Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2019, 17:26   #190
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jazda przez dżunglę o zmierzchu do najlepszych nie należała. A do tego było spore tempo. Trzęsło, telepało, rzucało, i nikt nie miał ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Każdy chyba pogrążył się we własnych myślach, wielu być może dumało nad losem, może co niektórzy się modlili, rozliczali przed samym sobą z własnego życia? Peter to wszystko znał, Peter to przeżył już nie raz… nie, tu nie chodziło o to, iż morale opadło, co tak mogło wyglądać dla kogoś z boku, nie. Tutaj, tuż przed bitwą, przed akcją, przed walką, wielu się wyciszało, i skupiało nad nadchodzącym zadaniem…

Peter należał do tych ostatnich. Nie dręczyły go żadne problemy natury filozoficznej, ani moralne dylematy, w stylu 'czy godzi się odebrać życie tak wielu, by ocalić jeden żywot?' Wiadomo było, co trzeba zrobić, a chodziło tylko o to, by nie zapłacić za to zbyt wysokiej ceny.

W końcu zatrzymano pojazdy, zgaszono silniki. Myśliwy oznajmił, iż są już niedaleko, i logicznie rzecz biorąc, resztę drogi zasuwają wszyscy piechotą, by nie oznajmiać wszem i w obec rykiem silników, iż nadchodzą. Ruszono więc spokojnym truchtem przez dżunglę, a nerwy i mięśnie napinały się coraz bardziej. Byli już blisko, za kilka minut się zacznie… wdech, wydech, łomot własnego serca w piersi podczas biegu, odgłosy dżungli wokół, zapadająca ciemność.

I nagle gdzieś tam przed nimi… bębny????

Po kilku chwilach odszukali się z “Sosną” w zapadającym zmroku. Najemnik był tam, gdzie go van Straten mniej więcej zostawił, i nie próbował niczego na własną rękę. Chociaż w sumie dopadł jednego samotnego tubylca, kręcącego się po okolicy, i zdzielił go tak porządnie w pysk, że ten od razu padł nieprzytomny, a następnie… skręcił typowi kark. Uzyskał w ten sposób prymitywny łuk i 7 strzał, może się do czegoś przydadzą?

- Jak ty kurwa wyglądasz... - szepnął na widok Douga Major, mimo iż blondyn sam sobie już kilka ran opatrzył, czekając na “kawalerię”. A Doug wzruszył ramionami zbywając tak tą wypowiedź.
- Mów jak wygląda sytuacja - powiedział Baker, a pozostali w tym czasie nieco się rozproszyli i zabezpieczali teren wokół nich. Rytmiczne bicie bębnów dzikusów, dochodzące z wnętrza jaskiń, nie oznaczało z kolei chyba nic dobrego.
Potrzebny był jakiś szybki i prosty plan. W końcu nie mogli tam przecież wpaść na “huuura” i strzelać na prawo i lewo?
- Są tu niczym w fortecy. Można podejść do nich od jednej strony i przez jedne wrota. Dobre miejsce do obrony - zaczął mówić powoli.- Mają dwie czujki przy ognisku. Jeśli zrobimy hałas przy likwidowaniu jednego… pozostałe mogą narobić hałasu i zaalarmować resztę.. Mamy skały otaczające jaskinię, wśród których ktoś może się kryć zwiadowcy. Szanse na podejście większej grupy, będąc niezauważonym, są minimalne. Lepiej kombinować nad dywersją. Może ściągnąć tu dużego dinozaura?- wzruszył ramionami na koniec.
- Za dużo czasu to zajmie - odparł Peter. - Musimy się podkraść i usunąć wartowników. Pewnie tam, w jaskini, nawet by nie usłyszeli strzałów. Skoro my słyszymy bębny, to tam jest dużo większy hałas.
- Dwóch naszych do ogniska i likwidujemy wartowników po cichu. Bębny mogą umilknąć, żadnego strzelania na początek. Jednocześnie dwóch na skały sprawdzić czy i tam jacyś siedzą, a reszta podkrada się już do wejścia do jaskini, żeby tam również żadnych niespodzianek nie było. Może być? - Major spojrzał po obu sierżantach.
- Będzie ciekawie... - Wtrącił się Kaai, trzymając w dłoni duży nóż bojowy złowieszczo się uśmiechnął.
-To kto z kim, gdzie? - Dodał Major.
- Pójdę na skały - zaoferował się Peter. - Z Wenstonem.
- Mnie tam wszystko jedno z kim. -stwierdził krótko Bloody wzruszając ramionami.- Posłałbym van Stratena na skałki. Po zrobieniu tam porządku, będzie mógł nas osłaniać.

