Gnimnyr nie krył zadowolenia. Udało im się wyjechać z gór i nawet nie zgubić w drodze do Polyan. Wyglądało na to, że w końcu szczęście im sprzyjało. Już wkrótce ktoś odczyta mu notatki Putinova i spokojnie będzie można zaplanować co robić dalej. Przyszłość malowała się w znacznie korzystniejszych barwach, niż jeszcze dzień wcześniej, gdy znajdowali się w Goromadnych. Pewien cień na ów sielski obrazek w wyobrażeniach krasnoluda rzuciła sytuacja zastana na przedpolu osady.
Osada na pierwszy rzut oka, a jedyne oko Gnimnyra nie miało raczej zwyczaju oszukiwać właściciela, wyglądała na opuszczoną. A może splądrowaną? Napadniętą? Wyrżniętą w pień? Tego Gnimnyr nie wiedział, ale widząc Yarislava pędzącego ku bramom, miał świadomość, że wkrótce się dowie. Jakieś fatum wisiało nad nimi. Gdzie się nie pojawili, działo się coś złego. Pech? Złośliwość losu? Gnimnyr nerwowo rozglądnął się. Obawy, że zaraz stanie się coś złego i z jakiejś kryjówki wychynie ktoś lub coś czyhającego na jego życie, zaczęły mu wchodzić w nawyk. Chyba wariował. A przecież wyjechali z tych przeklętych gór!
Dopóki jego kompani nie stwierdzą, co się wydarzyło za palisadą i że jest tam bezpiecznie, dopóty krasnolud nie miał zamiaru pchać się do osady. Wolał czekać na otwartym polu.