Bogowie im nie sprzyjali.
Fakt - uszli cało (mniej więcej) ze starcia z kultystami, za co należało być wdzięcznym, ale w sprawie Katriny wspomniani bogowie bawili się z nimi w kotka i myszkę.
Już niby pozwolili ją znaleźć, a zaraz okazywało się, że złodziejka umknęła im tuż sprzed nosa i rozpłynęła się bez śladu wśród tłumów mieszkańców miasta.
Albo miała szczęście, albo sprzyjali jej jacyś bogowie, albo też miała potężnego zleceniodawcę, który dbał o jej bezpieczeństwo.
Ale chwilowo sprawa Katriny musiała zejść na drugi plan. Ważniejsze było przekonanie Liwii, że powinna wrócić do domu. I nie chodziło tu bynajmniej o to, że jej umiejętności na nic się zdadzą w wielkim mieście. Wprost przeciwnie. Ale prawdą też było, że to Konrad miał dbać o jej zdrowie i życie, a ostatnia walka omal się tragicznie dla dziewczyny skończyła.
* * *
Katrina była uparta i, nie da się ukryć, obraziła się na Konrada. No ale w końcu udało się ją przekonać.
Nim minęło południe dziewczyna znalazła się w dyliżansie jadącym do Wolfenburga, rzuciwszy Konradowi na pożegnanie dość suche "Do widzenia", dołączając do tych słów obietnicę, że przekaże wszystkie uzyskane informacje.
Konrad odprowadził wzrokiem dyliżans, a potem wrócił do gospody. Jeśli mieli znaleźć Katrinę, to musieli wymyślić coś nowego... Oryginalnego...