Baker dziwnie spojrzał na "Sosnę", ale wstrzymał się od komentarza.
- Dobra, Peter i Wenston na skałki. Doug i ktoś do ogniska… Kaai? Reszta do wejścia jaskini. Ci z likwidujących cele, co bierzecie do tej roboty? - Major rozglądnął się po ludziach.
- Jestem gotów w każdej chwili. -rzekł Doug zwracając się do Marcusa.


Po chwili więc Doug ruszył z Marcusem do ogniska ze strażnikami, Peter z Wenstonem od wschodu na skały, a reszta najemników, zataczając spory łuk od zachodu, skierowała się do wejścia do jaskini.

* * *

"Sosna" podczołgiwał się cicho wśród trawy i paru krzewów, przy panujących już, sporych ciemnościach. Towarzyszył jemu Kaai, i obaj nie musieli używać noktowizorów, ich cel był w końcu dobrze oświetlony.

* * *

Curran wdrapał się na skały, po czym po nich rozejrzał. Nigdzie nie zauważył żadnych siedzących tu strażników, teren był więc czysty. Kiwnął na van Stratena, po czym zaczęli obaj skradać się w kierunku wejścia do jaskini… i w pewnym momencie najemnik stanął butem, gdzie nie powinien, pośliznął się, i narobił sporego rabanu, grzechocząc własnym sprzętem. Wenston syknął wkurzony… ta wpadka jednak nie spotkała się z żadną reakcją miejscowych.

* * *

Grupka Majora dotarła bez przeszkód w okolice wejścia do jaskini, musieli jednak się zatrzymać. Przed nimi był bowiem już tylko otwarty teren. Należało zaczekać na "zwiadowców".

* * *

Peter bardzo cicho zameldował przez komunikator, iż skały czyste, brak tubylców. Major zameldował, iż widzą dwóch siedzących w wejściu do jaskini, i czekają na "Sosnę". Ten ostatni zaś nie zameldował nic, bo nie mógł.

Pięć metrów do dwóch dzikusów siedzących przy ognisku. Mieli włócznie i łuki. Wyglądali na znudzonych swoim zajęciem, niczego się nie spodziewając.

Trzy metry. Doug poruszał się niczym wąż. Bezszelestnie, powoli, nie poruszając choćby niepotrzebnie źdźbłem trawy. Potrafił być niewidoczny.

Dwa metry. I wtedy, pieprzony Kaai, zaszeleścił. Czy to dłonią, łokciem, czy inną częścią ciała, doprowadził do niepotrzebnych dźwięków.

Strażnicy zwrócili w jego stronę zaskoczone gęby, jeden z nich już podrywał się z miejsca… Doug również poderwał się z ziemi, dopadł tego wstającego jednym susłem, i sprzedał mu taką petardę prawym sierpowym, że typek nakrył się nogami, i już ani drgnął. Drugiego wykończył Kaai, rzucając nożem prosto w oko dzikusa.

Mimo małego rabanu, ognisko było "czyste", i nikt z tubylców nie podniósł alarmu. Było więc dobrze?
Sosnowsky bez większego zastanowienia i wyrzutów sumienia, poderżnął szybko gardło nieprzytomnemu mężczyźnie zabijając go na miejscu.
- Czysto - zameldował po chwili Majorowi Kaai.


Baker zdjął jednego z dzikusów siedzących w wejściu jaskini pistoletem obezwładniającym, drugiego poczęstował nożem "Zapałka". W samym wejściu, na jego środku, leżało zaś coś, co można było nazwać klapą(?) o rozmiarach gdzieś 2 na 2 metry, zrobioną z bambusów i trzcin. Okazało się, iż przykrywała ona wilczy dół z zaostrzonymi palikami, głęboki na jakieś dwa metry.

