|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-07-2019, 16:54 | #71 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Kilkadziesiąt metrów względem Ash i jej grupki, tunele pod ziemią przeszukiwała idąca na szpicy J.R. z “pompką” w łapach. Za nią Meyes, a tyły zabezpieczał “Handsome”. Było ciasno, było duszno, śmierdziało… zgnilizną, odchodami, a nawet i trupem. Zdecydowanie trupem. Czuć było panującą w tych wykopanych norach woń śmierci. Brak łączności, brak sensownego wsparcia, nie ma co, było zaje-kurwa-biście. Ale Jean się tak szybko nie poddawała, nie zniechęcała. Systematycznie więc, do przodu, metr po metrze, sprawdzać ten syf, który stworzyła tu kolejna banda popaprańców, mająca tupet uważać się za “osobniki ludzkie”. Korytarz ten zyskał nieco na “uroku”, gdy ekipa dostrzegła światło. Pojedynczą żarówkę. rozświetlającą mrok. Nie było jednak dość światła, by dokładnie przyjrzeć się “psu” strażniczemu. Psu… teoretycznie. Bowiem to coś wyglądało na człowieka przemieszczającgo się na czworaka. I na widok drużyny Jean rzucił się do ucieczki. -Zostaliśmy zauważeni. Będą na nas czekać.- ocenił Guerra. - A to pech - Stwierdziła chłodnym tonem J.R. najwyraźniej nic sobie z tego faktu nie robiąc. Bo tak szczerze… co to zmieniało? Nie byli bezszelestni, nie poruszali się jak cienie, ich przedzieranie się przez te cholerne tunele mogłoby i śpiącego obudzić. - Dobra, zwarci i gotowi, za chwilę może być gorąco - Szepnęła, po czym ruszyła dalej przed siebie… - … będą nagrodzeni. Nie przejmujcie się śmiercią, gdyż los tego świata gorszy jest od śmierci. Was czeka odrodzenie w potężniejszej nawet formie. Nie okażcie ni strachu ni litości. Bo waż pan jest tym którego bać się należy! A litości on nie zna!...- takie to słowa “witały” wychodzących z korytarza żołnierzy. Wchodzili do podziemnej kaplicy. Przypominającej protestancką świątynię, tyle że krzyży brakowało. Ławki zostały przewrócone, a za nimi kryło się sześciu kultystów ubranych stroje i kaptury jak u klanowców. Tyle że brunatne w barwie. Mieli przy sobie dubeltówki ładowane od tyłu. I jeden miał sztucer myśliwski. No i były cztery pieski które gnały na ekipę JR. z wywalonymi jęzorami. W towarzystwie strzałów z dubeltówek. Na szczęście niecelnych. Sam szef stał na ambonie i wspomagał swoich ludzi strzelaniem z colta peacemakera i pleceniem dyrdymałów. - Na boki i ognia!!!! - Wrzasnęła Jean, błyskawicznym ruchem chowając “pompkę”, a łapiąc za M66, które rozdarło komorę swym ogłuszającym jazgotem. Full auto, ile fabryka dała, najpierw w nadbiegające psy, później po całej reszcie za nimi. Jako że pieski dotarły dość blisko JR, to pani sierżant dosłownie poszatkowała je nie przejmując się ich skowytem. Nie było co prawda czerwonej mgiełki jak w przypadku jej ulubionej maszynki do szycia. Ale potwory padły nagle szarpiąc się jeszcze w przedśmiertnych drgawkach. Jeśli coś krwawi to da się zabić… Szef kultystów nie krwawił. Guerra posłał mu celną serię, ale towarzyszyły temu dziwne złote rozbłyski wokół jego sylwetki. Jakby… pole siłowe? Skąd taki sci fi gadżet u rednecków? Meyes korzystając z tego że była mała i zwinna pognała pomiędzy ławkami do najbliższego strzelca… niemal odstrzeliwując mu głowę z bliskiej odległości. - Szukać osłon! Grubego rozpryskiem!! - Wrzasnęła Jean do Meyes żargonem, mając na myśli oczywiście potraktowanie szefa kultystów granatem. Sama J.R. z kolei przemieściła się nieco w bok, by pozostać w ruchu, i być choć minimalnie trudniejszym celem do trafienia. Ponownie zasypała wrogów ścianą ołowiu, jako główny cel biorąc sobie gościa ze sztucerem… osłaniała jednocześnie "Switch", wypluwając z M66 dziesiątki kul. Łatwiej było powiedzieć, trudniej wykonać. Szef kultystów był bowiem poza zasięgiem granatów. Póki co ni sama pani sierżant, ni jej ludzie nie znajdowali się wystarczająco blisko by rzucić gadatliwemu przywódcy miejscowych szajbusów wybuchową niespodziankę. -... Odrzućcie broń, albowiem stoicie przed obliczem proroka. Odrzućcie i poddajcie znakom czasu. Albo gińcie wraz z innymi niewiernymi.- tymczasem przywódca kultów paplał dalej.-Przybądźcie moje sługi i zabijcie ich. I “sługi” przybyły … trzy wyjątkowo wyrośnięte, acz pokryte jakimiś rakowatymi naroślami szczury. I każdy z nich wybrał po jednym z żołnierzy, próbując dojść do nich i zaatakować od tyłu. Louise przechwyciła dubeltówkę zabitego kultysty i postrzeliła kolejnego. A Guerra również zasypując wrogów ołowiem, zmuszając wraz z JR.do krycia się za osłonami ruszył w kierunku strzelającego z rewolweru przywódcy kultystów. Trafił on w ramię Dominica, ale rana nie zrobiła na żołnierzu jakiegokolwiek wrażenia. - Cholerne pasożyty! - Warknęła McAllister na szczury posyłając serię w najbliższego grzyzonia…a potem w kolejne. Rozwaliła wszystkie trzy, przerabiając je na części pierwsze, tym samym broniąc pleców Meyes i Handsome. Te odwrócenie uwagi, wykorzystał jeden z kultystów rzucając się w kierunku pani sierżant. Uzbrojony w szeroki rzeźnicki nóż mężczyzna zamachnął bronią próbując rozchlastać gardło Jean, ale niecelnie. - Ty pieprzony kutasie! - Ryknęła Jean, robiąc jeden krok w tył, po czym M66 zagrało prosto w mordę delikwenta. Tymczasem wściekły przywódca kultu powrzaskiwał coś niezrozumiale, by zakończyć wszystko słowami. -Niech porazi cię mój gniew. Ten objawił się w postaci dwóch świecących kulek, które niczym pociski kierowane termicznie, bezbłędnie uderzyły w cel jakim był JR przenikając pancerz jakby go nie było i trafiając w ciało. Ból był… dziwny… pani sierżant poczuła jak nerwy płoną, ale samo doznanie nie przypominało ani postrzału, ani cięcia nożem, ani oparzenia. - Ty sukinsynu - Warknęła Jean, gdy już doszła do siebie, po tym… magicznym ataku(?) a jej uda… przestały drżeć. Wkurwił ją. I to na maksa. - Rzucać broń i na glebę, albo po was!! - Ryknęła i skosiła kolejnego delikwenta na drodze do tego pieprzonego guru kolejną serią z ckm-u. W tym czasie Meyes używała dubeltówki do ubijania kultystów, a Guerra skracał dystans lawirując między ławkami. - Dosyć tego! Gleba albo śmierć! I gówno, a nie zbawienie!!! - J.R. ryknęła na całe gardło do kultystów, a rozgrzana lufa M66 po raz kolejny przemówiła do jednego z nich. Sama McAllister z kolei odrzuciła pusty już ckm, i pochwyciła “pompkę”, po czym ruszyła z gracją… małego buldożera prosto na wrogów. Bieg ciężkozbrojnej był dosyć niezwykłym widokiem. I kolejne walenie ołowiem wśród własnych krzyków bojowych. Odciążona od ciężkiego karabinu JR. była w stanie przeskakiwać z ławki na ławkę kierując się