Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2019, 19:54   #49
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Co prawda Jamashowi i Anabell nie udało się zdobyć zbyt wielu informacji, ale te wyciągnięte z marynarzy miały spore znaczenie. Po pierwsze, Hyrix przestał być bezpośrednim zagrożeniem, skoro w zasadzie był już na morzu z kursem na Kieł Dahaka – przez kilka powinni mieć spokój, ale potem może być znacznie gorzej. Druga sprawa to dziwne nabieranie wody w usta przez wypytywanych. Wyglądało na to, że tengu cieszy się lepszą reputacją, albo skuteczniejszymi hakami na innych, niż kapitan Lanteri, co w połączeniu z niepewnymi okolicznościami przejęcia „Wodnego Kruka” tworzyło niebezpieczną dla nich mieszankę. Jeśli wyjdzie na jaw, że statek jej nie przysługiwał, będzie można uznać ich kontrakt za nieważny – przecież nie będzie wtedy istniała żadna „Kapitan Varossa Lanteri”. Jamash miał sporo do przemyślenia w tej sprawie, ale podjęcie decyzji, co zrobić z tym dalej, powinno poczekać.

***

Decyzję o mianowaniu go bosmanem zastępczym undine przyjął z zaskoczeniem – nie spodziewał się, że kapitan zabierze najważniejszych członków załogi, opuszczając pokład – ale nie miał zamiaru protestować, a wręcz przeciwnie. Szybko zabrał się do organizacji załadunku i przygotowań, znajdując każdemu członkowi załogi zajęcie i bezlitośnie opieprzając majtków za niezdarność czy lenistwo. Ograniczał się jedynie do słów i groźnej miny: noszony u pasa dziewięcioogoniasty bat pozostawał nietknięty – ręce zajęte miał noszonymi skrzyniami. Jeśli miał wymagać pracowitości, sam musiał ją pokazać. Przy okazji skorzystał z błogosławieństw Besmary, by on i kilku innych załogantów mogło bez trudu nosić znacznie większe ciężary, przez co praca szła znacznie sprawniej, a on sam zyskał bardziej w ich oczach. Jeden z marynarzy - żylasty, ogorzały, widać, że zaprawiony na morzu i przy butelce krzyknął nawet, że "z takim bosmanem, to od razu robota szybciej pójdzie", na co czterech innych mu zawtórowało wesołym okrzykiem, łapiąc za skrzynie.

Nie zwracał specjalnej uwagi na pozostałych członków „grupy bojowej”, poza Anabell, która postanowiła pomóc w załadunku, z ciekawym skutkiem. Większość marynarzy nagle zaczęła chodzić żwawiej, podnosić większe ciężary, jakby próbowali zaimponować kobiecie – musiał też co jakiś czas opieprzać tych, którzy zbytnio zagapili się na bardkę, ale jemu też nieraz się to zdarzyło. Widząc, jak Manea i Darvan, dotąd kręcący się bezczynnie po pokładzie, zbierają się do zejścia na ląd, Jamash podał im listę drobnych zakupów, które mogą zrobić, jeśli będą w Lilywhite. Kusza, parę pęków bełtów, i trochę drobiazgów, przydatnych dla statku jak i załogi – zapewne mieli podobne rzeczy na wyposażeniu "Kruka", ale zapas nigdy nie zaszkodzi. Przy okazji, załoga lepiej to odbierze i nie uzna, że ta dwójka urządza sobie wycieczki, kiedy pozostali harują lub pilnują statku.

