Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2019, 20:10   #138
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Wszyscy

Odprawa zdążała się ku końcowi. Zawada i Lubomirski, po dość oschłej konwersacji, zdecydowali się na przydziały i odpowiednie ruchy na szachownicy.

Wiaderny dostał połowę tego, co chciał – dwie dodatkowe drużyny komandosów (czyli razem miał trzydziestu chłopa z JWK, w tym dwóch sierżantów ekstra) i dziesięciu leśnych partyzantów. W ramach bonusu dali mu dwóch druidów, którzy mieli wesprzeć tą grupę podczas przekraczania terenów wiejsko-leśnych. Zawada wyraziła zaniepokojenie – wszak główne natarcie miało iść z północy, pomocnicze z zachodu. W planach operacyjnych na kierunku wschodnim widniała przede wszystkim Dąbrowa, potem Dębica (cmentarz komunalny i przyległości). Nie było mowy o Warszawskim Przedmieściu, Osiedlu Przy Młynie czy Gronowie na najwcześniejszym stadium ataku na Elbląg. Lubomirski potwierdził, że nie będzie można przerzucić sił AW na początku operacji w tamten rejon, ale zapewnił, że w sprawie ataku od wschodu/południowego wschodu skontaktuje się z AK i ludźmi z Królewca. Na razie polecono Wiadernemu, by ostrożnie sondował obronę i w razie czego nie wahał się wycofać. Jeśli jednostka wojskowa przy ulicy Łęczyckiej okazałaby się zbyt twardym orzechem do zgryzienia, polecono mu albo ją „zablokować” (czyli rozwalać wszystko co spróbuje stamtąd zwiać główną bramą, w rejonie ważnego skrzyżowania Łęczycka-Grottgera-Rawska) albo wrócić na teren jednostki przy ul. Dąbrowskiej (zakładając, że ją uprzednio zabezpieczą – jeśli w ogóle była obsadzona, bo dane wywiadowcze mówiły, że nie). Po namyśle, dorzucono mu pełną drużynę wyposażoną w broń boczną oraz przenośne „ręczne” lekkie moździerze typu „Commando” w kalibrach 50-60mm z amunicją odłamkową i dymną.

Rudy dostał dodatkowego Hummera o specyfikacjach zgodnych z prośbą (przy czym Zawada się krzywiła, bo wóz ten stanowił niezły atut, w sam raz by wykorzystać gdzieś indziej do bardziej bezpośrednich działań – ale ostatecznie się zgodziła), natomiast wsparcia Sylwestrynów mu odmówiono. Wytłumaczono, że egzorcyści w początkowym stadium operacji będą niezbędni na Dębicy. Spodziewano się czegoś paskudnego po CzK w takim miejscu. Otrzymał też jednego ze specjalistów z CIA od kierowania artylerią i pełną kooperację tejże. Szkopuł był taki, że AW na odcinku Dąbrowej nie będzie dysponowała niczym innym jak lekkim kalibrem – głównie moździerzami do 120mm włącznie – acz za to w zadowalającej ilości. Polecono mu najpierw skupić się na Dąbrowej i reszcie pozamiejskiej ulicy Królewieckiej. Gęsto zalesiona Bażantarnia znacząco utrudniała wykorzystanie lekkiej artylerii czy dronów.

Zadanie Rycha było witalne dla powodzenia całej operacji, więc dostał co chciał, a nawet więcej. Dziesiątka druidów miała za pomocą swojej magii osłonić i ułatwić przejście jego ekipie przez las, a potem wesprzeć przy szturmowaniu Góry Chrobrego. Leśnych partyzantów mu odmówiono, ale rzucono drużynę black opsów z CIA, która miała brać bezpośredni udział w walce u boku jego komandosów. Od strony ul. Wschodniej i „zalesionej” odnogi ul. Bolesława Chrobrego miały wesprzeć ich dwa Hummery z Browningami .50cal, transporter gąsienicowy M113 z granatnikiem Mk.19 i dwa dopancerzone technicale – jeden z wukaemem NSV Utyos, drugi z miotaczem granatów AGS-30. Wszystkie te wozy były też pełne piechurów, którzy mieli pozorować szturm (w przypadku ul. Chrobrego) lub rzeczywiście szturmować (ul. Wschodnia, u boku komandosów i leśnych) Górę. Pośród operatorów z UCAS był specjalista od staroświeckiego hakowania, który miał obsłużyć zdobyczne S-400 (jeśli dałoby radę je zdobyć) i przekierować jego ogień na wraże samoloty – spodziewano się bowiem startu takowych z Aeroklubu oraz późniejszej interwencji sił lotniczych z Bydgoszczy lub nawet Modlina/Warszawy. Marne szanse (tym bardziej, jeśli S-400 byłoby z czarciego pyłu), ale zawsze jakieś.