ku samemu przywódcy kultu w szybkim tempie. Wystawiała się na cel podwładnych fanatyka. Ale tych zdejmowali, albo Meyes albo Guerrę. Jedynie szefu walił do niej z rewolweru zupełnie nie przejmując się kulami wystrzeliwanymi w niego. Tyle że on sam nie trafił ni razu i w końcu jego broń zrobiła cyk… skończyły mu się naboje. Walenie do niego z dubeltówki, więc… zamiast marnować kolejny śrut… gdy go w końcu Jean dopadła, przypieprzyła mu prosto w pysk z "pompki", chcąc gnidę pozbawić przytomności. Przydałoby się tego całego Guru wziąć żywcem. Sukinkot jednak ani nie padł, ani nie za bardzo krwawił… po tym jak stracił z kolei kaptur, można było już śmiało stwierdzić, że to był jakiś pieprzony Zombie?? - A wal się! - J.R. wpakowała mu nóż wojskowy prosto w czoło. Gdy padł, rozejrzała się po najbliższej okolicy. Meyes i Guerra załatwili pozostałych, nikt się już AST nie naprzykrzał. - Tego zdechlaka bierzemy ze sobą - McAllister pochwyciła truchło Guru za kołnierz - Wycofujemy się do pozostałych, tu już chyba nic po nas. - Super.- odparła entuzjastycznie Meyes przeładowując dubeltówkę kultysty. Bardziej użyteczną w tych korytarzach niż jej snajperka. - Będzie problem z powiadomieniem reszty. Mamy problem z komunikacją z drugą grupą.- ocenił Guerra i wzruszając ramionami.- Ale jak się do nich zbliżymy, to złapiemy ich sygnał. Oby. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
08-07-2019, 20:19 | #72 |
Reputacja: 1 | Nowhere in Texas Powrót z podziemi w których kryły się mutki jak z filmu “Wzgórza mają oczy” odbył się na szczęście bez problemu. Być może wybili je wszystkie… być może śmierć przywódcy sprawiła, że pozostałe nie chciały zaczepiać żołnierzy. Tego AST nie wiedzieli. Opuścili klaustrofobiczne tunele zostawiając rozwiązanie sytuacji siłom, które przybyły parę godzin później. Sytuacja bowiem przerosła miejscowego szeryfa i wymagała wkroczenia FBI i większej ilości sił do zbadania całego kompleksu wykopanych tuneli. To jednak już nie sprawa doomguys, oni zakończyli swoje zadanie. Ash opatrzyła zranionego Guerrę i JR. Choć w tym drugim przypadku… odkryła coś niezwykłego. Choć Jean niewątpliwie była uszkodzona, to nie było widać na jej zranienia. Ot ciało tu i tam się zaczerwieniło… jak w przypadku sińców. Ash pozostało więc wstrzyknąć pani sierżant środki regenerujące i mieć nadzieję, że to wystarczy. A potem… powrót do domu. Los Angeles, Port towarowy Sytuację w porcie zakończyło wkroczenie kilku drużyn S.W.A.T. i użycie policyjnych helikopterów. Chińscy superżołnierze, mimo że mieli inteligencję psów ze wścieklizną, potrafili być wielce groźnym przeciwnikiem. Dobrze, że nie byli uzbrojeni. Drużyna pod wodzą van Erp zajęła się jednak pilnowaniem znalezionych pojemników z uśpionymi mutantami. Choć policyjna jednostka przybyła tu dezaktywować zagrożenie biologiczne innego rodzaju, to od razu zabrała się do roboty przy inkubatorach uwalniając do ich zawartości neurotoksyny pomieszane anestetykami. Taki koktajl gwarantował spokojną i bezbolesną śmierć dla tworów chińskiej bioinżynierii. I spokojne wykonanie zadania, po którym żołnierzy odwieziono na lotnisko i odesłano do domu. Baza wojskowa w okolicy Cheyenne, w stanie Wyoming Dzień odpoczynku i wylizania się z ran. Tyle im czasu dano. Następnego dnia o 10-tej była odprawa związana z kolejną misją. Cóż… wojna się rozpoczęła. Drużyna co prawda nie wiedziała zbyt wiele o tym co się działo, gdyż armia starała się zminimalizować wycieki informacyjne i trzymała kontrolę nad kanałami informacyjnymi. Ogłoszony stan wyjątkowy dawał generalicji szansę na założenie knebel różnym mediom. Acz… nie da się całkowicie zatrzymać przepływu informacji. Wiadomo było, że cały obszar Yellowstone jest otoczony potrójnym kordonem. Że toczą się walki, że są ranni, że jest wróg. Ale natura samego zagrożenia została utajona. Być może sami jajogłowi nie poznali jeszcze jej natury? Kto wie. Nic więc dziwnego, że w mediach zaroiło się od spekulacji. Mających czasem niewiele wspólnego z prawdą. Odprawa zaczęła od kiepskiej jakości filmiku, a właściwie zmontowanych razem, kilku nagle urywających się filmików nagranych przez drona zwiadowczo bojowego. Niemniej wszystkie one przedstawiały jedno... - Oczy was nie mylą panowie i panie.- zaczął mówić Jones.- Widzicie gotycki zamek w środku Parku Narodowego Yellowstone. Zamek wybudowany w przeciągu dwóch… może trzech dni. A właściwie krócej nawet. Wedle danych wywiadu… zaistniał w ciągu 2-3 godzin. Trudne do uwierzenia, acz… widzieliśmy już dość, by takie detale nas nie zaskakiwały. Przerwał na moment i rozejrzał się po swoich ludziach mówiąc. - Ale nie przyszliśmy tu debatować o duperelach. Dowództwo nie wie skąd się wziął ten zamek, ale uznało go za ważne ogniwo w łańcuszku dowodzenia obecnej inwazji na tereny Stanów Zjednoczonych. Dlatego naszą misją będzie infiltracja kompleksu zamkowego, a potem kompletne go zniszczenie za pomocą taktycznego ładunku nuklearnego w formie walizkowej podłożonego w podziemiach zamku. Nie martwcie się… nie jest to misja samobójcza. Ładunek będzie czystą bombą o minimalnym poziomie promieniowania i mocy znacznie niższej niż ta którą zrzucono na Hiroszimę. Według obliczeń jajogłowych powinna zniszczyć samą budowlę nie naruszając za bardzo okolicy. W końcu to nadal nasza ziemia… nie jesteśmy ruskami by zatruwać własny dom odpadami radioaktywnymi dużą połać terenu. Ruszył tam i z powrotem mówiąc.- Nie będzie to misja łatwa. Filmik jaki widzieliście to jedyne dane wywiadowcze jakie udało nam się uzyskać. Idziemy prawie w ciemno. Ale z drugiej strony jesteśmy doomguys i nie ma siły która by nas mogła powstrzymać. Otrzymaliśmy nowe pancerze wzmocnione nowymi technologiami. Trwają też prace nad nową bronią dla nas. I tu jest jeszcze jedna sprawa którą muszę poruszyć. Nie wolno nam pod żadnym pozorem zostawiać sprzętu na polu bitwy. Z wyjątkiem sytuacji, gdy będzie zniszczony poza możliwość naprawy. Pamiętacie może szczury z poprzedniej misji? Możliwe że są one powiązane z tym, że nasi wrogowie zaczęli używać naszej technologii przeciw nam. Jones odwrócił się tyłem do drużyny kontynuując wykład.