- Nie wiemy co się stało, mości Panie Krasnoludzie – odpowiedział Hector Grimmowi. – Coś się stało jednemu z pasterzy. Prawdopodobnie nie żyje… Tutaj, w górach mogą to być zwyczajne wilki. Mogą też być jacyś bandyci, może orkowie… Trzeba sprawdzić.
Prowadzeni przez chłopaczka, szybko opuścili teren wsi i przez uprawne pola dotarli do położonych nieco wyżej pastwisk. Pośród zieleniejących i rozkwitających łąk, wiele było miejsc gdzie rosły niewielkie zagajniki i skupiska drzew. Im wyżej zboczy doliny, tym owe zagajniki gęstniały i zbijały się, aby w końcu utworzyć ścisłą linię drzew. Tak daleko jednak nie musieli wędrować. Leopold zaprowadził ich do grupy kilkunastu drzew, krzewów i krzaków jeżyny. Zatrzymał się i nerwowo zaczął międlić koszulinę. – To tu… - wskazał palcem. – Leży tam… Pod tamtą brzozą…
Podeszli ostrożnie bliżej. Rzeczywiście, tuż przy biało-czarnym pniem ktoś leżał. Zwinięty w kłębek, na boku. W zapadającym mroku tylko Grimm i Dietmar mogli zauważyć nieco ciemniejszą plamę, rozlewającą się pod ciałem. Hector został na boku z chłopakiem, trzymając go w ramionach. Przeczuwał co się stało. Armand nie zareagował, gdy się zbliżyli. Nie obudził się na dźwięk swojego imienia, kiedy Alain go wołał. A gdy Gwendoline dotknęła jako pierwsza leżącego, poczuła zimno jego ciała. Odwrócenie go na plecy ujawniło głęboką ranę w brzuchu – przyczynę śmierci.