Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2019, 11:48   #78
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Światko! Stój!
Piwowarczyk bez zastanowienia rzucił się w pogoń za kamratem. Czasu na przemyślenia z tym związane nie miał w ogóle. A i sam z siebie w przemyśleniach nie był orłem. Wiedział jednak, że jak Światko przepadnie, to jego z Nawojką raczej nikt go tu sam z siebie rychło nie odnajdzie.
- Czekaj!
Młynarczyk ani jednak myślał zwalniać, czy czekać. Pędził co sił przed siebie i z każdą sekundą coraz bardziej rozmywał się we mgle w oczach goniącego za nim słabującego na biodro Luthera. Chwila nawet nie minęła, a ślad po nim nie został. I Luther zorientował się, że został sam pośród spowitych mlecznym oparem wiekowych dębów czując jak strach zaczynał brać nad nim górę. Wyobraźnia przywoływała kolejne stwory, którymi straszył ich za młodu wujo i nijak przestać nie zamierzała, dokarmiana wszechobecnym chłodem i odgłosami dziczy.
Raz jeszcze spojrzał z bezsilnym żalem we miejsce gdzie mu z oczy Światko zniknął, po czym odwrócił się i szybko wrócił do okraszonego świętymi symbolami dębu.

Nawojka leżała jako i ją zostawił. Usiadł obok niej przyglądając się spanikowanym wzrokiem ciału. W oczach poczuł szczypanie. Przełknął ślinę i pociągnął nosem. Dziewczyna nie żyła. Tyle lat ją znał. Od maleńkości przeca kiedy bawili się razem we błocie i na łące. Kiedy płakała bo ją z drzewa zrzucił. I kiedy się obraził na nią bo mu małych żab za kołnierz znienacka nawrzucała. A teraz nie żyła. Zadławiona przez Światka na wznak padła. Trup. Zamknął jej oczy i mimowolnie pogłaskał po twarzy odgarniając z niej pukle jantarowych włosów. Znów pociągnął głosem i otarł o rękaw naciekłą z oczu wilgoć. Nos też otarł.
- Nie bój nic Wojuś… - powiedział uklękając - Nie ostawię cię tu samej…
Co rzekłszy wsunął pod nią ramiona i wziął ją na ręce. Mniej więcej wiedział kędy do wsi. Ale mógł tu nie trafić później z powrotem. A przeca nie zostawi jej tu tak samej na pastwę wilców i straszydeł. Nawet nieżywej.
Stęknął unosząc bezwładne ciało i ruszył przez miękki nieułatwiający wędrówki mech, w który zapadały się stopy. Nogi może miał nie za szybkie, a krok niezgrabny, ale bary od dźwigania beczek miał niemniej tęgie od młynarczyków. Da radę. Musi.

Naprzód mimo to posuwał się mozolnie i powoli. Co chwila nawoływał. To Światka, to Żyrka, to znów kogokolwiek. Nie odpowiadało mu jednak nic poza rechotem żab, czy stukaniem dzięcioła. A raz nawet gdzieś z przodu wycie w oddali usłyszał więc kierunek rychło zmienił i szedł dalej. Czas mijał, a wsi nie było. Oddech miał już ciężki, zawijaki na stopach całe przemoczone, a kolana i łydki obdrapane niemożebnie. Nie liczył już ile razy się potknął i ile komarów zdążyło go przy tym uciąć. Co gorsza nic, a nic okolicy nie poznawał. I pewnie rad by jej dalej nie poznawać, bo za którymś razem gotów byłby przysiąc, że ten omszały, powalony grab to już mijał. I to nie raz. W końcu nie wiedział już ani skąd przyszedł, ani nawet orientacyjnie gdzie powinien iść. Mleczny opar pozwalał widzieć na paręnaście kroków i nie ustępował. Wciskał się uparcie w nozdrza i przenikał człeka zapachem butwienia i gnijących roślin. Jakby mokradło jakie w pobliżu było i wyziewami swemi siły odbierało zachęcając by lec na miękkim mchu i nie męczyć się już. Do tego we drzewach odzywały się pierwsze płomykówki dając znać, że dzień powoli ku końcowi się ma. Szelesty, trzaski, piski, powarkiwania… Był wyczerpany.
- Jeszcze kawałecek Wojuś - obiecywał niesionemu trupowi, a może sobie samemu - To już tuż, tuż… Ooo tamuj chata Jaremy napewno jest. Zara Czeremchę obaczym... Tylko… tylko… kapkę odsapnę…
Kolana się pod Lutherem ugięły, a dziewczyna wysunęła mu się z ramion na mszany kobierzec. Spłoszone wije i skakuny rozbiegły się na wszystkie strony ustępując miejsca wielkim intruzom.
- Kapkę odsapnę… - Co rzekłszy Luther osunął się bez przytomności na bok i pogrążył w otulony chłodem mgły sen.

Biały opar jakby na to tylko czekając rozwiał się i gdyby ktoś stał teraz przy piwowarczyku i młynareczce dostrzegłby pierwsze zabudowania Drzewiec, od strony których lazł zaintrygowany znajomym zapachem kot. Dzień miał się ku końcowi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 10-09-2019 o 12:46.
Marrrt jest offline