Zgodnie z rozkazem kapitan Lanteri, równo z siódmym dzwonem, wszelkie prace na statku ustawały. Załoga, zmęczona znacznie mniej niż przewidywała, piła właśnie w najlepsze pod pokładem, grając w kości i pokrzykując na siebie. Jamash nabrał ochoty na zbadanie głębin wokół statku, ale zobaczywszy, że Manea z Darvanem ponownie opuszczają szalupę na wodę, postanowił poczekać. Podszedł do strojącej właśnie skrzypce Anabell - jej warta właśnie się zaczynała.
- Wezmę wartę po Tobie, niech się gołąbeczki zabawią - rzucił, przerzucając spojrzenie z kobiety na horyzont. Znowu miał to uczucie - morze ciągnęło go, zapraszało.
- Papużki nierozłączki - odparła kobieta dużo życzliwej. Nawet w jej spojrzeniu pojawił się pewien smutek kiedy spoglądała na romansującą parę.
- Nie patrz tak na nich z ukosa. Zauroczenie i miłość to bardzo przyjemne uczucia. Niech czerpią póki życie pozwala.
Undine spojrzał na nią zaskoczony.
- Z ukosa? Że niby mi to ma przeszkadzać? - zapytał ze zdziwieniem.
W tym momencie Anabell zmrużyła oczy i uważniej spojrzała na Jamasha.
- Nie wiem, ale ciągle chodzisz z gburną miną. Myślałam, że wszystko ci przeszkadza. Tak jak, to że ten biedny Jasper się zaleca.
No tak, wcześniej, widząc, jak Jasper nieudolnie, lecz uporczywie, zalecał się do Anabell i Manei, Jamash zabrał go na stronę i dobitnie wytłumaczył, że ten już przegnie, którejś z pań puszczą nerwy i zrobi mu krzywdę, to undine zadba, żeby z tęsknotą wspominał ten pierwszy łomot.
- Taką mam twarz - odgryzł się, lekko rozbawiony - Widziałaś kiedyś radosnego bosmana? Pilnowanie tego burdlu niespecjalnie poprawia humor - Anabell wyczuła, że mimo tych słów Jamash wydaje się być zadowolony - A Buźka mnie wkurwia i pracę zakłóca, niech idzie na dziwki, jak go swędzi. Ewentualnie nożykiem go podrapię -
- Ołć. Nie trzeba. Popracuję nad nim nie krzywdź bosmanie. Nie krzywdź Buźki wodniku. Ładnie proszę.
I faktycznie Anabell uśmiechnęła się uroczo.
- Wszak i ty masz problem z koncentracją.
- Nie zaprzeczę - odpowiedział z uśmiechem, patrząc jej w oczy - Sama twierdzisz, żeby czerpać z życia, póki można -
- To mam propozycję. Udobrucham cię nieco, a ty postarasz się nie mieć tak pochmurnej miny jutro?
- Ciekawa propozycja - odpowiedział z błyskiem w oku - Jeśli będę miał co wspominać, może się nawet uśmiechnę -
- Ha! Wyzwanie, bardzo dobrze. Odnajdźmy się zatem w odpowiedniej porze.
Jamash już się nie odezwał, ukłonił się kobiecie lekko, po czym pozwolił jej wrócić do swojego zajęcia. Sam przespacerował się chwilę po pokładzie, a kiedy nikt go nie widział, przesadził burtę i z jak najcichszym pluskiem zanurkował w morzu. Przez dobrych kilkanaście minut rozkoszował się przyjemnym chłodem i oszałamiającą grą światła promieni zachodzącego słońca w kryształowo czystej wodzie. Sprawdził okolice “Kruka” i wrócił na pokład, nie chcąc do reszty zatracić się w zewie fal.

