| - Ta jest! -
Kiedy Zawada zaczęła zwiewać Kocięba odwrócił się, sięgnął za pazuchę po jakąś flaszkę jarzącą się jakby w środku znajdowała się czysta mana i zaczął pić na hejnał.
Tymczasem Dobroleszy ze Zbyszkiem cisnęli ostatnimi pociskami artyleryjskimi. Te wybuchły pogrążając Pawulickiego w chmurze ognia, zasypując okolicę odłamkami powalając obu silnorękich falą uderzeniową. Obaj adepci widzieli przez astral że tamtego też powaliło… jednak nie zabiło. Pawulicki podniósł się całkiem sprawnie i wyszedł z obłoku dymu. Osmalony, ze zdartą eksplozją korą, z odsłoniętymi dziwnym ni to mięsem ni to miąższem, które zaczęło już zarastać. Silnoręcy od razu rzucili się do walki wręcz starając się powstrzymać przeciwnika. Zbychu chwycił się tłowia i walił pięścią prosto w wypatrzone przez Zasłonę serce, Dobroleszy z rykiem wściekłości ciosami swoich zdrewniałych grab wyrywał ciało z nogi Pawulickiego, lecz ten jakby nie specjalnie się przejmował ranami i ciosami. Jedną dłonią chwycił trolla, drugą enta. Czerwona aura z jego dłoni przeszła na obu wojowników. - To jak towarzysze…? Pomożecie? - wydudniał Pawulicki rozbawionym tonem.
Adepci chwycili się za głowy i zaczęli się drzeć. Ich oprawca nie zwrócił nawet uwagi na ostrzał Kocura.
- Możecie jeszcze krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, że NKWD rządzi Polską, lecz to nie zawróci nas z drogi. - dodał Pawulicki, a jego zdrewniała gęba wykrzywiła się w sadystycznym uśmiechu.
Lecz pozostałym widok zasłoniła kolejna chmura ognia która ogarnęła potwora. Tym razem to Kocięba zionął kłębem ognistej many niczym legendarny smok. Pawulicki puścił Zbycha i Hipolita i krzycząc z bólu pobiegł na Kociębę. Ten nie bacząc na pędzącą istotę dalej zionął piekielnym ogniem, aż do momentu kiedy cios na odlew posłał go aż w budynek po przeciwnej stronie placu. Alkomanta przebił się przez ścianę i tyle go widziano.
Pawulicki jednak płonął i nie mógł się ugasić. Pozostawieni na środku placu adepci dalej zmagali się z jakąś mocą atakującą ich głowy. Pułkownik rozejrzał się za resztą Powstańców, kiedy artyleria zaprogramowana przez Beboka odpaliła pocisk zapalający. Ten jednak zdołał się uchylić w przejawie niesamowitej odporności na ból i refleksu. Pocisk poleciał gdzieś w miasto. Komputer szybko wziął poprawkę i odpalił drugi, tym razem celny. Eksplozja oblepiła wielkiego enta kolejną porcją napalmu tym razem czysto chemicznego doprowadzając go do furii. Pobiegł biegiem na pojazd i kopniakiem posłał go na bok. Na ten moment czekał Kocur posyłając pod nogi Pawulickiego granat. Kolejna eksplozja.
Kiedy Pawulicki szalał lekkozbrojni pobiegli do kolejnego stanowiska aby je przestawić i wymierzyć w olbrzyma. Zawada zdołała ściągnąć zaledwie zautomatyzowane drony strzegące podejścia pod wzgórze, lecz kaliber którym dysponowały był niewiele lepszy jakby ktoś ciskał igłami sosny w człowieka. Zajęła się więc zaprogramowaniem kolejnego pojazdu. Kiedy dołączył do niej Bebok robota poszła dużo szybciej.
W końcu Pułkownik skrzyżował ręce i rozprostował je gwałtownie krzycząc. Rozbłysk czerwonej jak radziecka flaga energii ugasił spowijające go płomienie. Potem odwrócił się do Powstańców. Straszliwe rany wypalone na jego ciele zaczęły zarastać świeżą korą.
- Prostactwo pojęć, wyobrażeń, pomysłów - zaczął gadać zbliżając się dziwnie powolnym i miękkim jak na takie bydle krokiem - zachcianek, najczęściej osobistych, egoistycznych, pokutuje nawet wśród mas robotniczych, wychowanych, mimo nastrojów rewolucyjnych, przecież w dawnej Polsce burżuazyjno-katolickiej.
Pierwszy pocisk wystrzelony ze stanowiska artyleryjskiego pomknął, a Pawulicki lekko się odchylił, jakby wcale nie był drewnianym gigantem, a zwinnym elfem. Strzał chybił i zalał ogniem jeden z ganizonowych budynków. - Proszę państwa, to, co niekiedy mówi i myśli również i robotnik – to jest wprost porażające. W gruncie rzeczy ludzie prawie w niczym się nie orientują i naprawdę nie bardzo wiedzą, czego chcą.
