Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2019, 13:32   #354
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kobieta uniosła tylko brwi w górę i uśmiechnęła się lekko. Nie odpowiedziała nic, ale jej mina powiedziała mu wszystko. Rzeczywiście musiała trafić do jego ciała podczas przewożenia tej przesyłki. Kryła się za tym jakaś skomplikowana historia, ale Lisica nic nie chciała powiedzieć, a póki co oczekiwała, że porzuci ten temat. To by znaczyło, że kwestia trzymająca go w Bangkoku wraz z całą resztą… Właśnie znikała…
- To ty byłaś w tej paczce? - Prasert nie zamierzał tak łatwo odpuścić. - Nie baw się w tajemnice. Albo powiedz mi wszystko prosto, albo w ogóle ze mną nie rozmawiaj. Ciekawi mnie też, przy jakich okazjach uratowałaś mnie tyle razy, bo nie poczułem żadnej twojej interwencji… - zawiesił głos.
Zmieniał jednak temat, choć niechcący. Mimo wszystko do głowy cisnęło mu się wiele najróżniejszych pytań i nie chciał, żeby Lisica teraz nagle spuściła zasłonę milczenia…
Lisica mruknęła.
- To usiądź - wskazała mu miejsce w powietrzu.
- Ha… - Prasert mruknął. - Jasne. Może jednak postoję.
- Moje miejsce przechowania, było otoczone pieczęcią i owinięte w pakunek. Miało zostać przekazane od jednego starego mnicha, do innego. Najwyraźniej pech chciał, że mnich pakując je, pospieszył się i ty wioząc przesyłkę, naruszyłeś pakunek bardziej, a przenosząc go do punktu docelowego, dotknąłeś odsłoniętej przestrzeni i to pozwoliło mi na ucieczkę w ciebie - wskazała go skinieniem głowy.
- Ale dlaczego miałabyś uciekać? Kto cię związał? Kiedy i dlaczego powstałaś? Kiedyś byłaś człowiekiem, czy zawsze duchem? Jaki masz cel, czego pragniesz? Bo na razie wiem tylko tyle, że lubisz uciekać.
Prasert doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej był jedną wielką, rozżarzoną i błyszczącą latarnią. Wszystko, niczym ćmy, podążało w jego kierunku. Czy to ten duch, czy tamten, czy trzeci, czwarty, smoki, zjawy, paranormalne organizacje… inne Gwiazdy… Czy o czymś zapomniał?
Lisica stuknęła palcami o własne udo.
- Mnisi przechowywali mnie w jakimś zamknięciu, składziku, nie mam pojęcia gdzie, przez ponad dwa wieki. Przynajmniej tak mi się zdaje, czas w zamknięciu nie płynął, musiałam nadrobić już w tobie. Zawsze byłam duchem stróżem, póki nie uwiódł mnie człowiek i nie zdradził. Powiedzmy sobie szczerze, żywię pewną urazę do mnichów, bo właśnie takowym był i nie chcę by moje miejsce pobytu kiedykolwiek ponownie stało się im znane. Kiedyś strzegłam pewnego lasu, ale ten teraz nie istnieje. Nie mam swego miejsca, więc muszę sobie nowe znaleźć. Jeśli zaczniesz grzebać i szukać mnichów, oni znajdą ciebie. Nie wszyscy są tacy, tylko ci, którzy mnie przetrzymywali, ten, który ci powiedział o mnie i o tobie, był tym jednym z nielicznych, którzy są naprawde prawi… w waszym świecie wszyscy poszukują mocy i władzy, a posiadanie zamkniętego ducha, takiego jak ja, zapewnia dużą władzę. Potrafię bowiem pożerać dusze złoczyńców i morderców - wyjaśniła.
Prasert przez chwilę mielił informacje.
- I co to takiego daje? Dlaczego jest to lepsze od zwykłego zabijania ich? - zapytał. - To smutne, że w ten sposób cię potraktowano. Dwieście lat to bardzo dużo czasu. Dziesięć razy więcej niż okres, w którym żyje. No, prawie - mruknął ciszej. - Przykro mi również z powodu twojego lasu. Na pewno chciałabyś do niego wrócić - dodał.