Prymitywna, ale skuteczna pułapka na jakieś ewentualne dinozaury? Można ją było spokojnie ominąć bokami przy ścianach, po każdej stronie był metr miejsca… czas wejść w głąb jaskiń i uratować Kim.

I wtedy, przestały w końcu bić rytmicznie gdzieś w głębi, te cholerne bębny.
- Chyba powinniśmy się pospieszyć - powiedział Peter, który zdążył zejść z wysokości i dotrzeć do wejścia do jaskini.
Sosnowsky tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi.

Oddział najemników ruszył więc przed siebie, ostrożnie, cicho, pewnie. Na szpicy znalazł się Peter z pistoletem "Sosny" z dokręconym tłumikiem. Obok niego Kurt z usypiającym gnatem Majora, za nimi Doug i Major ramię w ramię, Kaai, a grupę zamykał nerwowy "Bear" i van Straten. Zdecydowanie schodzili pod ziemię, podłoże bowiem było gdzieś pod kątem 30 stopni. Po kilku minutach natrafili na pierwszą, boczną jaskinię. Grota gdzieś tak 5 na 5 metrów na szczęście była pusta… śmierdziało. Ludźmi, zgnilizną, odchodami, walały się jakieś prymitywne przedmioty, miski, skóry i futra.

Ruszyli dalej. Kilka metrów głębiej, dotarli do rozgałęzienia, i pojawił się dylemat stary jak świat, w prawo, lewo, czy dzielić się i iść obiema drogami? Ale to nie było w tej chwili najważniejsze. Z jednej z odnóg, wyszedł niemal wprost na nich jakiś nieuzbrojony dzikus. Na widok obcych, a zwłaszcza masek-czaszek, rozdziawił gębę, i zamarł w pół ruchu. Mieli sekundę czasu na zrobienie czegokolwiek, nim tubylec podniesie alarm…

Peter nawet przez moment nie pomyślał o takim drobiazgu, jak próba dialogu, czy próba wzięcia języka. Bez chwili wahania strzelił do tubylca, mając nadzieję, że tłumik wyciszy odgłos strzału. W tunelu rozległo się dziwaczne "pierdnięcie" pistoletu z tłumikiem, a dzikus zarobił kulkę prosto w łepetynę. Poleciał na plecy bez ładu i składu, plasnął niemiło o podłoże, i w sumie było po wszystkim. Był martwy.
- Zaciągnąć go do tej jaskini co mijaliśmy - wydał polecenie Major. A po minucie…
- Rozdzielamy się na dwa tunele? - spytał szeptem głównodowodzący.
- Jeśli chcemy znaleźć ją jak najszybciej to tak - stwierdził cicho Doug obojętnym tonem.
- Pójdę tędy. - Peter wskazał drugą odnogę, czyli nie tę, z której wyszedł tubylec.


Peter, "Zapałka", van Straten" i "Bear" schodzili coraz niżej i niżej, wśród półmroku i coraz bardziej narastającego smrodu. Wkrótce trafili na naj(nie)normalniej leżącego sobie w korytarzu trupa tubylca z rozbitym łbem. Jego rozłupaną czaszkę obsiadywało już sporo much.
- Nie dbają tu o porządki - mruknął Peter, przekraczając truposza. Z uwagi na obecność "Beara" wolał nie sugerować na głos, iż widzą właśnie efekt gwałtownego sporu o to, kto ma 'poślubić' najnowszą zdobycz. Lub wydrzeć jej serce.
Zamienił się w słuch, by spróbować wychwycić jakiekolwiek odgłosy wskazujące na to, iż przed nimi są tubylcy.

