Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2019, 23:32   #63
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Józef

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, rycerze sprawnie dosiedli wierzchowców. Sprawiali wrażenie zaprawionych w bojach mężczyzn. Otton skinął na jednego z woźniców, który pomógł staruszkowi wsiąść na wóz. Nie zamierzali przecież czekać aż Józef dotrze na miejsce o lasce...

Stary pszczelarz mógł jeszcze raz dokładnie przyjrzeć się głowie rodu z Karmanii - tym razem z profilu. Wysłużony umysł kojarzył coraz więcej wspomnień i stopniowo układał je w jedną, spójną całość. Nim dotarli do nieszczęsnego dworu, Józwa był przekonany, iż kiedyś już spotkał Ottona. To było bardzo wiele lat temu, ale jednak. Zdawało mu się, że jako paź, Otton przybył do Huberta na nauki i razem jeździli na polowania po okolicznych lasach. Józef wielokrotnie pomagał wtedy zaganiać zwierzynę. Nie zanosiło się jednak na to, by rycerz rozpoznał starca.

Kiedy wreszcie zatrzymali się przed dworem, źrenice Ottona rozszerzyły się. Najwyraźniej spodziewał się czegoś innego.
- Co tu się... - warknął rycerz, spoglądając na wybrakowane budynki. Chłopi nie próżnowali przez kilka ostatnich lat. Jak coś się mogło przydać, to po prostu brali. Dach był praktycznie pozbawiony strzechy. Ściany miały niejedną dziurę. O sprzętach można było zapomnieć! Ruchomości przecież najłatwiej zabrać. Jednym zdaniem zastali obraz nędzy i rozpaczy.
- Co to ma znaczyć, dziadku?! - tym razem Otton zwrócił się bezpośrednio w stronę Józefa. Gdyby oczy mogły ciskać gromy, staruszek zapewne już padłby rażony piorunem. Sadząc po tym jak szlachcic zaciskał dłonie na lejcach, tylko siwe włosy kmiecia powstrzymywały go przed zadaniem ciosu na odlew. Można powiedzieć, iż dosłownie trzymał nerwy na wodzy...




Przed świątynią

Gdy Maryna wyszła przed świątynię państwo już pojechali, część sąsiadów wróciła do swoich zajęć a część skupiła się w mniejszej lub większe grupy i rozmawiała. Jedni szeptem, inni półgłosem inni zaś głośno z wyraźną ekscytacją. Rozejrzała się wokół szukając znajomych twarzy.

- O Stwórco, a gdzież to moje pociechy się podziały… - usłyszała za sobą podenerwowany głos Racimira. Młynarz rozglądał się gorączkowo na wszystkie strony, nie mogąc wyłapać wzrokiem ani Światożara, ani Nawoji, ani nawet Bogny. - Jakby mało nieszczęść było…

Kilka chwil później z boku kościoła wyszedł wielebny Niemysł. Po jego minie widać było, iż był zaaferowany. Kapłan już w swym zwyczajowym stroju a nie szatach liturgicznych, podszedł do Maryny i Racimira.
- Czy po dziatkach jakiś ślad pozostał? - odezwał się Eugeniusz do młynarza. - Czym prędzej trzeba wyruszyć na poszukiwanie. Jeśli trzeba, poślę mojego sługę Mieszka - zaproponował starzec.

Maryna stała w milczeniu u boku młynarza starając się nieść mu otuchę.
- Trzeba by było coby ci co najczęściej kusują w pańskich lasach w ślad się za nimi wybrali, aleć myślę że turbować się zanadto nie trza toć poza Bogną wszystkie miejscowe są i okolice znają, a żeć wiosna nastała to wilki już kole wsi nie podchodzą.

Kapłan pogładził brodę, kiwając brodą.
- Słusznie, nie trzeba nam błądzić w kółko albo kolejnych na pogubienie posłać - Eugeniusz odparł na słowa białogłowy. - Gdybym jednak pomoc jakąś mógł udzielić, będę bardziej niż zobowiązany. Tymczasem pomodlę się w intencji ich bezpiecznego powrotu - dodał.

- Ja pójdę poszukać - wtrącił się stojący w pobliżu Żyrosław, lecz ojciec zaraz zgromił go wzrokiem.
- Żeby i ciebie gdzie posiało, trutniu?! - niemalże krzyknął na syna młynarz. Był to jednak tak naprawdę okrzyk bezradności. Racimir nie miał pojęcia co robić. Wyobraźnia podsuwała mężczyźnie same najczarniejsze scenariusze. - Doradź mi co, Marynia. Co ja mam robić jako ojciec z tymi huncwotami?




