Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2019, 18:00   #39
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dzięki za dialogi

Kilka miesięcy wcześniej, Nuln

Wolfgang Dekker nie należał do leszczy przemykających ciemnymi uliczkami jak zlęknione szczury. Szedł dumnie wyprostowany spoglądając na wszystkich z góry. Był młody, przystojny, bogaty. Jego ojciec zajmował się eksportem tutejszego prochu do większych miast Imperium, a co za tym idzie był jednym z bogatszych kupców w mieście. Ktoś taki jak Wolfgang nie kłaniał się byle komu co wyjaśnił dosadnie jakiemuś łachmycie dnia poprzedniego. Gość był zalany w trupa i zaczepił go w drodze z karczemnej popijawy do domu. Typ coś niby próbował tłumaczyć, ale ciężko było mówić z wybitymi zębami po spotkaniu pierwszego stopnia z solidnymi trzewikami Dekkera.

Ojciec uważał, że Wolfgang powinien mieć ochronę, bo pewnego dnia młodzik może się stać celem jego oponentów biznesowych. Chłopak jednak wiedział, że był na tyle wysportowany, że nie musiał na nikim w tej kwestii polegać. Był najsilniejszym żakiem w Akademii Artyleryjskiej, z której każdy trafiał wprost do najlepszych oddziałów imperialnych.

Buńczuczny młodzik szedł właśnie na spotkanie z ojcem kiedy nagle ktoś zaszedł mu drogę. Przechodził przez zwykle bardziej zatłoczony dystrykt Kaufmana. Gość był jego wzrostu, całkiem podobnej postury. Jego twarz kryła się w głębokim kapturze.

- Z drogi kmiocie. – rzucił basem Wolfgang nie zwalniając kroku.

- Wczoraj pobiłeś dotkliwie mojego przyjaciela. – powiedział zakapturzony mężczyzna głosem tak zimnym, że nawet dumny Dekker zawahał się.

- No i? – zapytał żak zatrzymując się kilka metrów od nieznajomego.

- Zwykle twój ojciec, Bruno Dekker, zacierał ślady twoich wybryków. Tym razem jednak wpływy i pieniądze Ci nie pomogą. – facet był niesamowicie pewny siebie. Szybki ogląd sytuacji pomógł Wolfgangowi upewnić się, że mężczyzna nie był uzbrojony.

- Dam Ci chwilę na przemyślenie sprawy. – powiedział prostując się dumnie żak i wyciągając dłoń w kierunku rękojeści miecza.

Zdawałoby się, że zdąży dobyć klingi jednak stojący naprzeciw facet wystrzelił do przodu nagle i bez ostrzeżenia. Kiedy uniósł rękę do ciosu Wolfgang zauważył blask stali otaczającej kostki obu pięści jego przeciwnika. Kastety.

Żak zdołał uniknąć pierwszego ciosu jednak zaraz za nim wystrzelony został drugi. Cep trafił go w brzuch odrzucając do tyłu i pozbawiając tchu. Miecz bez oporów wysunął się z pochwy jednak kiedy Wolfgang uniósł go do ciosu został oślepiony suchym piachem, który oponent wzbił w powietrze kopnięciem. Ten typ nie walczył czysto.

Dekker zmrużył oczy starając się coś zobaczyć jednak typ był już z jego lewej strony. Sierp sięgnął jego szczęki łamiąc ją z trzaskiem. Żak poczuł ból tak okropny jakiego nie zaznał nigdy dotąd. Wspomnieniami wrócił do pijaczka, który wieczór wcześniej został przez niego pozbawiony kilku zębów. Miecz wypadł z ręki Wolfganga, a ten jak po mocnym narkotyku, przytłumiony, poczuł kolejne uderzenie lądujące na jego nosie.

Nie minęło więcej niż kilka minut kiedy straży udało się namierzyć sponiewieranego żaka. Wolfgang był wkurwiony, a jego ego zrównane z ziemią. Brakło mu pękatej sakwy, miecza i wykonanych na zamówienie trzewików. Musiał się dowiedzieć kim był napastnik. Pragnął zemsty. Nie wiedział jednak, że tym razem ojciec będzie miał związane ręce. Jak jeden z wielu głupców uważał, że Nuln władała Hrabina Emmanuelle von Liebowitz podczas gdy tak naprawdę miasto było w rękach ludzi, którym lepiej było nie wchodzić w drogę. Nawet kiedy było się synem bogatego, wpływowego i mądrego kupca… Na ten ostatni przydomek ojciec zasłużył sobie jedną celną radą – Wolfgang powinien jednak mieć ochronę.


