Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2019, 16:49   #115
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pranie, sprzątanie… Nie do takich prac zostały stworzone artystyczne palce Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré ! Niestety taką pracę musiały wykonywać, bo “mąż” obibok szlajał się pomiędzy szlachciurkami. Ugh… też jej się obibok trafił! Gdyby nie satysfakcja z kwaśnej miny Paniuni i tatuaż na szyi toby elfka pogoniła tego swojego nieroba ze swojego wozu. A jeszcze chętniej zagoniła do prac domowych.
Ech… niestety ani mężuś, ani Trixie nie kwapili się do pomocy, a choć Skel’kel był pod ręką, to ile mógł zrobić mały lisi wężyk? Wszystko na głowie biednej artystki, wszak nie stworzonej do prac domowych.
Nie żeby tylko ona sprzątała rano obóz. Sługi już zabrały się za składanie namiotów i zwijanie obozowiska. Zadziwiająco wielu pachołków krążyło wpatrując się w trawy, jakby chcieli coś wypatrzeć wśród źdźbeł. Przyglądało się temu paru zagniewanych wielmoży. Ale co wielką artystkę obchodziły kaprysy szlachty? Niech sobie przetrząsają trawki i krzaczki. Ona miała ważniejsze sprawy do zrobienia, w których to żaden sługa nie pomógłby… choć nie miałaby nic przeciw wsparciu w jej walce z nieporządkiem w wozie! Że też tak wielki talent marnowany był na tak trywialne zadania. Ktoś inny powinien prać jej rzeczy, sprzątać wozik, łapać gołębie, szyć jej szaty! Ale niestety… los był niesprawiedliwy.


Karawana ruszyła dalej…
Thaanekryyst gdzieś na przedzie na swoim ptaku leciał. A sama Eshte jechała gdzieś z tyłu. Niemal na samym końcu całego taboru. Z dala od męża, szlachciurków, ale blisko straży tylnej. Mając za towarzystwo gadatliwą i nadmiernie entuzjastyczną wróżkę.
Od lat nie zdarzyło tak jej się podróżować. Zwykle była tylko ona i jej ukochany …Brid'. Teraz jednak miała i Skel’kela i Trixie. Zwłaszcza wróżka nie dawała jej czasu na zamyślanie trajkotając bez wytchnienia.
To było...


… miłe. Przyjemnie było mieć do kogo usta otworzyć. Przyjemnie było podróżować w towarzystwie. Przyjemnie było nie być samotnym. A i droga się nie dłużyła. Słonko grzało prześwitując przez drzewa, tani tytoń w fajce i trajkotająca wróżka… Czegóż chcieć więcej?
Może bukłaczka wina i pomocnika przy lejcach, co by się można było leniwie wygrzewać?
Może…
Niemniej to co było, nie było złe. Wózek kołysał się na wybojach, ptaszki śpiewały wśród gałęzi. Słonko przygrzewało mocno, ale liście drzew łagodziły żar z nieba. Las tutaj stawał się coraz bardziej “cywilizowany”.


Nie był już taką ponurą puszczą naznaczoną dotykiem Dzikuna. Tylko łagodnym i przyjaznym (nawet jej artystycznemu) oku laskiem. Ciężko było uwierzyć w to, że wśród tych drzew kryło się coś strasznego lub niebezpiecznego. Podróż była więc przyjemną wycieczką. Tym przyjemniejszą, że wszystkie drażniące Eshtelëę elementy: czyli Thaanekryst Paniunia i Arissa, znajdowały się obecnie na czele tej karawany.

