Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2019, 13:30   #353
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Prasert poruszył się i obudził. Jednak nie tam, gdzie zasnął. Znajdował się w jakimś niewielkim, jednak bardzo zdumiewającym miejscu. Rozejrzał się, jednak nie było za bardzo na co spoglądać… Czy to było więzienie? Jeśli tak, to Privat nigdy wcześniej takiego nie widział. Całkowicie białe o okrągłych ścianach… Miniaturowe. Opierał się o nie plecami, siedząc na pośladkach ze zgiętymi nogami i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Ani przeciągnąć się, ani wstać. To było przerażające. Kto umieścił go w tej kapsule? Z jakiego powodu? Jej ściany lekko jaśniały, jak gdyby za nimi znajdowało się źródło światła, a one same zostały wykonane z materiału, który nie blokował go kompletnie. Co prawda nie było mu niewygodnie, jednak jego serce i tak zaczęło szybciej bić… zwłaszcza że nie wiedział, w jaki sposób został tam umieszczony. Nigdzie nie spostrzegł drzwi lub okna, jakiejkolwiek ruchomej części.

Minęło kilka kolejnych sekund i powiększył się. Zaczął napierać na ściany jeszcze bardziej, aż wreszcie w kapsule nie było już ani trochę miejsca. Zastanawiał się, w jaki sposób jest w stanie tutaj oddychać, skoro przecież brakowało dopływu świeżego powietrza. Wnet urósł jeszcze bardziej… po czym usłyszał trzask. Pęknięcie przebiegło pionową linią przez całą długość sfery. Wnet kawałek po kawałku zaczęła się rozpadać. Prasert zaczął walić w ścianę kapsuły, aby to przyspieszyć. Walczył o drogę na zewnątrz. Kiedy już wypadł na zimną ziemię, poczuł dojmujący chłód. Było mu niewygodnie z powodu tych wszystkich kawałków o nieostrych krawędziach, które leżały naokoło. Nie skaleczył się nimi, jednak było mu niewygodnie. Wstał. Był nagi, dopiero teraz to zauważył.
- Jajo… - szepnął. - To było jajo… Ja się wyklułem… - uświadomił sobie, spoglądając na pozostałości po jego poprzednim domu.

Nowy znajdujący się wokół niego był prawdziwie ogromny…
I raczej nieprzyjazny.


Nie widział żadnych domów, ani świateł miasta. Były tylko wzgórza, śnieg i mgła, ale o dziwo, nie czuł chłodu, choć nie posiadał na sobie żadnego odzienia. W pewnym jednak momencie, kiedy rozglądał się i zaczynał czuć narastającą panikę z powodu przytłaczającej przestrzeni po przebywaniu w tak niewielkiej jeszcze kilka oddechów temu…
dostrzegł niewyraźne, czerwonawe światło docierające z jednego ze wzgórzy. Znajdowało się niezbyt daleko od niego, ale musiałby się zacząć na nie wspinać.

