Jako, że do przyjęcia urządzanego we młynie była jeszcze chwila, klasztorni najemnicy wykorzystali ją aby pospacerować po wsi. Położona była wzdłuż wijącego się potoku, a składała z nie więcej niż piętnastu gospodarstw, otoczonych kamiennymi murkami lub kolczastymi żywopłotami. W centrum wsi znajdowało się rozdroże, na północny wschód wiodła droga ku kopalni Grimbina, a na północ, za chybotliwym mostkiem jakaś inna dróżka niknęła w polach. Tuż za młynem i przyległym do niego sporym owocowym sadem, teren wznosił się tworząc samotne, górujące nad wioską wzgórze. Schodziła właśnie z niego jakaś samotna postać, która po chwili zniknęła między kwitnącymi jabłoniami. Sądząc po sposobie poruszania się, sylwetce i fryzurze, była to kobieta. Ze względu na przygotowania do poczęstunku, wieś wyglądała na opuszczoną. Mieszkańcy szykowali się. Z kilku zagród dochodziły kuszące aromaty potraw.
*
O wyznaczonym czasie bohaterowie zjawili się u Hectora. Na kawałku pola za młynem ustawiono stoły i ławy. Inni też wolno zbierali się, a gospodarz przedstawiał ich obcym. Poza wdową le Roux, która przyniosła gar króliczej potrawki i sklerotycznym Reinwaldem Lutterem nie znali nikogo. Szybko zostali przedstawieni wszystkim obecnym na imprezie mieszkańcom wioski. Poza Hectorem i Sonią Brioche, byli Kastor i Gilda Heneaux, Antoine i Gerbere Lapinowie z gromadką dzieci, od podlotków Renee i Tiary, do trzyletniego berbecia Desmonda; Alphonse i Mimi Giscard wraz z brzydką córeczką Fleur; Gilles i Etelka Papinowie; Guillaume Lagisquet i jego żona Chantal z noworodkiem przy piersi. Poczet miejscowych zamykali od samego początku lekko wstawieni młodzieńcy Gottie i Andie Lierre. Wśród przyjezdnych brylował postawny, mówiący z ledwo zrozumiałym akcentem albioński arystokrata Cecil Cumley Of Warmingthon. Nijaki Albi Shutz, przyjezdny z południowego Reiklandu wciąż wodził oczami za uroczą Sophie, ponoć awanturniczką – to ją bohaterowie widzieli schodzącą ze wzgórza.
-
Zapraszam do zabawy – zachęcał gospodarz, gdy wszyscy już zostali przedstawieni. Na stołach czekało sporządzone przez mieszkańców jedzenie. Był też cydr i tak chwalona przez krasnoludy jabłkowa brandy młynarza. Tą ostatnią upodobali sobie bracia Lierre, a tempo w jakim pochłaniali kolejne puchary sugerowało, że już wkrótce zaczną parować im czupryny. Wkrótce za młynem rozbrzmiewał gwar głosów. Gilles Papin stroił gęśle, a Guillaume Lagisquet rozgrzewał się przy bębnie. Również bohaterowie wkręcili się w rytm rozmów i pogadusze