W głowie Privata już zaczął kształtować się plan. Chyba miał pomysł na to, co zrobić z Lisicą. Tak, żeby i ona była szczęśliwa, i jemu była przydatna.
- Potrafię ich zabijać w innym sensie. Zabieram z ich umysłów i dusz chęć zabicia. Tym sposobem przeżyłeś już szesnaście razy. Niestety odkąd Phecda się zbudziła, jest mi coraz trudniej wpływać na energię w twym otoczeniu. Jej energia jest przytłaczająca - wyjaśniła.
- Chciałabym do niego wrócić, ale już nie istnieje… Muszę więc znaleźć nowy - oznajmiła.
- Z chęcią znajdę ci nowy las - powiedział Prasert. - Bo tak się składa, że potrzebuje bardzo dobrze strzeżonego lasu. Najlepiej w dużym odosobnieniu. Potrzebuję bezpiecznego miejsca z dala od wszystkich ludzi. Bo widzisz… może nie dzisiaj… może nie jutro… ale pewnego dnia, być może… będziesz musiała zaopiekować się moim synem - mruknął.
Privat nie wiedział nic na temat smoków. Jednak jeżeli Naga urośnie do kilkunastu, kilkudziesięciu metrów długości, nie będzie mógł go trzymać w sypialni. Smok potrzebował swojego lasu. Miejsca, gdzie mógłby latać, nie bedąc zauważonym przez ludzi. Jednak Privat nie mógłby go zostawić samego. Ta sprawa zdawała się niespodziewanie ciężka. Dopiero przed chwilą się urodził, a Prasert już teraz myślał o rozstaniu się z nim. Nawet jeśli pragnął pozostać z nim na zawsze.
Lisica zastanawiała się.
- Hm… Niech będzie. Ale nie szukaj mnichów - podała to jako jedyny argument.
- Zgódź się, a potem poślę cię do Phecdy - dodała.
- Nie będę szukał mnichów. Obiecuję. Chyba że okażesz się zdradzieckim, złym lisem, który będzie próbował mnie oszukać. Wtedy nie tylko skontaktuję z mnichami, ale również postaram się, żeby twoje następne zamknięcie nie było takie wygodne. Powiedz mi jednak, czemu tyle razy uratowałaś moje życie. I jak to zrobiłaś. Kiedy to było? A wtedy zgodzę się i będę mógł zobaczyć… zobaczyć… - nagle to słowo nie chciało przejść mu przez gardło - ...Phecdę.
- Kilka razy przypadkowy morderca planował cię napaść, gdy wracałeś nocą z treningów, albo od przyjaciela. Zdarzyło się, że ktoś zawistnie nasłał na ciebie kogoś. Wydaje mi się, że raz lub dwa ktoś planował zaatakować cię jak pełniłeś straż w pałacu, a raz ktoś próbował cię rozjechać, bo miał zły dzień i był sfrustrowany życiem - wyjaśniła mu Lisica. Wyglądało na to, że bardziej liczyło się dla niej, by nie rozmawiał z mnichami, niż to czy coś pozostanie tajemnicą.
Praserta zaswędziała głowa. Poskrobał się po niej, ale to nie przyniosło ukojenia. Spojrzał w bok i zasępił się.
- Czyli… moim przeznaczeniem jest śmierć…? - zapytał.
To właśnie tak wyglądało. Los próbował uderzyć w niego z dosłownie każdej strony, jednak udawało mu się przeżyć tylko i wyłącznie dzięki jego aniołowi stróżowi.
Lisica pokręciła lekko głową.
- Twoim przeznaczeniem jest życie i dawanie życia. Po prostu czasem upomina się o ciebie zazdrosna śmierć. W końcu tak to już jest. Lecz nie martw się, w świecie musi istnieć równowaga, a odkąd jesteś rozbudzony, nie tak łatwo będzie cię dopaść. Czemukolwiek co spróbuje - zauważyła. Następnie uniosła dłoń i wskazała kierunek.
Prasert wybuchł śmiechem.
- Żebyś wiedziała, że próbują - odpowiedział. - A jednak wciąż żyję. No cóż, ostatnio nawet bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej - w ten sposób wspomniał orgię, od której przewracało mu się w żołądku. Szybko uciekł myślami od niej, wsłuchując się w kolejne słowa Lisicy.