- Broń atomowa szczególnie nie może im wpaść w ręce, dlatego w urządzeniach nam udostępnionych będą dziurki na dwa klucze. Przekręcenie dwóch na raz uruchamiania 30 minutowy stoper, którego nie można zatrzymać, a który kończy się eksplozją bomby. Przekręcenie tylko jednego klucza odpala 6 minutowy stoper, który powoduje co prawda eksplozję, ale nie dość silną by doprowadzić do reakcji łańcuchowej… zniszczy natomiast samą bombę i rozproszy materiał radioaktywny. Klucze są trzy. Jeden będę miał ja, drugi sierżant van Erp, a trzeci sierżant McAllister. Przerwa na napicie się wody. - Jak już wspomniałem misja ta polega na zbadaniu i zniszczeniu kompleksu. W tej właśnie kolejności. Jest na tyle ważna, że nie będziemy jedynym oddziałem uczestniczącym w niej. Drugi oddział pod wodzą porucznika Barnaby’ego rozpocznie ją z innego miejsca startowego. Ale tak samo wyposażony w bombę. Ta misja jest zbyt ważna by moglibyśmy sobie pozwolić na porażkę. Jak wiecie łączność satelitarna nadal nie działa na tam, niemniej radiowa już tak. Peacemaker został już wyposażony we wzmacniacz sygnału radiowego i mocniejsze anteny, więc powinniście się wychwycić nawzajem. Także i walizki z bombami będą wysyłać sygnały radiowe. Dwa rodzaje sygnałów. Jeden sygnał gdy będzie nieuzbrojona, a drugi gdy będzie uzbrojona. To… teoretycznie ma wystarczyć, by uniknąć najbardziej niebezpiecznych scenariuszy. Tyle teorii, a w praktyce… zobaczymy. Przyjdzie nam też przelecieć się Gargulcem, ale krócej i na niższej wysokości. Co… ponoć…- westchnął ciężko Wolvie.-... jest bezpieczne. Ponoć. W każdym razie, wedle naszych planistów w kwaterze głównej podlecimy na miejsce startowe misji, rozładujemy sprzęt. Wyruszymy peacemakerem do bazu…. zbadamy i zniszczymy zamek. Załadujemy się do wozika, wrócimy nim na miejsce startowe. Odpalimy radiową boję, gargulec przyleci i nas zabierze. Istny spacerek po parku.- stwierdził sarkastycznie Jones i dodał na koniec.- Misja zaczyna się pojutrze o dziesiątej. Przed wami jeszcze rozmowa z technikiem w sprawie usprawnień pancerza, ale jeśli macie jakieś pytania dotyczące misji to zadajcie mi je teraz. Potem było krótkie spotkanie z naukowcem z działu technicznego. Okularnika o czarnych włosach przetykanych siwizną i twarzy poprzetykanej zmarszczkami. I z blizną na policzku, oraz z pagonami majora na mundurze. - Pancerze zostały pokryte grubą warstwą inteligentnego polimeru pochłaniającego i neutralizującego promieniowanie zarówno alfa, beta jak i gamma. Oczywiście do pewnego stopnia. Niemniej ta gruba warstwa lakieru powinna poradzić sobie z chronieniem was przed promieniowaniem, oczywiście o ile nie staniecie w pobliżu wybuchającego ładunku nuklearnego.- zaczął swój mały wykład oficer z działu rozwoju US Army.- Ale w takim przypadku promieniowanie będzie waszym ostatnim problemem. Drugim rozwiązaniem zastosowanym waszych pancerzach jest naramienne ostrze służące do walki wręcz. Montowane w lewym karwaszu zbroi wysuwa się i chowa poprzez czujnik wbudowany w wizjer hełmu. Broń ta raczej nie pozwoli wam na wyrafinowaną szermierkę i nie służy podstawowy oręż. Zostało zaprojektowane, by zadawać skuteczne ciosy gdy uda wam się pochwycić przeciwnika… lub on pochwyci was. A z danych jakie nam dostarczają raporty frontowe wynika, że takie sytuacje częste. Ostrze jest też waszą ostatnią linią obrony gdy skończy się amunicja. Baza wojskowa w okolicy Cheyenne, kilka godzin później Na komórkach członków oddziału Jonesa pojawił się z zaskoczenia SMS. Krótki i treściwy. “ Zorganizowałam wypad do Vegas dziś wieczorem i powrót jutro wieczorem, póki jest okazja. Przeloty, tam i z powrotem, są darmo. Zrzutka na hotel oraz na żetony . Kto chętny, niech da znać wszystkim. Switch. ” Wkrótce pojawiły się odpowiedzi przesyłane wszystkim. Pearson i Guerra byli chętni i zgłosili się pierwsi. Cook… nieco później.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 08-07-2019 o 20:34. |
09-07-2019, 13:41 | #73 | |
Reputacja: 1 |
| |
11-07-2019, 21:48 | #74 |
Administrator Reputacja: 1 | Zakończona powodzeniem misja, kolejny wpis do dokumentów, zapewne ściśle tajnych... i można było wrócić do domu. Do bazy znaczy. A tam czekała kolejna niespodzianka z gatunku nie najprzyjemniejszych. Tego, że czeka ich kolejna misja, tego był pewien każdy z oddziału. Wszak nie po to wpakowano w Doomguys'ów grube miliony dolarów, by teraz pozwalać im się obijać. Ale zapewne nikt z nich nie spodziewał się, iż kolejnym obiektem ich zainteresowania będzie wzniesiony przez dżina zamek z bajki. Albo raczej zamczysko z horroru. I że będą tam leźć z ładunkami atomowymi na plecach. Wyglądało to na raczej straceńczą misję, mimo usprawnionych garniturków i lepszej, ponoć, broni. A na dodatek to, dość trudne do zrealizowania, polecenie niszczenia sprzętu, który z definicji był dość trudny do zniszczenia. Komuś, najwyraźniej, dopisywała wyobraźnia. No ale jak mus, to mus. * * * Sprawa najwyraźniej nie była aż tak paląca, skoro dano im tyle odpoczynku. I nikt nie dał im zakazu opuszczania bazy... Vegas kojarzyło się Kitowi jedynie z kasynami, szybkimi ślubami i wiecznie żywym Elvisem, ale pewnie dlatego, że nigdy tam nie był. Uznał więc, że skoro pojawiła się okazja (być może ostatnia w życiu), by odwiedzić legendarne miejsce rozpusty, to warto będzie z niej skorzystać. "Pojadę", odpisał. |
15-07-2019, 07:55 | #75 |
Reputacja: 1 | Lekarka była w magazynie medycznym dobierając do swojego wyposażenia potrzebne medykamenty i apteczki. Dodatkowo postanowiła zaopatrzyć się w Neupogen. Tak na wszelki wypadek jakby się okazało że jednak promieniowanie będzie problemem. Kolejna generacja leku na chorobę popromienną była bardzo wydajna ale tak jak w takich sytuacjach im szybciej podasz tym lepiej. |
18-07-2019, 08:24 | #76 |
Reputacja: 1 | Dzień przed misją Ashley wstała późno sprawdziła telefon i mail. Odpisała na parę wiadomości jedząc tosty z bananami i masłem czekoladowym. Pobawiła się z psem a potem spakowała torbę z drugim śniadaniem które pewnie będzie robić jako obiad. |
13-08-2019, 20:22 | #77 |
