Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2019, 12:20   #108
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Zabawa, jak zauważył nie biorący w niej udziału Dietmar była przednia. Raz po raz ciskane kamienie lądowały w strumieniu. Chyboczące się na linkach naczynia były sporym wyzwaniem dla rzucających. Gwen skupiona przez chwilę analizowała ruch garnków, po czym specjalnie dobranym kamieniem cisnęła w ich kierunku. Rozległ się brzęk tłuczonej kamionki. Dzieciaki pisnęły. Dorośli zaklaskali. Niestety z rozbitego naczynia, zamiast słodkości do potoku wpadły drobne kamyczki. Zabawa trwała dalej…

Grim rzucił, ale chybił sromotnie, niemalże dorównując Cecilowi. Śmiechu było co nie miara. Rzucał Caspar, wciąż zastanawiając się nad użyciem magii. Nie była potrzebna, bo już za pierwszym razem, ku własnemu zdziwieniu trafił w garnek. Rzucił jednak tak słabo, że kamyk odbił się od naczynia i wpadł do wody.
- Coś nietęgo masz Panie w łapie – skomentował Cecil, który już szykował się do kolejnego rzutu. Po pierwszej kolejce, na lince pozostało dwanaście garnczków. Albiończyk wziął potężny zamach, niemal okręcając się wokoło własnej osi. Już miał cisnąć, gdy za rekę złapała go Sophie i przytrzymała w żelaznym uścisku.
- Nie tak mocno, hrabio. Bo jak się Wam ręka omsknie, to któreś pacholę na tamtym brzegu traficie i nieszczęście gotowe – wyjaśniła swoje postępowanie. Cumley zaczerwienił się, nie wiadomo czy ze złości czy ze wstydu. Schultz już sięgał po sztylet, gotów stanąć w obronie swojej wybranki. Bracia Lierre, od samego rana będąc pod wpływem alkoholu, gotowali się do awantury. Cecil sapnął i opuścił rękę.
- Wybaczy Pani, nie pomyślałem, ale przecież ja bym nie chybił. Co to, to nie! Jakem Cecil Cumley hrabia Warminghton! – z tymi słowami błyskawicznie zamachnął się i rzucił kamień, który z brzękiem uderzył w garnek. Ten pękł uwalniając zawartość. Dzieciaki widząc co się z niego sypie, skoczyły hurmem do wody, kotłując się pośrodku nurtu.
- Nie trzeba. Nie trzeba – Albiończyk oganiał się od gratulacji, ale widać było że jest z siebie niezwykle dumny i pochlebstwa sprawiają mu niewysłowioną radość. – Ma się to oko. Ma się tą krzepę – powtarzał.

Potem nastąpił kolejny poczęstunek, który ciągnął się do popołudnia, a potem były tańce. Wszyscy doskonale się bawili (no może poza Schultzem i tymi, którzy musieli go słuchać). Lierrowie w końcu wywołali bójkę, ale skończyło się na rozkwaszonych nosach i pokaźnych guzach. A potem, tuż przed wieczorem pomiędzy bawiących się ludzi wbiegł wystraszony Leopold od Lapinów.
- Szybko! Szybko! Armand! – sapał, nie mogą poprawnie złożyć zdania. – Na stoku! Tam! Coś mu się stało! Szybko!
- Spokojnie – wszedł mu w słowo Hector. Przez tłumek wieśniaków przeciskała się wdowa Le Roux. – Pójdziemy to sprawdzić. Zawołajcie Alaina, pójdzie z nami. Wy też – zwrócił się do gości. Sophie przytaknęła, Albi nerwowo przełknął ślinę.
- Ja zostanę – oznajmił Cecil, obejmując zaniepokojoną wdowę. – Ktoś o zdrowym podejściu musi tu zostać. Będę najlepszym kandydatem do tej roli.

Przywołany Alain Gascoigne zjawił się niemal natychmiast. Przez chwilę rozmawiał cicho z chłopakiem. Potem wstał i wskazał na zbocze doliny. Był pełen energii, zupełnie inny niż wcześniej, kiedy wraz z zawoalowaną żoną brali udział w kamiennej procesji. Do pasa przytroczony miał solidny, żołnierski pałasz. – Chodźmy! Już wiem gdzie. Wszyscy inni zostają. Zachowajcie spokój – nawet nie odwracał się, aby sprawdzić kto za nim idzie w kierunku ciemniejącego zbocza.
 
xeper jest offline