Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2019, 22:26   #133
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Oj pobalowali wczoraj, pobalowali. Oficerowie pozwolili na lekką zabawę, ale wiadomo, że jak popuszczą tylko trochę, żołnierz sam się popuści jeszcze bardziej. Dzbany pewnie by nie były zaskoczone ile flaszek o przeróżnej zawartości ich podkomendni zdołali ukryć. Zastanawialiby się natomiast kiedy zdążyli to zrobić, skoro ganiali ich od świtu do zmierzchu, a nawet dłużej. Wiaderny wiedział jednak lepiej. Nawet jeśli orać nim pole przez tydzień bez przerwy, żołnierz nie odmówi sobie lewizny*, jeśli tylko znajdzie ku temu okazję. Oczywiście z cichym przyzwoleniem podoficerów, a czasem nawet i bez niego.

W każdym razie gdy zapasy gorzały zapewnione przez gwiazdozbiór** się wyczerpały, zaczęła się pojawiać ta załatwiona przez dzielne wojsko polskie. Wiadomo, koniec szkolenia trzeba porządnie opić, jakby samo jego zakończenie nie było wystarczającym powodem do szczęścia. Tak czy siak, w ten sposób ci najbardziej wytrwali bawili się prawie do rana. Wiaderny jednak do nich nie należał. Wolał złapać choć parę godzin snu i dlatego ulotnił się po cichu gdzieś koło drugiej, a może trzeciej, nie pamiętał.

Teraz żałował, bo i tak czuł się podle, a wyspać się nie wyspał. Swoim zwyczajem nosił na nosie ciemne okulary, więc od czasu do czasu mógł przymknąć zmęczone powieki. Gdy tego nie robił, obserwował żołnierzy biegających co jakiś czas w krzaki, a samemu naginał do granic swoją siłę woli, próbując zatrzymać zawartość swojego żołądka w środku. On nie ulewał, sierżantowi nie wypadało.

W sumie dobrze się stało, że musieli stanąć na granicy. Podczas podróży Wiaderny, swoim zwyczajem, zajął miejsce na końcu paki i co jakiś czas jeden z żołnierzy klękał obok niego, odchylał plandekę i wypuszczał co tam miał na drogę. Teraz mogli to robić na spokojnie w krzaczorach i oby udało im się całkowicie opróżnić do czasu, gdy ruszą w dalszą drogę...

* * * * *

Polkowice... Pamiętał to miasto sprzed kilku lat, poznał je nawet w panującym mroku. Stąd do domu tylko rzut kamieniem - jakieś dwadzieścia kilometrów. To dziwne, przejeżdżał obok już po raz czwarty w ciągu tej wojny i ani razu tam nie zajrzał. Ale może tak jest lepiej, podobno niewiele tam ocalało...

* * * * *

Zajebałby tego geniusza, który wymyślił sposób w jaki mieli się dostać do Trójmiasta. Śmieci! Nosz kurwa jego pierdolona mać! I nie chodziło tylko o warunki bytowania w kontenerach, które niektórzy jeszcze dodatkowo urozmaicali własnymi... aromatami. Przecież to jawna kpina żeby traktować tak żołnierzy. Może to był dobry sposób na przerzucanie pierdolonych szpiegów, ale nie wojska, do kurwy nędzy! A już na pewno nie sierżanta Edwarda Wiadernego! Jakby tego było mało na miejscu kazali im się przebrać w cywilne łachy, bo w ten sposób niezauważenie dotrą do miejsce zakwaterowania. Nawet ten pieprzony obóz nie zniechęcił go do "komandosowania" tak jak ostatnie dni...

Humor nieco mu się poprawił po objechaniu kilku szeregowych, którzy pieprzyli jakieś głupoty i snuli teorie spiskowe. Nie był to najlepszy sposób do walki z defetystami, w zasadzie najgorszy z możliwych, ale po wyjątkowo złym dniu nie potrafił się powstrzymać.

- Opad pięćdziesiąt! - ryknął na nich i wszyscy jak jeden padli na ziemię i zaczęli "pompować".

Gdy skończyli, a on się trochę uspokoił, spróbował im wytłumaczyć jak głupie są ich podejrzenia, chociaż i tak doskonale wiedział że wiele tym nie wskóra. Ale musiał coś powiedzieć, bo wokół zebrał się już mały tłumek gapiów. Potem dodał jeszcze, że on, sierżant Wiaderny, nie po to dał się zapakować w paczkę gnoju i siedział w niej przez cały dzień, żeby jakiś gryzipiórek z Gdańska prowadził sobie jego kosztem grę polityczną, co wywołało pojedyncze śmiechy i ogólnie rozładowało atmosferę.