***

Odnaleźli się w najdalszym pomieszczeniu ładowni, dopiero do połowy załadowanym skrzyniami i workami. W kubryku panowała już grobowa cisza, przerywana jedynie pochrapywaniami pijanych marynarzy. Mimo to nie tracili czasu - Anabell pchnęła Jamasha na stertę worków, a ten pociągnął ją za sobą. Zrywali z siebie ubrania, ocierając się o siebie i całując zapamiętale, a także śmiejąc się z odkrywanych właśnie tatuaży. Bardka musiała sobie do serca wziąć nazwę swojej trupy, bo rybie łuski pokrywały jej biodra oraz kawałek ud. Undine mógł pochwalić się bardziej typowym zestawem: Jolly Rogerem i stereotypową kotwicą oraz różą wiatrów. Kiedy już nasycili się swoim widokiem rudowłosa rozpuściła włosy zalewając ognistą falą cały widok. Byli teraz tylko oni dwoje. Zaczęło się powoli jak nadmorska bryza aby skończyć sztormem. Żadne nie chciało ustąpić drugiemu próbując ukryć jęki w pocałunkach. Dopiero jakiś czas później opadli z powrotem na worki dysząc po słodkim wysiłku. Anabell uśmiechnęła się.
- I co? Zasłużyłam na uśmiech?
Jamash wyszczerzył się w odpowiedzi.
- Na Besmarę, zdecydowanie! Uśmiechnięty bosman, coś nowego… - mruknął, odgarniając kosmyk rudych włosów. Kobieta się tylko w odpowiedzi cicho zaśmiała. Przeciągając się jak dziki zwierz wstała aby się ubrać. Łowiąc jego spojrzenie rzuciła w niego kawałkiem jego ubrania zasłaniając mu widok. Nim zdążył podnieść materiał krągłe pośladki schowały się pod spodniami. Reszta ubrań ponownie odnalazła swoje miejsce na ciele bardki.
- A więc zdrowie uśmiechniętego bosmana - powiedziała odkorkowując jeden ze swoich bułaków. Zapach ale rozniósł się po pomieszczeniu. Upiła łyk wznosząc toast.
- A teraz spać, aby był jeszcze jeden powód się uśmiechać - mówiąc to odwróciła się do wyjścia z ładowni i miękkim krokiem zostawiła undine ze swoimi myślami. Ten przez chwilę leżał wciąż nagi, odpoczywając i kontemplując ostatnie wydarzenia - oto właśnie jego historia w pełni zaczęła się na nowo. I tym razem wiedział, że zakończy się inaczej.

***

Rano Jamash obudził się pełen energii, gotów stawiać żagle i wyruszać na kolejną wyprawę! Dopiero po sekundzie przypomniał sobie, że to nie jego statek, nie jego załoga, nie jego wyprawa. Zaklął szpetnie, wpasowując się w chór podobnych głosów na kubryku i zabrał do działania. Zaczął od pomodlenia się do Morskiej Banshee - o dziwo, tym razem dołączyło do niego paru marynarzy, którym wczoraj użyczył błogosławieństwa bogini. Cóż, zawsze lepiej być w łaskach Besmary niż poza nimi…
Dzień wyglądał podobnie jak poprzednio - dzięki czarom żeglarze nosili wyładowane prowiantem i zapasami pakunki, jakby te były praktycznie puste. O dziwo, bosman ograniczył trochę opieprzanie majtków i przekleństwa, w ogóle wydawał się jakiś taki zadowolony. Powodem mogła być sprawniej pracująca pod jego komendą załoga, bliskość morza i momentu wypłynięcia, albo cokolwiek innego - undine jako rasa słynęli z dość zmiennych charakterów, chociaż pomagająca im Anabell mogła mieć z tym coś wspólnego. Szczególnie że bardka wydawała się tego dnia wyjątkowo zadowolona z siebie, nucąc skoczne melodie i dowcipkując z Jamashem.

Do końca dnia wszystko było gotowe, dlatego bosman tym bardziej pogonił na ląd chcących odreagować przed wypłynięciem w morze marynarzy. Sam został na pokładzie z resztą załogi bojowej i paroma malkontentami, którym nie chciało się ruszyć, albo mieli ważniejsze sprawy niż uchlanie się w porcie.
Jamash zastanawiał się właśnie nad kolejną kąpielą w głębinach, gdy usłyszał poruszenie przy drugiej burcie. Widząc babinkę na łódce, zmarszczył brwi, a jego grymas pogłębił się tylko, słysząc ciche ostrzeżenie Darvana.
- Dobre oko - skinął mu głową z uznaniem, także mówiąc szeptem - Iluzja to czy coś takiego? I kto kurwa gubi się przy kabotażu? - dodał z niedowierzaniem, przecież taką dłubanką nie płynęłaby z wyspy na wyspę. Coś było tu zdecydowanie nie tak.
 
Sindarin jest offline