Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2019, 22:48   #120
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Ta jest! -

Kiedy Zawada zaczęła zwiewać Kocięba odwrócił się, sięgnął za pazuchę po jakąś flaszkę jarzącą się jakby w środku znajdowała się czysta mana i zaczął pić na hejnał.

Tymczasem Dobroleszy ze Zbyszkiem cisnęli ostatnimi pociskami artyleryjskimi. Te wybuchły pogrążając Pawulickiego w chmurze ognia, zasypując okolicę odłamkami powalając obu silnorękich falą uderzeniową. Obaj adepci widzieli przez astral że tamtego też powaliło… jednak nie zabiło. Pawulicki podniósł się całkiem sprawnie i wyszedł z obłoku dymu. Osmalony, ze zdartą eksplozją korą, z odsłoniętymi dziwnym ni to mięsem ni to miąższem, które zaczęło już zarastać. Silnoręcy od razu rzucili się do walki wręcz starając się powstrzymać przeciwnika. Zbychu chwycił się tłowia i walił pięścią prosto w wypatrzone przez Zasłonę serce, Dobroleszy z rykiem wściekłości ciosami swoich zdrewniałych grab wyrywał ciało z nogi Pawulickiego, lecz ten jakby nie specjalnie się przejmował ranami i ciosami. Jedną dłonią chwycił trolla, drugą enta. Czerwona aura z jego dłoni przeszła na obu wojowników.

- To jak towarzysze…? Pomożecie? - wydudniał Pawulicki rozbawionym tonem.

Adepci chwycili się za głowy i zaczęli się drzeć. Ich oprawca nie zwrócił nawet uwagi na ostrzał Kocura.

- Możecie jeszcze krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, że NKWD rządzi Polską, lecz to nie zawróci nas z drogi. - dodał Pawulicki, a jego zdrewniała gęba wykrzywiła się w sadystycznym uśmiechu.

Lecz pozostałym widok zasłoniła kolejna chmura ognia która ogarnęła potwora. Tym razem to Kocięba zionął kłębem ognistej many niczym legendarny smok. Pawulicki puścił Zbycha i Hipolita i krzycząc z bólu pobiegł na Kociębę. Ten nie bacząc na pędzącą istotę dalej zionął piekielnym ogniem, aż do momentu kiedy cios na odlew posłał go aż w budynek po przeciwnej stronie placu. Alkomanta przebił się przez ścianę i tyle go widziano.

Pawulicki jednak płonął i nie mógł się ugasić. Pozostawieni na środku placu adepci dalej zmagali się z jakąś mocą atakującą ich głowy. Pułkownik rozejrzał się za resztą Powstańców, kiedy artyleria zaprogramowana przez Beboka odpaliła pocisk zapalający. Ten jednak zdołał się uchylić w przejawie niesamowitej odporności na ból i refleksu. Pocisk poleciał gdzieś w miasto. Komputer szybko wziął poprawkę i odpalił drugi, tym razem celny. Eksplozja oblepiła wielkiego enta kolejną porcją napalmu tym razem czysto chemicznego doprowadzając go do furii. Pobiegł biegiem na pojazd i kopniakiem posłał go na bok. Na ten moment czekał Kocur posyłając pod nogi Pawulickiego granat. Kolejna eksplozja.

Kiedy Pawulicki szalał lekkozbrojni pobiegli do kolejnego stanowiska aby je przestawić i wymierzyć w olbrzyma. Zawada zdołała ściągnąć zaledwie zautomatyzowane drony strzegące podejścia pod wzgórze, lecz kaliber którym dysponowały był niewiele lepszy jakby ktoś ciskał igłami sosny w człowieka. Zajęła się więc zaprogramowaniem kolejnego pojazdu. Kiedy dołączył do niej Bebok robota poszła dużo szybciej.
W końcu Pułkownik skrzyżował ręce i rozprostował je gwałtownie krzycząc. Rozbłysk czerwonej jak radziecka flaga energii ugasił spowijające go płomienie. Potem odwrócił się do Powstańców. Straszliwe rany wypalone na jego ciele zaczęły zarastać świeżą korą.

- Prostactwo pojęć, wyobrażeń, pomysłów - zaczął gadać zbliżając się dziwnie powolnym i miękkim jak na takie bydle krokiem - zachcianek, najczęściej osobistych, egoistycznych, pokutuje nawet wśród mas robotniczych, wychowanych, mimo nastrojów rewolucyjnych, przecież w dawnej Polsce burżuazyjno-katolickiej.

Pierwszy pocisk wystrzelony ze stanowiska artyleryjskiego pomknął, a Pawulicki lekko się odchylił, jakby wcale nie był drewnianym gigantem, a zwinnym elfem. Strzał chybił i zalał ogniem jeden z ganizonowych budynków.

- Proszę państwa, to, co niekiedy mówi i myśli również i robotnik – to jest wprost porażające. W gruncie rzeczy ludzie prawie w niczym się nie orientują i naprawdę nie bardzo wiedzą, czego chcą.

