Kara Dalacitusowi się należała, ale mogli się z nią wstrzymać, żeby nie pokazywać nomadom, jak ich goście traktują swoich. Carth pokręcił głową i zsunął się z crodlu, odkładając broń. Gdy thri-kreen odgrywał swoją przedziwną pantomimę, na szczęście zrozumianą przez obcych, rozejrzał się po członkach karawany i skrzywił lekko, widząc całe to zbiegowisko. Nawet plugawiec wypełzł ze swojej nory, a do tego gwardzista…
Widząc, jak nomadzi machają zachęcająco, wyciągnął z juków bukłak ze słabym winem, i ruszył w ich stronę, uprzednio mentalną komendą wycofując ektoplazmę z głowy i dłoni. Lepiej zaprezentować się przyjaźnie. Na odchodnym zwrócił się do arystokraty
- Szanowny Eupatrydzie, zapraszam ze mną, rozmowa z tymi ludźmi może być owocna. – po tych słowach zawołał jednego z tragarzy - Elear, wspominałeś, że kiedyś pracowałeś z nomadami. Idziesz ze mną, może zrozumiesz coś z tego ich bełkotu! Pozostali, postój! Zatrzymamy się tu, ale na krótko! –
Podchodząc do nomadów, uśmiechnął się szczerze i szeroko, po czym ukłonił uprzejmie, jak gość gospodarzowi. Temu, który ich „przywitał”, podał bukłak z winem, najpierw pociągając łyka – miało to być poświadczenie, że trunek jest dobry.
- Czy rozumiecie wspólną mowę? – zapytał, mówiąc bardzo wyraźnie.