Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2007, 04:01   #107
Hael
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
Shade
Był stosunkowo wczesny, czerwcowy poranek, poniedziałek. Wyszedłeś z domu i rozkoszując się piękną pogodą ruszyłeś przed siebie, w kierunku centrum. Taki mały, odprężający spacerek...
Mijasz kolejne ulice, domy i drzewa. W końcu dochodzisz do starego cmentarza.
Sam nie wiesz czemu, ale mimo iż przechodzisz czy przejeżdżasz tędy codziennie, dziś twoje myśli zatrzymały się na tym miejscu nieco na dłużej. Na tajemnicy, na mroku, który je otacza. Na...
Shade...
Syknąłeś, gdy znajomy szept znów wdarł się do twojej głowy. Przyspieszyłeś, a wściekłe myśli gotowały się w twej czaszce.
Nie słyszałeś już głosu, ale w jakiś dziwny sposób czułeś go. Czułeś, że czai się gdzieś, że jest. Doprowadzał cię do szaleństwa, do ślepej furii.
Znów przyspieszyłeś, aż w końcu zacząłeś biegnąć. Na oślep, nie zważając na nic, bez sensu.
Zatrzymałeś się nagle na przejściu pieszych na Słowackiego, przy skrzyżowaniu z Seminaryjską. Jadący drogą samochód wyhamował przed tobą z piskiem.
Shade... Shade...
Teraz głos był już delikatniejszy, kuszący, jakby niesiony szumem wiatru. Rozlegał się w twej głowie, powtarzany zwielokrotnionym echem.
Myślałeś, że oszalejesz, że stracisz panowanie nad sobą. Cały świat tańczył wokół, wirował. Złapałeś się za głowę i na środku pasów, przy akompaniamencie klaksonów starałeś się jakoś dojść do siebie, zapanować nad tym.

Sh'eenaz
Poniedziałek, wczesne przedpołudnie... Co prawda, wkrótce miał przyjść do ciebie Lukas, jednak zadziwiając sama siebie stwierdziłaś, iż irytuje cię każda minuta spędzona bezczynnie w domu. Aktualnie, podążałaś raźnym krokiem wzdłuż urwiska na Wietrzni. Lukas będzie musiał poczekać...
Nie zauważyłaś wokół nic niezwykłego. W starym kamieniołomie wszystko wyglądało tak, jak wyglądało zawsze i nic nie świadczyło o tym, iż kiedykolwiek wydarzyło się tu coś niezwykłego. W końcu wzruszyłaś ramionami i skręciłaś w kierunku majaczącego wzgórzu zamku cyganów.
Łąki są cudowne, soczyście zielone i ukwiecone tysiącami płatków. Wokół kwiatów uwijają się pszczoły, motyle i najróżniejsze inne owady. Pełnia lata.
Idąc łąką, słyszysz w oddali plusk i czysty, kobiecy śmiech. Pewnie ktoś relaksuje się nad oczkiem wodnym...
Gdy zbliżyłaś się do zamku, natychmiast odczułaś, że wydarzyło się coś niezwykłego. W obejściu nie było nikogo, choć Romowie o tej porze zwykle wylegali już na dwór. Po placu biegał tylko synek Diny, mały Huti, najwyraźniej podekscytowany.
- Hej! - krzyknęłaś do niego, podbiegając. Dzieciak zatrzymał się raptownie i pomachał ci.
- Gdzie się wszyscy podziali? - zapytałaś, gdy już znalazłaś się bliżej.
- Są w domu. - odparł chłopiec - Ciotka Nadya przyjechała. - dodał z dumą.
- Kto? - zdziwiłaś się, spoglądając na chłopca. Jeśli dobrze się przyjrzeć, można było dostrzec kilka cech, które odróżniały go od całej reszty rodziny; ostrzejsze rysy, kanciasty kształt twarzy... Jednak przede wszystkim: Oczy - niebieskie, dzikie. Kto też mógł być jego ojcem?
- No, Nadya... - odpowiedział Huti, jakby zbity z tropu - Siostra mamy...
Ach! A więc to ona, ta czarna owca, zakała rodziny i tak dalej, o której nawet nie chciał mówić Heszan? Czyżby wyrodna córka przyjechała odwiedzić krewnych...?
Obeszłaś dom dookoła, zmierzając do głównego wejścia. Po drodze spotkałaś Dinę, rozwieszającą pranie. Nie odezwała się ani słowem, tylko uśmiechnęła smutno. Zapukałaś do drzwi, jednak gdy nikt ci nie otworzył, weszłaś ostrożnie.
Wnętrze zamku było wspaniałe, urządzone z iście jarmarcznym gustem i królewskim przepychem, właściwym wszystkim cyganom. Pokój zapełniały najróżniejsze, oryginalne meble, na ścianach wisiały obrazy czy przedziwne trofea myśliwskie, a podłogę zaścielał czerwony, puszysty dywan. Całości dopełniał pozłacany żyrandol, wiszący u sufitu.
Z dalszych pomieszczeń dochodziły ożywione głosy w niezrozumiałym dla ciebie języku.
- Och, Sheen... - przywitał cię Bukan, dziecic, który właśnie wyszedł z sąsiedniego pomieszczenia. - Wejdź proszę. Mamy trochę zamieszania, bo widzisz, moja siostra...
- Wiem. - przerwałaś mu w pół zdania, uśmiechając się. Bukan odwzajemnił uśmiech, choć może nieco krzywo, i udał się w swoją stronę.