Kocur zadeklarował udział w sprzątaniu Bażantarni. Jego drużyna miała współdziałać z pozostałymi Leśnymi (dziesiątką druidów i trzydziestką partyzantów), a następnie walić na Osiedle Metalowców i Szpital Wojewódzki. Doradzono mu także zastanowić się nad ew. wsparciem innych grup oraz zwiadem w rejonie osiedla Stawnik i być może nieco dalej na południe w rejonie ogródków działkowych i nieużytków dzielących rejon szpitalny/Królewieckiej od ul. Chrobrego.

Zadanie Zbycha było najbardziej opóźnione w czasie i w zasadzie wymagało współpracy z regularnymi siłami AW na czas „oficjalnego” szturmu. Jego drużyna, nawet poparta pojazdami, nie byłaby w stanie sama zgarnąć dawnej bazy 13 Pułku Obrony Przeciwlotniczej i zakładu Mebli Wójcik, na dodatek ze strefą żółtą w postaci hal i budynków na Modrzewinie. Za to mógł spróbować punktowo i „szokowo” przywalić w wójcikowy kompleks jeśli regularsi odciągnęliby uwagę reszty obrońców. Do tego celu przydzielono mu dwa pozostałe M113 (obydwa z wukaemami M2HB, jeden z ekstra pancerzem, drugi z wyrzutnią ppk BGM-71 TOW) wyładowane piechurami oraz czołg M48A5T2 Patton (i to jeszcze z desantem piechoty w typowo ruskim stylu, czyli na wozie). Sylwestrynów mu odmówiono – powód był ten sam co powyżej, Dębica.

Zawadzki i Zawada podzielili się między sobą pozostałą trzydziestką komandosów i trzydziestką ludzi z SOG oraz pojazdami (z wyłączeniem obrony p.lot. i helikopterów – te trzymano w odwodzie) i mieli zamiar wysprzątać strefę białą i żółtą od północy i zachodu. Zawada deklarowała potem chęć wzięcia Modrzewiny i ew. wsparcia Kowalika, zaś Zawadzki planował pogryźć trochę obrońców Zawodzia.

Nie było już nic więcej do dodania. Odprawa została zakończona. Poszczególne grupy rozjeżdżały się „do domów” gdzie odbywali już własne odprawy dla szeregowych. Jutrzejszy wieczór miał być iście wystrzałowy.


Godzina W wybiła o 18:00 w środę, 3 października 2063 roku A.D.

Rozpoczęcie działań zaczepnych nie było zaskoczeniem dla nikogo, w tym nieprzyjaciół. W czasach będących poniekąd metaforą Panoptykonu nie istniała możliwość tajnej mobilizacji sił zbrojnych. W powietrzu zawsze były drony, na orbicie satelity, na poziomie gleby szpiedzy a nawet zwykli cywile z antycznymi smartfonami. Biały wywiad ery informatycznej zeżarł stare myślenie o bezpieczeństwie operacyjnym i wysrał jako bardzo śmierdzącą kupę. Ale wciąż istniały inne narzędzia. Przekupstwo, bicie w morale przeciwnika, aktywne środki zagłuszania, et cetera.