Reputacja: 1 | Trzeba przyznać, że Meyes pociągnęła za wyjątkowo wiele sznurków załatwiając ten wylot. Skądś udało się wytrzasnąć jej nie tylko gargulca wraz z obsługą i paliwem, ale też i pozwolenie na wylot. Co prawda nie do końca był to lot do samego Vegas i pasażerowie musieli dzielić przestrzeń z towarami lecącymi do pobliskiego garnizonu, ale… ruletki i kasyna czekały. A grupka wszak była liczna. Oprócz samej Louise i Pearsona wraz z Guerrą, był i Cook i Hauser, oraz Carson wraz z van Erp. Ważniak próbował zaciągnąć pozostałych członków drużyny na wspólny wypad po barach. Dominic był tym średnio zainteresowany. Meyes i Cook odmówili. Oboje chcieli pograć w kasynach i zaszaleć po swojemu, a nie szlajać się w grupie po barach. Dwight… on chciał skorzystać z atrakcji jakie oferowało miasto. Ale nie takich jakich szukali Dominic czy Guerra. Las Vegas słynęło wszak z występów piosenkarzy, magików i dziesiątków “Elvisów”. Elizabeth nie miała specjalnych planów na ten wyjazd. Może odwiedzi kasyno… później może odwiedzi jakiś bar… wszystkiego po trochę. Kit był pewien jednego - kilka dolarów przepuści w kasynie, kilka przegra na automatach, a potem... zobaczy się. VIVA LAS VEGAS Dolecieli i przesiedli się do użyczonego im w garnizonie hummera. Maszyna ta była wersją zdemilitaryzowaną i używaną przez personel biurowy. Przynajmniej w teorii. W praktyce mało kto chciał jeździć do miasta tym ciężkim potworem, skoro na podorędziu były starsze od niego, ale nadal sprawne i wygodniejsze w prowadzeniu jeepy. Dało się więc łatwo go uprosić. I miasto stało przed nimi otworem. Minęli słynny znak i wjechali na ulice pełne neonów, hoteli, kasyn i tysięcy gości spragnionych adrenaliny wywołanej przez uśmiech Fortuny. Miasto nieco zmieniło się przez kilka ostatnich lat. Ale nadal pod nowym blichtrem kryły się jaskinie hazardu, alkoholu, narkotyków, rozpusty i… szybkich ślubów i jeszcze szybszych rozwodów. Może i z każdym rokiem Las Vegas było coraz bardziej przyjazne dla rodzin z dziećmi, ale jeśli ktoś chciał znaleźć rozrywkę zdecydowanie dla dorosłych, to nie było z tym problemu. Louise, która siedziała za kierownicą hummera wyraźnie kierowała się do konkretnego celu ignorując sugestie Pearsona co do zmiany kierunku, jak i BFG, by zatrzymać się przy mijanych atrakcjach. - Wszystko w swoim czasie.- stwierdziła stanowczo Meyes.-Najpierw hotel. Mały i niewyróżniający się za bardzo. Na pewno pozbawiony wielu wygód i gwiazdek. - Ok. Wybrałam taki, bo jest tani i nie będziemy spędzać w nim wiele czasu. Ma parking strzeżony, mały basen na zapleczu i pokoje z łazienkami. Pokoje pojedyncze, podwójne i potrójne. Proponuję rozplanować nasz pobyt w nim tak, by… jak najwięcej forsy zostało nam na pozostałe atrakcje. Co wy na to?- spytała Switch po zatrzymaniu hummera przed nim. - Switch, odrobina prywatności… o tym pomyślałaś?- Rzuciła pół żartem pół serio Lili. - Prywatność kosztuje ekstra.- przypomniała jej snajperka i dodała.- Są pokoje pojedyncze w tym hotelu, ale droższe niż dwójki czy trójki. - Mnie tam wszystko jedno… I tak raczej łóżka hotelowego nie zaliczę.- stwierdził ironicznie Dominic. -Przestań się przechwalać- Odparła żartem Lili. - Trójka i dwie dwójki? - zaproponował Kit. - Im mniej wydamy na hotel, tym więcej pozostanie na inne przyjemności - zgodził się z propozycją Switch. - Czyli wychodzi na to, że ty i ja, Louise, dzielimy jeden pokój.- Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Switch? - Kit spojrzał na organizatorkę wyjazdu. - Nie mam nic przeciwko.- wzruszyła ramionami Meyes i spojrzała po pozostałych.-]Ja pójdę wynająć pokoje Rzucamy graty na łóżka i uderzamy w długą. A potem spotkamy się ponownie razem jutro.. .o dziewiętnastej? O dwudziestej mamy lot z powrotem.Wszyscy za? - Może być. - Kit skinął głową, równocześnie nastawiając alarm w naręcznym smartfonie. - Jasne.- Odparła z uśmiechem Lili. Pozostali też nie mieli zastrzeżeń. - Dobra. To ja idę zamówić pokoje, a wy się nimi podzielcie chłopcy.- rzekła metyska ruszając do recepcji i pozostawiając resztę ekipy samą do dogadania kwestii zakwaterowanie. - Ciągniemy losy czy… jak?- zapytał Hauser. - Myślę że my z Guerrą i Carson możemy razem.- zaproponował Pearson. - Może być - potwierdził Kit. Meyes po chwili wróciła rozdając klucze. I cała ekipa udała się do pokoi, by zostawić bagaże i zająć się swoimi sprawami. Metyska zaraz po wejściu do kwatery dzielonej z Lili rzuciła bagaże przy szafie i od razu udała się pod prysznic, rzucając tylko przez ramię do pani sierżant.- Oba łóżka twoja. Dobrej zabawy. - Dzięki, o łaskawa. - Powiedziała z mieszanką rozbawienia i ironii Lili rzucając się przy tym na jedno z łóżek by wypróbować ich twardość. - Jesteś pewna, że nie zahaczysz o to miejsce? Może jednak jakiś sygnał? Tak na wszelki wypadek?- w jej głosie nadal dominował lekki ton. - Nie… nie zamierzam…- drogę do łazienki znaczyły ciuchy które zrzucała wchodząc do niej. Półnaga zamknęła drzwi dodając.- A co? Zamierzasz tu kogoś sprowadzić? - Nie wiem… wszystko się może zdarzyć…- Lili prawie zaśpiewała jej w odpowiedzi. - Cóż... - usłyszała zza drzwi.- Tu akurat nie powinno być problemem. W tym mieście na pewno nie… - Ależ mnie pocieszyła…- Lili rzuciła z przesadnym wyrzutem. Nie usłyszała odpowiedzi, ale… po chwili zobaczyła efekty starań Louise. Ciasna czarna spódniczka, czarny gorset ze złotymi zdobieniami. Czarna marynarka i czarne pończochy ze złotym szlaczkiem. Meyes zupełnie do siebie nie podobna. Wyszła z łazienki i rzekła pospiesznie. -To do jutra.- I skierowała się do drzwi. - Dziękuję i wzajemnie. - Lili pożegnała z uśmiechem koleżankę. Teraz ona mogła się odświeżyć i ruszyć na miasto. Trafiła do kasyna Cosmopolitan. Jednego z najlepszych w mieście. O imponujących salach. Można tu było grać w różne gry hazardowe. Do wyboru do koloru. Ruletka, jednoręcy bandyci, poker, oczko. Elizabeth wypróbowała ostrożnie je wszystkie. Z dość...różnym skutkiem. Poszło jej jako tako na jednorękich bandytach, trochę gorzej przy ruletce, ale obstawiała ostrożnie, więc straty były małe… zyski jednak też. Przy kartach, gdy oprócz szczęścia, przydawały się mocne nerwy i liczenie, zyski się pojawiły. Zwłaszcza przy oczku. Także wtedy zauważyła, że przyciągnęła wzrok jednego z ] bywalców przybytku. Lili, w ogóle się z tym nie kryjąc, utkwiła wzrok w obserwujący ją mężczyźnie. Skoro on mógł jej się ukradkiem przyglądać, to ona mogła to zrobić całkiem otwarcie. Nie pozwoliła sobie jednak na dekoncentrację w grze. Mimo iż była to tylko zabawa, nie chciał kusić losu i odwrócić od siebie dobrej passy. Uśmiechnął się dostrzegając jej spojrzenie. Przyglądał śmiało uśmiechając się i ruszył ku niej niespiesznie. Rasowy podrywacz… Lili takich już znała. Tylko czy chciała się pakować w takie romanse ? Nie była przecież Louise. Nadal patrząc na mężczyznę Lili wyciągnęła ukryty pod bluzką łańcuszek na którym zawieszony był pojedynczy nieśmiertelnik i dwie obrączki. I zaczęła się nimi ostentacyjnie bawić. To wystarczyło by odstraszyć amanta i Lili mogła się poświęcić grze… nie przegrywając za wiele i wygrywając małą sumkę na koniec. To była całkiem przyjemna rozgrywka. Kolejnym celem Lili była rozrywka jak najbardziej spektakularna i kolorowa. Niekoniecznie grzeczna, choć oczywiście pani sierżant nie planowała oglądać rewii przeznaczonej tylko pod “męskie” gusta. Ta na którą natrafiła, nazywała się Vulcanic Heat i… kogo obchodzi fabuła… ważne żeby muzyka