Kolejne pociski waliły raz za razem, a Pawulicki zbliżał się robiąc oszczędne uniki. Jeden przyjął na skrzyżowane ręce i choć rozerwało to jego korową powłokę to wydawał się specjalnie nie przejmować. Nie przerwał też swoich przemów.

- Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie, w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podwyższenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny.

Rzucony mu pod stopy pas z granatami Zawady zdołał go trochę przystopować. Dość by Kocur miał pewien strzał i zdołał przestrzelić kulą karabinu jedno ze ślepi wielkiego enta.

- ...to nie zawróci nas z drogi. - powtórzył się Pawulicki.

Tymczasem Zawada i Bebok zdążyli się ewakuować na inne stanowisko i zaczęli je nastawiać. Pawulicki zrobił szybki wypad do przodu, chwycił lufę armaty i miotnął nią w powietrze niczym zabawkę. Cyber-powstańcy wiedzieli, że nie będą mieli dość czasu, by wywalić w bydlaka więcej niż pocisk zanim do nich dopadnie. Kocur władował do jakiejś porzuconej skrzynki amunicji odbezpieczony granat i rzucił pod nogi wroga. Kolejna eksplozja zachwiała nim, ale też nie zatrzymała.

- To jak, towarzysze? Pomożecie? - zaśmiał się pułkownik.

Tym razem nie bawili się w ładowanie zapalających. Komputer szybko namierzył Pawulickiego i wystrzelił. Olbrzym odchylił się…
Eksplozja pokryła pułkownika w całości. Nie zdołał uniknąć pocisku. Po chwili armata wypaliła znów i tym razem pocisk eksplodował. I kolejny. Przed następnym się uchylił, ale rozwiany dym ukazał znów Pawulickiego… i wczepionego weń Dobroleszego, który chwycił go rękoma. Lubuski ent też oberwał od eksplozji, Wyglądał jakby wrósł w ziemię, choć zdarta kora i odsłonięte mięso broczyło brunatnym płynem. Pułkownik obrócił się i dostał kolejnym pociskiem. Gdzieś w przerwie ostrzału Zbyszek zaszedł wroga od pleców, wyskoczył i władował potężny cios w samo centrum tłowia tam gdzie biło zielone serce. I tym razem Pawulicki naprawdę zawył z bólu. Najwyraźniej ciało zmiękczone ogniem i eksplozjami już nie chroniło go tak dobrze.

- Strzelać! - krzyknął Dobroleszy, który wyglądał nielepiej od byłego dowódcy garnizonu.

Kolejny pocisk przyładował w Pawulickiego. Zbyszka osłonił korpus wroga, lecz Hipolita dotknęła kolejna fala uderzeniowa i odłamki. Pułkownik wymierzył mu cios, który prawie wgniótł enta w ziemię. Zbyszek wyprowadził serię ciosów, ale został odrzucony mocnym wymachem. Bum!
Kolejna eksplozja zachwiała potworem, który zdołał się wyrwać adeptom i ruszyć do kolejnej armaty. Strzał nastąpił, kiedy Pawulicki spróbował zrobić krok, lecz coś go zatrzymało i pocisk trafił prosto w korpus pogrążając pułkownika chmurze dymu i ognia. Ogłuszeni wybuchami Powstańcy nie słyszeli odgłosu padającego ciała.
Gdy kurz opadł, a dym się rozwiał ujrzeli Pawulickiego… a raczej to co z niego zostało. Oczerniałe, poszarpane ciało wielkiego enta leżało strzaskane i podrygiwało. Ocalałe, poszarpane ślepie gasło, podobnie jak malutkie płomyki czerwonej aury które wybuchały to tu to tam coraz słabiej. Sam korpus leżał rozerwany… pęknięty niczym owoc. W jego centrum lśnił na zielono sferyczny, zielony obiekt. Pulsował delikatnie, a czerwony zaciek który go dotąd okrywał spływał powoli pozostawiając Serce Prastarego czyste od dziwnej skazy, którą nałożyli na niego Czerwoni Druidzi. Mogli zobaczyć teraz je z bliska - rzeczywiście to coś przypominało serce złożone z organicznego kryształu i małych roślinnych żył go oplatających. Wyraźnie pulsował.
Leżący na placu Zbyszek podniósł się i zobaczył, że w Astralu czerwona energia, która otaczała Pawulickiego rozpływa się i wsiąka w ziemię. Kryształ pulsował czystą, zieloną, życiodajną energią. Ale było jeszcze jedno jej źródło. Słabe i zanikające.

Do resztek Pawulickiego uczepiony był Dobroleszy, a przynajmniej resztka jego ciała. Ręce przypominały cienkie odarte z łyka i kory patyczki z których jeszcze ktoś wydzierał drewno. Całe ociekały brunatnym sokiem. Głowa i korpus były rozszarpane przez odłamki. W pękniętym czerepie pulsował jakiś organ - chyba mózg. Rozwarte usta Hipolita zipiąc wciągały i wypuszczały powietrze, coraz słabiej i słabiej. Oczy enta gasły, wpatrując się w towarzyszy.
 
Stalowy jest offline