Prasert czuł się okropnie zdezorientowany. Nigdy wcześniej nie widział śniegu na oczy. Natomiast przed nim rozciągało się cało pasmo lodowca. Lodowaty wicher ciągnął z wszelkich stron, czego nigdy nie doświadczył w Tajlandii. Jeżeli tak wyglądała reszta świata, to wcale nie chciał opuszczać ojczyzny. Oczywiście, teraz wcale nie było mu zimno. Jednak wcale nie miał pewności, czy to się za chwilę nie zmieni. Tak by nakazywała logika. Choć jej nie chciał, gdyż najpewniej zmarłby z wyziębienia. Privat ruszył w stronę światła. Zmarszczył oczy. Czy to było ognisko? Nic innego nie przychodziło mu do głowy, co mogłoby dawać światło tego koloru w takiej głuszy. Chyba że to coś nadnaturalnego tworzyło takie złudzenie. Być może jakieś mityczne stworzenia, górskie lodowe syreny, chciały go zwabić ku swojemu legowisku…
Wspinanie na szczyt nie było proste, zwłaszcza, gdy nie miało się butów. Kiedy wreszcie dotarł na górę, nie dostrzegł ogniska, a ogniki, które szybowały w powietrzu koło odzianej na biało kobiety z długimi, czarnymi włosami i czerwonymi ustami. Lewitowała w powietrzu w pozycji kwiatu lotosu. Kiedy widział ją ostatnim razem, znajdowała się nad wodą. Miała zamknięte oczy.
Prasert ukłonił się jej uprzejmie. Najprawdopodobniej dostrzegła to, nawet jeśli nie patrzyła na niego. Z jakiegoś niezbyt jasnego powodu Privat uważał, że nie potrzebowała oczu, aby widzieć. Chciał jednak okazać jej szacunek. Może słusznie, a może kompletnie mylnie uważał, że chciała mu pomóc. Uchronić go przed złem cofających się wskazówek zegara…
- Ty mnie tutaj przywołałaś? - zapytał zaciekawiony.
Nie wiedział do końca, w jaki sposób się przywitać. Zwykłe “dzień dobry” kompletnie nie pasowało. “Witaj” było jeszcze gorsze… przecież nie był tutaj gospodarzem. Żadne “cześć” nie wchodziło w grę, więc przeszedł od razu do meritum.
Kobieta nie reagowała jeszcze przez chwilę, po czym wreszcie otworzyła oczy i spojrzała na niego.
- Nie, sam do mnie przybyłeś. Twoja energia cię tu przywiodła, zapewne byśmy się rozmówili na temat… Mojego pobytu w twoim ciele - odezwała się kobieta. Nadal lewitowała w powietrzu.
- Ty też dzisiaj we mnie przebywałaś? - Prasert mruknął pod nosem głosem tak ciężkim od ironii, że cudem słowa nie zmaterializowały się i nie roztrzaskały o ziemię.
W pierwszej chwili nie pamiętał, czemu to powiedział. Dopiero po chwili przypomniał sobie to wszystko, co wydarzyło się przed jego zaśnięciem. Informacje bombardowały jego głowę. Zechciało mu się wymiotować, ale jego żołądek był pusty. Zamknął oczy i potarł je.
“To mi się tylko śniło”, pomyślał.
I uwierzył w to. Ostatecznie taka wersja zdawała się dużo bardziej prawdopodobna… od prawdy.
- Ja przebywam w tobie cały czas od pewnego czasu. Zdaje mi się, że przebudzenie twojej drugiej głównej duszy spowodowało pewien… Konflikt wewnętrzny między mieszkańcami. Widzisz, ale ja nie chcę opuszczać twego ciała, bo to oznaczałoby, iż znów trafiłabym tam gdzie wcześniej, a tego nie chcę. Znajdziesz mi więc nowe naczynie, wtedy dopiero może się zgodzę - oznajmiła i postawiła stopę na ziemi. Wtedy jej ciało zaczęło się zmieniać. Palce zmieniły się w łapy. Skóra porosła rdzawym futrem. Chwilę później, stała przed nim kobieta, o wszelkich typowych cechach lisa. Miała nawet długi ogon, jego koniec jednak płonął. Poruszyła uszami i zmrużyła oczy.
- Pomogłam ci się pozbyć jednego lokatora, to znaczy, że coś mi się należy - oznajmiła.
Prasert zamrugał oczami.
- Pozbyć się… lokatora? Ale jak… kiedy? Kiedy się jej pozbyliśmy?
Nie przypominał sobie tego, choć co prawda duch nie nękał go już od dłuższego czasu.
- Skąd ona się pojawiła we mnie? I skąd ty? I skąd tamta kolejna dusza, którą nazwałaś główną? Cholera… zdaje się, że mogę pomieścić…
Chciał dokończyć, że naprawdę wiele. Jednak pewne wspomnienia sprawiły, że jedynie zaczerwienił się i kompletnie stracił wątek. Nie pamiętał już o co zapytał.
- Rozpacz nie lubi czyjegoś szczęścia, zwłaszcza, gdy jest to jej nośnik. To nie jest nic niezwykłego, by opętywała kolejne osoby, zwykle żywi się ich energią życiową, póki nie wyssie z nich całego szczęścia, aż popełniają samobójstwo. Zaraziłeś się nią od swojego przyjaciela, najwyraźniej jednak ostatnie dni zmusiły ją do opuszczenia również ciebie. To jednak nie znaczy, że zniknęła na stałe. Będzie szukała zemsty. A ja? Ja pojawiłam się przypadkiem. Nie miało mnie tu być, ale dotknąłeś mojego więzienia i dzięki temu teraz jestem tu, nie tam gdzie powinnam. Czy teraz jesteś bardziej skory mnie słuchać? Przy naszym ostatnim spotkaniu, zdawałeś się… Mniej dojrzały - powiedziała i poruszyła ogonem.
Prasert czuł się zbolały i zawstydzony, a nie dojrzały. Może to nie odbiegało od siebie tak bardzo.