Simba
Idziesz powoli, w skupieniu. Muzyka jest piękna, enigmatyczna. Taka ulotna.
Nagle, powietrze przeszywa fałszywy, pojedynczy dźwięk fletu. Jest on krótszy niż mgnienie oka, jednak tak wysoki i okropny, że podskakujesz niemal, wyrwany ze swej medytacji.
Wydaje ci się że słyszysz cichy, rozbawiony chichot. Dostrzegasz grę cieni gdzieś z boku, odwracasz się gwałtownie, jednak nic nie dostrzegasz. Pustka i cisza. Tajemnicza muzyka ustała.


Margot
Migotliwe cienie światła świecy tańczyły na ścianach pomieszczenia.
- Zabrała ci pierścień? A to złośnica... - kobieta uśmiechnęła się do ciebie oszczędnym uśmiechem. Miałaś wrażenie, iż ten uśmiech od dawna zastępował jej jakikolwiek śmiech, lecz bynajmniej nie z braku poczucia humoru. Śmiały się za nią jej oczy, powiększane przez szkła okularów.
Kobieta odwróciła się lekko od ciebie i zawołała do ptaka siedzącego powyżej, na belce:
- Hedwiga, Hedwiga!
Osłupiałaś, słysząc imię sowy. Tymczasem kobieta złozyła usta i zahukała, zupełnie jak prawdziwa sowa. Ptak zleciał z pod sufitu i wylądował na jej wyciągniętym przedramieniu.
- No, cóżeś znowu nabroiła, moja droga? - zwróciła się tajemnicza pisarka do ptaka. Jej sposób mówienia przywodził na myśl starych profesorów akademickich, mówiących chłodno i niemal z cynizmem, a jednak uśmiechających się przy tym szczerze.
- Oho, i tu cię mamy... - kobieta wysupłała z łapy sowy twój wisior, nadal zwisający z pomiędzy pazurów ptaka - Proszę. - rzekła, podając go tobie i znów lekko się uśmiechając.
Mogłabyś już bąknąć jakieś podziękowanie i wyjść stąd wreszcie, jednak... Jednak w najmniejszym stopniu nie miałaś na to ochoty. To miejsce intrygowało cię.

Właścicielka sowy stała przed tobą, przypatrując ci się badawczo, z zainteresowaniem. Gdy odebrałaś od niej pierścień, uniosła jeszcze dłoń, jednak po chwili zadrżała i opuściła ją. Posmutniała.
- Margot, Margot, Margot... - wyszeptała - Czuję to, czuję to wyraźnie... Bo i z jakiegoż innego powodu znalazłabyś się tutaj?
Nie rozumiałaś ani słowa, z tego, co ona mówiła. Chciałaś już otworzyć usta i coś powiedzieć, gdy tamta uśmiechnęła się znów lekko i odwróciła do ciebie.
- Proszę, proszę spocznij - powiedziała, machnąwszy niedbale dłonią w kierunku jednej ze ścian - Muszę skończyć pisać coś wielce istotnego, zajmie mi to tylko chwilę.
Mogłaś dostrzec, że przy ścianie na która wskazała kobieta coś zaczyna się ruszać.

Nagle, oderwał się od niej jakichś sporych rozmiarów, okryty cieniem kształt. Gdy postąpił do przodu, pokój wypełniło ciche szuranie drewnem o drewno. Kształt natychmiast zatrzymał się, jakby zaskoczony tym dźwiękiem. Przez chwilę namyślał się jakby, potem zaczął jakby przestępować z nogi na nogę, podskakując i stukając przy tym lekko. W końcu, gdy doszedł już najwyraźniej do zadawalających rezultatów, wyłonił się z cienie, stukając niezbyt skoordynowanie czwórką drewnianych nóg.
krzesło wyszło hałaśliwie na środek pokoju i zbliżyło się do biurka. Stanęło po prawej stronie pisarki, która wróciła już do swego zajęcia i nie zwracała na krzesło najmniejszej uwagi. Ono natomiast zatrzymało się i znieruchomiało raptownie, udając, iż taki stan rzeczy utrzymywał się już od zawsze.
Przyglądałaś mu się przez chwilę osłupiała. W końcu, ostrożnie, postanowiłaś zająć miejsce.
Kobieta akurat najwyraźniej skończyła pisać. złożyła kartkę na trzy i zapieczętowała ją woskiem. Zwróciła swą głowę w stronę sowy i zagwizdała lekko. Sowa pohukując wylądowała na biurku.
- Zanieś go do Gytty - kobieta włożyła list pomiędzy zaciśnięte szpony ptaka i pogłaskała go lekko po głowie - Wybacz, że znowu wysyłam cię w tak daleką drogę... Tylko uważaj na siebie!
Sowa zahukała raz jeszcze, jak by na potwierdzenie, po czym rozwinęła skrzydła i wyleciała przez otwartą okiennicę.
Kobieta patrzyła za nią przez moment, po czym odwróciła się w twoją stronę. Gdy przyglądała ci się w milczeniu, z dziwnie obojętnym wyrazem twarzy, miałaś ochotę zapaść się pod ziemię.
- Ten... Klejnot... - odezwała się w końcu, jakby z namysłem. Czyżbyś wyczuła też drżenie w jej głosie...? - Kryształ. Nierówny, kryształowy stożek. Masz go przy sobie, prawda?
Zamarłaś. Cóż, znała twoje imię, więc pewnie mogła się dowiedzieć i o tym... Jednak nagle wydało ci się, iż ukryty pod ubraniem kolec drży lekko i ogrzewa lekko twoją skórę.
- Czy mogłabym go zobaczyć?
Uniosłaś wzrok, zdziwiona. Kobieta nachyliła się do ciebie, z wielką prośbą wypisaną na twarzy.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...

Ostatnio edytowane przez Hael : 02-08-2007 o 03:18.
Hael jest offline