Po kilkunastu krokach dalej, z prawej strony tunelu, ukazało się wejście do chyba kolejnej pieczary. I stamtąd wyraźnie było słychać jakieś liczne mamrotanie w dziwacznym dialekcie, chrząknięcia, a nawet coś, jak ciche śmiechy. I chyba odgłosy jakiś prac…
Peter obrócił się w stronę pozostałych.
- Jeśli nas zauważą, to nikt żywy nie może ujść - powiedział cicho. - A jeśli jest tam Kim, to tym bardziej.
Podkradł się do wejścia i spróbował zapuścić żurawia do wnętrza pieczary. Rzut oka do środka, i Peter zauważył kilka półnagich dzikusek z dosyć obwisłymi cyckami, siedzące na ziemi i coś tam robiące… chyba przygotowywały jakiś pokarm? Coś rozgniatały na miazgę, ubijały na jakiś liściach? Było i kilka kompletnie nagich dzieci, żadne chyba nie starsze niż 6 lat. "Bear" z zaciętą miną wyciągnął granat, a Kurt na taki ruch czarnoskórego wybałuszył oczy.
Peter chwycił Davida za rękę.
- Ma być cisza - syknął mu do ucha.
Wyglądało na to, że nikt ich nie widzi, więc była to idealna okazja, by się przemknąć dalej bez robienia hałasu. "Bear" przyczepił granat odłamkowy na powrót do szelek, wskazał za to paluchem na granat gazowy. Te nie robiły prawie żadnego huku…
Peter przez moment się zastanawiał.
Kobiety i dzieci nie stanowiły zagrożenia, więc dopóki nie hałasowały, lepiej było ich nie ruszać. Z drugiej strony - nie wszyscy siedzieli tyłem do wejścia.
- Rzucaj, gdy ktoś nas zauważy - powiedział.

Pierwszy przebiegł Peter. Nikt go nie zauważył, nikt nie podniósł rabanu. Następny był “Zapałka”, i również był spokój. Ale gdy przebiegł van Straten, w jaskini zrobiło się małe poruszenie. Najpierw zwyczajowe, ciche:
- Bukhl?

A po chwili i nieco głośniejsze, gdy “Bear”, jako ostatni w kolejce, zerknął zza rogu. Rzucił więc granatem, i na kilka sekund w komorze rozległy się liczne piski i nawet pretensje w dziwacznym narzeczu, po chwili jednak zapanowała cisza…

- Możemy iść dalej - Stwierdził David, stojąc już spokojnie przy wejściu do owej bocznej jaskini, przyglądając się leżącym wewnątrz.
- Wszyscy śpią? - upewnił się Peter, a otrzymawszy potwierdzającą odpowiedź ruszył dalej korytarzem.

I wtedy gdzieś w tym podziemnym kompleksie rozbrzmiały ponownie bębny. Mężczyźni spojrzeli po sobie, a “Bear” zrobił się nerwowy.

- Spokojnie - powiedział Peter. - Na wielkiej uroczystości byliby wszyscy, nawet kobiety i dzieci, a tamci się nigdzie nie spieszyli - spróbował uspokoić Davida.
A potem spróbował nawiązać łączność z majorem.
- Majorze? Macie coś? - spytał, ale w eterze panował tylko cholerny szum. No tak, tyle skał, i to pod ziemią…
- Idziemy dalej - powiedział Peter, równocześnie dając świetlany przykład i ruszając przodem.
- Trzeba się ruszać! - stwierdził wcale nie tak cicho “Bear”. Van Straten spojrzał na Currana, i zrobił pytającą minę.
- Nie ma na co czekać! - Peter zachęcił go ruchem ręki. - Nie mamy zaproszeń, ale i tak nie wypada się spóźniać.

Wenston kiwnął głową do sierżanta, pochwycił dłońmi mocniej swoją strzelbę, po czym zerknął po pozostałych.
- To do bębnów - Mruknął, po czym ruszył biegiem przed siebie. Chyba się zaczęło. Finał ich eskapady w jaskiniach, jakikolwiek nastanie.
Peter dotrzymywał mu kroku, podobnie jak "Bear" i biegnący na końcu "Zapałka"..

* * *

Obdarzony niezłym refleksem Tropiciel, przygrzmocił kolbą prosto w ryło, wypadającego na nich tubylca, nawet nie zwalniając kroku. Typek padł na glebę, ale jeszcze żył, jeszcze stanowił zagrożenie… “Bear” rozwalił brutalnie jego łeb niemal na dwie połówki maczetą, jaką czarnoskóry miał na wyposażeniu. Za pierwszym delikwentem w jakimś bocznym tunelu pojawił się jednak jeszcze jeden, ten już uzbrojony w dzidę, świadomy zagrożenia, intruzów. Choć maski go na chwilę wystraszyły, zawahał się na sekundę, a wtedy Peter strzelił pistoletem z tłumikiem, dwa razy w jego tułów bez chwili wahania, zabijając na miejscu.

