Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:41   #383
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Nie próbuj tego osiągnąć… - mruknął Kirill, przymykając oczy. - Spróbowałem nurkowania oceanicznego bez butli z tlenem. I takie są tego skutki - westchnął. - Jestem zdrowy, ale… sparaliżowany. Moje ciało musi zwalczyć to, co z nim zrobiłem… Zatrułem się mocą Megreza - powiedział.
Każde słowo i zdanie przychodziło mu z trudem. Alice widziała, jak bardzo musiał się koncentrować, żeby wypowiadane przez niego słowa były zrozumiałe i logiczne.
Alice skrzyżowała ręce i potarła ramię…
- Widziałam co zdołałeś zrobić… To było niesamowite… Ale strasznie się wyczerpałeś… Posłuchaj Kirillu, detektywi poprosili nas o pomoc, bo ich towarzysze wpadli w jakieś kłopoty i zniknęli. Zgodziłam się i poszukamy ich, jednak martwię się twoim stanem. Zostawię więc przy tobie kogoś, by się tobą zajął, ale twoje ciało nie jadło i nie piło już pół dnia… Czy to ci nie zaszkodzi? Czy powinnam zabrać cię do szpitala? - zapytała. Przechyliła się i przyjrzała mu.
- Kiedyś wytrzymałem pięć dni postu bez jedzenia - powiedział Kirill. - Ale piłem wodę. Myślę, że powinniście dać mi może jeszcze dobę i dopiero wtedy zawieźć do szpitala. A najlepiej, gdybyście w hotelu założyli mi kroplówkę - dodał. - Pewnie założenie cewnika byłoby prośbą o zbyt wiele, ale pampersy można dostać w aptekach. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotów… - zawiesił głos. Mówił już coraz sprawniej. - Wiem, że nie przylecieliście do Błękitnej Laguny po to, żeby się mną opiekować. Najwyraźniej ugryzłem więcej, niż byłem w stanie przełknąć… - westchnął.
Alice zastanawiała się nad jego słowami.
- W takim razie wiem już kogo z tobą zostawię… Nie szkodzi Kirillu. Musisz pozbierać się. Nie zapadnij mi tu tylko w wielo tygodniową śpiączkę - poprosiła i uśmiechnęła się do niego lekko.
Kaverin nie uśmiechnął się w odpowiedzi. Jego mimika pozostawała bez wyrazu, kiedy spoglądał na Alice.
- Nie martw się, postaram się wszystkim zająć tak, by nikomu nic się nie stało - obiecała. Pogłaskała go po głowie, jakby w formie opiekuńczego gestu i pożegnania. Chciała teraz udać się po prostu spać. Potrzebowała zebrać siły na następny dzień.

***

Alice rozejrzała się. Siedziała w samochodzie.
- Nie martw się, dasz sobie ze wszystkim radę… Jak zawsze… Może zgłosisz się do wyborów? - zaproponowała jej Amelia. Siedziała za kierownicą. Miała na sobie piękną, zieloną sukienkę w niebieskie kwiaty. Alice była młodsza. Mogła mieć… siedemnaście? Osiemnaście lat? Rozejrzała się. Było ciepło, mimo, że słońce zdawało się wschodzić gdzieś na horyzoncie. Było wcześnie. Zegar w radiu wskazywał siódmą czterdzieści pięć. Jej mama zatrzymała auto. Były przed szkołą. Parking pełen był uczniów, którzy szli spokojnie, by dostać się na zajęcia. Było jeszcze piętnaście minut, oddawali się więc przyjemności rozmów i ostatnim minutom wolności, przed kilkugodzinnym skazaniem na mniej, lub bardziej nudne zajęcia.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł mamo… Wiesz, że nie jestem… No wiesz… Wolę nie wyróżniać się z tłumu aż tak… - powiedziała tylko i westchnęła. Miała długie, rude włosy, to już na wstępie skazywało ją na uwagę. Miała też piękny głos, więc za poleceniem mamy, zapisała się do chóru. Teraz jej mama wymyśliła, by została przewodniczącą klasy… To nie było w jej stylu.