Ten nastrój zmienił się diametralnie, gdy dojechali do rozdroży. Nagle mimo słońca świecącego mocno, zimny dreszcz przeszedł po plecach kuglarki. Nagle świat stracił barwy. Bowiem na rozdrożach był drewniany drogowskaz. Wysoki pal wskazujący kierunki. I na tym drogowskazie wisiały dwie osoby. Obie miały szpiczaste uszy… dwóch wisielców dziobanych przez wrony.
I Eshte wcale nie pocieszał fakt, że wedle strażników to byli elfi buntownicy. Tym bardziej, że jechała do zamku w którym mieszkała jej rywalka do uczuć “męża”. Więc widok trupów zmroził kuglarkę, łatwo jej było sobie wyobrazić że sama tak zawiśnie… tym razem z zamkowych. Zwykle unikała okolic i miast z takimi “ozdobami”. Tym razem nie miała wyboru. Zamiast tego miała “męża” szlachcica, którego mogłaby użyć jako tarczy w obronie przed napaścią. “Męża” który sam obiecał ją chronić, co prawda przed Pierworodnym. Gdy mijała ów drogowskaz, nagle poczuła “tęsknotę” za Thaanekryystem... uczucie u niej raczej niespodziewane. Czułaby się lepiej z czarownikiem obok niej, którego mogłaby rzucić rozwścieczonej tłuszczy na pożarcie, gdy sama dawałaby drapaka. Bądź co bądź to chyba była rycerska powinność osłaniania słabszych, prawda?


Zamiast ruszać w kierunku miasta, orszak hrabiego odbił w prawo kierując się do Dębowa. Niedużej osady zamieszkanej przez drwali i smolarzy zbudowanej głęboko w lesie. Była to po części osada pionierów, po części faktoria handlowa prowadzona przez krasnoludów. Ale za to blisko nich i posiadająca medyków, co było wielce przydatne, gdyż trolle poturbowały wielu ludzi podczas swojej napaści.
Dębowo było taką osadą, którą kuglarka zwykła pomijać w swoich podróżach...


Obudowaną drewnianą palisadą, pełną błotnistych uliczek, pełną prostych drewnianych chatek… biedną.
W takich osadach za jej występy płacono w naturze, przy czym ta natura miała postać jajek, zboża, warzyw… i czasem jeśli miała szczęście to mięsa, ryb i bimbru.
Taka zapłata była czymś obraźliwym dla profesjonalnej artystki, tym bardziej że gotowanie nie było talentem który Eshte dobrze opanowała.
Dlatego sama z siebie nie zboczyłaby z drogi, by odwiedzić Dębowo.
Niemniej była tu… w otoczonej palisadą dziurze z drewnianymi chatkami i uliczkami z utwardzonej ziemi. Wśród mieszkańców, którzy nie mieli za dużo monet w mieszkach i chęci by ich wydawać na popisy kuglarskie. A przybyli tutaj, bo trolle poważnie porturbowały kilkunastu najemników i kilku szlachciców (choć Esthe przypuszczała, że połamali się potykając się pochwy własnych mieczy przytroczone do pasów), a pomoc Arissy okazała się niewystarczająca (co kuglarki jakoś nie dziwiło).
Dębowo było osadą w puszczy i z niej się żywiło. Wycinali tu drzewa, wypalali węgiel drzewny, produkowali dziegieć, polowali na zwierzęta dla futer i sadzili drzewa… bo czemu by nie mieli by tego robić?
Ten obszar nie był obecnie przeznaczony na kolonizację. Nie było póki co w planach zakładania u wsi, tym bardziej, że gleby tutaj nie należały do szczególnie urodzajnych. Więc sadzono drzewa, pod przyszły wyrąb.
Tak nakazywał samozwańczy “burmistrz” tej osady, Krignar Harrowback, jasnowłosy krasnoludzki łowca . Bo też w tej osadzie było sporo krasnoludów i żadnego elfa. Była to ludzko - krasnoludzka osada, która… miała swoją świątynię. Co prawda była to świątynia w postaci dużego drewnianego posądu. Giganta o ciele pokrytym futrze i wilczych pazurach kończących długie ludzkie palce. O rogatej czaszce jelenia. Było to częste przedstawienie Dzikuna, acz nie jedyne. W przeciwieństwie do innych bogów Dzikun objawiał się pod wieloma różnymi formami… zamiast faworyzować 2 lub 3 jak czynili to inni bogowie.
No i był tu kapłan Dzikuna… jeden.
I wyglądał tak jak Eshtelëa się spodziewała.
Zapuszczony i porośnięty roślinami druid… o sowich oczach. Tacy bowiem byli kapłani Dzikuna… inni.
Bowiem pozostali bogowie żądali czegoś za swoją łaskę… bólu i cierpienia. Kapłani musieli ponieść osobistą ofiarę za dar magii. Dzikun takich żądań nie stawiał, Dzikun hojnie obdarzał mocą. Ale myliłby się ten, kto sądziłby że moc ta jest całkiem za darmo. Nie. Potęga Dzikuna miała swoją cenę. I ta cena odbijała się nieludzkich oczach druida. Ciała bowiem kapłanów Dzikuna zmieniał się wraz z tym jak często korzystali z mocy swego boga. Do tego stopnia, że najstarsi i najpotężniejsi druidzi nie przypominali wogóle ludzi.
A teraz… te właśnie sowie oczy przeszywały kuglarkę na wylot. Druid wpatrywał się w nią, jakby wiedział co się z nią stało w pewnym kamiennym kręgu.


