- Franko! - krzyknął ponownie Tommy. - Natychmiast tu wracaj!
Ruszył w stronę korytarza, ale zatrzymał się wpół kroku. Spojrzał na leżącego na podłodze Zacka. Nie mógł go tak po prostu zostawić. Ale Franko też nie mógł zostawić. Spojrzał w stronę mięśniaka. Cień na ścianie robił się coraz większy. Już miał krzyknąć ponownie, gdy poczuł na nadgarstku czyjąś dłoń. Obrócił się zaskoczony. To była Brooke.
- Daj spokój. Jeśli chce to zrobić, nie odciągniesz go. Nie jesteś jego niańką.
- Ale...
- Żadnego "ale". Uszanuj jego wolę i nie pozwól, by poświęcał się na próżno. Musimy wiać.
Tommy zacisnął mocno pięści, aż zadrżały mu ręce. Jego zęby tarły o siebie z wielką siłą, a powietrze jakby zatrzymało się w płucach. Poczuł olbrzymi ciężar, gdy położył swoje dłonie na podłodze. Łzy napłynęły mu do oczu, rozmywając sylwetkę Franko, która wkrótce zniknęła za "zamurowanym" przez chłopaka przejściem.
- Niech cię cholera, ty dupku - szepnął płaczliwym głosem. - Pomożesz mi - powiedział już głośniej do Brooke, widząc że dziewczyna, choć ranna, trzyma się twardo.
Zebrał z pokoju tyle materiału, ile zdołał, pamiętając że ma jeszcze rezerwy w postaci swojej zbroi. Miał zamiar zbudować platformę, na której wszyscy mogliby się utrzymać, a następnie przyczepić ją do ściany rury, którą tu weszli. Pod nią przyczepiłby kolejną platformę. Gdy wszyscy znaleźliby się na tej niższej, zdemontowałby wyższą i z niej zbudował kolejną jeszcze niżej. Taka ucieczka zajmie mnóstwo czasu, ale nie widział innego sposobu.