- Miłego dnia kochanie. Kocham cię - powiedziała Amelia i pogłaskała córkę po ramieniu. Alice miała na sobie białą, lnianą koszulę wiązaną pod obojczykiem, oraz ładną, beżową spódnicę do kolana. Pasujące do tego rzymianki i torbę na ramię. Jej włosy były dziś zebrane w warkocz.
Wysiadła z auta na parkingu i poprawiła torbę na ramieniu. Ruszyła w stronę wejścia do szkoły. Obejrzała się i pomachała mamie nieśmiało, po czym ruszyła w stronę wejścia, uważając, by nie wpaść na żadnego z pozostałych, idących w tym samym kierunku studentów.
Przed wejściem do szkoły wyjęła torbę, by sprawdzić co miała dziś pierwsze w planie.
Okazało się, że ten dzień rozpocznie się od języka angielskiego. Ludzie tłoczyli się przed wejściem do środka. Drzwi były tylko jedne, natomiast uczniów co najmniej kilkadziesiąt. To była bardzo duża szkoła i z świetnym, wysokim budżetem. Sam basen swoim rozmiarem przypominał te olimpijskie. Czekając, Alice wyciągnęła z torby cukierka. Zjadła go. Wsunęła papierek z powrotem do torby, jako że w pobliżu nie było kosza. Jednak coś odwróciło jej uwagę i nie trafiła. Śmieć dotknął kostki brukowej. Harper nawet nie była tego świadoma, lecz okazało się to mieć ogromne konsekwencje.
Jej przeciwnik uderzył ją z całej siły w policzek. Alice zrobiła trzy kroki do tyłu i widowiskowo upadła. Rozległ się szmer wśród uczniów. Wszyscy przystanęli i odwrócili wzrok w jej kierunku.
- Nikt nie będzie śmiecić w mojej szkole! - krzyknęła młoda, piękna kobieta. Miała na sobie szary strój pracownika. - Zrozumiano?! Zero szacunku - warknęła i splunęła na Alice. Na szczęście nie trafiła. To jednak niczego nie zmieniało, zaszokowana rudowłosa siedziała na ziemi i nie docierało do niej co się stało. Policzek ją piekł i przykładała do niego dłoń.
Szmery zrobiły się coraz głośniejsze. Zwłaszcza, kiedy kobieta odeszła.
- Hehe, dobrze jej tak - powiedziała jedna z uczennic, spoglądając z góry na Alice. Mówiła w obcym, na pewno nie amerykańskim akcencie.
Wkrótce jednak uwaga ludzi rozproszyła się, kiedy scena dobiegła końca. Tuż nad Harper stanęła młoda, śliczna dziewczyna z dwoma kucykami blond. Miała ciemne, czarne dżinsy i czerwone, wypolerowane martensy. Czarna koszulka ukazywała Kurta Cobaina pijącego wybielacz. Strój dopełniała lekka kurteczka w kolorze zgniłej zieleni.
- Wszystko w porządku? - zapytała, wyciągając rękę w stronę leżącej na ziemi Alice.
Harper czuła się zawstydzona. Zalała się czerwienią, ale przyjęła dłoń dziewczyny. Zamrugała i kiwnęła trochę niepewnie głową.
- Ttak… - powiedziała lekko niepewnie. Rozejrzała się. Gdzie naśmieciła? Przecież nigdy nie śmieciła, ani nie łobuzowała… Nawet nie biegała po korytarzach… Ani razu nie była na wagarach… W oczach stanęły jej łzy, ale zamrugała kilka razy szybko i przeszły. Policzek nadal bolał, bo kobieta jednak uderzyła ją z ogromną siłą, by aż upadła.
- Dzięki - powiedziała cicho.
Ta pomogła jej wstać.
- Jestem Jennifer - przedstawiła się. - Jennifer de Trafford. Tak, z tych de Traffordów.
Oczywiście, że Alice znała to nazwisko. De Traffordowie byli najbogatszą rodziną w mieście. Dorobili się fortuny na transporcie oraz materiałach wybuchowych.