- Oczywiście rozumiem twoje argumenty…-
Brzdęk, brzdęk, brzdęk.
- Jesteś osobą bardzo zajętą…-
Brzdęk, brzdęk, brzdęk.
- … rozchwytywaną. Zrozumiem jeśli odmówisz…-
Brzdęk, brzdęk, brzdęk.
Oczy elfki śledziły źródło tego dźwięku. Brzdęku nie głosu. Podskakującą w dłoniach niziołka sakiewkę, którą bawił się na jej oczach. Przerzucając dłoni do dłoni.
Ciężką i dużą sakiewkę.
Loczek się nią bawił rozmawiając z elfką na temat sprawy z którą do niej przybył. Póki co jego rozmowa była monologiem. Niziołek wyjaśniał bowiem, że rozumie odmowę Eshte na jego propozycję.
Odmowę której nie dał jej okazji powiedzieć.

Cóż… propozycja była bowiem prosta. Arissa chce, by występ elfki uświetnił jej posiłek. No i kuglarka miała potem dołączyć do posilającej się kapłanki.

Oczywistym… brzdęk… więc... brzdęk... było… brzdęk… że… brzdęk… odmówi.

Tyle że oczy elfki wodziły za pękatą sakiewką, która mogła zniknąć przy pasku Loczka w każdej chwili. W niej bowiem była zapłata za występ. Na który… brzdęk… się nie...brzdęk.. zgodzi. Prawda?
Fiołkowe oczy elfki poruszały się jak u kota obserwującego latającego mu nad głową ptaka lub zabaweczkę kierowaną wydelikaconą dłonią matrony. Ale ona nie polowała. Ona po wielkości woreczka i odgłosie słodko podzwaniającym monet starała się ocenić jak dużą wartość miało to spotkanie dla Arissy. Niestety wszystko wskazywało na to, że bardzo jej zależało na towarzystwie kuglarki, co wcale nie było zaskakujące. Wszak sztukmistrzyni Meryel była wysoce cenioną artystką i było wręcz trochę obraźliwym, że ludzie jeszcze się nie bili między sobą o odrobinę uwagi z jej strony.
Niełatwo było trzymać się elfce jej postanowienia o dokładnym wysprzątaniu wozu, kiedy Loczek wymachiwał jej przed nosem tak rozkosznie dużą zapłatą za zrobienie tego.. co przecież kochała, nie? Nie?
-Aaaaa… -skrzyżowała ręce na piersiach w próbie zapanowania nad swą pękającą stanowczością. A i łapki też ją bardzo świerzbiły -Ale Arissa to wie, że ja nie daję rozbieranych występów? Nieważne z jak dużą sakwą Cię do mnie wyśle.
- Oczywiście, że nie.
- zgodził się z nią niziołek wielce oburzony tym, że coś takiego w ogóle sugerowała. - Kapłanka oczekuje występu artystycznego. Ja zaś spróbuję namówić mojego rycerza, by również został na przedstawieniu i na posiłku co zapobiegłoby nadmiernemu pijaństwu i spoufalaniu, acz…- tu Loczek westchnął ściskając mocniej sakiewkę, przez co rzemienie się poluzowały. I kuglarka dostrzegła błysk srebra, a nie pospolitej miedzi. -... mój pan sztuki iluzji nie ceni. Woli poezyję religijną i filozoficzne moralitety.
Niziołek wzdrygnął się z odrazą wymawiając ostatnie słowa.
Także i Eshte wykrzywiła usta w grymasie. Towarzystwo tego ich Tyłkawsona z pewnością byłoby pomocne, ale ona nie miała ochoty znowu przywdziewać kapłańskich ciuszków i wznosić modłów ku jego uciesze. Może Trixie mogłaby mu coś wyśpiewać? Chociaż w jej wykonaniu to prędzej usłyszałby jakieś druidzkie przyśpiewki, albo jedną z tych ballad o dzielnym rycerzu ratującym smoka z rąk brzydkiej księżniczki. Nie znała wielu osób w orszaku, właściwie to przychodził jej tylko na myśl Czaruś... oh, ale jego zdecydowanie nie zamierzała zabierać ze sobą do kapłanki! Przy nim Arissa stałaby się tylko bardziej.. lepka.
Sztukmistrzyni westchnęła głośno, co właściwie bardziej brzmiało jak fuknięcie.
