównej. Śniadanie było serwowane przez Lilly o złotym uśmiechu więc tym bardziej się wydawało smaczne.

Powodów do zmartwień raczej nie przysparzały odniesione wczoraj albo wcześniejsze rany. Gdy Vesna sprawdzała stan tych ran nie miała powodów do niepokoju. Lewe ramię Arii wydawało się ładnie goić. Podobnie Alex i Pazur chociaż oberwali w korpus co zawsze było stanowiło większe ryzyko od postrzałów kończyn to jednak ich rany też wyglądały na czyste. Podobnie ciężka rana nogi Marcusa wyglądała czysto i zwiadowca powoli wracał do zdrowia. I chociaż nie była weterynarzem to rana Buregra też wydawała się w porządku.

Tylko z ranami Morgan nie było zbyt różowo. Co prawda nie wyglądały na zabrudzone i nie znalazła w nich śladów zakażenia. No ale też jakiejś poprawy od wczorajszego zakładania opatrunków też nie było widać. Postrzały wyglądały jakby dziewczynka oberwała przed chwilą. Okazało się, że dobrze iż uzupełniła swoją apteczkę w klinice doktrora Garcii bo na ten jeden poranek sporo poszło jej tych opatrunków. No ale na szczęście jeszcze więcej jej zostało.

Anton zaś mógł przy śniadaniu wspomnieć sobie niespodziankę jaką mu sprawiła Lilly. Gdy Morgan i Vesna skończyły kąpiel i zastukały do drzwi jego pokoju mógł wreszcie skorzystać ze swojej kolejki do kąpieli. A na dole spotkał Lilly która z ciepłym, sympatycznym uśmiechem zaprosiła go do środka. Co więcej okazało się, że jeśli miałby ochotę mógłby skorzystać z jej usług i umiejętności bo już i tak jej za to zapłacono. Trafiła mu się okazja do zrelaksowania się pod okiem i ręką profesjonalistki. Już samo pozbycie się przepoconego ubrania przyniosło ulgę a zanurzenie się w ciepłej wodzie po całym dniu w tej południowej spiekocie po prostu było czystą rozkoszą. A tu jeszcze Lilly była skora dorzucić swoje uśmiechnięte i sympatyczne trzy grosze.

Poranek przy wspólnym stole pod opieką uśmiechniętej kelnerki był więc całkiem przyjemny. I to pomimo, że od rana Słońce atakowało ten ziemski padół jakby chciało wszystko spalić na wiór. Jednak w tej krainie wiecznej wilgoci i nadmiaru wody wydawało się to nierealne. Wystarczyło jeszcze zapłacić za to śniadanie, zacząć znosić swoje bagaże z pokoi do furgonetki, pożegnać się z Lilly i można było ruszać w drogę.

Alex znów się zjeżył gdy tylko wyszedł na podwórze i ujrzał swoją furę bez przedniej szyby i okopconą od przodu. Wewnątrz wciąż było czuć irytujący swąd spalenizny. W świetle dnia te rany jakie odniósł pojazd wydawały się jeszcze bardziej widoczne niż wczoraj. No ale sama maszyna była w lepszym stanie niż na to wyglądała bo uszkodzenia mimo, że rzucały się w oczy od razu to były powierzchowne i nie ingerowąły w żywotne części pojazdu. Dlatego Runner gdy wszyscy znaleźli się na pokładzie wyjechał z werwą jakby prowadził pojazd prosto z fabryki Forda. Lilly jeszcze pomachała im na drogę gdy stała przy bramie aby zamknąć za nimi i już jechali przez Crew na południe. Minęli posterunek gdzie wczoraj Anton dobijał targu z miejscowym szeryfem i chwila potem już zostawiali Crow za tylnym zderzakiem.

Teraz, gdy detroidzki kierowca nie musiał wlec się w kolumnie wozów jechał ze swadą i widać było, że sprawia mu to przyjemność. Chociaż znacznie mniej przyjemny był przeciąg jaki buszował przez całą drogę podczas jazdy. Brak frontowej szyby dawał się we znaki. Jeśli ktoś był na krótki rękaw to po dłuższej chwili robiło się po prostu chłodno nawet w tak upalny dzień. Przeciąg utrudniał też widzenie pod prąd a z powodu szumu także słyszenie i mówienie. Jechało się więc zauważalnie mniej przyjemnie niż ten kawałek jaki zdążyli wczoraj przejechać z Nice City zanim nie zostali zaatakowani przez motocyklową bandę.

Jednak zaletą takiej energicznej jazdy chłopaka z Novi było to, że po trasie której nie pokonywał pierwszy raz do Espanioli zajechali może w godzinę czy dwie. No jeszcze przed morderczym Słońcem południa w czasie sjesty. Kto wie? Może wczoraj też by im się udało dojechać przed ciemną nocą jeśli jechało by się tak sprawnie jak dzisiaj? No ale dzisiaj można było o tym sobie gdybać tak samo jak wczoraj.

Okopcona, granatowa furgonetka zwolniła dopiero gdy wjechała w zabudowania Espanioli. Tutaj była jakaś większa osada chociaż w porównaniu do Nice City to była drobnica. Może trochę większa osada i tyle. No ale Alex bez trudu znalazł hotel z jakiego odjeżdżali w piątek. - Chyba są. Fury stoją. - oznajmił Runner gdy wjeżdżał na parking przed hotelem. Wyglądał na jakiś dawny hotel czy motel o dwóch kondygnacjach. Ale wydawał się na pierwszy rzut oka całkiem przyzwoicie zachowany i zadbany. A napis przed wejściem głosił “Hotel La Luna”.

W hotelu trójka jaka była już tutaj wcześnie, wśród gości, rozpoznała kilka znajomych twarzy. Marcusowi mignęły znajomy z poprzedniej nocnej eskapady, młody Ricardo który skinął mu głową na przywitanie. Siedział razem z dwoma kolegami jakich Marcus i Vesna rozpoznawali tylko z widzenia. Okazało się, że reszta odpoczywa, liże rany, zbiera siły przed wyprawą albo korzysta z uroków osady lub tego lokalu.

- A nie mieliście przyjechać wczoraj? - zapytał jeden z towarzyszy Ricardo patrząc ciekawie na tych nowych i tych trochę mniej nowych znajomych.

- A gdzie George? - zapytał drugi widząc, że nie widać patykowatego młodzika który z nimi pojechał do Nice City.

No ale w końcu albo ktoś poszedł po szefa albo może sam po coś zszedł na dół. Więc trójka jego wcześniejszych pracowników rozpoznała go od razu a nowi mieli okazję go właśnie poznać. Facet był jeszcze dość młody chociaż wiek młodzieńca już dawno miał za sobą. Był też starannie ogolony i uczesany co już wyróżniało go wśród hotelowych gości i pracowników. Miał eleganckie spodnie od garnituru ale był bez garnituru. W samej aksamitnej koszuli z ciemnego materiału. Buty też miał wypastowane chociaż akurat buty psuły mu ten efekt bo wyglądały na jakieś terenowe. No i wyglądu dobrze ubranego dżentelmena dopełniał pas z bronią. Zarówno tą w kaburze jak i w pochwie. No federacki szlachcic pełną gębą.

- A witam! No nareszcie jesteście! - uśmiechnął się wyciągając przed siebie ręce jakby doczekał się wreszcie spodziewanych ale spóźniających się gości. - Jak minęła podróż? Jesteście cali? Mieliście być wczoraj. Skąd to opóźnienie? - zapytał gdy stanął przed nowo przybyłą grupką i przeszukał ją wzrokiem. - I cóż to za nowe twarze? - zapytał widząc ludzi jakich jeszcze dotąd nie miał okazji poznać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-07-2019, 23:06   #122
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Poprzedni wieczór. “Senior Marco”

Bywały chwile, gdy uprzedzenia i stereotypy wpływające do tej pory na życie okazywały się… gówno warte. Porucznik Iwanow przez długie lata miał mieszkańców Miasta Szaleńców za nieodpowiedzialnych lekkoduchów, bez obycia i myślenia długofalowego. Kogoś agresywnego, wiecznie naćpanego i pijanego od wysokooktanówki, na kim nie da się polegać. Rzeczywistość, jak lubiła, dała byłemu wojskowemu z liścia i pokazała że się mylił. Nie pierwszy i nie ostatni raz pewnie, a ta pomyłka była bardzo pozytywna.

Wcześniej nie przypuszczał, że zostawienie córki pod opieką gangerów jest dobrym pomysłem… a tu proszę. Nie dość że dziecko mu opatrzyli, nakarmili, zabawili w granicach rozsądku, to jeszcze pomogli wykąpać i zaprowadzili pod sam próg pokoju, gdzie już ojciec przejął pałeczkę. Podziękował Vesnie, życzył jej dobrej nocy. Pomógł córce wejść do łóżka, nakrył ją kocem i poszedł zadbać o swoją higienę. Jakie było jego zaskoczenie, gdy w łazience natknął się na czarnoskórą kelnerkę.

- Coś się stało? - zapytał nie do końca rozumiejąc co dziewczyna robi w łaźni. Wynajęli kąpiel dla niego i Mori, czyżby przyszła posprzątać między turami? A może chciała pogadać na osobności?

- Stało? - Lilly zmrużyła oczy jakby pytanie Antona z kolei zaskoczyło ją tak samo jak jej obecność jego. - Nie, nie, nic się nie stało, wszystko w porządku. Po prostu jeśli masz ochotę mogę ci potowarzyszyć w tej kąpieli. - kelnerka, barmanka i łaziebna w jednej osobie roześmiała się wesoło gdy po pierwszym zaskoczeniu postanowiła jednak wyjaśnić wątpliwości klienta.

- I pewnie za niewielka opłatą, co? - Rusek uśmiechnął się krzywo, rzucając ręcznik na krzesło przy wannie. Odwrócił się do dziewczyny i podszedł do niej, stając zaraz obok przez co musiała mocno zadrzeć szyję aby popatrzeć mu w twarz.

- Ile ty masz lat, co? - spytał cicho, podnosząc jej brodę i obracając czarną twarzyczkę w prawo i w lewo aby jej lepiej się przyjrzeć. Była śliczna… i młodziutka. Parę lat starsza od Mori, a proponowała towarzystwo w wannie.

- Wszystko już zostało opłacone. Możesz po prostu skorzystać jeśli chcesz. I nie bój się, jestem już dorosła. - dziewczyna dała się złapać za brodę i jakoś nie traciła rezonu ani sympatycznego uśmiechu.

Brwi żołnierza podjechały do góry. Została opłacona? Czyli co, ktoś z ekipy stwierdził że jest takim sztywniakiem któremu pomoże tylko spuszczenie ciśnienia?

- Kto był taki dowcipny? - zadał kolejne pytanie. Puścił jej brodę i wzdychając odsunął się żeby zrzucić bluzę, potem kamizelkę. Od razu poczuł ulgę - Bo to żart, nie?

- Nie wiem czy żart. Ale mnie zapłacono naprawdę. Więc nie chciałbym wziąć gambli za nic. No ale jeśli nie masz ochoty to wyjdę. - Lilly wzruszyła ramionami i chyba nie miała ochoty tak sobie odpuścić ale też nie chciała być nachalna. Dlatego na razie po prostu stała przyglądając się rozbierającemu się mężczyźnie.

Czy wypadało powiedzieć, że ma ochotę aby została i się nim zajęła? A gdyby Mori nagle weszła do łaźni i zobaczyła jak jej stary zabawia się z małolatą ze cztery lata starszą od niej. Przecież do cholery łaziebna mogłaby być jego córką.