była niezła, a choreografiabyła jeszcze lepsza. Pod tym względem opierając się na starych rockowych kawałkach rewia dawała radę, dając “eye candy” zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Siedząc przy stoliku i popijając drinki, Lili mogła podziwiać przedstawienie w całej okazałości… jak i obserwować Louise siedzącą w całkiem licznym towarzystwie trójki osób, dwójki mężczyzn i kobiety. Tylko jedno spojrzenie rzuciła w kierunku koleżanki z oddziału, a później całą uwagę skupiła na przedstawieniu na które tu przyszła. Louise była duża dziewczynką i wiedziała co robi. I nie odwdzięczyła się nawet spojrzeniem, zbyt zajęta nowymi znajomymi. Jedno było pewne… snajperka nie wróci na noc do pokoju. A samo przedstawienie było wystarczająco dobre, by van Erp nie spostrzegła jak szybko jej umknęły te dwie i pół godziny. Po przedstawieniu Lili wybrała numer do Dwighta. Posłała mu krótką wiadomość "Vegas!! Twoja siostra!! Obiecałaś, że mnie tam zabierzesz!!" Odpowiedź Dwighta przyszła po paru minutach. “Moja siostra jest obecnie w pracy. Może lepiej wpaść do niej innym razem?” "Obiecałeś!! Bo sama znajdę. " Lili opisała szybko. Odpowiedź przyszła po kilku dłuugich minutach. “Gdzie jesteś ? Musimy wyjechać kawałek poza miasto. Trzeba będzie wziąć powietrzną lub zwyczajną taksówkę.” "Pod hotelem."* “Ok. Zaraz się tam zjawię.” odparł Hauser. Lili musiała czekać kilkanaście minut, nim BFG się pojawił starając się robić dobrą minę do złej gry. Potem ustalili, że najsensowniej będzie wziąć powietrzną taksówkę, mimo że to był dość kosztowny luksus. Na szczęście nie na tyle by puścić ich z torbami. Pojechali więc windą na dach hotelu i zamówili kurs przez smatrfona. Żółty pojazd powietrzny wylądował przed nimi. I po zajęciu miejsc w środku do niego wystartowali. Lot trwał krótko, ale był… romantyczny. Pod nimi rozciągała się rozświetlona neonami panorama miasta. I Dwight… przytulił Lili do siebie. Kobieta w pierwszej chwili zesztywniała. Zrazu jednak odprężyła się i rozluźniła odwzajemniając tę odrobinę czułości. Podróż nie mogła jednak w nieskończoności i po 10 minutach powietrzna taksówka wylądowała przed “Little Darling”, klubem należącym do siostry Dwighta. - Wygląda interesująco. - Lili uśmiechnęła się do Dwighta i ujęła to pod ramię. - Cieszysz się, że zobaczysz siostrę?- zadała to pytanie z rozpędu, niemal automatycznie. Ona sama cieszyłaby się gdyby mogła spotkać rodzeństwo. - No.- odparł Hauser, ale jakoś bez przekonania. Minę też miał niewyraźną, gdy wchodzili do środka. “Little Darling” okazało się przybytkiem tradycyjnym i staromodnym. Była tu jedna duża sala z podestem dla “artystek” i stołkami wokół niego dla klientów chcących wsadzać banknoty za majtki striptizerek. Oczywiście oznaczało to, że musiał być automat do wybierania gotówki, bo większość klientów w obecnych czasach płaciło wszak zbliżeniowo. Był też bar i kobieta za barem. Kobiet tu zresztą było dość sporo, większość skąpo odzianych i ładnych. Która z nich była siostrą Dwighta? Trudno było powiedzieć. Stroboskopowe oświetlenie i fakt, że podest do występów był celem większości reflektorów sprawiały, że reszta sali była słabo oświetlona. Z pewnością z premedytacją. - O co chodzi Dwight?- Elizabeth stanęła przed mężczyzną tak by przysłonić mu widoki. - O nic… tylko… wiesz. Siostra jest… sama zresztą zobaczysz.- zaczął nieskładnie próbować wyjaśniać. - Chyba nie chcesz się wycofać?- Lili zapytała przekornie. Chciał i to bardzo… miał to niemal wypisane na twarzy. - Nie… oczywiście, że nie.- skłamał nieudolnie. - Bo twoja siostra jest striptizerką? A nie lekarzem, policjantem czy żona farmera?- Sierżant łagodnie uśmiechnęła się. - To chyba wracamy, co? - Bo ona jest…- zanim zdążył wyjaśnić co miał na myśli, oboje posłyszeli głośny kobiecy krzyk.- Braciszek?! No to mnie zaskoczyłeś i to z jakim towarkiem tu wpadasz. W końcu nie trzeba będzie ci załatwiać randki w ciemno. Barmanka w skąpej czerwonej sukience ruszyła w ich kierunku. I wyjaśniło się źródło donośnego głosu. Mary Sue była duża. Była też atrakcyjna i miała długie zgrabne nogi i biust o jakim marzy wiele kobiet… ale drobniutka nie była. Wprost przeciwnie. Dorównywała wzrostem Dwightowi. Elizabeth dała obojgu chwilę na przywitanie się. Następnie wyciągnęła rękę w kierunku barmanki i z uśmiechem na twarzy powiedziała. - Jestem Elizabeth. Służę razem z twoim bratem. - No… miło mi poznać.- odparła Mary Sue z wyraźnym akcentowaniem niektórych słów, ściskając dłoń van Erp.- Więęęęc służycie razem i tylko słuużycie? - No nie- Lili zaśmiała się głośno. - Razem włóczymy się po barach, czasami zaliczamy burdy… nie Dwight. - Szturchnęła olbrzyma łokciem w bok, tak po przyjacielsku. - Nooo.- potwierdził BFG, ale Mary Sue spojrzała podejrzliwie na niego i potem na van Erp. - Coś kręcicie.- rzekła wprost.- Mój mały braciszek nie uczestniczył w bójce od czasu dostania się do woja. Jest wzorowym i całkiem nudnym żołnierzykiem. Spojrzała karcąco na Hausera. - Spójrz na ciebie. Masz ślicznotkę pod bokiem i zachowujesz się smark na pierwszej randce. No obejmij ją w pasie, chwyć za pupę. Jak masz zdobyć sobie dziewczynę, skoro nie wiesz jak się zachować. Do łóżka też będziesz potrzebował instrukcji? Bo jak tak, to przygotuję ci ściągę.- zaczęła mówić, a karcony Hauser objął w pasie Lili przycisnął do siebie chwytając ją odruchowo za pośladek. Mocno i dobitnie. Lili wydała z siebie coś między pomrukiem zaskoczenia a śmiechem i wywinęła się z objęć BFG. - Spokojnie Dwight. - Przepraszam.- odparł potulnie Hauser, co jego siostra skwitowała słowami.- Beznadziejny przypadek. - Doprawdy kochając siostra.- sierżant zaśmiała się. - Bardzo.- teraz to Mary Sue objęła Lili prowadząc do baru.- Chodźcie, napijcie się. Wszystko na koszt firmy. - Dwight właśnie tak Cię opisał. - Lili odwzajemniła uścisk. -[i] Piwo poproszę.[i] - To znaczy jak?- zapytała Mary Sue sięgając po puszkę piwa dla Lili i butelkę whisky.-Co o mnie gadał? Siadając na stołku przy barze BFG skulił się, jakby chciał być jak najmniejszy… co było zabawne zważywszy na jego rozmiar. - W samych superlatywach mówił o tobie tobie.- Wyjaśniła pokrótce sierżant i pociągnęła łyk piwa z butelki. - Że masz własny biznes tu w Vegas - Mhmm… Kadzeniem się nie wyłgasz. Co naprawdę powiedział?- spytała Mary Sue nalewając sobie i bratu whisky. - Że spuściłaś lanie narzeczonemu. - Lili uniosła butelkę lekko ku górze i stuknęła w szklankę Mary Sue - Za niezależne kobiety - Gdy ma się takich braci jak on.- odparła przy stuknięciu. A następnie wychyliła szklankę jednym duszkiem.