- Jeśli udasz się w tamtą stronę, trafisz do przejścia, które musisz wybrać by zajść do domu Phecdy - oznajmiła.
Mężczyzna spojrzał w stronę, w którą wskazywała.
- Czy widziałaś go i rozmawiałaś z nim? Z nią? Jaki jest?
Nagle odwaga go opuściła, chociaż starał się tego nie dawać po sobie poznać. Nie był do końca pewny dlaczego, ale nieco obawiał się tego spotkania. Czuł również tremę. Nie wiedział, czego się spodziewać po Phecdzie. Po części również obawiał się rozczarowania. Był dumny z tej części jego duszy i miał ją za prawdziwie boską. A co, jeśli nie napotka Boga, a jedynie…
...no właśnie, co?
Rozmyślał.
Lisica przechyliła głowę raz w lewo, raz w prawo.
- Spotkałam go, to fakt, ale nie była to długa rozmowa… Właściwie nazwałabym Phecdę ‘Tym’, bo trudno jest określić płeć Gwiazdy. Zdaje się nie być złym bytem. Nie martw się - powiedziała i uśmiechnęła się do niego lekko i zachęcająco.
- Oczywiście, że nie jest złym bytem. W końcu może być złego w przejściu kolejno przez swoją dziewczynę, jej dwóch współpracowników, twojego przyjaciela oraz jebaną siostrę. Jebaną przez mnie - doprecyzował Prasert. - Bez wątpienia jednak Phecda lubi żyć i żyje intensywnie, jeśli jej na to pozwolę. Czy chcesz… możesz mi coś jeszcze powiedzieć? - zapytał. - Czy mogę już udać się w dalszą drogę?
- Na razie nie ma nic, co miałabym do dodania. Jeśli czujesz się naprawdę gotów na tę drogę to idź, lecz ostrzegam cię, twoje serce musi być pewne, że chcesz tam dojść - powiedziała jeszcze.
- Rzadko kiedy moje serce jest czegokolwiek pewne. Najczęściej waham się i głowię do ostatniej chwili, potem wybieram cokolwiek i wychodzę na tym w miarę dobrze - odpowiedział Privat. - To moje przeznaczenie, stanąć przed obliczem Phecdy. Jeżeli mamy odwagę, żeby tkwić w tej dziwnej symbiozie, to również powinniśmy móc stanąć twarzą w twarz i porozmawiać tak, jak teraz rozmawiam z tobą. To uczciwe i jest w tym godność. Nie będę uciekać przed duszą, która jest ze mną tak długo i wrosła we mnie, zagnieździła się i daje mi siłę. To mój kolejny narząd, taki jak oczy, ręce, czy nogi. Jak będę mógł skontaktować się z tobą ponownie, jeśli będę miał na to ochotę? - zapytał.
- Wystarczy, że zaczniesz medytować i wezwiesz mnie do siebie. Przyjdę - obiecała spokojnym tonem. Zamknęła oczy i powróciła do spokojnego lewitowania w skrzyżnej pozycji.
- Czyli, żeby podsumować… chcesz, żebym znalazł dla ciebie naczynia. A jak to zrobię, to wyprowadzisz się z mojego ciała i będziesz strzegła lasu oraz osoby, którą ci zawierzę. Czy dobrze rozumiem? Czy masz jakiekolwiek wymagania, co do istoty, w której mogłabyś zamieszkać? Czy może to być na przykład zmutowany pająk? - zaproponował. - Zmutowanej rośliny nie będę ci proponował, pewnie jest mało mobilna.
Przechyliła głowę.
- Tak naprawdę obojętne, byleby było mobilne i tak zmienię mu kształt i formę - powiedziała wzruszając lekko ramionami.
- I masz moje słowo w kwestii opieki nad lasem - dodała jeszcze. Najwyraźniej chciała dać mu pewność, że mógł liczyć na jej pomoc.
- Zmienisz kształt i formę… ale ta istota będzie mieć władzę nad swoim ciałem, tak jak w moim przypadku to było? Będzie mogła swobodnie myśleć i działać? Jeśli tak, to nie oddam ci mojego zmutowanego pająka, to też jakby moje dziecko. Oddałbym ci na przykład… - zastanowił się.