Nie odmówił też sobie wyjścia na miasto, chociaż bez broni i bez munduru czuł się jakby był nagi. Tak bardzo już do nich przywyknął. Odbił sobie jednak to uczucie w wiadomym przybytku, do którego wybrał się z paroma podoficerami, a gdzie w pewnym momencie faktycznie był nagi i wcale mu to nie przeszkadzało.

* * * * *

Na odprawie usiadł wraz z innymi podoficerami w jednym z ostatnich rzędów. W końcu byli tylko sierżancinami z wojska, nikim ważnym. Dziwiła już sama ich obecność tutaj, no ale skoro mogli się czegoś więcej dowiedzieć, Wiaderny nie narzekał. Niezbyt interesowali go ci wszyscy ludzie wokół w innych od jego mundurach, czy nawet w takich samych. Same gwiazdory***. Jego uwagę przykuł dopiero facet w ruskim mundurze, ale ktoś szybko powiedział, że to jakiś "Skrzecz". Nic mu to nie mówiło, ale zadowolił się kolejnym wyjaśnieniem, że to nie kacap tylko przywódca Kaprów. No i dobrze, grunt że nie ruski.

Wykład był ciekawy. A raczej zapewne byłby ciekawy, gdyby udało mu się z niego coś zrozumieć. Jakieś energie, magia, wymiary i oczywiście nieodłączna polityka. To nie na jego głowę. Wyciągnął z tego tylko tyle, że w Elblągu działo się źle, trzeba to powstrzymać i może to odmienić losy wojny. I tyle mu wystarczyło.

Podczas spotkania dla mniejszego już grona, długo wpatrywał się w mapę. Wielokrotnie przeczesywał wzrokiem granice miasta, parę razy nawet skupił swój wzrok wewnątrz Elbląga, ale wówczas szybko odganiał natrętne myśli. Inni zgłaszali się ze swoimi pomysłami, a on wciąż myślał. Aż wreszcie znalazł. Wisienka na torcie. Jego ludzie go znienawidzą, jeśli się dowiedzą, że on to wymyślił. Chociaż to i tak musi kiedyś nastąpić.

Koszary! Ich opanowanie pozwoli na zabezpieczenie wschodniego wejścia do miasta, co z kolei może być punktem wyjściowym do ofensywy na Winnicę i Śródmieście, a także na Witoszewo i dworzec kolejowy, wreszcie na Nowe Pole i tamtejsze budynki PV. Do tego znacznie osłabi obronę przeciwlotniczą wroga.

Wiaderny zakładał, że atak jego oddziału będzie uderzeniem pomocniczym dla głównej ofensywy posuwającej się wzdłuż Łęczyckiej. Korzystając z ciemności i usług przewodnika z miejscowego AK, o którego miał nadzieje nie będzie trudno, powinno im się udać przeniknąć lasami na teren opuszczonego, według danych z mapy, terenu jednostki wojskowej przy ul. Dąbrowskiego. Przenikając przez teren niewielkiego kompleksu, a dalej poruszając się przez ogródki działkowe, wyszliby niezauważeni na Warszawskie Przedmieście. Tam mieliby zaczekać na rozpoczęcie głównego natarcia.

Unikając lub obchodząc silniejsze punkty oporu mogliby przeniknąć między budynkami w kierunku ul. Rawskiej, a dalej przez osiedle domków i wyjść w okolicach skrzyżowania Morszyńskiej i Grottgera. Jeśli dobrze by to dograć czasowo mogliby zaatakować koszary od strony bramy przy ul. Grottgera lub Kossaka w tym samym czasie, gdy główne siły podejdą do nich od strony Łęczyckiej. W razie niepowodzenia zaskoczenia wroga mogli zająć budynki przy Grottgera i związać walką jak największe siły przeciwnika, odciążając w ten sposób nacierające jednostki armii.

Wiaderny z góry rezygnował ze wsparcia jakichkolwiek pojazdów, gdyż uniemożliwiały one przejście przez las, zresztą w mieście i tak miały ograniczoną użyteczność. Wsparcie śmigłowców do czasu opanowania koszar też nie miało racji bytu z uwagi na obronę przeciwlotniczą w nich zlokalizowaną. A zatem mogli polegać wyłącznie na piechocie. Sierżant poprosił więc o cztery oddziały JWK, nie licząc jego ludzi oraz o połowę leśnych partyzantów.


* - opuszczenie koszar bez pozwolenia
** - korpus oficerski
*** - oficerowie
 
Col Frost jest offline