- Zostań - wyrzucił krótko, odwracając się do niej tyłem aby ukryć erekcję - Potrzebuję pomocy z plecami, samemu ciężko tam dotrzeć - powiedział szukając wymówki. Wyjaśnienia zachowania które zwykle potępiał. Tylko pomoc przy myciu, nic więcej… nie brzmiało tragicznie.

- Długo tu pracujesz? - spytał wchodząc do wanny.

- Drugi sezon. A ty? Pierwszy raz cię tu widzę. - dziewczyna bez oporów podeszła do balii i stanęła za plecami gościa. Wzięła w dłoń myjkę, mydło i zaczęła je łączyć ze sobą aż powstała przyjemna dla oka i zapachu pianka. Potem zaczęła zmywać kark, barki i plecy gościa.

- Jesteśmy przejazdem. Jedziemy na Południe, do Teksasu. Zatrzymaliśmy się i przypadkowo usłyszeliśmy o ofercie. Nigdy tu nie byłem wcześniej… gorąco u was jak w piecu - wymamrotał, dając się dziewczynie zajmować jego higieną. Miała delikatne, zręczne ręce. Drobne, o wąskich palcach i bez zgrubień na opuszkach. Raczej nie nosiła na co dzień broni, ani nie pracowała przy łopacie. Iwanow złapał się na tym, że rozmyśla czy między udami też jest tak przyjemnie miękka. Albo na pośladkach…
- To… to kto… - potrząsnął głową - Komu mam podziękować za prezent?

- Ves.
- odpowiedziała krótko szorując zawzięcie jego plecy a potem każde z ramion z osobna.
- Kawał chłopa z ciebie. - zaśmiała się bo przy jego rozmiarach rzeczywiście wydawała się drobniutka. Całkiem szybko się uwinęła. Potem przesunęła się nieco z profilu zanurzonego w balii mężczyzny i zaczęła szorować mu pierś.

- Armia dbała, dba i zawsze będzie dbać o swoich synów i córki - odpowiedział automatycznie regułą wbitą do głowy i powtarzaną setki, jeśli nie tysiące razy. W domu, w koszarach, nowym rekrutom, obywatelom stref resocjalizacyjnych.

- Rozmówię się z Ves… - sapnął, zamykając oczy, ale nim to zrobił przyglądał się twarzyczce tuż obok siebie i dziękował za pianę pokrywającą powierzchnię wody. Bez niej zrobiłoby się niezręcznie. - Przyjechaliśmy z Nowego Jorku… a ty? Skąd jesteś?

- Stąd.
- dziewczyna zamoczyła myjkę w wodzie opłukując ją z piany. Oparła się o krawędź balii i popatrzyła wesoło na siedzącego wewnątrz Antona.
- Mam ci umyć coś jeszcze? Bo górę masz już zrobioną. - zapytała wskazując na świeżo umyty tors i ramiona. Od razu lepiej! Wydawało się, że woda przekazuje ciału pozytywną energię pozwalając naładować wypalone w ciągu dnia akumulatory.

Najchętniej Rusek dałby dziewczynie konkret do pucowania, bardzo dokładnego. Tylko ten głupi głos rozsądku który darł się w głowie, że to jeszcze dziecko, on jest dorosły…
Mówiła, że przecież też jest już dorosła, a Mori grzecznie czekała na górze, razem z Burgerem.
- Zamknij drzwi - rzucił pod wpływem chwili i wskazał je palcem - Na klucz.

- Są zamknięte. Na klucz.
- dziewczyna uśmiechnęła się patrząc najpierw w stronę zamkniętych drzwi a potem z powrotem na siedzącego w balii Antona. Widocznie czekała na jakiś ciąg dalszy.

- Na klucz - powtórzył za nią, przekręcając się żeby móc na dziewczynę patrzeć. Drobna, młoda… śliczna. Do tego ten czarujący uśmiech tym bardziej zniewalający, że kontrastujący z czarną skórą.
- Słuchaj… Lilly, tak? - popatrzył jej w twarz - Jeśli chcesz możesz wyjść stąd, powiem Ves że wyszło… jak trzeba. - skrzywił się, albo próbował uśmiechnąć - Mogę być twoim ojcem, jestem stary. Nie musisz mi nic więcej myć - pokazał znowu na drzwi i po wyraźnym momencie wahania dodał - Ale jeśli nie masz nic przeciwko staruszkom to zapraszam - z ruchu pokazywania przeszedł w gest wyciągniętej zapraszająco ręki - Zdejmij ubranie, szkoda je zmoczyć.

- Myślę, że jakoś sobie poradzimy. - czarnoskóra dziewczyna uśmiechnęła się całkiem sympatycznie i zaczęła rozpinać swoją koszulę. Potem ją zdjęła, to co miała pod spodem też i w końcu została bez niczego prezentując swoje młode, jędrne ciało. Ale tylko na chwilę. Bo zaraz przekroczyła przez brzeg balii i dołączyła do czekającego tam Antona.

- Aleś ty śliczna, dziecinko - żołnierz wymamrotał, łapiąc ją pod pachami jak dziecko i podniósł trochę do góry ponad swoją głowę, a potem posadził sobie na kolanach. - Chodź do staruszka - sapnął, kiedy wydało się co ukrywa piana w wannie. Lilly to nie przestraszyło, o nie. Szybko okazało się, że te drobne, ciemne rączki potrafią więcej niż Rusek mógłby wymagać. Robiła z nim co chciała, a gdy skończyła, pomogła mu wyjść z wanny, wytrzeć się i ubrać... jak na porządną kąpielową przystało.

Po wszystkim wrócił do pokoju, gdzie na łóżku pod oknem spała w najlepsze jego córka, dzieląc materac z czarnym brytanem, który podniósł łeb na dźwięk otwieranych drzwi, ale widząc kto wchodzi złożył go znowu na łapach.
Rusek zajął drugie łóżko i nim pomyślał żeby zapukać do pary z Det i podziękować, powieki mu odpały. Usnął, a rano nie pamiętał kiedy ostatni raz od dwóch lat tak dobrze spał.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 23-07-2019, 01:03   #123
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zVOuRQPPdoo[/MEDIA]

VIII.30; południe. Dzień przed opuszczeniem Nice City


Pomysł Alexa aby zdobyć paliwo być niezły, naprawdę świetny… i jak to z większością świetnych pomysłów Alexa było, szybko wskazał palcem kto się zajmie jego realizacją. Oczywiście on sam mógłby to zrobić, lecz jako wyjątkowo zajęty człowiek pozwalał się Vesnie odciążyć, a skoro i tak miała chody w Petro, grzechem byłoby ich nie wykorzystać…
Tak właśnie trafiła na kanapę Roxanne, do jej gabinetu zaopatrzonego w cudownie sprawną klimatyzację, lodowato zimne białe wino i paterę świeżych owoców o jakiś technik w Det tylko czytała, albo czasem jadła z puszki. Najsmaczniejszy kąsek jednak siedział tuż przed nią, mówiąc o nepotyzmie i kolesiostwie, lecz takim tonem i z takim uśmiechem, że jeszcze nie zamykał dróg do negocjacji, wręcz przeciwnie.

- A kto mówi o nepotyzmie?
- spytała z czarującym uśmiechem, bujając stopą i bawiąc butem na szpilce, huśtając nimi na palcach.

- No właśnie tak się zastanawiam. Mówił ktoś coś? - Roxy oderwała wzrok od buta bujającego się na stopie Vesny i popatrzyła na nią z wesołą ironią jakby obie się przesłyszały o tym nepotyzmie. - Mam nadzieję, że nie wpadłaś na lody bo mi się skończyły. Chociaż mam mrożoną herbatę jeśli masz ochotę. - prezes Petro lekko uniosła brwi aby przeprosić swojego gościa za tą drobną niedogodność ale wydawało się, że i tak jest zadowolona z jej wizyty i świetnie się bawi.

- To pewnie ta klima - Vesna zerknęła do góry wymownie i szybkim ruchem sięgnęła do torebki, a z niej wyciągnęła pudełko z czekoladkami i postawiła na stoliku. - Proszę, co prawda nie są zimne, ale czekolada zawsze smakuje, bez względu na temperaturę - kiwnęła głową absolutnie bez podtekstu - Pozwolisz, że to tym razem ja będę tą co karmi. Głupio tak wiecznie z pustą ręką przychodzić - podniosła pudełko z blatu, wyciągając je do Murzynki.

- Czekoladki? - Murzynka uniosła brew i na twarzy wykwitł jej wyraz zastanowienia. - No dobrze, że jesteś kobietą. Bo mogłabym to uznać za jakieś amory. Albo co gorsza łapówkę. - powiedziała odbierając w końcu bombonierkę. Otworzyła je i oczom dwójki kobiet ukazały się czekoladowe słodkości w swoich przegródkach.
- O rany… prawdziwe czekoladki! - Roxy wyglądała na zachwyconą. No ale w końcu prawdziwe czekoladki! Takie jak kiedyś! Murzynka czule przesunęła palcami po tych przegródkach i posłała gościowi uszczęśliwione spojrzenie i podobny uśmiech. - Gdybym była zimnokrwistą suką za jaką mnie zwykle mają musiałabym zapytać co za to chcesz. - powiedziała z ironią i przesunęła pudełko w stronę gościa.
- Proszę, częstuj się, nie daj mi tego zjeść samej. - uśmiechnęła się ciepło.

Panna Holden nie dała się prosić, lecz zanim wyjęła jedną ze słodkości, przesiadła się na kanapę obok Roxy.
- Prócz tego paliwa? Nie, nic… przecież sama wiesz, że to nie łapówka. Inaczej zaczęłabym właśnie od niej, a nie od prośby. Więc spokojnie, nic złego z tego nie wyniknie - parsknęła, biorąc okrągłą czekoladkę i pakując sobie powoli między wargi. - Pomyślałam że skoro ostatnio ty mnie częstowałaś czymś pysznym, czas się zrewanżować i dobra - przewróciła trochę oczami - Wkupuję się w łaski przyszłej szefowej… tak odrobinę. Odrobinkę nawet.

- Uznam to za żart. Bo gdyby naprawdę to obie byśmy miały kłopoty.
- rzekła Roxy trochę jakby miało to dać jej gościowi do myślenia. Ale na razie póki były tutaj same i czuły się ze sobą swobodnie i przyjemnie to tak w żartach mogły sobie właśnie pożartować. Roxy sięgnęła po czekoladkę i odgryzła połowę.
- Mmmm! Pycha! Miód w gębie! - roześmiała się z rozkoszą przeżuwając słodki kwadracik w swoich pełnych ustach. - A z tym paliwem to o co chodzi? - zapytała niewinnie wkładając sobie w usta pozostałą połówkę czekoladki.

- Tak jak ci mówiłam, chciałam spytać czy nie dałoby się zorganizować beczki wysokooktanówki na tę misję w dżungli? - powiedziała, zbliżając się do niej niby przypadkiem gdy sięgała po kieliszek wina ze stolika otarła się o jej ramię piersiami.
- Nie przeczę, przydałoby się. Tutaj, u źródła wiadomo że czysta i bez dodatków śmiecących w silniku. No i przecież nie żadne prezenty czy coś. Potrącisz mi na raty z wypłat gdy wrócę - uśmiechnęła się - Bo to ostatnia moja misja w terenie na długi czas. Odpalę gambel, kupuję tutaj dom i padam ci do nóg.