- Chyba jesteśmy na dobrej drodze - optymistycznie stwierdził Peter, ruszając dalej szybkim krokiem. Faktycznie, bębny i krzyki, śpiewy, i zawodzenie dzikusów narastało coraz bardziej, byli blisko… van Straten nagle się zatrzymał, biegnącą za nim resztę również wstrzymując ruchem dłoni. Stanęli przed rozwidleniem, dwóch odnóg obok siebie, ale jeden korytarz zdecydowanie schodził w dół, drugi szedł nieco w górę. Którędy? Myśliwy potrzebował kilku sekund na podjęcie decyzji wśród tych całych bębnów i innych, głośnych spraw będących już naprawdę niedaleko.
- No kurwa gdzie? - Fuknął David.
Peter zatrzymał się na moment, by zorientować się, z którego korytarza dobiega głośniejszy hałas. Nasłuchujący najemnik stwierdził po chwili, iż w tym dolnym jest głośniej… a wtedy też van Straten, wskazał górny tunel.
- Tędy? - Spytał ich Myśliwy.
- Bear ze mną tędy - Peter wskazał "swój" korytarz - wy tamtędy!.

Gdzieś blisko przed nimi coś wybuchło, chyba granat. Wszelkie wrzaski i bębny tubylców ucichły, by po chwili rozbrzmieć ponownie, tylko że tym razem to wszystko już brzmiało bardziej jak walka, a nie jakaś dzika impreza. Nie mówiąc nic Peter przyspieszył. Po zejściu tunelem w dół, obaj znaleźli się już prawie w… wielgachnej jaskini, w której biegała masa wystraszonych tubylców. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Oczywiście, wielu ich zauważyło, chcąc właśnie wbiec w tunel, w którym stali obaj najemnicy, na ich widok jednak, i noszonych masek, tłumek ten dał jednak w tył zwrot, uciekając w innym kierunku. Kilku jednak wojowników, podejrzliwie spoglądając na Petera i “Beara”, mocniej chwyciło swoje dzidy w łapach… Peter zauważył mocno oddalonego Douga(?) w masce gazowej, wbiegającego w niewielką chmurę dymu.
- Fuck! - powiedział David, i uniósł swój pistolet w kierunku pierwszego z dzikusów a Peter odbezpieczył granat hukowo-błyskowy i rzucił go w grupkę tubylców.
Po chwili nastąpił spory huk i błysk. Wyłączyło to przynajmniej na chwilę okolicznych palantów z dzidami… a jednego z nich zastrzelił “Bear”, posyłając 2 kulki z pistoletu w tors delikwenta.
- Czy tam jest Kim??!! - Wrzasnął gotowy do biegu czarnoskóry, mając na myśli oczywiście miejsce, gdzie wojował Sosnowsky.
- Idziemy tam! - odparł Peter, pewien, że gdyby tam nie było Kim, to Sosna nie robiłby aż takiego zamieszania.
Jako że konieczność zachowania ciszy była już nieaktualna, wymienił pistolet od majora na Remingtona i strzelając do tubylców-wojowników (i od czasu do czasu używając kolby) ruszył w stronę drugiego sierżanta.
Plan był prosty - przebić się do "Sosny", eliminując jak największą ilość wrogów, a potem osłaniać odwrót Douglasa... bo wyglądało na to, że Kim została "odzyskana".

Curran i Bear przebijali się przez tubylców, niemal metr po metrze. Strzał z Remingtona, strzał z Beretty, krzyk trafionego, riposta dzidą lub jakimś kamiennym młotem albo sztyletem… najemnicy nie zostali jednak ani razu draśnięci. Mieli szczęście, mieli maski… to było niesamowite. Zostawiali za sobą trupy lub rannych, wyłączonych z walki, póki w końcu nie znaleźli się blisko “Sosny”.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-08-2019 o 22:28.
Kerm jest offline