- Nie jestem jedną z tych miastowych elfek kupowanych do towarzystwa. Za te monety Arissa może dostać występ, nie wspólny posiłek i na pewno nie pijaństwo -srebro monet iskierkami błyskało w jej oczach, ale kobieta interesu Eshte nadal twardo próbowała ugrać swoje warunki - Zresztą, zbyt poufałe spotkanie z inną elfką zwróciłoby uwagę szlachciurków. A ja nie potrzebuję ich podejrzliwości.
Czasem to wdepnięcie w jaśniepaństwo okazywało się przydatne. Czasem.
- Nikt ciebie do picia zmuszać nie będzie moja droga. Ani też jeść nic nie musisz jeśli nie chcesz. Jeno przy stole siedzieć, by zabawiać wtedy Arissę rozmową. - odparł ze śmiechem Palemonius po czym dodał.- Więc mam przekazać kapłance twoją odmowę?
A jego dłonie zabrały się za przyczepianie wypełnionej monetami sakiewki do pasa… z dala od kuglarskich paluszków.
Ten ruch, te straszliwe słowa wypowiedziane przez Loczka... to wszystko wywołało panikę w elfce. Niech przeklęta będzie Arissa i jej zachcianki!
-Czekaj no, czekaj! - rozłożyła ręce jak w próbie uspokojenia zdenerwowanego zwierzęcia gotowego uciec z woreczkiem monet należących do kuglarki -Jestem przekonana, że uda nam się dojść do porozumienia.
Powoli pokiwała głową w zrozumieniu, a w kącikach jej warg zaigrał uśmieszek -Pewnie i dla Ciebie nie jest żadną rozrywką pilnowanie spitej kapłanki, co? Jeśli skupię się na zabawianiu jej moim występem, bo w końcu jestem artystką -niewielką zmianą w tonie głosu podkreśliła ostatnie słowo. Czasem miała wrażenie, że Arissa widziała w niej tylko „drugą elfkę”, a niziołek jedynie rozwiązanie swoich problemów z kapłanką. A przecież była artystką! - to nie będzie miała się z kim spijać. Oboje zyskamy na tym wieczorze.
- Jak wspomniałem nikt ci wina do ust wlewał siłą nie będzie. A co do Arissy… to… -
zakłopotał się Loczek przerywając tą niemą groźbę schowania pieniędzy przy pasie.- Znasz ją. Lubi korzystać z życia. I pić będzie jak stary krasnolud.
-Nie wątpię –
mruknęła kuglarka wspominając ten jeden wieczór w Grauburgu. Nie pamiętała z niego wiele, ale w tych przebłyskach których wino nie zdołało całkiem wymazać z jej myśli, to właśnie pijana Arissa była główną bohaterką. Szkoda, że nic nie było w stanie wypędzić z pstrokatego łba tamtej pobudki w jej ramionach.
Eshte rozluźniła się nieco, już nie szykowała się do skoku na Loczka uciekającego z JEJ monetami. Zabawne, bo zwykle to ona była stroną uciekającą. Ale tym razem, jak przystało na kobietę interesów, wyciągnęła ku niemu rękę i rozcapierzyła palce w oczekiwaniu na poczucie tego cudownego, cudownego ciężaru sakwy.
- Dobrze, wystąpię przed Arissą i chwilę z nią posiedzę. Ale wracam do swojego wozu jak tylko zacznie się do mnie dobierać -zacisnęła wargi w wąską linię, ślepia przymrużyła -Bo wiesz, że zacznie.
- Wiem… wiem… -
zgodził się z elfką niziołek przesypując jedną trzecią monet z sakiewki na dłoń i podając je elfce.- Zaliczka. Reszta po występie.
Chłód na skórze odrobinę poprawił kuglarce nastrój. Nie tak bardzo jak poprawiłaby go cała sakiewka, ale otrzymane monety przynajmniej trochę osłodziły jej wizję prywatnego występu przed kapłanką. Może kiedyś mając chwilę czasu spróbuje sobie odpowiedzieć na pytanie: czy gorsze jest jej towarzystwo, czy może jednak Pierworodnego. A może Ruchacza? Niełatwy wybór.
-Muszę się przygotować do tego występu. Przyjdziesz potem po mnie? -zapytała wprawiając jedną z monet w taniec pomiędzy swoimi smukłymi palcami - Nie mam ochoty was szukać po całym obozowisku.
- Tak. Tak. Zjawię się. -
odparł jakoś tak bez entuzjazmu Palemonius. - Pamiętaj o unikaniu alkoholu dziś.