Siatka agentów neosowieckich i rybokrackich w Trójmieście była już od dawna rozpracowana i jej rozbicie to była kwestia niecałej godziny akcji antyterrorystów/specjalsów z policji T-Korp. Doszło do kilku udanych kontrsabotaży i ucieczek, ale generalnie TriCity było „czyste”. Na polach pierwszych bitew poszło podobnie – korporacyjni najemnicy z T-Korp, Pomorza ZS, Tyr Inc. i niezależnych podwykonawców wjechali w Pruszcz Gdański i Rumię jak w masło. Pododdziały 233 Batalionu WOP „Żuławy” były zbyt rozproszone i lekko wyposażone, aby stawić skuteczny opór. Ponadto, morale wopistów na Żuławach Gdańskich i Elbląskich było na poziomie dna po tym, co wydarzyło się nie tak dawno temu w Elblągu. Nie pomagał też fakt, że wielu oficerów i podoficerów było skorumpowanych lub wręcz sympatyzujących z T-Korp czy Wolnościowcami. Nie dalej jak piętnaście minut strzelaniny i obydwie mieściny się poddały, praktycznie kończąc działalność 233 baonu. Tak szybkie załamanie obrony nie pomogło rybokratom ze 177 Batalionu Lekkiej Piechoty NWP „Oksywie”. Korporacyjni przywalili w Redę, gdzie stacjonował, o godz. 19:00. Obrona trwała około godzinę zanim przełamano ją wzdłuż ulicy Wejherowskiej (czyli drogi S6). Większa część baonu wycofała się na północ, pechowcy po drugiej stronie próbowali zwiewać do Wejherowa. Dość rzec, że zanim 03.10. się skończył, Pruszcz Gdański, Rumia, Reda, Wejherowo i praktycznie cała okolica Trójmiasta były w rękach „Sprzymierzonych” (jak nazywano potocznie „niebieskich” - czyli strony bijące w „czerwonych”, zgodnie ze starymi wytycznymi gier wojennych dawnego NATO). W międzyczasie, „niebiescy” zabezpieczyli wszystko od Przejazdowa po Wisłę i zaczęli forsować rzekę.

W międzyczasie, około 18:30, doszło do pierwszych starć na wodach przybrzeżnych, w ujściu Wisły oraz na Zalewie Wiślanym, Nogacie i w Zatoce Elbląskiej. Pięćdziesiąt pięć jednostek wodnych typu fast attack craft (pięć z Pomorza ZS, dziesięć z Królewca i czterdzieści należących do Kaprów) przechwyciło wodne patrole nieprzyjaciela (dwadzieścia jednostek FAC, po równo należących do rybokratów i Czarnej Kompanii) oraz ostrzeliwało i desantowało nabrzeże. Błyskawicznie opanowano Przekop i przyległą wieś Kąty Rybackie oraz resztę Mierzei Wiślanej, niedługo później padło wszystko w obrębie od Wisły po Zalew i na północ od Szkarpawy (m.in. Mikoszewo, Jantar, Stegna i Sztutowo). Do godziny dwudziestej te rejony oraz cieki i akweny wodne były zabezpieczone. W bitwie „morskiej” Sprzymierzeni utracili siedem jednostek, w zamian zaś wzięli abordażem osiem (same od rybokratów, głównie dzięki buntom załóg), dziesięć zaś zatopili. Tylko dwie od CzK umknęły do portu elbląskiego.

Od strony Koenigsbergu poszło najsilniejsze uderzenie w tej fazie. Trzy bataliony zmotoryzowanej piechoty, wspierane przez eskadrę samolotów typu CAS, bez większego trudu przełamały obronę Braniewa i wdarły się na tereny warmińsko-zalewowe, szybko zdobywając kontrolę nad drogami S4 i S22. Do godziny dwudziestej całe wybrzeże Zalewu, w tym Frombork i Tolkmicko, były w rękach Sprzymierzonych. 234 baon WOP „Zalew” podzielił los bratniej jednostki spod Trójmiasta.

Jedynym zgrzytem pierwszej fazy była szybka reakcja samolotów z elbląskiego Aeroklubu. Dwie maszyny – MiG-29SMT Fulcrum i Fulcrum-E – skonfigurowane pod zadania bombowe, błyskawicznie uderzyły na Gdańsk, zaskakując obronę przeciwlotniczą i doprowadzając do sporych zniszczeń w strategicznie ważnej infrastrukturze „wojskowej” i logistycznej Kaprów. W drugą stronę pomknęły dwie inne maszyny: Eurofighter Typhoon Tranche II i Su-41 „Fixer” (skonfigurowane pod dominację powietrzną). Trzy litwińskie CASy zostały strącone zanim przegnano „eurofajtera” i zniszczono Fixera, a Fulcrumy były w stanie nieźle namieszać w Gdańsku, generując jedyne realne straty na tym etapie operacji. Najemni awiatorzy z Litwy wycofali się, nie pisząc się na takie coś. Bez ich wsparcia najmici królewieccy zabunkrowali się w zdobycznych miasteczkach. Maszyny Neosowietów skierowały się zaś do Aeroklubu po uzupełnienia.

