Finn spojrzał na nowo przybyły orszak. Na widok (zapewne nieproszonych) gości poczuł się jakoś nieswojo. Skrajnie nieswojo. Spojrzał na kobietę, z którą przed chwilą rozmawiał, teraz zapatrzoną w nowe widowisko, później na barda urabiającego córkę gospodarza, później na ekipę jaszczuroludzi, a na koniec na przybyszów z Żaru. Zwrócił szczególną uwagę na to co mają przy pasach i wtedy zrozumiał.
- Cie choroba... - pomyślał - Wyszło na to, że jako jeden z nielicznych przy wrotach broń złożyłem.
Półelf schował zwój z umową, wsadzając go pod kolczugę, po czym jął chyłkiem, acz nader zwinnie, przemieszczać się między biesiadnikami. Ze wzorowo udawanym spokojem oparł się o ścianę tuż przy wrotach tak, aby być jak najbliżej komórki. Rzucił przelotne spojrzenie na stojącego nieopodal przygodnego niziołka zdającego się agresywnie opróżniać żołądek, którego zawartość lała się strumieniami z jego ust prosto do beczki, którą mocno trzymał w obu rękach, po czym jego wzrok utkwił w uzbrojonym krasnoludzie bez ręki.
- Gdzie kucharek sześć... - skwitował w myślach, po czym dodał:
- Jak nic zaraz coś huknie. Awantura w powietrzu taka, że można siekierę zawiesić... - |