- O czyli chodzi o paliwo? Beczkę paliwa?
- Roxy popatrzyła w tak ładnie wyeksponowany dekolt panny Holden i sama też sięgnęła po swój kieliszek. Upiła łyk, przełknęła, odłożyła czekoladki na oparcie sofy i popatrzyła z zaciekawieniem na Vesnę. Na jej twarz, dekolt, zaczęła sunąć palcami po jej policzku, szyi i w końcu po rąbku dekoltu. Vesna czuła jak jej palec przesuwa się po jej krągłościach przyjemnie jej podrażniając i pobudzając.
- I widzę masz plany, wielkie plany co do tego miasta. I jesteś dla nich i dla tej beczki paść mi do nóg? - zapytała filuternie jakby ciekawa jak bardzo jej gościowi zależy na zrealizowaniu tych planach i czy przypadkiem się z nią nie droczy.

W ramach odpowiedzi Shultzówna przejechała językiem po wargach, a potem powoli zsunęła się z kanapy na kolana prosto do stóp Murzynki i pocałowała jej kolano. Położyła dłonie na ciemnej łydce, wodząc po niej palcami od góry do dołu. Ustami też schodziła coraz niżej, aż doszła do kostki, przez co musiała się obniżyć i wypiąć, wyginając kręgosłup.

- Ojej… chyba naprawdę ci zależy… - Roxy mruknęła z uznaniem gdy palce i usta gościa zajęły się także jej stopami. Gdzieś nad sobą Vesna usłyszała westchnienie przyjemnej ulgi. - Powiem ci Ves, że jeśli jeszcze zawodowo jesteś taka jak na tych konkursach i będziesz okazywać takie zaangażowanie jak teraz w tej pracy to czeka cię świetlana przyszłość w tej firmie. - Roxy roześmiała się rozbawiona i w końcu pochyliła się nad klęczącą przed nią kandydatką na osobistą asystentkę i podniosła ją całując ją w usta.
- A teraz chodź, usiądź tutaj i pokaż mi swoje. - przyszła szefowa i prezes jednej z najważniejszych firm w Nice City i okolicy poklepała dłonią miejsce z jakiego niedawno zeszła Vesna dając jej znak, że teraz czas na zamianę ról.

Alex miał mnóstwo racji, nadając bez krzty zażenowania, że to jego zasługa co panna Holden umie, albo przypadkiem zgarnia. Gdyby nie brał jej w obroty, pewnie nigdy nie umiałaby sprostać wyzwaniu rozmowy kwalifikacyjnej na kolanach chociażby…

- Tobie nie potrafię odmówić - zaśmiała się krótko, wchodząc na kanapę przez co zamieniły się miejscami. Podała jej swoją stopę do zabawy - Zaangażowanie w pracę jest oczywiste, w końcu dla dobra firmy… i twojego, prawda? Żebyś była zadowolona, a zadowolenie szefa, zadowoleniem pracownika - westchnęła.

- Dokładnie tak. Cieszę się, że się rozumiemy tak wyśmienicie. - Roxy ujęła podaną stopę w dłonie i z przyjemnością zaczęła ją głaskać, pieścić, uciskać a w końcu całować. Sama też nieco zmieniła pozycję i usiadła raczej przodem do Vesny znów podając jej swoje stopy na wymianę. Sama zdjęła drugi but Vesny i wtedy wszystko się urwało.

- Oo… A co to? - szefowa Petro była wyraźnie zaskoczona gdy odkryła na stopie swojego gościa autografy pozostawione przez Kristy. I te od markera i te od ust sławnej blondynki.

- To? - technik spytała ze stopą Murzynki przy swoich ustach. Chuchnęła w podbicie, trąciła brodą najmniejszy palec i chwilę possała ten największy nim odpowiedziała.
- Od Kristi, na pamiątkę. Jarają mnie takie rzeczy - wyjaśniła wesoło, nie wdając się w detale. Zamiast tego wznowiła zabawę ciemnymi palcami, po kolei pakując je do ust.

- Od Kristi? Od Kristin Black? - Roxy była wyraźnie pod wrażeniem. I tych autografów i tego kto je zostawił na tej stopie i tego co tam było. - “Z oddaniem Kristin Black”. - przeczytała ze spodniej stopy Vesny. Panna Holden czuła jak tamta wodzi palcem po literach. A w końcu pocałowała jej stopę w tym samym miejscu gdzie Kristi zostawiła jej swój całus na pamiątkę.

- Masz rację Ves, mnie też kręcą takie rzeczy. Jak chyba widać. - roześmiała się wesoło przyszła szefowa przyszłej osobistej asystentki. Bawiła się podstawionymi stopami ale trochę machinalnie.

- Wiesz co? - zaczęła w końcu i aby zwrócić uwagę gościa na to co mówi poklepała swoją stopą w dekolt Vesny a w końcu się tam wygodnie usadowiła. - Ty chcesz tą beczkę paliwa tak? - zapytała raczej retorycznie wodząc palcem po brzegu stopy ciemnowłosej kobiety i patrząc na nią chytrze. - A ja też chcę taki autograf od Kristi. Za samą Kristi też bym się nie pogniewała. Ale sam autograf też mi wystarczy. Jeśli załatwisz mi taki autograf i Kristi no to dostaniesz tą beczkę za darmo. Jeśli ci się nie uda no cóż. No szkoda ale postanowię w ciebie zainwestować i dam ci tą beczkę jako zaliczkę na poczet przyszłej wypłaty. Myślę, że spłacisz ją w miesiąc czy dwa. Co ty na to? - Roxy popatrzyła z wesołymi chochlikami w oczach patrząc jak przyszła osobista asystentka częstuje się jej stopą i jak zareaguje na taką propozycję.

Kandydatka na korposzczurzycę bawiła się stopą w najlepsze, nie odpowiadając przez długie dwie czy trzy minuty, za to prezentując przyszłej szefowej odrobinę relaksu i przyjemności.
- O której kończysz? - gdy wreszcie się odezwała, zadała krótkie pytanie, odzwajemniajać figlarne spojrzenie oraz minę. - Albo masz przerwę na lunch.

- O 15-tej mam przerwę. Kończę o 18-tej. Ale jeśli przyjdziesz tu z Kristi Black to oczywiście te drzwi zawsze będą dla was otwarte. -
Roxy wróciła do nieskrępowanej zabawy stopami Vesny i nawet zaczęła rozpinać sobie guziki koszuli gdy najwidoczniej miała ochotę na dalszy etap tej zabawy.

- Tylko drzwi? - panna Holden zamrugała, łopocząc rzęsami i więcej nie komentowała, biorąc się za okazanie zaangażowania w projekty firmowe oraz dobro przełożonej, ze szczególnym uwzględnieniem jej partii poniżej pasa.



Czas na negocjacjach z Roxy minął nie wiadomo kiedy, a kiedy Schultzówna wreszcie opuściła jej gabinet, przeszła obok biurka Christine i zamieniła z nią parę obowiązkowych zdań, dowcipów i ploteczek… minęło całkiem sporo czasu, ale udało się! W myślach technik już przeliczała beczkę wachy na mile które dzięki niej pokonają. Humor jej dopisywał, więc szła lekkim krokiem w stronę burdelu, pogwizdując pod nosem. Po drodze kupiła na straganie butelkę wody gazowanej z sokiem, a do tego torbę suszonych owoców na przegryzkę bo już robiła się powoli głodna. Droga minęła jej przyjemnie, chociaż zgrzała się w tym upale, na szczęście burdel miał klimatyzację.

- Hej, to ja - przywitała się wesoło z Silvio, stawiając mu na stoliku torebkę owoców, gdyż wspaniałomyślnie zostawiła połowę dla dziennego pingwina przyjaciółki.

- O, to dla mnie? Dziękuję. - Silvio był zaskoczony prezentem i to zaskoczenie przebiło się przez jego maskę zwyczajowego opanowania czasem z pewną nutką irytacji zwłaszcza gdy szefowa znów zarządzała jakieś kosmiczne harce i wszystko stawało na głowie. Ochroniarz zapukał w drzwi, gdy usłyszał szefową otworzył je i zapytał czy może wpuścić Vesnę. Zupełnie jakby pierwszy raz tutaj była. No ale przecież nie była co słychać było od razu po głosie gospodyni.

- No pewnie! Nie trzymaj jej tam dawaj ją tutaj! Ves! Chodź! - ze środka dał się słyszeć wesoły i jak zwykle gdy Vesna odwiedzała swoją kumpelę trochę też zniecierpliwienia i irytacji, że Silvio każe jej czekać i znów się pyta o tą oczywistą oczywistość. A gdy Silvio wpuścił gościa do środka blondynka wdzięcznie doskoczyła do niej, uściskała ją, zarzuciła ręce na szyję i mocno pocałowała.

- Nareszcie jesteś! Tak tęskniłam za tobą! Już się bałam, że pojechałaś do tej głupiej dżungli! Ale to chyba nie dzisiaj co? Zostaniesz? Masz na coś ochotę? - gdy trochę dała luzu sobie i Vesnie na tyle aby móc coś powiedzieć szybko obszukała ją wzrokiem. Sama była ubrana w zwykłą jasną koszulkę i dżinsowe szorty więc spora część pamiątkowych autografów od Ves nadal była widoczna bardzo dobrze.

Złote słoneczko jak zawsze okazywało ten rozbrajający entuzjazm, porywający człowieka jak rwąca rzeka prosto w otchłań spokoju i szczęścia. Technik uśmiechała się szeroko, odkąd tylko weszła do pokoju i ją zobaczyła. Wycałowały się, wyściskały na powitanie i usiadły razem na łóżku, trzymając się za ręce.

- No co ty, przecież bym nie wyjechała bez pożegnania. Jedziemy jutro, dziś jeszcze babski wieczór, ale to potem - spojrzała na nią spod przymrużonych powiek - Ale tak, jest coś na co bym miała ochotę. Przejechałabyś się ze mną do Petro? Próbuję ugadać nam na wyjazd beczkę wysokooktanówki, szefowa rafinerii jest twoją wielka fanką, marzy się jej twój autograf, taki jak zrobiłaś mnie - odgarnęła jej jasny lok z twarzy - Na stopie. W drodze powrotnej możemy wpaść na lody.

Kristi czasami zachowywała się jak klasyczna blondynka i niektóre rzeczy łapała trochę wolniej. Zwłaszcza gdy akurat była radosna i podekscytowana jak choćby teraz gdy okazało się, że jej najlepsza kumpela w mieście jeszcze nie wyjeżdża więc mogą się jeszcze razem zabawić. Pewnie dlatego w pierwszej chwili przyjęła słowa Vesny całkiem gładko, roześmiała się wesoło, pokiwała głową na zgodę ale tak popatrzyła jakby czekała na jakiś ciąg dalszy. Dopiero gdy nie nie nastąpił zorientowała się, że to chyba tak na poważnie było.

- Ale nie, nie, poczekaj, co ty mówisz? Do Petro? Autograf? I jaka beczka? - zapytała z wyrazem konsternacji na twarzy gdy te wszystkie punkty o jakich wspomniała kumpela z Detroit widocznie nie ułożyły jej się w jakąś spójną całość.