- Jestem kapitanem dziewczęcej drużyny siatkówki - dodała. - Choć większość uczniów kojarzy mnie jako córkę nauczyciela - westchnęła. - Przejebane.
Jennifer bez wątpienia wydawała się jedną z tych dziewczyn, które bardzo dużo przeklinają.
- Wiesz, kto cię napadł? Ja wiem, bo mój ojciec tu pracuje i powiedział mi, kogo lepiej unikać… - zawiesiła głos.
Pokręciła głową.
- Jakaś kobieta… Bo śmiecę… Ja nie śmiecę… - powiedziała z lekkim żalem.
- Jestem Alice Harper - przedstawiła się. Wyjęła z torebki lusterko, sprawdziła, czy czasem nie pękło, po czym przejrzała się, chcąc ocenić, czy z jej policzkiem było wszystko ok. Był mocno zaczerwieniony.
- Chyba właśnie będę miała lekcję z twoim tatą… - zauważyła. Ponownie wyjęła zeszyt ze swoim planem.
- Cudownie - Jennifer mruknęła z przekąsem. - Ja też. Usiądę gdzieś w kącie, aby mnie nie zauważył - westchnęła. - Ta kobieta to były dyrektor szkoły - powiedziała znacząco. - Jednak kuratorium dowiedziała się o tym, że przekazywała informacje o Stanach Zjednoczonych Rosjanom. I straciła stanowisko. Przejęła posadę woźnego… - mruknęła. - Teraz wszyscy jej się boją, bo jest naprawdę szalona i zgorzkniała.
Alice spostrzegła, że kobieta, o której mówiła Jennifer, stała teraz przy ścianie z uczniem. Trzymała go mocno za głowę i waliła nią o ścianę raz za razem.
- Czy to plaża?! - jej wrzaski były głośne. - W krótkich spodenkach przychodzi się na plażę, nie do szkoły! - wydzierała się, zostawiając krwawe ślady na ścianie.
- Alicia van den Allen - mruknęła Jennifer ponuro.
Alice potrząsnęła głową w szoku.
- Ona zaraz zrobi poważną krzywdę temu uczniowi, czy ktoś nie powinien wezwać policji? Tak nie można - powiedziała Alice i wyciągnęła telefon…
- Czy gdybyś była w policji i zadzwonił do ciebie uczeń, opowiadający o tym, co tu się dzieje… czy uwierzyłabyś? - mruknęła pod nosem Jennifer.
Alicia zostawiła ucznia i poszła szukać następnej ofiary.

W tym czasie rozległ się dzwonek, sygnalizujący rozpoczęcie lekcji.
- Rany, nie dotarłam do swojej szafki - zmartwiła się Alice.
- Fajnie, że będziemy razem na zajęciach. Miło było cię poznać… - powiedziała i zaczęła spieszyć się, by wedrzeć do korytarza. Potrzebowała znaleźć swoją szafkę i wyciągnąć książkę do angielskiego, a następnie udać się do sali i bardzo przeprosić nauczyciela, za to spóźnienie… Ten dzień zapowiadał się strasznie…
- No… ja pójdę najpierw zapalić. Nauczyciel nie wezwie mojego ojca za karę nawet gdyby bardzo chciał - Jennifer uśmiechnęła się lekko i ruszyła w swoim kierunku.
Alice natomiast pospieszyłą do szafki i ją otworzyła. Wyjęła odpowiedni podręcznik, po czym zatrzasnęła ją. Drgnęła, kiedy ujrzała tę samą dziewczynę z obcym akcentem, którą widziała przed szkołą. Teraz miała na sobie strój cheerleaderki.
- Jesteś nowa w tej szkole - powiedziała. - Więc pewnie nie wiesz, ale każda dziewczyna, która chce uczęszczać tutaj i mieć życie, musi mi płacić haracz - powiedziała i wyciągnęłą dłoń. - Oddawaj wszystko, co masz.
Rudowłosa spojrzała na dłoń dziewczyny i zmarszczyła brwi.