W trakcie tej fazy doszło też do pierwszych działań JWK, AK i Leśnych. Akowcy wspierali uderzenia Gdańszczan i Koenigsbergowców oraz, wspólnie z pozostałymi (uprzednio przerzuconymi z 3Miasta i skitranymi pod Elblągiem), zajęli się sprzątaniem stref białych i żółtych pod Elblągiem. Zgodnie z przewidywaniami jak tylko Czarna Kompania zorientowała się, że jest atakowana, zaczęła szybko opuszczać białą strefę. Patrole i obserwatorzy starali się zebrać w strefach żółtych by tam opóźniać napastnika, podczas gdy reszta miasta ogarniała się w ramach czerwonego alarmu. Ale ludzie z JWK, Lasu i CIA nie byli „w ciemno bici”. Zanim CzK zorientowało się, że jest celem ataku, poznikały już całe patrole i punkty obserwacyjne. Tylko nieliczni byli w ogóle w stanie się ogarnąć i wycofać... czy nawet odpowiedzieć ogniem. W zasadzie jedyną odpowiedzią na tym etapie były te cholerne samoloty z Aeroklubu, ale nawet one nie celowały w komandosów tylko w granice PRN. Z ważniejszych punktów zdobyto estakadę Elbląg Zachód oraz pobliskie wsie Władysławowo i Bielnik (grupa por. Zawadzkiego), wysprzątano wsie-dzielnice podmiejskie (Jagodnik, Piastowo, Drewnik Bielany) oraz pobliskie punkty (Zakład Utylizacji Odpadów, Zakład Oczyszczalni Ścieków, Tartak Jagodno) [grupy Zawady i Kowalika] oraz wzięto Bażantarnię (co odbyło się w zasadzie błyskawicznie dzięki udziałowi Leśnych i ich magii oraz rzadkości sił przeciwnika – w zasadzie było tam tylko paru frajerów na drewnianych, turystyczno-rekreacyjnych wiatach plus paru w dawnym styku Muszli Koncertowej i dawnej Restauracji Myśliwskiej oraz paru innych w budynkach leśnictwa) [grupa Kocura].

Widząc, co się dzieje, dowództwo nakazało komandosom wykorzystać momentum i iść za ciosem. Akowcy z Batalionu „Bażant”, wspierani przez już rozstawioną na północnym wschodzie artylerię (kierowaną przez Beboka, jego drony i kolegę z CIA), uderzyli na Dąbrowę – pierwszy realny punkt oporu obrońców. Dzięki gęstym i celnym obsianiu rejonu pociskami z moździerzy i armat szturm był formalnością – w obliczu odcięcia z praktycznie każdej strony i deszczu trotylu, CzK preferowało się wycofać w granice miasta. Niewielu się to udało.

Podobnie działo się na południe, w rejonie Dębicy i przyległości. Przekierowano tam część ognia artylerii. „Bażanty” z AK i ekipa Kocięby czyścili wszystko wzdłuż pozamiejskiej części Łęczyckiej – ogródki działkowe, rejon zamknięty, osiedla Stagniewo i inne, dawne zakłady pracy, strzelnicę wojskową, wreszcie sam cmentarz i jego zabudowania (tutaj, jak się okazało, niezbędna była pomoc Sylwestrynów – działania Czerwonych Magów nieźle „utoksyczniły” ten rewir i naściągały wściekłe, oszalałe duchy zmarłych, ani chybi do przyszłego potraktowania „wysysaczem”).