- Beczka paliwa. Do nowej fury Alexa. Na trasę - panna Holden wyjaśniła powoli i z ciepłym uśmiechem, biorąc jej dłonie w swoje - Chciałabym cię prosić żebyś się ze mną przejechała do Petro, do panny Millar. Roxy. - doprecyzowała - Jest tam szefową, która dysponuje wolną beczką paliwa i jest twoją wielką fanką. Dodatkowo lubi stopy, dlatego pomyślałam że gdybyś mi pomogła i pojechała w odwiedziny, dała jej autograf… cóż, wtedy chętniej z tą beczką się rozstanie. Zrobiłabyś to dla mnie, Kristi? Bardzo cię proszę…

- Aaaa!
- na twarzy blondynki siedzącej obok czekoladowłosej pojawił się uśmiech zrozumienia gdy dotarło do niej o co chodzi z tą Roxy, beczką i całą resztą. - Aha! A no to pewnie Ves, no pewnie, że się z tobą tam przejadę. Roxy jest bardzo miła. Przejęła ode mnie patronat nad sierocińcem to się tak z kilka razy jak tu jestem spotykamy tak trochę służbowo a trochę charytatywnie. Znaczy ja nadal jestem oficjalnym patronem i robię co mogę no ale wiesz, jak jestem raz do roku to nie mogę tak wiele jakbym chciała. No a Roxy jest tutaj dość krótko no ale jest na miejscu. To dlatego czasem się spotykamy. - gwiazda estrady wyjaśniła kumpeli jakie związki i relacje łączą ją z szefową Petro.

- I chciałaby ode mnie autograf? Na stopie? - upewniła się czy dobrze się rozumieją. I roześmiała się wesoło zaraz potem. - Tym mi się nie pochwaliła. - ten szczegół widocznie ją rozbawił na dobre.
- No pewnie, że jej zrobię taki autograf. A mówiła jaki chciała? Taki z całusem czy bez? Taki grzeczny czy niekoniecznie? Coś jeszcze chciała? Właściwie to ona jest całkiem niczego sobie tak swoją drogą. - zabawa zaproponowana przez Vesnę widocznie przypadła Kristi do gustu bo całkiem wesoło rozważała różne opcje.

Najpierw Vesna pisnęła zachwycona, rzucając się blondynce na szyję przez co obie wylądowały na materacu za plecami, chichocząc jak małe dziewczynki.
- Jesteś najlepsza! - technik zawołała, celując w nią palcem - Pewnie z buziakiem i niegrzeczny najbardziej ją ucieszy… a jak chcesz ja też ci jakiś zrobię, co ty na to?

- Oooo! Zrobisz mi jeszcze jeden?! Ale ty jesteś super Ves! - gwiazda estrady podskoczyła radośnie na łóżku, wyrzuciła z tej radości ręcę do góry a potem objęła nimi szyję Vesny i pocałowała ją a właściwie przewaliła ją na łóżko i wpakowała się na nią tak z tej radości i impetu. - Jak mi zrobisz taki zbereźny autograf w jakimś czaderskim miejscu to normalnie zrobię tej Roxy co tylko zechcesz! - obwieściła jej radośnie wciąż się nad nią pochylając i całując ją jeszcze raz. - To czekaj, zaraz się przebiorę. A może mi coś doradzisz? Bo ja to zawsze mam problem w co się ubrać. Dobrze, że to jeszcze nie koncert. - powiedziała schodząc z kumpeli i z łóżka oraz podchodząc do szafy z ubraniami.

- Najlepiej byś wyglądała w niczym - Ves zaszła ją od tyłu, łapiąc przez pół w pasie i zaglądając przez ramię do szafy - Niestety podobny ubiór zwróciłby za dużo uwagi, jeszcze ktoś zawału dostanie i po co? Zobaczmy to - wychyliła się, zdejmując z wieszaka krótką, kolorową sukienkę w kwiaty maku - Zepnie ci się włosy, podmaluje oko i będzie przepięknie.

- No tak, tutaj można latać na golasa i to jest całkiem fajne. Albo w jakichś fajnych wdziankach. No ale na zewnątrz to jednak nie. - Kristi dała się złapać i zaśmiała się gdy widocznie ten manewr przypadł jej do gustu. - I sukienka? No tak, dawno w niej nie byłam. Masz rację Ves, to będzie w sam raz. - złapała za wieszak podany przez kumpelę i szybko oceniła ciuch po czym bez wahania zgodziła się z ekspertyzą schultzówny. - To idę się przebierać. Tylko nie zapomnij podglądać! - odwinęła się Vesnie i odeszła kilka kroków zaczynając ściągać z siebie jeden zestaw ubrania aby założyć kolejny. A im więcej z siebie ściągała tym więcej było na niej widać autografów od Ves które ją tak kręciły.

- No weź… to nieładnie podglądać
- technik oparła się o ścianę dwa kroki od blondyny i gapiła się otwarcie, robiąc minę zadowolonego kota - Jeszcze pomyślisz, że jakaś lewa jestem, albo co… a powiedz, na długo zostajesz w mieście?

- No jeszcze z miesiąc. Przecież dopiero co przyjechałam. Z tydzień temu. Chyba. -
blondynka skończyła się ubierać i jeszcze tylko założyła kowbojskie buty co nadało jej dość westernowy akcent. Usiadła przed lustrem i zaczęła szybko i wprawnie nakładać dzienny makijaż. - Mam nadzieję, że Roxy mi wybaczy. Ale nie chce mi się czekać na kosmetyczkę. Dojedziemy na miejsce… A! Weź leć do Sylvio i powiedz mu, żeby naszykował samochód bo jedziemy do Petro. Znów będzie burczał, że nic mu nie mówię. No serio Ves, czasami się zastanawiam kto tu dla kogo pracuje… - blondynka pokręciła głową szybko malując sobie usta i przeczesując włosy szczotką. Dzieliła się ze swoją kumpelą jaki to ciężki jest żywot gwiazdy estrady.

- Dobrze, dobrze… już się nie przejmuj. Ja to z nim załatwię - technik pocałowała ją w czoło i szybko wycofała się do drzwi, otwierając je z rozmachem. Energicznie wytoczyła się na korytarz, od razu biorąc na cel dziennego dowódcę pingwinów Kristi.
- Syyyylviooooooo… - zaczęła z niewinną miną, podchodząc i wklejając się w niego. Objęła go w pasie ramionami i zadarła głowę do góry, aby patrzeć mu w oczy z miną lukrowanego szczeniaczka - Będziesz taki kochany i ogarniesz furę, cooo? Bo chcemy jechać z Kristi do Petro, odwiedzić kumpelę.

- Noo weeźź Sylvio no! Nie rób scen! -
mężczyzna w garniturze spojrzał w dół na brunetkę która go niespodziewanie objęła ale zanim zdążył coś powiedzieć doścignął ich okrzyk gospodyni z głębi pokoju. Facet westchnął cicho i wyswobodził się z objęć gościa.

- I pewnie na zaraz? - zapytał odkrzykując pytanie trochę do Vesny a trochę w głąb pokoju.

- No tak! Nie widzisz, że się maluję i w ogóle szykuje do wyjścia?! - gwiazda odkrzyknęła swoją porcję chociaż tak naprawdę ze swojego miejsca Sylvio akurat nie miał szans jej zobaczyć przy toaletce. No ale nie było to chyba zbyt istotne.

- Tak Kristi. - mruknął standardowe potwierdzenie a sam wziął krótkofalówkę i zaczął z kimś rozmawiać. - Sylvio mówi, naszykujcie suva. Jedziemy do Petro. Tak, teraz. - rzucił krótko do ciemnego pudełka z mocnego plastiku i ktoś po drugiej stronie mu potwierdził. Zapytał tylko kiedy pewnie zaskoczony decyzją szefowej tak samo jak przed chwilą jej osobisty ochroniarz.

- Oj Sylvioooo, już nie bądź taki smutny! Kupię ci pączki, jakie chcesz - panna Holden trąciła go ramieniem nie zmieniając wyrazu pyszczka. Cieszyła się, nie tylko z podróży do Petro, czy z otrzymanej dzięki temu beczki paliwa.
Miała szansę pobyć z blondyną sam na sam. Bez Alexów i innych przeszkadzajek. Mogły pogadać, powygłupiać się żeby potem mieć co wspominać, gdy jedna zostanie w mieście, a druga ruszy przez spieczone Pustkowia do dusznej, niebezpiecznej dżungli.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 26-07-2019, 03:22   #124
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Espaniola

Dwie godziny drogi wystarczyły, aby osmalony van zajechał przed “La Lunę” - niby niewiele, lecz nikt nie gwarantował że jazda po nocy przebiegłaby równie bezboleśnie. Zajazdowi w Espanioli brakowało jednego, bardzo ważnego elementu… takiego czarnoskórego i o promiennym uśmiechu. Tutaj nie wchodziło się do środka lokalu z radością, tylko neutralnie. Niektórzy przekraczali próg hotelu z pochmurną miną, zastanawiając się ile czasu minie nim szef wyśle ich w teren i czy ten czas wystarczy aby zamontować znalezioną przed wyjazdem szybę - Vesna była taką osobą, bo kto inny z ekipy wiedział jak dokonać napraw?

- Zamówmy drugie śniadanie i coś do picia - mruknęła Alexowi, klepiąc go na rozpęd lekko po tyłku. Jako mężczyzna miał chyba zapewnić samicy pożywienie… zwłaszcza, że była już głodna po śniadaniu.

Rozpromieniła się dopiero na widok van Urka, schodzącego do nich z piętra. Wyszła w jego stronę, posyłając mu radosny uśmiech.

- Dzień dobry monsieur, niezmiernie się cieszę widząc was w dobrym zdrowiu - dygnęła delikatnie, patrząc mu w oczy - Proszę wybaczyć, mieliśmy po drodze spotkanie z miejscowym gangiem przez co niestety… nasz przyjazd uległ opóźnieniu ze względu na straty w sprzęcie, jak i...otrzymane rany. Podjęliśmy decyzję aby zaczekać do świtu. Jazda rozwalonym autem przez noc nie brzmiała jak dobry plan - stwierdziła niczego nie ukrywając, za to robiąc krok w bok i wskazując na nowe sylwetki.

- Niemniej z Nice City przyjechało z nami wsparcie… ach - drgnęła, podchodząc do szlachcica na odległość niecałych dwudziestu centymetrów. Czuła jego perfumy i wydychane powietrze o lekkim aromacie wina. - Milady prosiła by wam to przekazać - dodała cicho, wyjmując list i kładąc na otwartej dłoni.

Dwójka Iwanowów plus pies też podeszli do człowieka który zszedł z piętra.
- To ten Jedwabnik gadający ął i ęł? - Anton szepnął do gangera, a potem zgarnął córkę pod ramię i przedstawił ich człowiekowi Amari.

- Anton Pietrowicz Iwanow, to moja córka Morgan. I Burger - położył głowę na ziejącym psim łbie - Miło mi. Lady nas zatrudniła, wy macie podzielić się z nami szczegółami. Jak możemy pomóc? - dodał na końcu, wyciągając rękę do powitania.

- Miło poznać. - Federata uścisnął podaną przez mężczyznę dłoń i spojrzał na stojącą obok nastolatkę. I siedzącego na podłodze psa. Wcześniejsze kiwnięcie gangerową głową potwierdziło Antonowi, że to właśnie szef ich karawany.

- Zostaliście zaatakowani? Przez kogo? Gdzie? O jakich stratach mówicie? - szef schował do wewnętrznej kieszeni marynarki list przekazany mu przez Vesnę. Do niej nawet się sympatycznie uśmiechnął widząc jej maniery. I wręczył jej talon na 10 l paliwa jakby na wymianę za przekazany list albo jakiś napiwek. Ale gdy uporał się z listem to chciał wiedzieć więcej o tym co się działo po drodze do “La Luny”.

- Gang nazywa się “White Power”, naziści z mieściny pół godziny drogi od miasta. Z Lafy - Iwanow odpowiedział o tym, o czym miał pojęcie - Tuzin motorów na drodze, kilku udało się zdjąć. Straty w sprzęcie… przednia szyba i karoseria, ale to Ves lepiej powie - uśmiechnął się do techniczki. Tymczasem pies gapił się na Federatę, wywalając jęzor i wyciągając kark w jego stronę, niuchając intensywnie.