- To nie w porządku. Nie będę ci płacić… Poza tym… Nie mam ze sobą żadnych pieniędzy - powiedziała i przygryzła wargę. Mama robiła jej kanapki do szkoły. Była nadopiekuńcza.
- Zdaje się, że nie zostałaś dzisiaj jeszcze dość obita! - wrzasnęła cheerleaderka i zamachnęła się.
Alice dostała w drugi policzek. Poleciała na szafki tak, że aż zobaczyła wszystkie gwiazdy. Przewróciła się i spojrzała od dołu na piękną dziewczynę z obcym akcentem.
- Nikt tak się do mnie nie zwraca! - krzyknęła.
Na korytarzu pojawił się przystojny chłopak, który miał na sobie strój cheerleadera.
- Tuonetar, zostaw tę pokrakę i chodźmy na trening - jęknął.
Z oczu dziewczyny wyskakiwały gniewne błyskawice.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam - warknęła i obróciła się na pięcie, zarzucając kucykiem z podkręconym lokówką końcem. Następnie odeszła.
Alice kręciło się w głowie. Wypuściła książkę, zeszyt i torebkę podczas tego kolejnego ataku. Została uderzona więcej razy w ciągu piętnastu minut tego poranka niż na przestrzeni kilku lat.
- Pięknie… Pięknie Harper… - powiedziała ponuro do siebie.
- Na pewno będzie dobrze, to dobra szkoła… Tak mi powiedziała - mruknęła do siebie i ruszyła, by pozbierać swoje porozrzucane pod szafkami rzeczy. Teraz oba policzki ją piekły. Miała jednak nadzieję, że za chwilę to uczucie minie. Spieszyła się. Była spóźniona już kilka minut, a przecież to była jej pierwsza lekcja w nowej szkole. To wyglądało fatalnie. Zaczynała lekko panikować.

Słyszała już z korytarza donośny, piękny głos nauczyciela. Jego nienaganną dykcję oraz uroczy, angielski akcent.

Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna!
Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem!
Wnijdź, cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę,
Która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś
Od niej piękniejsza.


Na te słowa Alice weszła do klasy.
Oczy wszystkich już kolejny raz powędrowały w jej stronę. Harper natomiast spojrzała na nauczyciela. Poczuła, jak jej serce zaczęło walić i to nie tylko z powodu nerwów oraz dwukrotnej napaści. Ojciec Jennifer był pięknym mężczyzną, bardzo eleganckim i nie spodziewała się takiego widoku. Choć powinna, biorąc pod uwagę to, jak śliczna była jego córka.
- Mamy spóźnialską - rzucił de Trafford, przerywając odczytywanie fragmenty z Romea i Julii.
Przeniósł spojrzenie na Alice. Drgnął, otwierając szerzej oczy na jej naturalne piękno. Wnet jednak zapanował nad sobą i przyjął z powrotem surową maskę nauczyciela.
Alice spojrzała w dół, sama oszołomiona wyglądem swojego nowego nauczyciela od języka angielskiego. Zamrugała i przełknęła ślinę, biorąc wdech.
- Najmocniej przepraszam za spóźnienie… To się więcej nie powtórzy… To mój pierwszy dzień… - nerwowo złapała końcówkę warkocza, który spływał jej po ramieniu na przód. Pragnęła zapaść się pod ziemię i dokładnie to wyrażała cała jej niepewna i stłamszona postawa. Była ładna, była niepewna i na pewno potwornie zagubiona… Co więcej, było jej szczerze przykro, że przerwała mu odczytywanie tego fragmentu. Akcent pana de Trafforda, jak sobie przypomniała, był niezwykle niesamowity.
- Usiądź proszę - rzekł pan Terrence.
I Alice właśnie to uczyniła. Kiedy to zrobiła, nauczyciel kontynuował odczytywanie fragmentu swoim pięknym głosem. Dlatego Harper aż chciała syknąć, kiedy w jej stronę nachyliła się uczennica siedząca w pobliskiej ławce. Była ekstremalnie brzydką blondynką z dzikim zezem i brzydkim, czosnkowym oddechem. Miała opinię wariatki i znano ją w całym mieście. A także w klubach ze striptizem, w których chciała pracować, jednak wielokrotnie odmawiano jej posady ze względu na jej absolutną brzydotę. Zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną.