Kilka dni wcześniej, Immelscheld


Zaraz po bitwie z zielonoskórymi Rudiger chciał sprawdzić co z Cass i dzieciakami. Wchodząc w ruiny wojownik nadal był zimny i bezduszny, bo takim się stawał zawsze w walce. Jego ruchy były oszczędne, szybkie, a na twarzy pojawiało się kilka dodatkowych żył nadających mu groźnego wyglądu. Całości dopełniała zbroja pokryta goblińską posoką.

Pierwsze zagadnienie Rudigera było całkiem wyprane z emocji. Zabijaka powiedział o rannych i trupach bez cienia emocji zrównując zdrowie i życie Untergardczyków do wykalkulowanej statystyki. Taki był w boju i za czasów Nuln. Tamtych padło więcej niż nas czyli wygraliśmy. Nie liczyło się nic poza sztywną ramą. Nie liczył się ból, cierpienie, płacz rodzin, które straciły ojców, synów, braci i mężów. Nie liczyły się wrzaski rannych. Nie liczył się obraz ciał naszpikowanych goblińskimi strzałami. Liczył się wynik, który był korzystny dla strony Schultza.

Zanim zabijaka zrozumiał swój błąd spotkał się ze ścianą rzeczywistości w postaci filigranowej, zapłakanej kobiety. Po kilku uderzeniach jej małych piąstek w jego opancerzony tors ciśnienie zaczęło z niego schodzić. Z cienia zaczął wyłaniać się zupełnie nowy, nieznany wcześniej Rudiger. Człowiek z namiastką empatii. Człowiek nie chcący łamać kości, rozrywać ścięgien i mięśni wszystkich po przeciwnej stronie. Facet, który najpierw myślał, a później działał. Mężczyzna, którego stary Schultz unikał od dnia narodzin. Ktoś kogo obudziła Cassandra i kogo on nie potrafił pogrzebać pod żwirem brutalności.

Rozmowa, którą zaczął nowy Rudiger nie szła po myśli wojownika jakim niegdyś był. Ten nowy, nieznajomy typ opuścił gardę stając przed nią niemal całkowicie bezbronnym. Wyznał jej uczucia, których do tamtej chwili nie był nawet świadom. Od jej reakcji zależało naprawdę wiele. Ona była jednak stłamszona. Bała się zrobić krok naprzód woląc bezpiecznie stać w miejscu. On jednak był inny. Szybki nie tylko w walce, ale też w postępowaniu. Aby go zrozumieć trzeba by było przejść przez to co on.

Rzezimieszek nie chciał patrzeć na Cassandre inaczej niż wcześniej, ale musiał sprawdzić czy czuli to samo. Ledwo znosił jej oddawanie się żołnierzom i ochotnikom, ale też nie chciał aby przed rozmową jak tamta Cass przespała się z Konradem lub Gerwazym na co Schultz mógłby bardzo nieodpowiednio zareagować. Po tej rozmowie mieli jasność. Ona nie była gotowa, on był gotowy tylko w tamtym, jasno określonym momencie. Nie wcześniej i nie później. Nie chciał myśleć nawet o możliwości bycia razem po kolejnych „szczerbach” na jej mieczu płciowych doświadczeń. Bolało go jak kobieta porównywała jego walkę w obronie innych do sprzedawania swojego ciała, jednak… stało się. Schultz uważał, że niemal nie posiadał umiejętności nie związanych z walką, a Cass posiadała wiele zdolności nie związanych z tym czym się zajmowała. Mogła być krawcową, zająć się handlem albo odpłatną opieką nad dziatkami jednak… nie chciała. Bała się. Wolała robić to co znała i wydawało się bezpieczną opcją. Wojownik chciał sobie jakoś to wytłumaczyć i poukładać w głowie. Co do jednego był pewien – nie mógł sobie pozwolić na furtkę w postaci bycia z Cass po tym wszystkim. Została im przyjaźń, która też stała pod znakiem zapytania. Bo jak miałaby ona wyglądać po wyznaniu jakie jej zaserwował?