- Jak powiedział Anton: przednia szyba, do tego podziurawiona i nadpalona karoseria. Dodatkowo chłodnica oberwała, była spora szansa, że nie dojedziemy - panna Holden zaczęła streszczać co i jak, chowając zwitek talonów w stanik - Zaatakowano nas na drodze, gdy jechaliśmy do Espanioli. Nastąpiła wymiana ognia, trochę oberwaliśmy. Na szczęście nic groźnego, wymagało jednak oczyszczenia i opatrzenia. A jak sytuacja tutaj, monsieur? - spytała Federaty.

- Czyli nikt nie zginął? Nie został wyłączony z akcji? - szef wysłuchał tego raportu ale widząc potwierdzenia w ruchach głów to też pokiwał swoją na znak, że tyle mu wystarcza. Rozejrzał się po pozostałej grupce nowo przybyłych która została trochę z tyłu. Alex, Aria, Marcus i Pazur stali w jednej gromadce. Gladiatorka poczuła się widocznie wywołana do odpowiedzi bo podeszła do szefa.

- Jestem Aria. - przedstawiła się lakonicznie podając swoją rękę na co szef odpowiedział tym samym. Minęło trochę czasy nim wymienił z kazdym nowym parę słów.

- Dobrze, na razie już sobie darujemy jakieś eskapady. Ale jak się rozpogodzi to wracamy do wioski Johansena. A na razie macie wolne. - szef po wysłuchaniu starych i nowych pracowników obwieścił jednym i drugim jaki jest plan na dziś i jutro. Na razie było gorąco a na zewnątrz padała mżawka. Po czym pożegnał się i szeregowi pracownicy zostali sami z resztą hotelowych gości.

- Chodź kochanie, znajdziemy stolik, zamówimy coś zimnego do picia i bierzemy się za lekcje - Iwanow objął córkę, nachylając się nad nią i szepcząc jej na ucho, gdy ich nowy pracodawca kończył rozmawiać z pozostałymi rekrutami.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 26-07-2019, 03:25   #125
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Vesna spojrzała na pozostałych, przygryzając pełną wargę. Była głodna, ale tak głupio zaczynać pobyt od obiadu, gdy bryka wołała o naprawę. Dobrze, że van Urke nie wpadł na genialny pomysł aby ruszali z marszu w dżunglę. Mimo wszystko dobrze było jeszcze przez parę godzin cieszyć się urokami cywilizacji.

- I co z drugim śniadaniem? - spytała gangera i jak na zawołanie zaburczało jej w brzuchu. Dobra… mała przegryzka przecież nie zaszkodzi, a na głodnego to żadna robota - Idę na moment do szefa, zamówisz wreszcie jedzenie? Zjemy i bierzemy się za furę. Muszą tu mieć szrot, warsztat, albo coś podobnego.

Okazało się, że szef obecnie zajął jeden z pokojów na piętrze. Budynek był dość długim prostokątem więc był zbudowany bez architektonicznych finezji. Po prostu długi korytarz gdzie jedne z drzwi jak się okazało należały do pokoju zajmowanego przez szefa karawany Federatów. Po krótkiej przerwie odkąd Vesna zapukała w drzwi usłyszała zgrzyt zamka i w drzwiach ukazał się sam van Urk.

- Tak? - zapytał będąc chyba trochę zaskoczony tą wizytą. Rozejrzał się po korytarzu ale pewnie tak jak i jego gość nie dostrzegł w tym momencie nikogo innego.

Może myślał, że zakradnie się do niego z nożem za plecami i rzuci prosto do gardła… a to nie. Najwyżej mogłaby mieć widelec, gdyby ktoś wcześniej pomyślał o tym durnym drugim śniadaniu.

- Proszę wybaczyć najście - dygnęła wdzięcznie - Oraz to że zakłócam wasz spokój, monsiuer. Chciałam porozmawiać na osobności, jeśli oczywiście wyrazicie na to zgodę.

Federata nieco uniósł brwi gdy tego też chyba się nie spodziewał. Zastanawiał się chwilę. - A w jakiej sprawie? - zadał pytanie dodatkowe zanim się zdecydował czy spełnić czy nie prośbę swojego gościa.

- Chodzi o tych, którzy na nas napadli po drodze… i dodatkowo o wioskę Johansena. Chciałam… o coś zapytać, ale bez świadków - wyjaśniła spokojnie.

Głowa Federaty z wolna uniosła się i opadła w niemym geście zrozumienia. I po tej chwili zastanowienia odsunął się aby ciemnowłosa mogła wejść do środka. - Wejdź proszę. - zaprosił ją również słowem po czym gdy weszła zamknął drzwi na zamek.

Zatrzymała się ledwo ze dwa kroki dalej gdy przeszła przez krótki korytarz do łazienki, jakąś szafę i wieszaki i znalazła się we właściwym pokoju na dwa łóżka. Z czego jedno było zasłane i chyba nieużywane, te od strony drzwi. Z tego przy oknie korzystał pewnie gospodarz. On sam dogonił ją zaraz potem i wskazał na mały stół w rogu pokoju przy jakim można było zjeść śniadanie, napić się kawy czy właśnie porozmawiać.

- Usiądź proszę. - zaprosił ją właśnie do tego stolika i bez pytania zaczął nalewać z czajnika herbatę do kubka. - Napijesz się czegoś? - zaproponował słowem i gestem ten skromny poczęstunek. Kubki i reszta zastawy były chyba hotelowe bo wyglądały dość zwyczajnie. No ale herbatę czy kawę tutaj mieli na południu po taniości, i to prawdziwe a nie przedwojenne, zwietrzałe albo zapleśniałe paczki. Gospodarz miał do dyspozycji swojej i gości do wyboru, kawę, herbatę, cukier biały i brązowy, łyżeczki i nawet mleko w małej sosjerce. Mały zestaw a dawał namiastkę jakiegoś ulotnego luksusu i powiewu wyższych sfer.

- Poproszę herbatę, jeśli to nie problem - Vesna uśmiechnęła się, siadając przy stoliku i splatając dłonie na blacie. Patrzyła na gospodarza pogodnie, ciesząc duszę czymś tak prozaicznym jak… kultura. Ustalone odgórnie wieki temu rytuały mówiące, że gościa należy poczęstować czymś innym niż skręt i ciepła wódka z manierki. Lub cios w zęby, zależało od sytuacji.

- Wiemy że o położeniu czołgu wiedzą Nowojorczycy, Teksańczycy… i właśnie wy, szlachta Appalachów. - zaczęła niezobowiązująco - Jest jednak jeszcze jedno stronnictwo, o którym nie wiemy co planuje. Wiecie doskonale, że zanim do was dołączyliśmy z Alexem, pracowaliśmy dla CSA. Ich szef kazał nam przed wyjazdem opóźnić wyjazd żołnierzy, dokonać sabotażu. Nie interesował go sposób, nie chciał znać… brudnych, niewygodnych i mało honorowych detali które nie pozwalały by mu spać, ani uważać się za porządnego człowieka - pozwoliła sobie na drobną uszczypliwość pod adresem byłego pracodawcy nim przeszła do dalszej części - Chciałam spytać czy milady i jej ludzie dowiedzieli się czegoś o gościach z Vegas? Ich planach, o tym gdzie się znajdują teraz albo co planowali na najbliższą przyszłość?

- Obawiam się, że ich zamiary nie są nam zbyt dobrze znane. Czy uważasz, że ta napaść na was mogła być zaaranżowana przez kogoś z Vegas? - szlachcic dolał mleka do swojej herbaty i gestem zaproponował Vesnie to samo. Mówił uważnie ważąc słowa gdy zastanawiał się pewnie nad tym co mówiła dziewczyna z Detroit i co to oznacza.

- Anton sprawdził ciało jedno z tych, których ustrzeliliśmy podczas akcji. - przejęła dzbanuszek mleka, doprawiając herbatę w swojej filiżance - Trup miał przy sobie sporo talonów, niby nic niezwykłego… jednak nie pasuje mi to do tego typu osobników. Zwykle wożą przy sobie towar, broń i czysto użytkowe gamble, albo prochy. Ale talony? - skrzywiła się, biorąc filiżankę w ręce i zakręciła nią - Może przemawia przeze mnie paranoja, jednak uważam, że mogli zostać najęci. Do tej pory w okolicy pokazali się tylko raz. Dziewczyna z baru o tym opowiadała. Przyjechali i zaczęli robić awanturę, lecz zmyli się zanim przyjechał miejscowy szeryf. Ludzie ich pogonili i od tamtej pory spokój, cisza… poza tym “White Power”, biała supremacja - prychnęła w gorący napar - Zawołanie rasistów, zaczerpnięte z ideologii nazistów i innych wyznawców Adolfa Hitlera, a także jego rasy panów, Aryjczyków. Dziewczyna z baru jest Murzynką, jej się czepili. Czemu mieliby atakować kogoś tak blisko miasta? Wedle szeryfa są z Lafy, pół godziny drogi dobrą furą od Crow.

- Pół godziny od Crow? No to niezbyt daleko. - szef zmrużył oczy i na chwilę wydawało się, że skoncentrował się na mieszaniu łyżeczką w swoim kubku. W końcu odłożył ją na serwetkę i wpatrywał się chwilę w swój kubek.

- “White Power”. I talony. Z Lafy. - mówił jakby w myślach podsumowywał to co właśnie usłyszał od swojego gościa. - No ta teoria brzmi sensownie. Chociaż nie można wykluczyć, że wynajął ich ktokolwiek inny. A jak wam poszło? Mamy już ich z głowy czy mogą jeszcze nam się naprzykrzać? - zapytał spoglądając na swojego gościa.

- Nie wszyscy zostali wyeliminowani, zalecam mieć profilaktycznie oko na wjazdy do miasta, bo jeśli to naprawdę zlecenie na nas, będą chcieli je wykonać do końca. Nie lubię być złym prorokiem… - mruknęła, upijając łyk naparu i uśmiechnęła się zaraz potem. Dobre, naprawdę dobre. Zupełnie inny smak niż to, co pijała w Downtown. Mniej zakurzony - Zalecam ostrożność. My też będziemy uważać. Warto też rozpytać ostrożnie miejscowych. Tutaj, w Espanioli. Mogą ich kojarzyć.

- Niezły pomysł. Czy można ich jakoś rozpoznać? Mieli coś charakterystycznego przy sobie? - szef przyznał rację swojej pracownicy ale też chciał wiedzieć coś więcej o tej bandzie jaka ich napadła na drodze.

- Jak to gang, skorupy z nachlapanym hasłem. Jeżdżą motorami - technik upiła kolejny łyk bawarki - Mieli przy sobie mołotowy, wyglądało na zasadzkę. Może Alex albo Anton coś jeszcze wyłapali. Alex prowadził i ich taranował, Anton miał ich na muszce gdy strzelał… właśnie. Wybaczcie proszę że poruszę ten temat, ale czy nie znalazłby pan monsieur zajęcia dla młodocianej? Tej córki Iwanowa. Jest młoda, zbyt młoda żeby pchać się z nami w największe rozróby. Choćby polowanie na dzikuny - spojrzała poważnie na rozmówcę - To nie zajęcie dla młodych dam, które już są ranne. Zapewne gdybym im zaproponowała takie rozwiązanie, podniosłoby się larum, lecz jeśli wy, jako nasz bezpośredni przełożony, zasugerujecie inne zajęcie dla Morgan, będzie to wyglądało kompletnie inaczej.