-Trzeba umieć się bić. Znów spojrzała to na milczącego BFG, to na Lili.-Opowiedział w jakich okolicznościach go sprałam? - W jak najbardziej słusznych- Mówiąc to Elizabeth potwierdzająco pokiwała głową. - Papla…- odparła blondyna nachylając ku bratu i dociskając swój biust do blatu, gdy pacnęła go w kark.-Więc wygadał wszystko? W takim razie ty jesteś mi coś winna. Opowiedz więc coś o sobie. - Mam kilkuletniego syna. Czterech braci, również wojskowych. Reszty nie chcesz słuchać. - Akurat reszta jest właśnie najciekawsza. Mój brat przecież nie powiedział ci czy mam chłopaka i jeśli tak to jakiego, prawda? To nie były smakowite kąski.- odparła z łobuzerskim uśmiechem Mary Sue. -A masz?- zapytał znienacka BFG i otrzymał odpowiedź siostry.-To bez znaczenia. - Wykorzystaj okazję i porozmawiaj z bratem.- Poradziła po przyjacielsku van Erp.- Nie mamy za wiele czasu. - Z nim? - spojrzała przez ramię na Hauser popijającego trunek.- Braciszku da się z tobą gadać? -Wiesz dobrze że nie.- mruknął cicho Dwight skupiony na alkoholu. - Z nim gadam zawsze na rodzinnych spotkaniach i na tygodniu przez komórkę. Nie da się z niego wiele wyciągnąć, skoro nic o tobie nie wspomniał.- zamyśliła się Mary Sue i zerknęła w dekolt Lili.- Pierwszej lasce, której rodzice mu nie podsunęli czy też ja. Sierżant tylko przytaknęła głową popijając piwo. Po czym zaczęła się rozglądać po lokalu. - Fajne miejsce.- Spróbowała zmienić temat. Zarówno Dwight jak i ona sama nie czuli się zbytnio komfortowo w ogniu pytań o związki. - Była to nora, kiedy tu przybyłam. I nadal jest norą…- zaśmiała się Mary Sue.- Oślizgłą i pełną niedopowiedzeń. Taką jaką lubię. Te kluby ze striptizem w samym Vegas, są cholernie sterylne i bezosobowe. Ten ma swój klimat. Rozmowa zeszła potem na różne tematy, od pogody przez politykę do gustów. Takie tam pogaduchy przy kielichu, które nie przyniosły nikomu żadnych kluczowych informacji i unosiły się na oparach alkoholu. Pod koniec Mary Sue zaproponowała, że albo załatwi im podwózkę albo… rozrywkę. Bo i męskich striptizerów miała w swoim lokalu. Za to żadnych androidów. -Drogie to i bezosobowe.- wspomniała. Elizabeth za rozrywkę podziękowała. Może innym razem skorzystałaby. Uprzejmie podziękowała za gościnę i poczęstunek. Czas im się powoli kończył. Musieli wracać. Oboje z Dwightem zajęli miejsca w taksówce, która odwiozła ich do hotelu. Sierżant grzecznie udała się do swojego, pustego, pokoju. Switch, tak jak zapowiadała, nie pojawiła się. Van Erp miała zatem cały pokój dla siebie. Po wieczornej toalecie udała się zatem na zasłużony odpoczynek.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 23-09-2019 o 20:59. |
14-08-2019, 19:00 | #78 |
Administrator Reputacja: 1 | Guerra, Pearson i Kit weszli do swojej kwatery. Większej od innych pokoi, ale też jednocześnie ciasnej. |
14-08-2019, 20:15 | #79 |
Reputacja: 1 | Misja w Yellowstone Park To zadanie zaczęło się podobnie jak poprzednie. Znów drużyna leciała w gargulcu, ku swojemu celowi. Różnica była jednak w pułapie. Tym razem maszyna leciała bardzo nisko. Były też inne detale. Jak chociażby pakunek. Atomowa bomba walizkowa nie wyglądała szczególnie imponująco. Ot metalowy cylinder w kolorze zielonym. Bo też była to broń, która wyszła z użycia jakieś pięć lub osiem lat temu. I została wyciągnięta z lamusa ledwie przed kilkoma dniami. Wymieniono zabezpieczenia i elektronikę, ale sam koncept bomki i konstrukcja były stare jak zimna wojna. A choć lot przebiegał spokojnie, to nerwy wszystkich były napięte jak postronek. Wszyscy wszak pamiętali co się stało ostatnio. Tym razem nie nastąpiła tragedia. Tym razem… wylądowali bezpiecznie. A potem nastąpiło rozładowanie sprzętu i ruszyli dalej. Tym razem wygodnie w Peacemakerze. Fura była ciasna, ale własna. I co najważniejsze, mocno opancerzona i dobrze uzbrojona. No i lepiej jechać pojazdem niż telepać się kolejne kilometry na piechotę w ciężkim pancerzu i przy wyłączonym zasilaniu. Póki co misja szła jak z płatka. Droga może i była nierówna, ale duże koła wozu radziły sobie z tym bez problemu. Prowadząca pojazd Lili radziła sobie nieźle za kierownicą. A Russell obsługiwał systemy uzbrojenia. A co do problemów… Te pojawiły się szybko i znienacka. Dwa znane drużynie potworki wystrzeliły spod gruntu tuż przed pojazdem. Kolejne cztery przedzierały się tuż pod ziemią w ich kierunku. Sytuacja jednak była całkowicie odmienna od poprzedniego razu. Peacemaker był zbyt ciężki, zbyt szeroki i miał zbyt nisko położony środek ciężkości, by mogły go przewrócić na bok. A automatyczne działko 30 mm to było coś czego lekceważyć się nie dało, zwłaszcza gdy Giles przestawił je na amunicję przeciwpancerną o rdzeniach ze zubożonego uranu. Pojazd kierowany pewną ręką van Erp lawirował między atakującymi go stworkami, a Giles strzelał. Działko huczało wypluwając z siebie kolejne pociski, które dziurawiły pancerze bestii niczym cele na strzelnicy. Nawet warstwa gleby nie pomagała przy tak dużej sile penetrującej. Kilka krwawych wybuchów zakończyło żywot jednego stworka w ziemi, a potem drugiego. Reszta została rozszarpana salwami zarówno podczas ucieczki, jak i podczas nieudanych ataków na opancerzony wóz. AST nie zatrzymali się tym razem. Nie było sensu marnować czasu na przyglądanie się trupom zabitych stworów. Mieli misję do wykonania. I kolejną przeszkodę do pokonania. Tym razem w postaci wioski. Drewnianej … “ludzkiej” wioski, oświetlanej przez latarnie i zanurzonej w strugach deszczu. bowiem podczas podróży tutaj rozpętała się ulewa. Wioska składała się z dużych dwupiętrowych chat i wydawała się prawie wymarła. Prawie, bo nieliczni humanoidzi przemierzali ubłocone uliczki. I kolejny robił za wisielca leniwie kołysząc się na wietrze. Wioska ta nie miała prawa tu istnieć. A jednak istniała… tak jak zamek. Jones nakazał zatrzymać Peacemakera wśród zniszczonego lasu, który dawał mu pewną osłonę przed spojrzeniami z wsi. Wolvie rzekł przyglądając się sytuacji przez wizjer w pojeździe. - Wolałbym nie zostawiać za sobą takiej niewiadomej, bo to potencjalne zagrożenie leżące na trasie naszego odwrotu. Nie chcę wtedy niespodzianek, więc potrzebuję trójki ochotników do przeprowadzenia zwiadu.- spojrzał za siebie dodając.- Nie wliczając Switch oczywiście, bo ona zgłasza się z automatu na ochotnika.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