Rudiger tego wieczoru powinien paść na prowizoryczne posłanie jak długi. Podróż była dość męcząca, potem nastąpiła walka, a na sam koniec obrońcy uchodźców musieli dopilnować aby ocalali zostali bezpiecznie ulokowani pod dachem. Kilka chwil wcześniej zaczął lać deszcz. Schultz chodził po zrujnowanej izbie mimo wskazań nie mogąc zasnąć. Wartownicy byli na pozycjach. Zabijaka zauważył siedzącego na prowizorycznej ławie z wyrwanych drzwi Konrada Webera.

- Widzę, że i ciebie dopadła bezsenność, powierniku ikony. - wojownik usiadł obok sięgając po szmatę i przecierając ćwieki skórzni z goblińskiej posoki.

- Ale nazwa... - uśmiechnął się Konrad. - Ale ta piękna okolica raczej nie zachęca do snu.

- Ta. - rzucił Rudiger. - Też pomyślałeś, że uda się coś zarobić na tej relikwii? - zapytał. - Wiadomo, że zaniesiemy ją do świątyni, ale może sypną monetami jak okaże się, że nie Sigmaryci ją dostarczyli.

- Mam cichą nadzieję, że okażą swą wdzięczność - odparł zagadnięty. - Najlepiej by było w brzęczącej monecie, ale inne formy też będą mile widziane. Nie sądzę by chcieli, byśmy po karczmach żale wylewali na ich brak wdzięczności. Ale jeśli się zawiedziemy - dodał - to chyba szybko trzeba będzie znaleźć jakiegoś pracodawcę. Duże miasta to duże możliwości, ale i wydatki spore. Zazwyczaj.

- Kiedyś ktoś mądry mi powiedział, że bycie bohaterem nie jest zbyt opłacalne. Najesz się, napijesz, czasem pociupciasz, ale ponoć bohaterowie złotem nie śmierdzą. – odpowiedział zabijaka. – Nie wyglądasz na takiego co by narzekał po mordowniach na brak wdzięczności ze strony kapłanów. – zaśmiał się Schultz. – Za niektóre rzeczy nie wypada brać złota. Od uchodźców nie wziąłbym grosza, bo i tak mam po drodze. To, że kilku zwierzoludzi czy zielonoskórych po drodze się na miecz nadzieje to nic wielkiego. Kapłanów jednak zapewne “stać” na okazanie wdzięczności. Tak między nami, nie jesteś łowcą głów, co nie? – zapytał Rudiger przecierając kolejne elementy zbroi.

- Jak na razie nie myślałem nawet o zajęciu się taką profesją – powiedział Konrad kręcąc głową. - Chociaż przyznam, że gdyby się jakiś rabuś nawinął, to bym nie odmówił przyjęcia nagrody. - Uśmiechnął się. - Wdzięczność zaś bogatych - przeszedł na inny temat - to coś, o czym można by podyskutować. Jak mówią, łaska pańska na pstrym koniu jeździ.

- Słusznie prawisz. – powiedział Schultz odkładając szmatę. – Przeoczyłem moment, w którym pojawiłeś się w Untergardzie. – dodał wojownik. – Dołączyłeś sam czy z kimś podróżowałeś? Ja podróżuję z Cassie od Nuln, w którym się urodziłem i wychowałem. Poznaliśmy się w drodze.

- W zasadzie podróżuję sam - odparł przepatrywacz - chyba że akurat mam pracę. Ale tak się zastanawiam, czy nie warto by zawiązać, przynajmniej na jakiś czas, spółki. Całkiem nieźle nam poszło współdziałanie, a w tych czasach parę osób da sobie radę lepiej, niż jedna czy dwie.

- Rozumiem. – pokiwał głową Rudiger. - Z doświadczenia wiem, że nie do każdej roboty grupa jest dobra. W bitwie jednak wspólne działanie wychodzi nam dobrze. – dodał po chwili wojownik. – Odnosząc się do bitew to brałeś przed Untergardem w jakichś udział? Wyglądałeś na opanowanego. Ja pierwszy raz walczę z czymś co nie jest człowiekiem.

- Wiesz... jak człowiek wędruje z jednego miejsca w drugie, to nie tylko z bandytami ma się do czynienia - odpowiedział Konrad. - Ale w większej bitwie nie trafiło mi się walczyć. Nieumarłych też na swej drodze nie spotkałem, ale słyszałem o nich trochę. Na tyle, by nie wziąć nóg za pas, chociaż to zazwyczaj najbardziej logiczne rozwiązanie. - Uśmiechnął się lekko.