Bez dalszego certolenia się Kocięba przywalił w Górę Chrobrego jak tylko miał dostęp do jego wschodniej strony i zdołał ulokować pojazdy. Na ulicy Wschodniej usadowił się M113, który zaczął oszczędnie sypać kontaktowymi granatami HE-Frag 40mm na dość strome, zarośnięte wschodnie zbocze wzgórza. Zawtórował mu jeden z HMMWV, z grzmiącym wukaemem na półcalowe naboje. Druidzi okryli przyjaciół mgłą i wigorem płynącym z trzewi lasu (notabene „wkurwionego” na Czekę nie mniej niż Puszcza Lubuska), nieprzyjaciół zaś oświetlali wrednymi ognikami i traktowali rojami kąsających owadów. Od bażantarniowej odnogi ul. Chrobrego wyjechały pozostałe pojazdy, grzejące z granatnika automatycznego i dwóch ciężkich kaemów w bardziej odkryte, północne zbocze i sam szczyt. Piechota parła z dwóch stron. Ci na Górze musieli być nieźle zaskoczeni, bo zaczęli panikować. Rozległ się ryk, cały szczyt zakopciło i oświetliło jednocześnie. Stacjonarna wyrzutnia S-400 Triumf przemówiła. Rakieta „prawie powoli” wyleciała z tuby, oderwała się od ziemi, gwałtownie skręciła i pomknęła na północ. Potem druga.

Walczący pod Dąbrową mieli niezłe zdziwko, kiedy SAM typu 40N6 w co najmniej ekscentryczny sposób zygzakowała, opadła, wbiła się gdzieś w pole kilkaset metrów na północny wschód i tam zdetonowała. Nikt nie ucierpiał. Czyżby ktoś próbował w taki sposób odpowiedzieć na szturm lądowy?

Drugi pocisk został użyty zgodnie z przeznaczeniem... a raczej był taki zamiar. Rakieta mknęła nad Bałtyk, prosto w stronę UCASowego samolotu typu AWACS. Na szczęście w porę zareagowały aktywne i pasywne środki ochronne, neutralizując cholerstwo. Tym razem, bo szczęście lotników mogło się szybko wyczerpać. Najwyraźniej nieprzyjaciel wiedział o przeznaczeniu misji lotniczej UCAS Air Force... albo walił na oślep.

Dowództwo czym prędzej nakazało Rudemu i Kotewskiemu wesprzeć Kociębę. Artyleria waliła, pojazdy waliły, waliło też blisko stu specjalsów. Pod takim naporem obrona o klasie strefy żółtej nie mogła wytrzymać – nawet mimo zastosowania w ostatnim momencie chamskiej sztuczki ze stacjonarnym ciężkim miotaczem płomieni ukrytym w ziemiance (wyleciała w powietrze za sprawą czarów Kocięby). W nawałnicy trotylu, ołowiu, magii i napalmu komandosi wzięli szczyt. Nikomu z obrońców nie udało się przeżyć (acz próbowali salwować się ucieczką). Zdobyto nawet wyrzutnię S-400. Wciąż miała dwie rakiety i, o dziwo, była „autentyczna” (nie z czarciego pyłu).

Niedługo później wykorzystano ją jako miecz obosieczny. Haker z CIA spisał się na medal, łamiąc zabezpieczenia IFF i posyłając ostatnie dwa pociski prosto w myśliwce wracające z misji bombowych. Obydwa MiGi zostały zniszczone, piloci nie mieli szans na reakcję, byli poza tym zbyt zaskoczeni. Ostał się tylko Typhoon, który wrócił na elbląskie lotnisko. I on by oberwał, ale już nie było rakiet – wszystkie cztery tuby puste, brak zapasów na wzgórzu.

Najwolniej do akcji okołoelbląskich weszła grupa Wiadernego. Natknęła się też na najsłabszy opór – czyli zerowy. Dzięki magii druidycznej posuwali się szybko i pewnie, zabezpieczając kolejne rejony pozamiejskie między Gronowem a Łęczycką. Wszystko szło jak z płatka aż do momentu, kiedy dotarli do jednostki wojskowej na ulicy Dąbrowskiego. Wywiad dał dupy, bo w środku roiło się od Czekistów. Natężenie ognia wskazywałoby na poziom strefy czerwonej. Nie było widać pojazdów innych niż cywilne, o tyle dobrze. Na oko miał przeczucie, że ze wsparciem swojej drużyny moździerzowców mógłby wziąć to miejsce, więc kontynuował natarcie. Granaty dymne i zaklęcia druidów osłoniły podejście, granaty odłamkowe i wysiłki snajperów oraz erkaemistów przyszpiliły obrońców. Strzelcy wdarli się na teren jednostki, potem do budynków. Zaczęło się sprzątanie, które mogło trochę potrwać. Wróg ani myślał się poddawać czy uciekać. Nie był jednak sam. Od północy bili AKowcy.