- Ahh taakk… - szef w skupieniu słuchał tych propozycji i zastanawiał się chwilę. Przy okazji upił łyk ze swojego kubka ale mały bo napar był jeszcze dość gorący. - Ta młoda dama jest ranna? No to dość niefortunnie się stało. - informacja o tym, że córka Rosjanina jest ranna chyba trochę go zaskoczyła. - No dobrze, dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Myślę, że znajdę jej jakieś mniej wyeksponowane stanowisko. W każdym razie dzisiaj przed zmierzchem, chciałbym być już na miejscu u Johansena. Wtedy jutro z rana mielibyśmy czas, cały dzień, aby odnaleźć i pozbyć się tych stworów. Może ta dziewczynka zostanie z nimi. Mogłaby tutaj ale raczej nikt z nas tutaj nie zostanie a samej chyba lepiej jej tutaj nie zostawiać. Zresztą nie wiadomo czy jej ojciec się zgodzi a nie chciałbym zrażać go do naszej sprawy. - Federata mówił teraz szybciej i swobodniej gdy widocznie wkroczył na temat bardziej sobie znajomy.

- A jeśli powiecie aby pomogła Lee z pakowaniem rzeczy? - Ves przekrzywiła lekko głowę w bok - Zgodnie z umową jaką zawarliśmy z Johansenem, Lee jedzie z nami. W zastaw, jako wykupne, chciał za nią karabin i go dostał - upiła kolejny łyk - Przyda nam się dziewczyna, zna się na miejscowych roślinach, a sama likwidacja stworów - westchnęła - Po przyjeździe proszę mi dać dwie godziny na przygotowanie ładunków wybuchowych i zapalających. Niby mogę je zbudować tutaj, jednak lepiej przewozić je… w formie komponentów, nie gotowych środków… i dziękuję - wychyliła się, kładąc dłoń na dłoni Federaty i uśmiechając się do niego z wdzięcznością - W razie czego porozmawiam z naszym sztywniakiem. Przedstawię odpowiednio sytuację, proszę się nie obawiać.

- Dobrze, brzmi jak całkiem niezły plan. - mężczyzna uśmiechnął się ale wysunął swoją dłoń spod dłoni gościa i upił kolejny łyk ze swojego kubka. - W takim razie chodźmy na dół obwieścić go zanim nam się towarzystwo rozejdzie. - rzekł z uśmiechem po czym wstał ze swojego miejsca dając tym samym znać, że spotkanie dobiegło końca.

- Tak, trzeba korzystać póki są w jednym miejscu - dziewczyna dopiła herbatę i podniosła się, myśląc po cichu czy Alex jednak nie miał racji z tym, że ich pracodawca woli kogoś swojej płci. Przeszła przez pokój, czekając aż otworzy drzwi i wyjdą na korytarz. W brzuchu ssało ją już na potęgę, a skoro zostawali miała czasy aby naprawić furę... tylko siedzenie samotnie paru godzin za nic jej się nie uśmiechało, ale i na to był sposób. Wystarczyło popłakać Alexowi, że sama sobie nie poradzi. Wiadomo, przecież bez niego już dawno zginęła marni.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 26-07-2019, 16:35   #126
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 35 - IX.04; nd; popołudnie

IX.04; nd; popołudnie; wioska Johansena; wnętrze zagrody; kompleks główny; skwar, sucho, na zewnątrz pochmurno



Wszyscy



Na zewnątrz wciąż był jeszcze dzień. A jednak wydawało się, że karawana wozów wylądowała w całkiem innym świecie. W świecie wiecznego półmroku, wilgoci i zieleni. Ledwo pojazdy opuściły południowe rogatki Espanioli a zaraz wjechały w całkiem inny świat. Tam i tu mijali albo przejeżdżali dotąd przez skrawki dżungli ale wówczas zdawała się ona być ucywilizowana, opanowana, nie zdawała się sprawiać kłopotu. Co innego gdy wjechali w świat dżungli. Świat ządzący się całkiem odmiennymi prawami.





Dżungla zdawała się dusić wszystko co nie było dżunglą z czym miała kontakt. Drogę, niebo, stare wraki, porzucone budynki i samochody które przedzierały się przez błotnistą, zaniedbaną drogę. Można było pojąć dlaczego Espaniolę okoliczni uważali za skraj świata. Może nie była to takie miasteczko jak Nice City ale jakaś osada cywilizacji była. A odkąd zanurzyli się w tym prawie tunelu w jaki przez dekady zaniedbań zamieniła się droga no to wydawało się, że nie ma tutaj żywego człowieka. Poza tymi co się znajdują w wozach z mozołem jadących tą starą drogą przez dżunglę. Do tego co prawda przestało padać ale niebo dalej było zachmurzone co dodatkowo dodawało ponurych barw temu nasiąkniętemu błotem, kałużami, wilgocią i komarami światu. Z konarami leżącymi na drodze, czasami tak wielkimi, że trzeba było albo powoli je objeżdżać albo zatrzymywać się i zsuwać je z drogi.

Wreszcie jednak dojechali do zarośniętej przez dżunglę wioski która wyglądała jakby od dekad nikt tu nie mieszkał. Przejechali powoli przez nią aż dojechali do odgrodzonego od reszty budynku dawnej szkoły zamienionej obecnie w mały fort dla lokalnej społeczności. Tym razem nie było problemów z wjazdem i ktoś otworzył im główną bramę przez którą wjechały kolejne samochody.

W furgonetce Detroitczyków z powrotem wsadzoną przednią szybą jechało się dużo przyjemniej. Co prawda szyba nie była oryginalna z tego modelu co potrzebowali ale była na tyle dobra, że za pomocą taśmy, kleju i innych wynalazków mechanikowi i kierowcy udało się ją zamontować na miejscu przed wyjazdem. Alex nawet rzucił uwagę, że jakieś kratki czy inne osłony na tą szybę by można zamontować. No ale już na to nie mieli czasu. Praca w padającej na zewnątrz mżawce była średnio przyjemna. Ale do pewnego stopnia nawet niosła ulgę w tej południowej spiekocie. No ale potem to co napadało zaczynało parować więc panowała tu wieczna szklarnia pod otwartym niebem.

Okazało się, że tubylcy przez ostatnie dni nie próżnowali. I chociaż osmolenia, przestrzeliny czy wyłamania z ostatnich walk nadal były widoczne no to jednak widać też były nowe rzeczy. Nowe drzwi, nowe dechy jakie zabiły te wyłamane, nowe barykady i właściwie chyba udało się odtworzyć system obronny sprzed ostatniego ataku dzikunów. Za to nie było żadnych ciał. Ani ludzi, ani psów, ani bestii. A do zmroku było jeszcze ze dwie czy trzy godziny. No i na terenie dawnej szkoły wreszcie było widać większy kawałek nieba. Co prawda pochmurnego ale i tak było jakoś tak jaśniej i pogodniej niż w trzewiach tej cholernej dżungli.

No i byli też sami tubylcy. Trudno było powiedzieć, żeby powrót Federatów witali radośnie. No ale jednak otworzyli przed nimi bramy no i nikt do nich nie celował ani nie groził. Można było uznać, że tubylcy ich tolerują.

Spotkanie obu stron zaczęło się od rozmów przywódców. Czyli ledwo pojazdy zaparkowały, ekipa z karawany z nich wysiadała, miejscowi jeszcze za bardzo nie kwapili się aby jakoś podejść i zagadać, karawaniarze zresztą też gdy przed podwórze dostrzegli Johansena o posturze zdrowo wyglądającego wikinga z nadwagą. Mimo swojej tuszy szedł energicznie zmierzając wprost w stronę gości. Federata był o wiele młodszy i szczuplejszy, wydawał się przy nim wręcz kontrastować jak to szlachcic przy jakimś wójcie. A jednak oni pierwsi się przywitali i rozmawiali. Federata poprosił o kwaterunek na noc i gościnę. Skończyło się na kwaterunku i zaproszeniu do wspólnego stołu chociaż szef karawany sam zaproponował pomoc gości w tych przygotowaniach do wspólnego posiłku. No i dalej jakoś to poszło gdy obydwaj przywódcy dwóch społeczności odeszli rozmawiając o czymś. Nie przypominało to kłótni więc i gościom i tubylcom niejako dało to zielone światło do pokojowej koegzystencji.

Pewnym wyjątkiem jednak była Lee. Która z sympatycznym uśmiechem podeszła do pary z Detroit i przywitała się z nimi ciesząc się z ich powrotu. - Dobrze, że wróciliście. - powiedziała tak po prostu.

Kolejnym wyjątkiem była rodzina Antona. A dokładniej młoda dziewczyna zdawała się budzić naturalną ciekawość rówieśników. Nie było ich zbyt wiele a przynajmniej nie tak bliżej. Ale gdy widać było, że dorośli nie rzucą się zaraz sobie nawzajem do gardeł to podeszli zaciekawieni i samochodami i przybyszami którzy nimi przyjechali. No a wśród nich naturalną, dziecięcą ciekawość budziła Morgan. Ona też zresztą wydawała się ciekawa swoich równieśników. No i osobną gwiazdą okazał się Burger. Wydawało się, że lokalna dzieciarnia uwielbiała psy bo obskoczyła go próbując głaskać, zabawiać, dopytywać się o imię chyba nawet bardziej niż o Morgan. A na Antona to w ogóle zwracali minimalną uwagę jakby świat dorosłych ich nie interesował póki to nie było potrzeby aby te dwa światy się przeniknęły. - A możemy się z nim pobawić? Bo nam zostało mało naszych psów. - zapytał któryś z dzieciaków nawet nie bardzo było wiadomo czy Antona czy Morgan.

W każdym razie udało się dojechać przez ten kawałek dżunglii do osady Johansena. Tym razem przed zmrokiem. I bez nerwowych scen z obu stron. Goście mogli zostać na miejscu właśnie jako goście. I panowało ogólne przekonanie, że rano ruszą do dżungli aby wybić tyle dzikunów ile się da. Van Urk jednak nie był tak całkiem w ciemię bity więc zarządał pokazania dwóch schwytanych już dobre kilka dni temu karawaniarzy. Johansen po chwili zastanowienia zgodził się i wspólnie ustalili, że karawaniarzy będą reprezentować dwie osoby z czego jedną Federata bez wahania wyznaczył Vesnę. W końcu była medykiem i mogła fachowo ocenić stan jeńców oraz udzielić im pomocy gdyby była potrzeba. Drugą osobę mogła sobie dobrać do woli.

Vesna jak się okazało była też głównym mechanikiem konwoju. Bo nawet sam szef gdzieś w międzyczasie prosił ją aby zerknęła na jego wóz bo odkąd najechał na coś czy wjechał to coś zaczęło skrzypieć. Podobnie Ricardo który jakoś dawał radę kierować wozem Lamay’a podszedł do niej później prosząc by spojrzała na tą osobówkę bo coś tam zgrzytało i w ogóle a nie chciał by Lamay po wyjściu z aresztu tubylców miał do niego żal o zaniedbanie wozu. A tymczasem i van Detroitczyków wymagał jeszcze trochę poprawek bo w Espanioli zdołali głównie zamontować przednią szybę a na resztę niezbyt starczyło im czasu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-07-2019, 10:43   #127
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Espaniolę zostawili za sobą i w końcu ruszyli ku wiosce tubylców, co Marcusowi popsuło chyba dobry humor. Indianin zdawał się być jego odzwierciedleniem, przyglądając się z zaciekawieniem zmieniającemu się krajobrazowi oraz lasowi w który coraz bardziej wjeżdżali. Najwidoczniej zaczynał się czuć jak u siebie i już obmyślał swoje pomysły.
- Duchy będą pomyślne dla nas. Wiele bestii padnie a ja zdobędę sporo trofeów. - rzekł Dziki Pazur do Marcusa.
- Cieszę się, że wrócił ci humor. Uważaj jednak na tutejszych z wioski. Nie są taki mili jak się może wydawać. Póki są zmuszeni do współpracy to tacy pozostaną. - mruknął "Buźka" przesuwając po ostrzem noża po przedramieniu, sprawdzając jego ostrość. Nie miał zamiaru odchodzić po wszystkim, nie wyrównawszy rachunków za kradzież sprzętu. Tym razem też nie miał zamiaru tak rzucać się na pierwszą linię walki jak ostatnio. Teraz główną robotę mieli odwalić ci z bronią palną, automatami. On był zwiadowcą i to na tym miał zamiar się skupić, walkę zostawiając jako ostateczność.