- Ja jestem bardziej miastowy. - rzucił Schultz lekko zmieniając temat. - Większość życia spędziłem w Nuln, ale też trafiło się mi kilka podróży. Nigdy jednak nie byłem typem człowieka przetrwania jak ty czy Hans. To moja pierwsza piesza podróż. Reszta była konno. Musiałem jednak sprzedać szkapę i nawet na dobre mi to wyszło. - Rudiger zastanowił się. - Jak będziesz chciał można poszukać wspólnie jakiegoś zlecenia. Nasza grupa jest już całkiem zgrana jednak boję się o Cassie. Szkoda by było gdyby oberwała jak coś odjebiemy…

- Miastowość się przyda, jak do Middenheim dotrzemy. - Konrad znów się uśmiechnął. - Ja z Ostland jestem, a z Untergardu to kilka moich wiosek można by wykroić, więc na miastach niezbyt się znam. A co do Cassie... Postaramy się nie wciągnąć jej w karczemne awantury.

Nie chciał wypytywać o to, co łączy Rudigera i dziewczynę.

- Powiem ci szczerze, że to też miastowa dziewczyna, a one mają temperament. - powiedział Rudiger. - Obiecałem jej doprowadzić ją całą do Miasta Białego Wilka. - wojownik westchnął. - Dotrzymywanie obietnic to moja słaba i mocna strona zarazem. Mam to po przybranym ojcu. Chociaż staram się nimi nie tasować na prawo i lewo. - zabijaka zastanowił się. - Nigdy nie miałem bliskiego przyjaciela, a ojciec mówił mi, że przyjaźń damsko-męska nie ma prawa trwać zbyt długo. Jak to u nas, facetów, bywa w końcu zaczynamy kierować się dolną głową, a jednej ze stron zaczyna się coś wydawać i… całą przyjaźń kończymy z zajebistym hukiem. - zaśmiał się wojownik przypominając sobie wcześniejszą rozmowę z Cassie.

- Jeśli ci wydrapie oczy, to będzie to twoja wina. - Konrad udał powagę. - To tak jak igranie z ogniem. - Stłumił uśmiech.

- Myślę, że warto. - rzucił szczerząc się Rudiger. - Tak czujny, spostrzegawczy gość jak ty dawno zauważył jak ona się prowadzi, co nie? Jako jej przyjaciel powinienem zaakceptować jej słabości i nie sprawiać, że będzie chciała udawać kogoś kim nie jest. Cholernie dziwnie się czułem wiedząc, że grzmocili ją niektórzy żołnierze, a nawet ochotnicy w czasie bitwy o most. - Schultz zacisnął na moment szczękę patrząc gdzieś w dal. - Jesteś naprawdę w porządku. Wiedz jednak, że nie wiem jak zareaguje, kiedy prześpisz się z nią ty albo czarodziej. Obym nie odjebał nic głupiego… - zaśmiał się zabijaka. - Dobra. Chyba powoli czas na mnie. Mam ostatnią wartę, a przed nią wypadałoby chociaż na chwilę zmrużyć oko. Dzięki za rozmowę. Dobrze jest czasem otworzyć pysk do drugiego faceta.

- Spróbuję trzymać ręce przy sobie - zapewnił go Konrad. - Świat jest pełen kobiet... chociaż nie da się ukryć, że większość z nich ustępuje jej urodą - dodał. - Ale... ona raczej bardziej patrzy na ciebie, niż na któregoś z nas.


Wyruszając z Immelscheld wojownik w zamyśleniu przyglądał się grobom, w których leżeli zabici dzień wcześniej uchodźcy. Członkowie ich rodzin nadal cicho szlochali patrząc na znaki wyryte na prowizorycznych miejscach pochówku. Jego mózg przeszyła myśl własnej śmierci w ostatniej bitwie. Co tak naprawdę by po sobie zostawił? Ekwipunek za worek złota i krótką legendę o bohaterze, który oddał życie chroniąc uciekających przed skutkami wojny ludzi? Czy poza poznaną kilka tygodni temu Cassandrą ktoś by za nim zapłakał?

Z rozmyślań wyrwał go stary, zimny, wiecznie czujny Rudiger reagujący na każde polecenie wydawane przez Schillera. Mężczyzna zlustrował pobliskie karawanie uchodźców miejsca szukając zasadzki zielonoskórych. Szukał czarnych lotek, na widok których znowu dobyłby broni i pobiegł mordować. Niemal bezmyślnie, mechanicznie, po setkach, a może tysiącach godzin treningów. Dając się prowadzić instynktowi taktycznemu i pamięci mięśniowej. Jego ciało mogłoby przeżywać katusze po trafieniu zatrutą włócznią, a umysł nadal byłby tak spokojny jakby właśnie jadł zupę.