- Czyli ta… Rozpacz… to takie duchowe STD? - zastanowił się. - Ale o co chodziło z tym dzieckiem… z tą wizją… Z tym parzącym kamieniem…
Czuł się skonfundowany.
- A ty? Jak ciebie mogę nazywać?
Istota przekręciła głowę na bok.
- Nie mam imienia. Jestem Lisem. Takim, który potrafi zmieniać postacie, czy żywić się pewnym rodzajem ludzkich dusz. Dziecko było tym, czym zatruwała zwykle dusze, jedynie symbol. A kamień? Kamień… Widzisz, kamień to taki klucz. Ale nie powiem ci gdzie jest, ani po co - powiedziała i przesunęła ogonem po jego skórze. Był miękki, łaskotał i choć płonął, to nie parzył.
- A czemu zamieszkałaś we mnie? Jak to możliwe, że nigdy tego nie wyczułem? Mam na myśli, że pojawił się w moim ciele nowy lokator. I czemu akurat ja? Czy żywisz się moją duszą? Czy kiedyś widziałem cię w innej postaci, skoro potrafisz je zmieniać? Co możesz powiedzieć mi o Phecdzie? Bo czujesz ją, prawda? Czy mogę ją zobaczyć? Lub z nią porozmawiać?
Prasert mimowolnie rozejrzał się w poszukiwaniu Gwiazdy. Z jakiegoś powodu wyobraził ją sobie jako bardzo rozwiązłą europejską blondynkę. Kompletnie nagą, nie licząc skórzanych naklejek na sutki w kształcie gwiazd oraz równie dziwkarskich stringów.
- To dużo pytań. Phecda jest twoją drugą najważniejszą duszą, pierwsza należy do ciebie. Nie żywię się nią. Nie jesteś tym typem istoty. Potrafię wyczuć Phecdę, potrafię wskazać ci do niej drogę, ale co z tego będę mieć? - zapytała znużonym tonem i ziewnęła, rozdziawiając na moment pysk z ostrymi zębami.
- Pozwolę ci przebywać we mnie jeszcze przez jakiś czas i nie poproszę o zwrócenie kosztów cichego pomieszkiwania do tej pory, Lisie - rzekł Prasert.
Obudziła się w nim nieco milsza i łatwiejsza do zrozumienia emocja, jaką była irytacja.
- Nie zapraszałem cię i nigdy nie prosiłem o to, żebyś wisiała mi na karku. Proszę, pamiętaj o tym. Masz trochę roszczeniowy charakter. Mam ci znaleźć nowy Nośnik? A co jeśli po prostu cię wydrę z siebie i zniszczę? Nie, żebym ci tym groził, bo nie czuję względem ciebie złych uczuć. Pragnę przyjaźni i dobrych relacji. Jednak ciężko je nawiązać, jeżeli będziemy pytać się nawzajem, co będziemy mieć z różnych rzeczy, czyż nie? Bo mogą nam nie spodobać się odpowiedzi. Na różne pytania. Na przykład co ja mam z tego, że znajdujesz się we mnie.
- Nie zginąłeś już szesnaście razy - powiedziała spokojnym tonem Lisica. Obserwowała go uważnie.
Prasert poczuł się zaskoczony i było to wypisane na jego twarzy. Uznał, że jeżeli zarzuci jej kłamstwo, to rozmowa nie ruszy w żadnym produktywnym kierunku. Nie sądził, żeby się do niego przyznała. Poza tym istniała jeszcze straszniejsza opcja… mogła mówić prawdę.
- I ty chroniłaś mnie przed nią? Przed Rozpaczą? Innymi rzeczami… osobami? Dzięki tobie żyję? - Privat zaczął powoli. - Jeśli tak, to daj mi jeden dobry powód, dlaczego miałbym chcieć się z tobą rozstać. Dzięki tobie przebiłem kocią ilość żyć prawie dwa razy - niby zażartował, jednak spojrzał uważnie na Lisicę.
- Owszem, dzięki mnie. Nie lubię być winna przysługi - odrzekła istota.
- Jak szlachetnie… - mruknął Prasert, po czym zmienił temat. - Phecda… gdzie ją znajdę? - zawiesił głos, spoglądając na Lisicę.
- Mogę ci wskazać do niej drogę, ale czy jesteś pewien, że jesteś gotowy nią iść? - zapytała poważnym tonem i napuszyła ogon. Przeszła znów parę kroków i usiadła w powietrzu, ponownie przyjmując ludzką postać.
- Może tak… może nie… Mam pewne pytania, jednak…
Praser zamilkł. Nie chciał przyznać się, że nieco brakowało mu odwagi, aby stanąć przed obliczem Phecdy. Westchnął.
- Jestem gotowy - rzekł. - Muszę być gotowy - dodał. - Muszę być silny i muszę wiedzieć jak najwięcej. Tu nie chodzi tylko o mnie. Są również osoby, którymi się opiekuję - rzekł i w jego głowie pojawił się obraz nie tylko Niny i Nagi, ale również Waruna, Sunan, Hana i Alexieia. - Jeśli nie poznam dobrze siebie, to jak mam sobie ufać? A jeśli sam sobie nie ufam, to jak inni mogliby mi zaufać?
- Coś w tym jest… Może masz rację… Dobrze… Skoro tak. Wskażę ci drogę, ale mam tylko jedną sugestię. Nie wyrzucaj mnie ze swego ciała. Sama wyjdę, gdy przyjdzie na to odpowiedni moment… A więc… Przestań szukać rozwiązania sprawy natrętnego mnicha - oznajmiła i oparła dłonie na kolanach.
Prasert zamilkł i spoglądał na Lisicę. Następnie zagryzł wargę. Przez chwilę niezbyt łagodnie traktował ją zębami.
- Czyli to… to…
Zamilkł na moment.
- Kurwa, zdaje się, że każda sprawa z przeszłości ma jakieś znaczenie - wyrzucił z siebie.
Przeszedł kilka kroków dalej. Już jakiś czas temu myślał o mnichu Pakpao, jednak ostatnio nie pojawiał się w jego rozważaniach. Natomiast teraz powrócił niczym kolejny natrętny duch.
- To ta paczka…. ten pakunek… Czy…
Zerknął na Lisicę i przestał mówić, spoglądając na nią. Mijały sekundy.
- To wtedy… ty?
 
Ombrose jest offline