Ostatnim aktem tej fazy była kontynuacja natarcia przez AKowców wzdłuż Łęczyckiej. CzK stawiła im opór, a potem cofała się w ramach strefy żółtej. Ale także i tutaj wystarczyło gęstie „sianie” artylerią i wsparcie specjalsów oraz magii, aby w miarę szybko i sprawnie wygonić frajerów aż po skrzyżowanie z ul. Rawską. Następnie część bojowników blokowała jednostkę wojskową, inni zaś próbowali bić w Osiedle Przy Młynie albo pomóc grupie Wiadernego na południu.

Wybiła godzina dwudziesta. Zapadł zmrok. Sprzymierzeni kontynuowali operację. Dowództwo wreszcie przekonało koenigsberskich najemników by kontynuowali marsz w stronę Elbląga. Pozostałe bataliony AK oraz „piechota morska” Kaprów zabezpieczały wsie i miasteczka na Żuławach i Warmii. Przyjęto formalną kapitulację jednostek WOP... i zaraz potem przyjęto ich akces do Armii Wyzwoleńczej i dołączono do operacji tyłowych. Trójmiejscy kontynuowali marsze na wschód od Wisły i północ od Redy, ścigając resztki lojalistów ogniem lekkiej artylerii. Nieprzyjacielska flotylla FAC została zneutralizowana. Przerobione barki transportowe Maersk wyładowały siły z RCT Elbląg 1 i 2 na obydwu brzegach Zatoki Elbląskiej, południowego „dzyndzla” Zalewu Wiślanego. Armia Wyzwoleńcza zbliżała się do Elbląga, mknąc przez rejony wysprzątane przez komandosów. AWACS, uwolniony od groźby „Growlera”, wziął się do roboty. Mgła wojny nad Elblągiem została z grubsza rozwiana.

Pierwsza faza zakończyła się sukcesem. Mimo bolesnego ukłucia ze strony nieprzyjacielskiego lotnictwa, osiągnięto więcej niż zamierzano na tym etapie. Ale efekt zaskoczenia się wypalił, blitzkrieg zakończył.

Czas było rozpocząć Bitwę pod Elblągiem... na poważnie.


03.10.2063, godz. 21:30.

Edward Wiaderny

Co miało się zesrać, to się zesrało – ze szczególnym uwzględnieniem Wiadernego i jego ludzi. Jakby cały efekt Murphy'ego rozlał się na jego odcinku niczym gnojowica, omijając inne odcinki. Przemówiła bowiem wraża artyleria, i to bardzo celnie. Dwoma-trzema salwami unicestwiła wsparcie – moździerzowców i druidów. Po takim gradobiciu mało było co zbierać. Resztę jego ludzi i kolegów z AK przyszpiliła w świeżo zdobytych koszarach, nie dając wyściubić nosa.

Dopiero paręnaście minut temu ogień wpierw zelżał, potem ustał. Artylerzyści obu stron pojedynkowali się, zsyłając sobie nawzajem na łby trotyl przeznaczony na szturmujących i broniących pospołu. Z jednej strony git, bo jebali po sobie, a nie po innych. Z drugiej strony chujowo, bo znikało wsparcie dla szturmu.

Plus był taki, że obawy oficerów nie urzeczywistniły się. Na Łęczyckiej i w „jego” koszarach zgromadziła się większa część żołnierzy Armii Krajowej z baonu „Bażant”. Nie był więc sam. Miał też z grubsza wolną rękę – mógł kontynuować pomysł przywalenia wg oryginalnego planu w JW na Łęczyckiej ze wsparciem AK, odbić na południe i powęszyć na Warszawskim Przedmieściu albo nawet splocie Elbląg Południe, albo odbić na północ i pomóc AKowcom wziąć Os. Przy Młynie.