Dalsza, czterodniowa część podróży minęła wojownikowi jak uderzenie pioruna. Robił w zasadzie to samo co wcześniej. Trzymał się naprawdę dobrze jako sierota będąc wielokrotnie już odtrącanym i kopanym przez los po jajach. Cassandra mogła zauważyć, że mimo rozmowy i dalszego zainteresowania z jego strony coś się w nim zmieniło. Kiedy była w potrzebie on przybywał jednak w normalnym, codziennym rozrachunku było go wokół niej jakoś mniej. Kiedy tylko chciała go znaleźć on pozostawał gdzieś na uboczu pochodu skupiając się całkowicie na bezpiecznym doprowadzeniu ludzi do Miasta Białego Wilka. Facet, który kilka dni wcześniej rozśmieszał dzieci zniknął zostawiając ją z garstką wspomnień.

Na postojach Schultz albo wartował albo katował się gdzieś na uboczu. „Katował”, bo to co robił ciężko było nazwać treningiem. Sprinty przerywał kiedy organizm odcinał mu tlen, pompki przestawał robić kiedy ręce piekły jak w piecu hutniczym i nie był w stanie ich już wyprostować. Dużo trenował też mieczem. Erika, która również była wojowniczką uświadomiła sobie, że wraz z Schultzem pochodzili z zupełnie innych szkół fechtunku. Rozpoznawała jednak bez problemu manewry, które trenował zabijaka. Standardowe uniki do tyłu, na boki, z wyjściem z zasięgu przeciwnika i bez. Natarcia i przeciwnatarcia. Imponująco wyglądały manewry wykorzystujące połączenie wyprostu ręki i wypadu naprzód. Było to niezwykle proste i potrafiły to wykonać nawet dzieci uzbrojone w wystrugane patyki jednak to co robił Rudiger było kilkaset albo kilka tysięcy godzin wylewania potu później. Aby w tak prosty sposób trafić doświadczonego szermierza należało zmieścić się w bardzo wąskim, precyzyjnym okienku względem pracy nóg i rąk. Wystarczyło ruszyć ręką wyraźniej przed krokiem i nie miało się szans na trafienie. Przeciwnik zauważyłby wypad, a ręka byłaby jeszcze zbyt daleko. Dlatego kluczowe było wyczucie czasu. Atak w momencie kiedy przeciwnik odgrywał swoją nogę od ziemi, by wykonać krok, ale sam jeszcze nie wyciągnął broni… to sztuka, której weterani uczyli się całe życie. On mógł to osiągnąć wcześniej o ile nie umrze pewnego dnia z wycieńczenia.

Konrad, który niedawno rozmawiał z Rudigerem o przyjaźni damsko-męskiej nie musiał się wysilać aby zauważyć zmianę w zachowaniu zabijaki. Póki co Schultz nie miał wydrapanych oczu, ale coś ewidentnie musiało się stać. Mimo serdeczności i uśmiechu przepatrywacz widział momenty kiedy wojownik w zamyśleniu zaciskał szczęki. Był jednak pewien, że sprawa nie dotyczyła niego i w razie potrzeby Rudiger będzie gotów walczyć w obronie pochodu. Nie mylił się.


Widok zrujnowanego Middenheim nie wstrząsnął Rudigerem na tyle aby opadła jego maska niewzruszonego twardziela. Wojownik swoją postawą chciał pokrzepić serca złamanych uchodźców. Zabijaka widział na ich twarzach przerażenie kiedy obserwowali spękane, podziurawione wiadukty, zburzone częściowo bramy i mury. Otuchy nie dodawała im też ilość ludzi zebranych tłumnie przed Grodem Białego Wilka.

Wśród uchodźców dało się słyszeć niesamowite historie odnośnie bitwy sił chaosu z armią, w której skład wchodzili ludzie, krasnoludy i elfy. Jak się okazało walki miały miejsce nie tylko na murach, ale też wewnątrz miasta. Schultz słuchał opowieści będąc przygotowanym na walkę ze wszystkim od zwierzoludzi, poprzez zielonoskórych, a na olbrzymich szczurach kończąc.