Kolejne pociski waliły raz za razem, a Pawulicki zbliżał się robiąc oszczędne uniki. Jeden przyjął na skrzyżowane ręce i choć rozerwało to jego korową powłokę to wydawał się specjalnie nie przejmować. Nie przerwał też swoich przemów.
- Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie, w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podwyższenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny.
Rzucony mu pod stopy pas z granatami Zawady zdołał go trochę przystopować. Dość by Kocur miał pewien strzał i zdołał przestrzelić kulą karabinu jedno ze ślepi wielkiego enta. - ...to nie zawróci nas z drogi. - powtórzył się Pawulicki.
Tymczasem Zawada i Bebok zdążyli się ewakuować na inne stanowisko i zaczęli je nastawiać. Pawulicki zrobił szybki wypad do przodu, chwycił lufę armaty i miotnął nią w powietrze niczym zabawkę. Cyber-powstańcy wiedzieli, że nie będą mieli dość czasu, by wywalić w bydlaka więcej niż pocisk zanim do nich dopadnie. Kocur władował do jakiejś porzuconej skrzynki amunicji odbezpieczony granat i rzucił pod nogi wroga. Kolejna eksplozja zachwiała nim, ale też nie zatrzymała. - To jak, towarzysze? Pomożecie? - zaśmiał się pułkownik.
Tym razem nie bawili się w ładowanie zapalających. Komputer szybko namierzył Pawulickiego i wystrzelił. Olbrzym odchylił się…
Eksplozja pokryła pułkownika w całości. Nie zdołał uniknąć pocisku. Po chwili armata wypaliła znów i tym razem pocisk eksplodował. I kolejny. Przed następnym się uchylił, ale rozwiany dym ukazał znów Pawulickiego… i wczepionego weń Dobroleszego, który chwycił go rękoma. Lubuski ent też oberwał od eksplozji, Wyglądał jakby wrósł w ziemię, choć zdarta kora i odsłonięte mięso broczyło brunatnym płynem. Pułkownik obrócił się i dostał kolejnym pociskiem. Gdzieś w przerwie ostrzału Zbyszek zaszedł wroga od pleców, wyskoczył i władował potężny cios w samo centrum tłowia tam gdzie biło zielone serce. I tym razem Pawulicki naprawdę zawył z bólu. Najwyraźniej ciało zmiękczone ogniem i eksplozjami już nie chroniło go tak dobrze. - Strzelać! - krzyknął Dobroleszy, który wyglądał nielepiej od byłego dowódcy garnizonu.
Kolejny pocisk przyładował w Pawulickiego. Zbyszka osłonił korpus wroga, lecz Hipolita dotknęła kolejna fala uderzeniowa i odłamki. Pułkownik wymierzył mu cios, który prawie wgniótł enta w ziemię. Zbyszek wyprowadził serię ciosów, ale został odrzucony mocnym wymachem. Bum!
Kolejna eksplozja zachwiała potworem, który zdołał się wyrwać adeptom i ruszyć do kolejnej armaty. Strzał nastąpił, kiedy Pawulicki spróbował zrobić krok, lecz coś go zatrzymało i pocisk trafił prosto w korpus pogrążając pułkownika chmurze dymu i ognia. Ogłuszeni wybuchami Powstańcy nie słyszeli odgłosu padającego ciała.
Gdy kurz opadł, a dym się rozwiał ujrzeli Pawulickiego… a raczej to co z niego zostało. Oczerniałe, poszarpane ciało wielkiego enta leżało strzaskane i podrygiwało. Ocalałe, poszarpane ślepie gasło, podobnie jak malutkie płomyki czerwonej aury które wybuchały to tu to tam coraz słabiej. Sam korpus leżał rozerwany… pęknięty niczym owoc. W jego centrum lśnił na zielono sferyczny, zielony obiekt. Pulsował delikatnie, a czerwony zaciek który go dotąd okrywał spływał powoli pozostawiając Serce Prastarego czyste od dziwnej skazy, którą nałożyli na niego Czerwoni Druidzi. Mogli zobaczyć teraz je z bliska - rzeczywiście to coś przypominało serce złożone z organicznego kryształu i małych roślinnych żył go oplatających. Wyraźnie pulsował.
Leżący na placu Zbyszek podniósł się i zobaczył, że w Astralu czerwona energia, która otaczała Pawulickiego rozpływa się i wsiąka w ziemię. Kryształ pulsował czystą, zieloną, życiodajną energią. Ale było jeszcze jedno jej źródło. Słabe i zanikające.
Do resztek Pawulickiego uczepiony był Dobroleszy, a przynajmniej resztka jego ciała. Ręce przypominały cienkie odarte z łyka i kory patyczki z których jeszcze ktoś wydzierał drewno. Całe ociekały brunatnym sokiem. Głowa i korpus były rozszarpane przez odłamki. W pękniętym czerepie pulsował jakiś organ - chyba mózg. Rozwarte usta Hipolita zipiąc wciągały i wypuszczały powietrze, coraz słabiej i słabiej. Oczy enta gasły, wpatrując się w towarzyszy. |