08-09-2019, 14:59 | #80 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Zapadła na moment cisza. Każdy miał chwilę do namysłu. Poza Meyes oczywiście, szykującą drona do startu, jak tylko opuszczą pojazd. - Więc?- zapytał retorycznie Jones.-Kto idzie? - Idę - powiedział Kit. - Zgłaszam się! - Odezwała się głośno J.R. - Ja pójdę.- odezwał się Hamato uprzedzając BFG, który też chciał się zgłosić. - Dobra. Więc McAllister dowodzi. Tylko pamiętaj…- Wolvie zwrócił się wprost do JR.- Uważaj nieco. W tym ciężkim pancerzu żaden z ciebie ninja. - Tak jest! - Jean zasalutowała dowódcy - Jestem jednoosobowym, lekkim czołgiem! - Wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. Kit nic nie powiedział. Jedynie sprawdził ekwipunek. - Pamiętajcie by cały czas utrzymywać łączność radiową.- rzekł na pożegnanie Wolvie, gdy czwórka zwiadowców ruszyła ku celowi. Wiosce której być tu nie powinno. Switch podążała pierwsza, potem Carson wraz Kurishimą. JR. zabezpieczała tyły podążając za resztą. Jedyną dobrze kryjącą się osobą w tej grupie, była Meyes… więc skradała się w pewnej odległości od pozostałej trójki, dając im znać za pomocą gestu, kiedy mogli się bezpiecznie do niej zbliżyć. Z góry nad ich bezpieczeństwem czuwał bezgłośny dron zwiadowczy. Tak dotarli do rozwalonej stodoły, której słomiany dach zapadł się do środka. Niemniej ściany nadal stały mocno i stanowiły osłonę, za którą zwiadowcy mogli się przyczaić i rozejrzeć. I dostrzec strażnika przemierzającego drogę pomiędzy chatkami. Powoli i bez pośpiechu… monotonnie. Byli na tyle blisko, by mu się przyjrzeć… temu co krył pod płaszczem. Dwu i pół metrowy olbrzymi humanoid, którego ciało składało się z nie do końca pasujących do siebie części. Masywna sylwetka przypominała Carsonowi parodię chińskiego superżołnierza z doków Los Angeles. Lecz cała ta gigantyczna postura potwora nie była najstraszniejszym jego aspektem. Tym były szwy łączące poszczególne części ciała… niektóre były luźne. A tam gdzie były, cieniste palce próbowały przecisnąć się przez szczeliny i rozerwać więzy. Jakby ciało giganta było jedynie więzieniem dla czegoś… być może czegoś straszniejszego. - Szefowo?- zapytała Meyes zerkając to na strażnika tej wsi, to na JR. I czekała na jej polecenia. Jean darowała sobie odwarknięcie na "szefowo". Zamiast tego szepnęła do wszystkich: - Staramy się ich cicho omijać. Trochę jeszcze zwiadu, i za chwilę wracamy. Wszyscy do przodu, ja stąd osłaniam. - Ominąć… ale co dalej?- zapytała Meyes zerkając na JR. -Gdzie się kierować? Czy tylko tak połazimy bez składu i ładu ? To było dobre pytanie, jaki cel tego zwiadu wytypować. Mieszkania? Wkraczać tam do środka zaglądać przez okno, a może zbadać budynki gospodarcze? Lub coś innego? - Zaglądać przez okna - Zdecydowała J.R. - No to ruszajmy.- mruknęła Meyes podążając przodem w kierunku najbliższej chaty. Hamato podążył ostrożnie za nią. Kit, rozglądając się na wszystkie strony (i patrząc pod nogi) ruszył za tamtą dwójką, a Jean stała gdzie stała, osłaniając zwiad i rozglądając się. Gdy podeszli w trójkę do najbliższej chatki i rozejrzeli się. Meyes stanęła przy ścianie i zwróciła się do Carsona. - Ty zajrzyj. Ja jestem za niska.- to wyznanie pewnie trochę ją kosztowało. Rozejrzała się dookoła i kucnęła. Hamato dodał po chwili. - Wystarczy jak jedna osoba zerknie. Będziemy cię ubezpieczać. - Dobra, dobra - powiedział cicho Kit, po czym podszedł do okna i ostrożnie zapuścił żurawia do środka. Pomieszczenie rozświetlało źródło światła, coś jak blady płomień świecy. Szyba przez którą zaglądał do środka była dość gruba i mało przejrzysta. Dostrzegał kształty ludzkich osób, szarawe lub czarne całkowicie. Wyglądały na skute łańcuchami… chyba. Przynajmniej tak się poruszały po izdebce wyjętej z serialu historycznego o średniowieczu. Tak przynajmniej to pomieszczenie się kojarzyło Kitowi, gdy zaglądał przez okno oglądając rozmazane kontury mebli i osób. Sytuacja była jeszcze ciekawsza po przełączeniu na infrawizję, bo źródeł ciepła tam nie było. Nawet źródło światła w pomieszczeniu było “zimne”. Odsunął się od okna. - Żywi to oni nie są, przynajmniej w naszym rozumieniu tego słowa. Są zimni jak trupy - powiedział cicho. - Wioska żywych trupów, jak w kiepskim horrorze. - Rozejrzał się dokoła. - Gdzie indziej będzie pewnie tak samo - dodał. O prawdopodobnych łańcuchach nie wspomniał, bo nie był tego całkiem pewien. - Cudnie. Przekaż to JR. Niech ona zadecyduje. A potem… pewnie przekażemy Wolviemu.- zadumał się Hamato. -Nie wiem czy kończymy już zwiad czy idziemy dalej. Jean o tym zdecyduje. - JR, mamy chatę, a w niej... niby są ludzie, ale chociaż się ruszają, to są zimni jak trupy z kostnicy - przekazał "w górę" Kit. - Szukać dalej? Po tych nowinkach, jakie zwiad obwieścił pani sierżant, ta zdecydowała: - Wracamy. Nie ma co się narażać, wiemy już to i owo. Składamy meldunek szefowi OSOBIŚCIE, byle dalej od tej wiochy prosto z jakiś horrorów. - Zanim jednak cała ekipa zdołała się ruszyć spod okna chatki, droga którą mieli wracać została odcięta. Bowiem chatka kilka metrów dalej otworzyła swoje drzwiczki, po to by wyszła z niej długa mroczna procesja. Na początku szedł strażnik… taki jakiego już widzieli. Ten był jednak uzbrojony w olbrzymią kosę i w drugiej dłoni łańcuch z czarnych ogniw. Łańcuch ten ciągnął się po ziemi, znikając pod płaszczem zakapturzonej postaci, wynurzał się spod płaszcza by zniknąć pod kolejnym, a potem kolejnym i kolejnym. Łańcuch łączył kolejne zakapturzone sylwetki idące w powolnej i ponurej procesji wzdłuż drogi. Tworzyło to długiego milczącego “węża”, który podążając drogą odcinał zwiad o JR. Ów wąż podążał drogą wydając się niekończący… i kolejni więźniowie/niewolnicy wynurzali się z chatki, która wszak nie mogła pomieścić tak wielu osób. To było niemożliwe! Sytuacja taktyczna drużyny nie była taka zła na razie. Co prawda ów żywy łańcuch otaczał ich od strony drogi i odcinał najbardziej oczywiste drogi ucieczki, ale… póki co, cała trójka AST nie została zauważona. J.R. zdusiła wiązankę pod nosem. Postanowiła, by wszyscy pozostali w ukryciu, może uda się przeczekać tą procesję bez zbędnych awantur. - Wszyscy kryć się, i ani mru mru - Szepnęła w komunikator, by ograniczyć mogące ich zdradzić dźwięki. Nie pozostało więc nic innego, jak tylko się przyczaić i liczyć na pozytywne zakończenie manewru… Minuta po minucie, procesja licząca jednego strażnika i 45 więźniów/niewolników opuściła wreszcie chatkę. Zważywszy na to, że cała czwórka niespecjalnie mogła się ruszyć to mieli czas na policzenie ich wszystkich. I czekali kolejne minuty, aż owa procesja krok po kroku przemieszczała się przed ich oczami. Boleśnie powoli. Każda minuta, każde uderzenie serca było intensywne. Pomijając zamaskowaną Meyes, pozostałe trzy pancerze AST rzucały się w oczy i nawet w mroku mogły być łatwo zauważone. Gdyby strażnik spojrzał w bok, przyjrzał się… gdyby… Ale nie uczynił tego. I cała procesja przemierzyła wioskę kierując się drogą na północny zachód. Nieco na lewo od kierunku w jakim był cel drużyny, ów tajemniczy zamek. - J.R., chciałbym zajrzeć do tej chaty - powiedział cicho Kit. Miał zamiar ostrożnie spojrzeć przez okno, a gdyby nikogo nie było - wejść do środka. - Masz pięć minut i spadamy. Hamato idź z nim. Meyes do mnie. Tylko wszyscy cicho - Padła odpowiedź Jean. - Yes ma’am… Yyees ma’am.