Wioska tubylców zdawała się odżywiać, naprawiana od czasu wizyty nocnych gości. Nawet Van Urk chyba dogadywał się z miejscowymi, przez co dali im możliwość sprawdzenia co z porwanymi, choć zdaniem Marcusa powinni już dawno ich uwolnić. Ważniejszym jednak było, by załatwić tą robotę z dzikunami i ruszyć w końcu dalej, ku bagnom i zaginionemu czołgowi. Teraz opuściwszy pojazd ignorował już obecność smarkuli, uznając że jest tutaj tylko zbędnym balastem i wolał też nie prowokować jej ojczulka do głupich zachowań. Dżungla i jej mieszkańcy powinna sama zajmie się nieostrożnymi osobnikami.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 05-08-2019, 03:16   #128
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ic7Ibl9I5CQ[/MEDIA]
Były chwile, gdy panna Holden żałowała, że za młodu nie wpadła do beczki radioaktywnej mazi i przez to nie dorobiła się nadprogramowej pary rąk. Wioskę Lee znaleźli jeszcze przed zmrokiem, obyło się bez kolejnych nerwów i awantur. Zamiast tego powitał ich uśmiech miejscowej dziewczyny i jej pogoda ducha. Państwo Holden wyściskali ją każde z osobna, a potem w duecie, odwzajemniając radość spotkania, Alex też. Niestety wesoły nastrój szybko się Vesnie popsuł. Wystarczyło, że odezwał się van Urke, wzywając ją do siebie, najlepiej z apteczką. Chcąc nie chcąc dziewczyna zgarnęła torbę medyczną i grzecznie już miała iść za fircykiem, lecz wpierw mocno objęła gangera, wieszając mu się na szyi.

- Kochanie… zobacz czy mają tu wolne lampy naftowe, popytaj kto się zna na naprawach. Nasza fura, fura Lamaya… trzeba też do rana przygotować materiały wybuchowe - westchnęła boleśnie, już czując że dziś na pewno się nie wyśpi.
- Lee, pójdziesz w tym czasie ze mną? - zwróciła się do szatynki prosząco - We dwie szybciej oblecimy rannych i opatrunki.

- Dobra. - Alex skinął swoją krótkoostrzyżoną głową gdy wypuścił swoją dziewczynę z objęć a Lee skineła swoją głową w podobnym geście zgadzając się iść razem ze swoją nową koleżanką. Więc wkrótce się rozstali. Alex został na zewnątrz, przy samochodach a dziewczyny poszły za Johansenem i jeszcze jednym typkiem. Najpierw weszli do głównego budynku szkoły, tego samego gdzie piętro wyżej spędzili tamtą noc a gdzie na jej początku zatrzymała się granatowa furgonetka Detroitczyków razem z resztkami rozwalonej brami i głównego wejścia. Teraz główne wejście znów było na swoim miejscu chociaż mocno połatane i bardziej przypominało barykadę. Korytarz zaś był mniej więcej wysprzątany i kręciło się po nim parę osób gdy gdzieś szły, wcyhodziły lub wchodziły. Vesna zauważyła, że Lee odruchowo spojrzała na drzwi które prowadziły do jej mini pokoju gdy go mijali. Ale drzwi były zamkniętę więc nie widać było ak teraz prezentuje się wnętrze.

Potem wyszli gdzieś na zewnątrz i prawie odrazu weszli do sąsiedniego budynku. Tam na jakiejś klatce schodowej zeszli na dół, do piwnicy. Tu już musieli zapalić lampę olejną jaką niósł szef tej osady i ten drugi facet i szli jakimś korytarzem. Dość mrocznym bo nie oświetlonym a nawet jak zza jakichś drzwi sączyło się światło to raczej nie pomagało to na oświetlenie samego korytarza. Dwaj mężczyźni zatrzymali się przed jakimiś drzwiami i Johansen przekazał swoją lampę Lee a sam sięgnął do kieszeni po klucze i po chwili drzwi stanęły otworem.

To chyba była jakaś przedwojenna szatnia bo wciąż były kojce z krat i metalowej siatki. I wieszaki i szafki wewnątrz więc pewnie właśnie szatnia. Ale teraz przed jedną paliła się lampa olejowa no i trochę światła wpadało przez małe, piwniczne okienka. I właśnie wewnątrz niej Vesna dojrzała dwie sylwetki siedzące każda na małej kozetce. Dwaj mężczyźni jak się okazało. I jak się okazało po chwili wpatrywania się przez kraty i druciane siatki to Vesna chyba ich rozpoznawała. Ale tak naprawdę z większością karawaniarzy z pierwotnego składu znała się bardzo powierzchownie. W końcu widzieli się raz, kilka dni temu, na tej zbiórce czy apelu przed pierwszym opuszczeniem Nice City. Ale sądząc po niepewnych minach dwóch zakładników ci też chyba nie byli kim jest Vesna i co to w ogóle za wizyta. No ale obowiązki gospodarza wziął na siebie Johansen.

- Gości macie. - powiedział dość neutralnym tonem do zakładników gdy otwierał kłódkę przy zamknięciu do ich celi. - Tylko masz ich sprawdzić, żadnego przekazywania pilników czy innych wytrychów. - ostrzegł Vesnę zanim odsunął się aby przepuścić ją do środka. W tym czasie skazańcy wstali i niepewnie przyglądali się gościom i całej grupce po drugiej stronie krat.

- Bez obaw, nie zrobię niczego co pogwałciłoby prawa gości które nam zapewniliście - panna Holden posłała brodaczowi czarujący uśmiech, odgarniając kosmyk ciemnych włosów twarzy za ucho. - Poza tym sądze, że nadszarpywanie czyjegokolwiek zaufania w obecnej sytuacji byłoby wyjątkowo… nierentowne - odwróciła się do więźniów i zaraz weszła do celi, kiwając im lekko głową.

- Dobry wieczór panowie, mam na imię Vesna. Widzieliśmy się w Nice City na odprawie. Monsiuer van Urke przysłał mnie abym sprawdziła w jakim jesteście stanie. - podeszła do bliższego mężczyzny - Jak się czujecie? Prócz ograniczenia wolności doskwierają wam fizyczne dolegliwości? Rany? Sińce? Schorzenia?

- No cześć. Ja jestem Lamay a to jest Robert. Kiedy nas stąd wypuszczą? To ten cały van Urk wie o nas? - ten trochę wyższy i starszy z mężczyzn popatrzył niepewnie na Vesnę i Lee ale wiadomość, że są z tego samego konwoju wyraźnie ich ucieszyła. Jednak przyciszył trochę głos zerkając co chwila na dwóch miejscowych któzy stali ledwo kilka kroków dalej, na korytarzu.

- Mniej więcej jesteśmy cali. Przy samochodzie struli nas jakimiś strzałkami. Obudziliśmy się po drodze tutaj. A potem nas tutaj zamknęli. A którejś nocy o rany! Jaka rzeź! To wpadł jakiś bydlak z kolcami i zaczął szarpać kraty! Myślałem, że jak je przegryzie to już nas dorwie! No ale zaczęliśmy wrzeszczeć i walić go czym się dało to jakoś w końcu gdzieś poleciał. - Robert streścił nieco co się u nich działo przez ostatnie kilka dni od pochwycenia na drodze przez tubyclów. W świetle lampy trzymanej przez Lee wydawało się, że nie jest z nimi tak źle. Samo to, że stali na dwóch nogach bez wyraźnych problemów już dawał nadzieję, że nie dolega im nic poważnego. A szybki przegląd pozwolil to potwierdzić. Po paru dniach w tym zamknięciu zdecydowanie brakowało im świeżości. Ale właściwie żadnych zranień, przestrzelin, śladów od ostrzy czy złamań Vesna u nich nie dostrzegła. Nie wyglądali też na jakichś chorych.

- Tak, van Urke o was wie. Prosił żebym zajęła się twoją bryką aby była na chodzie, gdy pojutrze rano stąd wyjdziecie. Nic strasznego jej nie jest, trzeba tylko smarowania bo sami wiecie jaka tu wilgoć - schultzówna powiedziała z łagodnym uśmiechem, kładąc mężczyznom dłonie na ramionach w pocieszającym geście - Wytrzymajcie jeszcze trochę. Jutro idziemy wybić te… kolczaste cholerstwa. Nazywają je tutaj Dzikunami. Parę dni temu mieliśmy z nimi do niemiłego czynienia. Dziś wróciliśmy z materiałami wybuchowymi. Jutro idziemy palić gniazda - odwróciła się na pięcie i podeszła do szefa miejscowych, stając tuż przed nim.

- Proszę na nich spojrzeć, przydałaby im się kąpiel. Rozumiem że to zakładnicy, jednak miło by było zachować ludzkie warunki. Jedna kąpiel przecież nikogo nie zbawi, a im z pewnością poprawi samopoczucie… i świeże ubrania. - podniosła głowę żeby patrzeć brodaczowi w twarz. - Po pół tygodnia w jednych ciuchach każdy zaczyna być drażliwy. Ja też byłabym spokojniejsza. W wilgotnym klimacie i przy braku higieny rozwijają się przeróżne drobnoustroje. Zarazki. Grzyby… dla was nie są groźne, ale dla kogoś kto nie mieszka na co dzień na bagnach? - skrzywiła się - Epidemia gorączki to ostatnie czego nam tu potrzeba.

- A jutro by się nie dało? - Lamay chyba nie mógł się doczekać aby wyjsć z tej klatki ale ponury głos szefa miejscowych z miejsca ukrócił takie fanaberie.

- Nie. Jak oni załatwią jutro te dzikuny to was wtedy wypuścimy. - zwrócił się do skazańca a właściwie do obydwu. Ci trochę zmarkotnieli ale nastepne słowa, chociaż skierowane bardziej do Vesny, chyba im poprawiły humory. - Może jutro coś się da z tą kąpielą. I ciuchami. Na razie byliśmy zajęci odbudową ogrodzenia. - brodacz mruknął i machnął głową na dziewczyny aby już kończyły wizytę.

- Rozumiem i dziekuję panu - technik kiwnęła głową brodaczowi, pomachała więźniom na pożegnanie, a następnie opuściła celę - A jak wasi ranni? Przywieźliśmy leki, częścią możemy się podzielić. - stanęła przy przywódcy, przypominając małą, gadającą wiewiórkę przy rosłym dębie - Potrzebujecie mnie od czegoś?

