Dzień pierwszy, późny poranek
Ruszyliście. Dzięki mediacji Arystokraty, który zaskakując was doskonale porozumiewał się z tubylcami, dość szybko i sprawnie wymigaliście się od dalszej gościny, która by pewnie przeciągała się w nieskończoność. Jeszcze nawet odchodząc karawaną, słyszeliście harce i swawole nomadów. Oczywiście Arystokratę jeszcze przez długi czas odprowadzano i dziękowano za jego szczodrość.
Zaledwie 2 godziny marszu i dotarliście do pewnych ruin, umieszczonych w pobliżu zabudowań, które prawdopodobnie kiedyś były sztolnią solną. Teren był pocięty wszelkimi dołami i pagórkami i stawał się uciążliwy do pokonywania. Ale po środku tych ruin zobaczyliście pewną niecodzienną rzecz.
Był to obrobiony kryształ, różowy, z którego pulsowało pewne bardzo blade światło. Wyglądało to tak, jakby się mienił wieloma barwami. Kryształ ten był w kształcie czaszki umieszczony na podeście wykonanym chyba z piaskowca. Ktoś zadał sobie wiele trudu by to wykonać, bo w pobliżu żadnych skał nie było.