Misja w Yellowstone Park
To zadanie zaczęło się podobnie jak poprzednie. Znów drużyna leciała w gargulcu, ku swojemu celowi. Różnica była jednak w pułapie. Tym razem maszyna leciała bardzo nisko. Były też inne detale. Jak chociażby pakunek.
Atomowa bomba walizkowa nie wyglądała szczególnie imponująco. Ot metalowy cylinder w kolorze zielonym. Bo też była to broń, która wyszła z użycia jakieś pięć lub osiem lat temu. I została wyciągnięta z lamusa ledwie przed kilkoma dniami. Wymieniono zabezpieczenia i elektronikę, ale sam koncept bomki i konstrukcja były stare jak zimna wojna.
A choć lot przebiegał spokojnie, to nerwy wszystkich były napięte jak postronek. Wszyscy wszak pamiętali co się stało ostatnio.
Tym razem nie nastąpiła tragedia. Tym razem… wylądowali bezpiecznie. A potem nastąpiło rozładowanie sprzętu i ruszyli dalej.
Tym razem wygodnie w
Peacemakerze. Fura była ciasna, ale własna. I co najważniejsze, mocno opancerzona i dobrze uzbrojona. No i lepiej jechać pojazdem niż telepać się kolejne kilometry na piechotę w ciężkim pancerzu i przy wyłączonym zasilaniu. Póki co misja szła jak z płatka. Droga może i była nierówna, ale duże koła wozu radziły sobie z tym bez problemu. Prowadząca pojazd Lili radziła sobie nieźle za kierownicą. A Russell obsługiwał systemy uzbrojenia.
A co do problemów…
Te pojawiły się szybko i znienacka. Dwa znane drużynie
potworki wystrzeliły spod gruntu tuż przed pojazdem. Kolejne cztery przedzierały się tuż pod ziemią w ich kierunku. Sytuacja jednak była całkowicie odmienna od poprzedniego razu. Peacemaker był zbyt ciężki, zbyt szeroki i miał zbyt nisko położony środek ciężkości, by mogły go przewrócić na bok. A automatyczne działko 30 mm to było coś czego lekceważyć się nie dało, zwłaszcza gdy Giles przestawił je na amunicję przeciwpancerną o rdzeniach ze zubożonego uranu. Pojazd kierowany pewną ręką van Erp lawirował między atakującymi go stworkami, a Giles strzelał. Działko huczało wypluwając z siebie kolejne pociski, które dziurawiły pancerze bestii niczym cele na strzelnicy. Nawet warstwa gleby nie pomagała przy tak dużej sile penetrującej. Kilka krwawych wybuchów zakończyło żywot jednego stworka w ziemi, a potem drugiego. Reszta została rozszarpana salwami zarówno podczas ucieczki, jak i podczas nieudanych ataków na opancerzony wóz.
AST nie zatrzymali się tym razem. Nie było sensu marnować czasu na przyglądanie się trupom zabitych stworów.
Mieli misję do wykonania.
I kolejną przeszkodę do pokonania. Tym razem w postaci wioski.
Drewnianej … “ludzkiej” wioski, oświetlanej przez latarnie i zanurzonej w strugach deszczu. bowiem podczas podróży tutaj rozpętała się ulewa. Wioska składała się z dużych dwupiętrowych chat i wydawała się prawie wymarła. Prawie, bo nieliczni humanoidzi przemierzali ubłocone uliczki. I kolejny robił za wisielca leniwie kołysząc się na wietrze.
Wioska ta nie miała prawa tu istnieć. A jednak istniała… tak jak zamek.
Jones nakazał zatrzymać Peacemakera wśród zniszczonego lasu, który dawał mu pewną osłonę przed spojrzeniami z wsi. Wolvie rzekł przyglądając się sytuacji przez wizjer w pojeździe.
- Wolałbym nie zostawiać za sobą takiej niewiadomej, bo to potencjalne zagrożenie leżące na trasie naszego odwrotu. Nie chcę wtedy niespodzianek, więc potrzebuję trójki ochotników do przeprowadzenia zwiadu.- spojrzał za siebie dodając.-
Nie wliczając Switch oczywiście, bo ona zgłasza się z automatu na ochotnika.