- Wspaniała i zachwycająca Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré! - osoba która powitała tak zajętą czyszczeniem grzywy Brida kuglarkę podchodząc z uśmiechem na ustach, była jasnowłosym mężczyzną. O jasnych jak słońce włosach i męskich rysach niemal wykutych. Strój sugerował jakiegoś najemnika z wolnych miast na południu. A okazał się…
- Marcello Vespucci mistrz słowa pisanego i rymów.- poetą. Jednym z tych którzy całymi dniami siedzą w karczmach i gadają o sztuce… przez duże SZ. Żyli oni w miastach pisząc wierszydła, które… jeśli mieli dość talentu i szczęścia… jakiś bard wyśpiewa, jakiś możny dostrzeże lub jakiś drukarz zdecyduje się wydrukować. Większości tych niebieskich ptaków brakowało albo jednego i albo drugiego, więc biedowali po miastach korzystając z hojności swoich wielbicielek, które bałamucili wierszydłami i urodą. Zdarzało się im próbować swoich sztuczek na Eshte… ale te oczywiście nie działały na kuglarkę. Za sprytna była na ich słodkie słówka.
- Widziałem twój występ wczoraj. Zapierał dech w piersiach. Taki wielki talent magiczny rzadko łączy się z wyczuciem piękna jak i dobrym gustem.- zaczął swą wypowiedź mężczyzna omawiając ze szczegółami aspekty jej przedstawienia, dowodząc że oglądał je z uwagą. Nie dawał jej przy tym dojść do słowa, co było nie lada wyczynem. Niemniej jego wypowiedzi pełne były podziwu i entuzjazmu dla jej talentu… i urody.
Prawdziwy wielbiciel jakiego mają wielcy artyści (do których Eshte oczywiście się zaliczała)… tylko skąd on się tu wziął? Musiał jechać w orszaku w którym tu przybyła. I możliwe, że to zrobił. Po traumatycznej napaści mężowskiego ptaka ( a ściślej gryfa) niespecjalnie się garnęła do poznawania innych artystów podróżujących wraz z nią. A tym bardziej mogła przegapić poetę, najgorszy sort mistrzów rozrywki. A do nich wszak ten… blondas się zaliczał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-10-2019 o 17:17.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem