Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2019, 21:17   #16
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
z gdoca


Większość widząc w co przemienił się strzelec wzięła nogi za pas, śmierć zawsze można odłożyć na kolejny dzień, jedynie Uwe schowany za kolumną zdołał chyba cudownym czy też okrutnym zrządzeniem losu utrzymać swoje nerwy na wodzy. Z chorobliwą fascynacją obserwował najpierw przemianę monstrum o tysiącu oczu, a potem jej ruch przez zbezczeszczoną świątynię Sigmara, obrońcy Imperium. Jeśli to nie był moment, kiedy potrzebna była boska interwencja, to Heideger nie wiedział, co stanowiłoby impuls dla boga. W myślach zmawiał modlitwy do wszystkich znanych mu bóstw.

Siegfried zatrzymał się nagle na widok poczwary, po czym odwracając się na pięcie rzucił się w wrzaskiem do panicznej ucieczki sadząc susy, których nie powstydziłby się cyrkowy akrobata.

Tharnoth widząc przemianę wrzasnął na całe gardło. Jego towarzysze widzieli tylko zewnętrzne skutki przemiany, ale młody czarodziej pierwszy raz w życiu odczuł pełnię przekleństwa dodatkowych zmysłów posiadanych przez osoby uzdolnione magicznie. Na jego oczach dhar wniknął w ciało mutanta przemieniając go w coś o wiele straszliwszego. Podczas transformacji elf widział wnętrze stwora, jakby ten był niemal przeźroczysty, jego organy wewnętrzne zaczęły ociekać śluzem który po chwili zmieniał się w tkankę zwiększając masę potwora, nowe oczy to tworzyły się to z powrotem były pochłaniane przez falującą masę przybierającą nową ohydną formę. Czarodziej rzucił się do ucieczki czując że jeszcze chwila i straci rozum.

Towarzysze Heidegera nie wytrzymali tego widoku i uciekli, zostawiając go samego. Uwe poczuł zimną strużkę potu spływającą mu po kręgosłupie. Powoli, krok za krokiem, wycofał się za drzwi, którymi wszedł do głównej sali. Przyglądał się jak potwór przesuwa się środkiem świątyni, trzymając strzałę na lekko naciągniętej cięciwie.

Pokraczny zwierzoczłek stojący z karabinem w dłoni budził wstręt i niesmak. To wszystko. To co się działo z nim potem, to już inna sprawa. Uwagę Edgarda od beczek oderwał ruch stwora - inny niż coś czego można by się było spodziewać, lub nawet wyobrazić. Skóra stwora zaczęła się ruszać i pęcznieć by potem pękać jak gotującą się smoła odsłaniając ścięgna, mięśnie i coś jeszcze. Czarne, owalne, poruszające się a co gorsza spoglądające dookoła oczy. Dziesiątki a może nawet setki oczu niczym czyraki zaczęły występować na całym ciele wszystkie jednocześnie patrząc w Edgarda, przeszywając go wzrokiem na wylot przez ubranie ciało i myśli. Jego myśli. Ale już i nie jego. Mózg wypełnił mu niewyobrażalny ból tego... tego czegoś. Edgard czuł w swoim ciele każde pęknięcie kości jakie przeżywała istota której członki, korpus i głowa ulegały przemianom i deformacji, zdawać by się mogło niezależnym od siebie. Czuł jak skóra mu cierpnie a mięśnie sztywnieją niczym u trupa parę godzin po śmierci. Gdy do uszu Edgarda doleciał przeraźliwy wrzask z czegoś co przypominało dziób stwora, nie był w stanie nawet zasłonić przed upiornym dźwiękiem uszu. Wypełniony nim po brzegi po prostu w nim trwał poddając się drganiu jakie owładnęło jego ciało - ciało, które do tej pory było mu posłuszne.

- Nie widział mnie nie widział mnie nie widział mnie nie...- usłyszał Edgard gdzieś blisko i dopiero wtedy zdał sobie sprawę że to jego własny głos, wypowiadany przez jego własne usta... a on sam stał na zewnątrz, za sobą mając pozostałości po własnoręcznie zniszczonych drzwiach. Jak się tu znalazł nie miało teraz najmniejszego znaczenia.

Edgard stał i nasłuchiwał. Gdyby to, to coś postanowiło ich gonić, usłyszałby jak przedziera się przez małe pomieszczenia, a słyszał tylko ciszę. Żadnego krzyku ani odgłosów walki - stwór musiał wciąż tam być… Gdy w głębi pomieszczenia pojawiły się plecy towarzysza, Edgard poczuł jak jego ciało oddaje mu znowu kontrolę. Mięśnie zaczynały mu się rozluźniać, a serce jakby dopiero teraz postanowiło znowu tłoczyć krew w jego żyłach. Gdy obaj spojrzeli sobie w oczy, Kummel wszystko zrozumiał. Sami potworowi na pewno nie dadzą rady.

- Zwiewamy za most informować kapitana - wyszeptał Edgard zamierzając okrążyć przyświątynny budynek. Zza rogu powinno być widać czy elf z krasnoludem i człowiekiem również wydostali się ze środka.

Bardin nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie był przygotowany do walki z takim stworem. Był sam. Nie bał się stawić czoła groźnemu mutantowi w pojedynkę, jednak walka z takim potworem go przerosła. Chociaż odwagi krasnoludom nie można odmówić, nawet wśród ich ludu ma ona swoje granicę. W przypadku Bardina właśnie została przekroczona.

Wybiegł na zewnątrz świątyni. Ciężko było mu zebrać jakiekolwiek myśli. Cały czas chodziło mu po głowie, że nie jest dobrze uciekać, że to niehonorowe, ale z drugiej wiedział, że sam nic nie zrobi. Gdyby miał przy sobie swoich krasnoludzkich towarzyszy, to sprawa na pewno wyglądałaby inaczej. Mogliby temu monstrum stawić wspólnie czoła. Jednak w tej sytuacji tylko szaleniec lub idiota, albo połączenie tych dwóch, rzuciłby się sam na poczwarę.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.

Ostatnio edytowane przez Phil : 25-08-2019 o 21:21. Powód: zmiana rozmiaru obrazka
Phil jest offline