Artur Kotewski

Zgodnie z pierwotnym zamysłem, po zabezpieczeniu leśnej strony Elbląga, Kocur zgarnął swojaków i zaczął sondować obronę przy osiedlach Metalowców i Stawnik, z południową częścią kompleksu szpitalnego włącznie. Szybko się okazało, że Szpital Wojewódzki to była jakaś cholerna twierdza. Dziesiątki, jak nie setki okien w dość wysokiej zabudowie, każde zabite dechami, blachami lub obsypane worami z piachem. I w każdym lufa, czasem nawet cięższa albo precyzyjniejsza, albo kilka. Każde wejście zabarykadowane i obsadzone. Według planów z Matrixa, południowe budynki były połączone z głównym za pomocą podziemnego tunelu, więc nie musieli wyściubiać nawet nosa. Stawnik był niewielki i otoczony zieleniną, z dość banalnym podejściem w postaci lasku i ogródków działkowych, ale same budynki były gęsto obsadzone swołoczą (choć nie tak bardzo, jak ten pieprzony szpital). Za to Metalowców było pełne na wpół zrujnowanych i pozarastanych, opuszczonych domów jednorodzinnych. Sprzątanie tego miejsca mogło zająć dłuższą chwilę, ale było też banalnie proste do infiltracji i idealnym terenem dla Leśnych i towarzyszących im specjalsów.

Mogli próbować szturmem wedrzeć się do pierwszego z dużych budynków szpitala a potem sprzątać, zrobić coś podobnego w Stawniku, albo pobawić się na Metalowców. Sami bądź po prośbie o wsparcie od AK czy kogo innego. Mogli też poczekać na główne natarcie AW na tym odcinku, które materializowało się na północnym wschodzie, w Drewniku, i na początkowy cel naturalnie obierało Truso. Była też kwestia najemników z Królewca, którzy lada moment mieli dojeżdżać do Dąbrowej. Być może dałoby radę ich wykorzystać by walić wzdłuż... Królewieckiej, nomen omen.

Jan Rudy

Bebok i jego kolega z CIA mieli masę roboty, prowadząc zwiad optoelektroniczny i kierując ogniem artyleryjskim. Przynajmniej do czasu, jak wraże kanony zaczęły przemawiać, zmuszając wolnościowych kanonierów do ratowania życia i ostrzału kontrbateryjnego. Po początkowych salwach na Dąbrowę sytuacja się jako tako uspokoiła – na razie. Mógł zostać i dalej operować dronami, mógł też dołączyć do jednej z grup frontowych (najbliżej była ekipa Kocura), odbić na północ lub południe. Wciąż miał też całą wywrotkę różnistych rakiet do wykorzystania samemu lub rozdysponowania po kolegach. Dostał też cynk, że jeden z batalionów piechoty zmotoryzowanej z Koenigsbergu miał wkrótce zawitać w Dąbrowej, drugi zaś jechał S22 i można go było przekierować na Dębicę/Łęczycką albo zasugerować rozdzielenie między te dwie drogi. Najwyraźniej dowództwu udało się zmusić większość królewieckich do aktywnego udziału w Bitwie o Elbląg.

Ryszard Kocięba

Początkowy, szybki sukces, jakim było zgarnięcie Góry Chrobrego przy minimalnych stratach własnych, równie szybko wyparował pod salwami nieprzyjacielskich dział. Zanim doszło do pojedynków artyleryjskich, to napierdalali we wzgórze i najbliższą okolicę tak mocno, że trzeba było spieprzać w podskokach. Pojazdy wycofały się w chaszcze, na przełaj (a i tak jeden z Hummerów nie zdążył i został zniszczony). Wszystko co mogło być na wzgórzu (w tym S-400) zostało zmiecione przez nawałnicę.

Od kilkunastu minut było już spokojniej. Góra Chrobrego była zakryta tumanem pyłu, co tylko pomagało w ukrywaniu się. Mimo to, od strony jednostki wojskowej przy ulicy Podchorążych oraz Kamiennego Kręgu (zwanego również Gęsią Górą lub potocznie „Bismarckiem”), pobliskiego kościoła i dużej willi grzał zaporowy ogień z kaemów. W dodatku ze strony koszar raz po raz biła także „na ślepo” jedna armata – „na ucho” moździerz 120mm. Próba ruchu wzdłuż ulicy Chrobrego równała się samobójstwu. Trzeba było odbić na północ w głąb Bażantarni i zmienić cel natarcia (albo stamtąd walić na budynki dawnych hospicjów i dalej na południe w stronę koszar albo na zachód, w głąb miasta), ewentualnie na południe w stronę pozycji AK na Łęczyckiej (lub uderzyć na „Bisa” od strony pół-leśnych zarośli, ew. na Os. Przy Młynie).