Sakchai błyskawicznie pojawił się w jego głowie.
- Czy ta istota musi się zgodzić na to, żebyś w niej zamieszkała?
- Nie. Wystarczy, że dotknie przeklętego przeze mnie obiektu… W obecnej chwili ciebie, no i rzecz jasna ja będę chciała w nią wejść, a ty będziesz chciał, bym cię opuściła - oznajmiła wymieniając kolejne warunki.
- A co do moich dwóch pierwszych pytań?
- To zależy. Mogę spędzać w tym czas jak w tobie, ale mogłabym równie dobrze przejąć nad naczyniem pełną kontrolę. Nad tobą nie mogę, ze względu na Phecdę… Ale nawet nie próbowałam, uznałam, że skryję się na jakiś czas, zwłaszcza, że ten wstrętny mnich kręcił się w pobliżu - wyjaśniła.
- Mam dobrego kandydata dla ciebie. Choć uzyskać go będzie cholernie trudno… mimo wszystko należy mu się, żebyś uczyniła go więźniem we własnym ciele.
Prasert przez chwilę milczał.
- W ten sposób upiekę trzy pieczenie na jednym ogniu… Zemszczę się na Sakchaiu za siebie, za Sunan i za Mali… pozbędę się ciebie… nie bierz tego osobiście, rzecz jasna. A także uzyskam strażnika dla Nagi. Minus jest taki, że trzeba jeszcze tego Sakchaia porwać.
Wyglądało na to, że szykowała im się nie taka mała misja w Bangkoku.
- Niech będzie. Dobrze jest mieć przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej… Powiadają - powiedziała Lisica i uśmiechnęła się rozbawiona tym powiedzeniem.
- Dokładnie tak jest. Najlepiej mieszkać z wrogami i przyjaciółmi. Wrogów trzymać w lochach, a przyjaciół na strychu.
Tak mówiła babcia Praserta, choć przez całe życie do końca nie był przekonany, dlaczego i co to tak właściwie znaczyło. Tak właściwie część o wrogach nie była trudna do zrozumienia, ale przyjaciele na strychu? Czemu nie po prostu w pokoju gościnnym? Może babcia Privata nie miała pokojów gościnnych, a jedynie sypialnie i nie chciała do nich zapraszać przyjaciół. Rozsądnie. Właśnie dzisiaj Prasert tę granicę wielokrotnie przekroczył. Możliwe też, że babcia Tajlandczyka chciała, żeby wszyscy jej znajomi powiesili się na strychu. Wiadomo było, że kochała ich tak samo mocno, jak nienawidziła. Była wspaniałą kobietą, aż umarła, krztusząc się risotto. Od tego czasu w rodzinie Praserta nie spożywano zagranicznych dań.
Lisica już nic nie odpowiedziała, poza krótkim pożegnaniem.
- Powodzenia - rzekła i zmieniła się ponownie w lisicę, tym razem kompletnie zwierzęcą i bardziej normalnego rozmiaru. Ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.
- Powodzenia - mruknął Privat pod nosem.
Ruszył tam, gdzie powinien, aby spotkać Phecdę. Uznał, że nie będzie myślał i po prostu uda się na spotkanie. Lisica wspomniałą, że musi być pewny siebie i odważny. Jak mógł to uczynić? To proste, wyłączając się. Nie można martwić się, jeżeli się nie myśli. Prasert, jak stwierdziłoby wiele osób, był specjalistą w niemyśleniu.

Przez dłuższy czas szedł przed siebie, aż zszedł ze wzgórza. W tym miejscu otoczyła go dość gęsta mgła. Szedł przez nią, aż dostrzegł w pewnym momencie przebijające się błyski bladego, niebieskiego światła. kiedy szedł dalej, stawało się coraz mocniejsze, aż w końcu widział już całkiem dokładnie.
Przed jego oczami stała gigantyczna brama.