- Nawet nie myśl o nim - zarechotała. Alice odsunęła się, czując zgniły czosnek. - Co prawda ma żonę, to jest panią Esmeraldę ze szkolnego sklepiku ze słodyczami. I choć wszystkie dziewczyny w całej szkole spoglądają w jego kierunku, to plotka głosi, że on woli chłopców. A najbardziej swojego przyjaciela, nauczyciela muzyki… - zachichotała obrzydliwie.
- Imogen, czy chcesz się z nami czymś podzielić? - pan de Trafford przerwał odczytywanie fragmentu i spojrzał na paskudną uczennicę z naturalną wyższością.
Alice spostrzegła kątem oka, że na spódnicy Cobham pojawiła się mokra plama moczu. Albo ze strachu, albo z podniecenia.
Harper odwróciła głowę, nic nie odpowiadając do dziewczyny. Pech nie chciał się dziś od niej odczepić… Obawiała się, że przez tę zwariowaną dziewczynę wpakuje się w jakieś tarapaty i nauczyciel angielskiego zrobi się na nią cięty. Nigdy nikomu nie podpadła na lekcji i była dobrym uczniem. Nie chciała zmieniać tego statusu. Wlepiła nos w swoje wydanie Romea i Julii i udawała, że jest na nim niezwykle bardzo skupiona.
Wtem jednak poczuła, że od odniesionych obrażeń i zapachu Imogen zaczęło jej się kręcić w głowie. Osunęła się na blat stolika i straciła przytomność na trzy sekundy. W tym czasie pan de Trafford zaczął się obawiać o stan zdrowia nowej uczennicy. Podszedł bliżej i delikatnie ścisnął jej ramię.
- Słyszysz mnie?
Alice słyszała.
- Proszę, złap się mnie. Pójdziemy razem do gabinetu szkolnych pielęgniarzy - powiedział. - Zaprowadzę cię osobiście… - mruknął tak, jak gdyby nie ufał żadnemu z tutejszych uczniów. I nie chciał nikomu powierzyć tego zadania.
- Panie Terrensie - Imogen podskoczyła na krześle. Była niezadowolona z tego, że cała uwaga mężczyzny była skoncentrowana na nowej, pięknej dziewczynie. - Chce pan dotknąć moich piersi?? Niech pan dotknie moich piersi!! - powiedziała i zaczęła się rozbierać.
- Muszę czym prędzej zaprowadzić cię, proszę wstawaj - pan de Trafford lekko pobladł.
Alice gotowa była zaprzeczać, ale słowa Imogen oszołomiły ją na tyle, że po prostu wstała, przykładając dłoń do skroni. Była oszołomiona. Nie zrozumiała jeszcze co się stało i rzeczywiście kręciło jej się w głowie.
- Przepraszam, nie chciałam robić problemów… Bardzo przepraszam - powiedziała cicho. Spojrzała na swoje rzeczy, zgarnęła je do torby. Nie chciała jej zostawiać w tej sali.
Harper nawet nie wiedziała kiedy znalazła się na korytarzu wsparta o pana Terrence’a. Czuła wyraźnie zapach jego perfumy Bleu de Chanel. Wypierał z nozdrzy obrzydliwy odór Cobham.
- Już w porządku, moje dziecko. Zaraz będziemy na miejscu… - rzekł.
Posadził ją na ławce tuż przed gabinetem pielęgniarzy. Już miał odejść, kiedy Alice zaczęła się osuwać na bok. Doskoczył i złapał ją. Znalazł się tak blisko niej… przymknął oczy, obejmując młodą dziewczynę. Jego wargi musnęły przez krótki moment jej warg…
Ta chwila trwała zarazem ułamek sekundy, jak i wieczność.
Ale się skończyła.
- Przepraszam, to się nie godzi! - pan de Trafford odsunął się momentalnie i spłonął rumieńcem.
 
Ombrose jest offline