Franciszka

Dziewczynka pożarła przygotowaną kromkę chleba niczym wygłodniały wilk. Wyglądało na to, że nie jadła od dłuższego czasu. Podarte ubranie i umorusana twarz tylko dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. Podobnie jak pełne brudu oraz kurzu włosy.
- U mnie nie jest tak wspaniale jak u ciebie... Nasz piesek gdzieś uciekł i nie mogę go znaleźć. Był też Gwidon. Tak nazwałam kotka, który łapał myszy w stodole. Ale on też przestał do mnie przychodzić...
Dziewczynka posmutniała, póki Kudłacz nie podszedł do niej, by niespodziewanie polizać brudną twarzyczkę. Dziecko roześmiało się, wyraźnie zachwycone interakcją ze zwierzakiem.

W końcu nadszedł jednak czas, by się pożegnać. Dziewczynka nie chciała iść sama, toteż Franciszka nie miała innego wyjścia jak odprowadzić ją do chaty, która znajdowała się na obrzeżach. Młoda wieśniaczka nie mogła dostrzec jednak nikogo z dorosłych. W zagrodzie znajdowało się parę głośno chrumkających i dość wychudzonych świń. Poza dźwiękami wydawanymi przez trzodę chlewną, nie dało się nic usłyszeć. Inaczej było z zapachem. Jednym słowem: śmierdziało. Coś podpowiadało Franciszce, że to nie od świń. To pachniało jak... Gnijące mięso.
- Chyba dalej śpią... - oznajmiła smutno dziewczynka. - A pomożesz mi nakarmić świnki? Bo chyba już głodne bardzo są...
Mała uklękła przy zagrodzie. Świniaki zaczęły gwałtownie wyciągać ryje, jakby liczyły na to, że coś dostaną. Wyglądały przy tym tak, jakby chciały pożreć małą.




Arnika

Zielarka znała się na swym fachu. Nie mogła wyleczyć Patryka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale zrobiła co tylko mogła. Brat Marysi otrzymał najlepszą opiekę, na jaką tylko mógł liczyć. Porządne unieruchomienie ręki niwelowało okropny ból, który przeszywał wyrostka - podobnie jak zastosowane zioła.

- Mamo, czy ty byłaś zakochana w ojcu? - zapytała nagle Ruta. - Ale tak naprawdę zakochana?
To była wyjątkowa sytuacja. Nastoletnia córka Arniki jakimś cudem postanowiła sama z siebie pomóc zielarce przy pracy. Cały ten czas wydawała się nieobecna myślami, a kobieta miała wrażenie, jakby dziewczę chciało o coś zapytać, lecz się bało. Z uporem maniaka ubijała moździerzem dawno już zmiażdżone zielsko i patrzyła w efekty swej pracy jak cielę w malowane wrota.




Marysia

Marysia ledwie ułożyła Patryka na sienniku, a już wzywały obowiązki. Chłopak chciał co prawda pomóc siostrze, ale ostatecznie pozwolił przetłumaczyć sobie, iż powinien jakiś czas odpocząć. Przynajmniej dopóki nie minie najgorszy ból.

Kiedy dziewczyna doglądała kurnika, na horyzoncie pojawił się jeździec. Podjezdek, którego dosiadał niespiesznie kroczył po udeptanej ścieżce, konsekwetnie zbliżając się do chaty Marysi. Wieśniaczka wkrótce rozpoznała znajomą twarz. Oto nadjeżdżał intendent mości Ottona. Ten sam, który tak bardzo chciał wcześniej "usłużyć ramieniem".




Luther

Światożar gwałtownie wyrwał się z uścisku Luthera i cofnął o kilka kroków. Wyciągnął przed siebie kozik, jakby chciał w ten sposób zagrozić młodemu Grolschowi.
- Ty... Ty musisz być jednym z nich... Ale ja się nie dam! - oznajmił spanikowany młynarczyk, zaś jego wzrok wyrażał tylko jedno: amok. Po szelmowskim uśmiechu i łobuzerskim spojrzeniu Światożara nie było nawet cienia. Kamrat Luthera zdawał się kompletnie oszaleć.
- Nie zbliżaj się! Nie zmuszaj mnie, żebym... Żebym... - nie dokończył, jakby obawiał się własnych słów.

Luther dostrzegł, iż parę metrów za Światożarem, ktoś leży na wznak obok młodego jesiona. Mgła utrudniała widoczność, toteż młody Grolsch mógł dostrzec tylko okryte wiejską sukienką nogi...




//NC: We wtorek pojawi się drugi odpis ode mnie.
 
Bardiel jest offline