Przywitanie przez jednego ze strażników było całkiem ciepłe i bogate we wszelkie informacje. Miasto było oblegane przez tysiące uchodźców i przeludnienie nie dziwiło niemal nikogo. Jako wojownik nie będący rannym Schultz wraz ze swoimi drużynowymi kompanami będzie musiał zatrzymać się w jakiejś karczmie. Reszta miała udać się do tymczasowych kwater.

Wewnątrz miasta widok zrujnowanych domów, inwalidów i żebraków nie dziwił zabijaki wychowanego w jednej z gorszych dzielnic Miasta Twierdzy. Kiedy Schiller przystanął aby się pożegnać Rudiger uśmiechnął się serdecznie co kontrastowało z jego zachowaniem w ostatnich dniach podróży. Schiller jako weteran wielu bitew był świadom, że tacy jak Schultz, zimni mordercy, byli nieocenieni w czasie wojny i totalnie zbyteczni w czasie pokoju. W wielkich miasta jak Middenheim zawsze jednak znalazł się ktoś chętny aby wynająć kogoś kto za niego poprowadzi jego małą „wojnę”…

- Jestem za tym, żeby najpierw zorganizować sobie nocleg, potem zaniesiemy ikonę do świątyni. Co wy na to? - Spytała Erika, patrząc po kompanach.

- Na początek najlepiej będzie oddać obraz Sigmarytom. - powiedział Rudiger przeciągając się. - Później będę musiał rozejrzeć się za jakąś robotą, bo Karle mi się kończą. - dodał Schultz z nietęgą miną. - Komuś jeszcze doskwiera ta plaga? Może zajmiemy się czymś wspólnie...

- Pusta sakiewka to, niestety, dość popularna dolegliwość - stwierdził Konrad. - I chyba powinniśmy się rozejrzeć za jakimś zajęciem. Ale ten obraz ma pierwszeństwo.

Cassandra stała w milczeniu przysłuchując się planom innych. Miała wrażenie że nawet Rudiger bardziej skory był aby zostać z wojownikami niż z nią.

- Też chciałabym oddać obraz… - odezwała się w końcu młódka jakby nieśmiało. - O ile mogę oczywiście - dodała po chwili widząc, że zwróciła na siebie uwagę. Zrobiło jej się wstyd. Nie czuła nawet jakoby przyczyniła się do ochrony relikwii. Mimo to chciała mieć lepszy start w mieście, a stanie choćby na tyłach wojowników dodawało jej istnieniu ważności.

- Nie widzę przeszkód - odpowiedział jej Konrad. - A nocleg możemy znaleźć po drodze, gdy ruszymy w stronę świątyni. Wiecie, gdzie jest ta świątynia? - zapytał pozostałych.

- Zaraz się zorientuje. - odparł Schultz. - Byłem tu lata temu.

Rudiger rzeczywiście był już kiedyś w Mieście Białego Wilka. Było to jednak dawno. Wielkie społeczności miały jednak to do siebie, że zmiany w nich zachodziły niezwykle powoli. Schultz nie powinien mieć problemu z rozejrzeniem się za świątynią czy miejscem odpowiednim do wynajęcia pokoi na noc. Poza tym zabijaka miał plan aby nabyć dwa, drewniane, ćwiczebne miecze. Dobrze wyważone, ale tępe, nie zadające poważnych obrażeń. Miał już dość samotnych treningów. Musiał zatem postarać się o odpowiedni sprzęt, miejsce, okoliczności i – najważniejsze – towarzystwo…


- Jeżeli będziesz chciała mogę się z tobą udać do twojej mamy, Cassie. – powiedział do kobiety wojownik. – Daj znać kiedy będziesz gotowa.

Cassandra jedynie pokiwała głową nie chcąc najwyraźniej poruszać tematu matki przy wszystkich. Rudiger nie naciskał również mając niewiele miłych wspomnień związanych z rodziną. Zabijaka zastanawiał się czy Cass nie opuści ich lada dzień. Jego obietnica doprowadzenia jej cało do Middenheim została spełniona, a ich relacja – mimo inaczej się zapowiadającej – nie miała się tak dobrze jak mogło się wydawać postronnym. Schultz był świadom, że cześć winy leżała po jego stronie. Jeszcze niedawno nie zastanawiał się jak to będzie się rozstać, ale – jeśli już miałoby do tego dojść – wolałby aby rozeszli się w bardziej przyjemnej atmosferze.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 16-08-2019 o 23:04.
Lechu jest offline