- odparli pozostali dwoje AST. Po czym Hamato mruknął do Kita.-Ty przodem. Będę cię osłaniał. Zaś Meyes ruszył w kierunku przyczajonej JR. Kit podążał przodem do owej “opustoszałej” prawdopodobnie chatki. Musiał przekroczyć drogę i to była najbardziej niebezpieczna część tej wędrówki. Masywną sylwetkę AST Carson mógł ukrywać między chatkami… ale nie na otwartym polu. Ruszył więc pospiesznie, zerkając za siebie, by upewnić że Kurishima pilnował jego pleców. Na szczęście na nim zawsze można było polegać. A gdy Carson przywarł plecami do ściany opuszczonej chaty, Hamato ruszył ku niemu i po chwili obaj kryli się w jej cieniu. Teraz wystarczyło zajrzeć i… Tymczasem Metyska dotarła do JR. i przycupnęła tuż za nią. - No i jak ci się podoba zwiad? Uroczo prawda? Te krycie się za chałupami, te nerwowe czekanie. Ta nadzieja, że nic się nie rypnie… lub na odwrót?- zagadnęła wesoło. - Nom, jest zajebiście - J.R. powiedziała to takim tonem, że w sumie nie wiadomo było jak to zaklasyfikować. Może jej się podobało, może nie, choliba wie. - Nowhere czegoś… -mruknęła cicho Meyes, a reszta słów była zbyt niewyraźnia, by pani sierżant mogła je posłyszeć. … i ciemność rozświetlana jednym widmowym źródłem. Ciemność i rozmycie. Nikogo Kit nie widział, przez grubą szybkę w oknie chatki. Kit, rozglądając się na wszystkie strony, podszedł po cichu do drzwi. Pokazał Hamato, że ten ma zaczekać, po czym zajrzał do środka. I zobaczył… czeluść. Po otwarciu drzwi do chaty Christopher zobaczył po prostu ciemność, jakby kurtynę zakrywającą to co za nią. Carson zaklął pod nosem. Nawet z noktowizorem mógł powiedzieć jedynie "ciemność widzę, ciemność". Przyklęknął i lufą karabinu, a potem ręką, sprawdził podłogę chaty. Ta wydawała się stabilna i twarda. Niestety ciężkie rękawice pancerza nie pozwalały poznać faktury powierzchni. Kit podniósł się i spojrzał na Hamato. - Spadamy stąd - powiedział cicho. - Światła nie zapalę, a tam by przydał się radar... Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę pani sierżant. - Ok.- odparł krótko towarzysz Kita podążając za nim. Gdy zwiad był ponownie w komplecie na pozycji Jean, a obaj mężczyźni zdali krótką relację z obserwacji chatki, w końcu - i już definitywnie - wycofano się do reszty oddziału, zostawiając tą dziwaczną wioskę rodem prosto z piekielnych czeluści za sobą… Dotarcie do drużyny zajęło kilka minut i nie było szczególnie trudne i niebezpieczne. Na miejscu, wokół pojazdu czekała już reszta drużyny pod wodzą Jonesa. Gotowi by ruszyć z odsieczą w razie kłopotów. - Więc… czekam na raport. Nie tylko suche fakty, ale i wnioski oraz sugestie.- odezwał się na powitanie Wolvie. - Wioska wygląda jak z innego wymiaru. Są w niej dziwaczni strażnicy pokroju… Frankensteina, pozszywane ciała, w których dodatkowo coś jakby siedziało pod skórą, Demon albo coś. W wiosce więźniowie na łańcuchach, prowadzeni kij wie gdzie, ale nic, absolutnie nic nie ma sygnatury cieplnej, zupełnie jakby tam wszystko było martwe, a my oglądamy jedynie jakieś cienie, jakby odbicia w naszej… rzeczywistości? Nie, nie upadłam na głowę. A chaty to są z tego co widział Kit i Hamato niczym portale? Może to ten… dusze jakieś, zabitych już ludzi są albo co? W sumie ja bym to zignorowała, nie nadaje się tam nic na cel. Jedna wielka niewiadoma, a ryzyko duże, zysk ze zwycięstwa zaś znikomy? - Wyrzuciła z siebie rzekę słów Jean, robiąc przy tym "srającą" minę, i zezując nieco na obecne z nią na zwiadzie osoby… - Nie wiemy, czy są materialni, ale zamiast ciepła było nieco promieniowania ultrafioletowego. Jeśli to żywe istoty, to działają na innych zasadach, niż znamy my - dodał Kit. - Z jednej niedużej chaty wyszło ich ponad czterdziestu. Niewolnicy, na moje oko. Może poszli budować zamek... No i zajrzałem do tej chaty, z której wyleźli. Było ciemno. Tak ciemno, że własnej ręki nie było widać. Trzeba by mieć rentgen w oczach - dodał. - Tam może być wszystko - zarówno portal, jak i winda do piekieł, z których wylazły te stwory. Lepiej ją ominąć. Wioskę, znaczy. - Problem z objazdem polega na tym, że nie ma takiego łatwego. Zmapowałam dronem całą wiochę. Jeśli chcemy objechać, to stracimy tak z półtorej do dwóch godzin na jej ominięcie.- oceniła Meyes.- Najszybsza droga prowadzi przez wioskę. - No to jedźmy przez wioskę. - Dzięki kombinezonowi nie było widać, że Kit wzruszył ramionami. - Jedyny problem, jaki może się pojawić, to osoba strażnika. Nie wiemy, co za stwór w nim siedzi. Może demon, może coś innego. - To nie jedyny problem. Zdradzimy swoją pozycję i obecność. W zamku mogą o nas się dowiedzieć. Stracimy przewagę zaskoczenia.- mruknął Bear wtrącając się do rozmowy. - Co prawda nie spotkaliśmy śladów urządzeń do komunikacji na duże odległości, to jednak rzeczywiście nie możemy uznać, że takich na pewno nie ma.- zasępił się dowódca zgadzając z Cookiem. - Jeśli wyruszymy z impetem i szybko to nie damy im czasu na to zrobienie czegokolwiek z tymi informacjami.- wtrącił się Guerra. - Mogą znać telepatię - stwierdził Kit. - Albo teleportację. Jak by na to patrzeć, to też magia, chociaż pod inną nazwą. - Nie zauważyli nas, więc telepatię czy wykrycie myśli można wykluczyć. Tutaj przynajmniej.- ocenił Hamato. - Wykrycie myśli, ale nie telepatię - nie zgodził się Kit. - Nie znamy ich możliwości, więc jeśli nie chcemy ryzykować, to powinniśmy objechać wioskę, bo bawić się Pacemakerem w chowanego ze strażnikiem byłoby dość trudno. - Zbawią nas te 2 godziny objazdu? Zamek zniknie, a świat przestanie istnieć? To równie dobrze może i mieć miejsce za 10 minut? Jedziemy przez nich, jedziemy obok nich, decyzja dowódcy - Jean wyraźnie, nawet jak na noszony pancerz, wzruszyła ramionami. - Pojedziemy… naokoło. Wszak jest jeszcze druga drużyna. Nie ma co ryzykować jej bezpieczeństwa wzbudzając alarm.- stwierdził po namyśle Wolvie i krzyknął. -Ok ludziska. Do wozu, ruszamy.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
| |