- Tak? - facet o posturze i wyglądzie podstarzałego, pulchnego wikinga zastanowił się przez chwilę nad tą propozycją. Dwaj zakładnicy jakich zostawaiali za plecami wydawali się mocno podbudowani tą wizytą. - To Lee się lepiej orientuje. Uzgodnijcie to między sobą. - rzekł wznawiając marsz widząc, że Lee pokiwała twierdząco głową liderowi tej osady i obdarowała Vesnę sympatycznym uśmiechem.

- Chodź, pokażę ci wszystko. Pomoc na pewno się przyda. - rzuciła łagodnie dziewczyna ruszając za szefem i delikatnie biorąc Vesnę za ramię. Na końcu szedł ten drugi facet i został nieco z tyłu gdy zamykał drzwi prowadzące do piwnicy. Ale przynajmniej znów sie znaleźli na przyzwoicie oświetlonym parterze budynku.

- A jeśli chodzi o ten rytuał o którym rozmawialiśmy poprzednio? - panna Holden gładko przeskoczyła na inny interesujący ją temat, nie przestając się przy tym uprzejmie uśmiechać

- O rannych proszę się nie martwić, zajmiemy się nimi z Lee. Czy w waszej osadzie znajduje się mechanik? Przydałaby mi się pomoc przy autach, niestety nie rozdwoję się, a mimo wszystko priorytetem zawsze są żywi pacjenci… tylko monsiuer van Urke życzył sobie aby samochody zostały ogarnięte, dlatego będę niezmiernie wdzięczna za wsparcie. Alex wie co i jak.

- Mechanik? Do samochodów? To nie bardzo. Lee ma zręczne ręce i jest pojętna to może ci pomoże. - znów wyszli na tą przerwę między budynkami gdy szli pod jakimś zadaszeniem jakie łączyło te dwa budynki. Szef tej niezbyt technicznie rozwiniętej osady chyba do mechaniki i mechaników nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi ale i jak dotąd mało tu Vesna dostrzegła działających urządzeń.

- A z tym rytuałem to co chcesz wiedzieć? - zapytał gdy zatrzymał się na chwilę aby otworzyć drzwi do przeciwległego budynku.

- Po pierwsze kiedy się odbędzie, abym do tego czasu tak zagospodarowała… swoim czasem, by przebadać kobiety wedle naszej umowy. Nie chcę wyjsć na gołosłowną - technik przystąpiła do interesów, nie przestając obserwować rozmówcy - Po drugie jeśli to wymiana najśliniejszej puli genowej pan też powinien brać w tym udział, takie jest moje zdanie i proszę się nie zasłaniać wiekiem. Skoro dożył pan swoich lat, ciagle jest w formie i do tego skutecznie zarząca tą mieściną, trzymając miejscowych w ryzach… cóż. Geny przywódcy nie są częste, warto je przekazywać. Po trzecie jest z nami jeden obiecujacy człowiek. Marcus, też brał udział w walce tamtej nocy. Zwiadowca, wyraził chęć podzielenia się własnym materiałem genetycznym dla dobra waszej osady. Pytanie czy przyjmiecie jego propozycję.

- Marcus? A który to? - lider miejscowych zmrużył oczy i chyba nie skojarzył usłyszanego właśnie imienia z konkretną twarzą. - A noc poczęcia… Jeśli wszystko się dobrze ułoży no to spróbujemy zorganizować to w następny weekend. - Johansen zastanawiał się chwilę rozglądając się po widocznym fragmencie podwórza, ogrodzenia i wnętrza korytarza szkoły na parterze. Ale po tej chwili podał jakiś termin gdy mogłaby być zorganizowana taka impreza.

Zostało więc tak zakręcić van Urkiem, aby w przyszły weekend dwójka detroiczyków znalazła się w osadzie.
- Marcus to ten z pobliźnioną twarzą. - wyjaśniła i zaraz uśmiechnęła się uprzejmie - Świetnie, brzmi jak dobry termin, zdążymy ze wszystkim. Dziękuję za rozmowę, pozwoli pan że oddalę sie do swoich obowiązków - dygnęła wdzięcznie przed olbrzymem.

Rozstali się po wymianie uprzejmości. On poszedł w swoja stronę, a Vesna z Lee ruszyły na obchód pacjentów. Musiały się spieszyć, bo jeszcze w planach było poskładanie bryk... i materiałów wybuchowych.
- Nie ma litości dla nikczemnych - wyszeptała w przypływie czarnego humoru, a głośniej dorzuciła - To jak Lee, gotowa z nami jechać po wszystkim?
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 06-08-2019, 01:50   #129
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - IX.05; pn; ranek

IX.05; pn; ranek; wioska Johansena; wnętrze zagrody; kompleks główny; ciepło, sucho, na zewnątrz mgliście i słonecznie




Wszyscy



Ranek okazał ciepły i pogodny. Chyba było nawet nieco chłodniej niż w nocy. W nocy bowiem wydawało się, że dżunglę trawi jakaś nocna gorączka i trudno było oddychać od tego zawilgoconego powietrza. Trudno było też zasnąć od tych wszystkich małpich i ptasich pisków i skrzeków jeśli ktoś nie był przyzwyczajony. A właściwie nikt z karawaniarzy nie był.

Wieczorem goście zostali zaproszeni na wspólną kolację. Podano całkiem smaczne steki z dodatkiem różnych owoców. Z dyskusji okazało się, że mięso pochodzi z ubitych psów i dzikunów. Miejscowi nie zmarnowali mięsa i zakonserwowali co się im udało więc przynajmniej na dniach nie groził im głód. Wspólne wieczerza w naturalny sposób sprzyjała zatarciu się podziałów których do końca zasypać się jednak nie dało. Podział na “my i oni” był z miejsca wyczuwalny. Ale jednak już nie było tej atmosfery wzajemnej wrogości, podejrzeń i braku zaufania jednych do drugich. Miejscowi skądeś powyciągali instrumenty i zaczęli na nich grać. A do tego śpiewy, klaskanie, taniec w świetle wieczornych ognisk. Ludzie tańczyli boso na ubitym piach weselili się ciesząc się z okazji przeżycia kolejnego dnia. Okazało się, że plemię Johansena zdążyło przez te kilka dni ponaprawiać większość zniszczeń przy bramie i ogrodzeniu więc dla nich to też była pierwsza okazja by odetchnąć z ulgą, odsapnąć i zrelaksować się.

Jeszcze przed wierzerzą Vesna i Lee odwiedziły rannych na piętrze dawnej szkoły. Wyglądali lepiej niż w tamtą straszną noc gdy wdarły się tutaj dzikuny. Byli czyściejsi, nie zawalały ich rozbryzgi juchy, mieli świeże opatrunki ale to nadal byli jednak ranni od kłów i pazurów ludzie. Zbyt weseli więc nie było i panowała typowa, szpitalna atmosfera gdzie mówi się przyciszonymi głosami, ktoś kaszle, ktoś jęczy, ktoś charczy. Tylko zapach był inny. Pachniało jakimiś ziołami.

We trójkę zdążyli się zająć jeszcze pojazdem. We trójkę bo do Vesny dołączył Alex co pewnie pod względem wiedzy praktycznej o pojazdach zawyżał okoliczą średnią. No i Lee którą niejako Johansen przydzielił Vesnie do pomocy. No rzeczywiście dziewczyna na silnikach czy zawieszeniu nie miała pojęcia. Ale dłonie rzeczywiście miała zręczne i była pojętna. We trójkę stanowili całkiem zgrany zespół moto-mechaników. Okazało się, że van Urk musiał wjechać na jakiś kamień czy korzeń bo coś mu przebiło fragment blachy i szorowało po asfalcie. Na szczęście udało się to wyjąć i zaklajstrować łatą z jakiejś przyniesionej przez Lee blachy. W pojeździe Lemay’a też poszło dość gładko i uszkodzenie było niewielkie. Przez to wszystko jednak nie zdążyli się zająć własnym vanem gdy zadzwonił gong na kolację. No a kolacja jakoś samoistnie przekształciła się w wieczorną potańcówkę przy dźwiękach trąbek, bębenków i gitar.

Na kolacji goście z karawany dostali osobny stół przy jakim mogli spocząć. Tubylcy zajmowali więcej miejsca. W cenrum siedział Johansen o posturze i zwyczajach ucztującego jarla wikingów. Gdzie indziej dało się dojrzeć Lee albo Rachel która nadal kuśtykała i widać było na niej biel bandaży. Lee zresztą jako jedna z pierwszych podeszła podczas zabawy do stołu gości i nachyliła się nad Alexem i Vesną pytając czy mają ochotę zatańczyć.

No a po wieczorze przyszła noc. Czas odpoczynku. Karawaniarze dostali do dyspozycji jedną klasę do spania na piętrze. Na te kilkanaście posłań co było ich w komplecie było w sam raz. Tylko Vesna i Alex zostali zaproszeni przez Lee do jej prywatnego grajdołka. Okazało się, że zdążyła go uprzątnąć i wewnątrz pachniało jakimiś kwiatami albo ziołami. A posłanie chyba na trzy osoby nie było przewidziane a jednak jakoś się zmieścili.

A po nocy nastąpił ranek. Ciepły i orzeźwiający, skąpany w porannej mgle dżungli niosącej ze sobą zapach wilgoci. Przez zagubioną w dżungli osadę przechodziły dźwięki i obrazy budzącego się dnia. O tym mglistym poranku przygotowano śniadanie, także dla gości. Dziś atmosfera była poważniejsza bo było wiadomo gdzie niedługo wyruszy większość drużyny gości. Dlatego po śniadaniu zaczęły się przygotowania. Sprawdzano broń, amunicję, szykowano zapasy, pakowano torby i plecaki. Był też czas aby zmienić opatrunki.

Podczas porannego przeglądu medycznego Vesna miała okazję się przekonać, że najbardziej poszkodwani z karawaniarzy są Marcus i jego indiański kumpel. Alex i Aria zdrowieli w oczach. Burger podobnie. Rany Zimma nie goiły się najlepiej ale po paru dniach od feralnej nocy czas zrobił swoje więc była nadzieja, że jakoś się z tego wyliże. Hoffman wyglądał trochę lepiej a u szefa karawany rany zdawały się goić bardzo ładnie. Zmartwień mogła dostarczyć tylko Morgan której rany coś nie chciały się goić i dalej wyglądały jakby dopiero co oberwała. Nawet dość drobna ranka na łydce wciąż wyglądała jak świeża.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-08-2019, 08:34   #130
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Pokój może i mieli, może i dogadywali się już z miejscowymi ale Marcus ciągle podchodził do całej sprawy zimno i z rezerwą. Ciągle zresztą nosił efekt działalności tubylców, jakby nie ich kradzież i porwanie to on nie oberwałby tak wszedłszy w niebezpieczny teren. Może też dlatego nie bawił się tak jak reszta na wieczornej imprezie, która poprzedzała dzienne polowanie.

W odróżnieniu od Marcusa - Dziki Pazur w miarę łatwo dostosował się do otoczenia. Podczas całego wieczoru rozmawiał z tutejszymi wypytując o dzikuny, ich zwyczaje, mocne i słabe strony. Spytał również czy przewodzi im przewodnik stada czy też mają swoją królową, jak to w obecnych czasach się zdarzało wśród zmutowanych zwierzaków gdy pojawiały się w większej ilości.



Rankiem wszyscy przygotowywali się do wyprawy, która miała przynieść rozwiązanie problemu miejscowych. Cholerne marnowanie czasu, choć dla Marcusa były to dodatkowe dni i bonus do wynagrodzenia za robotę. Dlatego też przygotował się na tyle na ile mógł sprawdziwszy swoje wyposażenie. Tym razem nie miał zamiaru dać się tak załatwić jak ostatnio.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172