Zaskoczeniem był fakt, że ten Kamienny Krąg w pełni zabudowano. Zrobiono z niego cholerny bunkier. Grzało stamtąd co najmniej kilka pełno-maszynowych luf, w tym coś, co scouter (o dziwo, biorąc pod uwagę taki dystans) zidentyfikował jako RPK HMG. Z czarciego pyłu. Czyżby te skurwysyny wreszcie nauczyły się „wytwarzać” nowoczesną, „dzisiejszą” broń?

Zbigniew Kowalik

Zbychu przezornie odczekał swoje, zgłaszając prośbę o większe wsparcie. I dostał je, kiedy tylko nawałnica Armii Wyzwoleńczej zwaliła się na Modrzewinę. Po wstępnym przygotowaniu artyleryjskim, czołgi i piechota zmechanizowana ruszyły do boju, wspierane przez istny rój dronów. Po kwadransie obrona żółtej strefy załamała się, a Czekiści spieprzali do czerwonej, ścigani ołowiem. Rozpędzeni chojracy z RCT Elbląg 1 z impetem przyjebali we właściwą linię obrony. Batalion 13 skupił się na obydwu obiektach byłego 13 Pułku, kantem bijąc też po Meblach Wójcik. Czternasty baon osłonowo operował na odcinku Zawady (wspierany przez, nomen omen, Zawadę i jej ekipę). Batalion Szósty był po drugiej stronie Rzeki Elbląg i szturmował północne krańce Zawodzia. Na rzece były już łajby Kaprów, bijące z moździerzy, rakiet, działek i kaemów w nabrzeża. A Zbychu, wsparty przez dowództwo parą lekkich czołgów Stingray i bewupów Warrior, przywalił w dawny zakład meblarski, od strony oczyszczalni ścieków.



Wróg spodziewał się uderzenia. W powietrzu zaroiło się od szybko mknących pocisków. Ziemia niczyja między obydwoma kompleksami pokryła się wybuchami. W połowie drogi ponieśli pierwsze straty. Pierwsza, wysunięta para Stingray-Warrior zakończyła swoją jazdę w efektownych, śmiercionośnych wybuchach. Czołg oberwał w dach wieży – zniszczyła go rakieta ppk wystrzelona z dachu hali. Wóz oberwał z podobnego pocisku w podstawę wieży, która wręcz wyleciała w powietrze od wtórnej detonacji zgromadzonej amunicji. Zaraz potem zlokalizowano i zneutralizowano obydwa gniazda z wyrzutniami, a niecałe dwie minuty później napastnicy wdarli się na teren zakładu, uprzednio gęsto go zasypując kulami i pyłem z uderzeń pocisków typu High Explosive. Kowalik i jego ludzie za pomocą materiałów wybuchowych wywalili pokaźną dziurę w ścianie, sypnęli do środka flashbangami, a potem ruszyli do szturmu.

Wnętrze było przestronne, ale zastawione mnóstwem rzeczy. Skrzynie, pudła, wielkogabarytowe części zamienne czy poskładane maszyny. Na pierwszy rzut oka nie widać było żadnej aktywnej „linii produkcyjnej” czy wielkiej machiny. Były tylko dźwigi i wózki widłowe. Magazyn.

Pozajmowali osłony. Mrowie Czekistów pruło do nich z każdej strony, z góry też (byli na galeryjkach i dźwigarach). Chaos był potęgowany przez nawalanie ze sprzymierzonych armat i kolejne penetracje ze strony przyjaciół. Huki karabinów i dudnienia detonacji były potęgowane echem wielkiej sali i zagłuszały wszystko aż do bólu.

Zachodnia brama razem z framugą została wyważona z impetem. Do środka wpadł Patton, gęsto prując z pokładowego kaemu. Wymierzył i odpalił z armaty w jeden z dźwigów, o mały włos nie ogłuszając walczących, po czym się wycofał, wpuszczając szturmujących AWowców. Ale to nie był jeszcze koniec.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 17-09-2019 o 20:13.
Micas jest offline