- Cholera… - mruknął cicho do siebie Prasert. - Błękit…
Rozpoznawał ten kolor. Sam już wielokrotnie nim promieniował. Brama była przepiękna i nie mógł odciągnąć od niej wzroku. Wyglądała, jak gdyby prowadziła prosto do nieba. Było w niej również coś niepokojącego… Privat wnet zrozumiał, że chyba chodziło o to, że choć była wielką i nienaturalną konstrukcją, to bez wątpienia nie mogła zostać wzniesiona przez człowieka. Już nawet pomijając błękitny blask dochodzący ze środka.
- Nadchodzę, Phecdo… Brama do Gwiazd… - mruknął pod nosem.
Ruszył przed siebie w stronę światła.
Ruszył przed siebie. Wkrótce znalazł się przed przejściem i czuł pulsujące z drugiej strony, przyjemne ciepło. Niemal opiekuńcze i tak dziwnie mu znajome. Brakowało mu jednego kroku, by przejść przez bramę. Przestrzeń na środku nie zdawała się być lustrem, zupełnie tak jakby przekroczył łuk triumfalny do innej rzeczywistości.
To był ostatni moment, w którym czuł, że może się wycofać przed tym spotkaniem.
Jednak nie mógł. Nigdy nie będzie bardziej gotowy na tę chwilę. Natomiast Phecda mogła mu wiele wytłumaczyć. Dlaczego wydarzyło się to, co się dzisiaj wydarzyło? Jak mógł nad tym zapanować, zdobyć kontrolę? Jaki w tym był sens? Gdzie przeznaczenie miało zabrać jego, zmutowanego storczyka, pająka, nowowyklutego smoka… Dlaczego tak ważne było, aby uczynić z Sunan biologiczną kobietę? Czemu uprawiał seks z tyloma ludźmi? Co dokładnie potrafił i jakie były limity jego mocy? Czy Phecda wymagał czegoś od niego? Spełnienia jakiegoś rytuału, obrządków, modlitw? Czy był częścią buddyzmu, wpasowywał się jakoś w grunt głównej religii Tajlandii? A może pochodził z kompletnie innej kosmologii? Prasert miał tyle pytań…

Zrobił krok do przodu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=i6_VhQ-sogs[/media]

Poczuł jak przez jego ciało przepłynęła gorąca, przyjemna energia. Miał wrażenie, że ogarnął go kompletny spokój. Jakby wszedł do sanktuarium, do najbezpieczniejszego miejsca jakie istnieje. Odetchnął głęboko i rozluźnił mięśnie jak nigdy. Uświadomił sobie dopiero teraz jak bardzo wiecznie był spięty i gotowy do akcji. Jego ciało wyćwiczone po wieloletnich treningach nagle stało się wyciszone i zrelaksowane.

Było tu kompletnie cicho. Nie słyszał zwierząt, ani wiatru, choć szedł między wysokimi drzewami, miał wrażenie, że był tutaj kompletnie sam.

Nagle, gdzieś nad swoją głową dosłyszał dźwięk. Nie przypominał żadnego, jaki kiedykolwiek słyszał, był wszędzie, a zarazem tak jakby tylko w jego głowie. Przeciągły gwizd. Gdy spojrzał w górę, dostrzegł, że prawdopodobnie już od kilku chwil był obserwowany, na niebie bowiem unosiła się majestatyczna postać. Phecda we własnej osobie. Dryfowała nad nim. Płótno ze światła, które tworzyło jej szatę poruszało się, jakby łopotało na wietrze, którego Privat nie wyczuwał. Istota rozłożyła ręce i przeleciała nieco szybciej w przód, po czym niebo rozświetlił niezwykle jasny błysk błękitnego światła i ogromna postać zniknęła. Między drzewami przelatywała w tej chwili kula, zmierzając w stronę Praserta. Gdy zatrzymała się około czterech metrów przed nim, znów błysnęło oślepiające światło i stała przed nim postać, już bardziej o ludzkim rozmiarze, choć nadal o dobre półtora metra za wysoka. Phecda mogła mieć… Niemal trzy i pół metra wysokości. Mimo, że jej oczy były zasłonięte, Taj czuł, że go obserwowała uważnie, z zainteresowaniem. Wyczuł to. Zadawała mu pytanie. Chciała wiedzieć co tutaj robi…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline