Pani słuchała w skupieniu i nawet w umiarkowany sposób klaskała, gdy burmistrz wygłaszał swoje postanowienia. Wszak burmistrz jest ważną personą i należy go słuchać. Jednocześnie, ponieważ jako prawdziwy NPC trzymała się bardzo słabo czasu i przestrzeni okazało się, że stoi obok Mistrza Tymona, gdy ten wygłaszał swoje słowa niezadowolenia.
- Ojej - powiedziała głosem lekkim jakby przez niezdarność upuściła igłę podczas robótek ręcznych - to teraz jestem zobowiązana donieść burmistrzowi - dodała szeptem.
Całość zakończyła zaś zgrabnym, krótkim i niesłyszalnym dla nikogo poza Mistrzem:
- Spotkanie to gdzie?
Znała Tymona od maleńkości i choć mógł się spodziewać po niej najgorszego, jeśli chodzi o różne ciemne sprawki, mógł się spodziewać, też że ona jest jego, tak jak jego były mury miejskie, klepisko i dół z gównem, który mijał w drodze do cechu.
Refleksji tej nie mogli usłyszeć zaś ani Wincenty, ani Juliusz. Wincenty, równie NPCowaty co Pani rozpłynął się zaraz po słowie "triumpirat" - najwyraźniej było dla niego za trudne i rozbolała go głowa. Juliusz zaś, niesiony podnieceniem tłumu, zamiast siedzieć jak zwykle i liczyć chmury lub dłubać w nosie przeliczył wszystkie nogi na placu, podzielił przez 2,489795918367347, bo z rozpędu dorzucił też psy i koty i dzięki temu ustalił ile osób przyszło posłuchać burmistrza (wliczając niezbyt precyzyjnie czworonogi). Następnie dalej szaleńczo podniecony udał się w kierunku młodego sługi ratusza, którego przewyższał o dwie i pół głowy, a przeważał o 1,259784355342158 centara z całkiem inteligentnym pytaniem:
- Eeeeeeee….. a jak ktoś nie umie czytać? Jak się zapozna? - jego głos był gardłowy, niski, jak głos wygłodzonego ogra, a jednocześnie przy tym niedorzecznie rzeczowy i racjonalny.
Z kącika ust ściekała mu ślina. Najpewniej nie chciał zjeść młodzieńca, ale… on tego nie mógł wiedzieć na pewno.