Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2019, 19:39   #381
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Wszyscy milczeli i słuchali jej bardzo uważnie.
- Nie jesteśmy byle kim. Sama jestem Koordynatorem w Oddziale w Rio - powiedziała Brice. - Dlatego chciałabym wszystko wiedzieć dokładnie i rozumieć. Na przykład… czego takiego oczekiwano by od nas, gdybyśmy byli sprzymierzeni z panem Kaverinem. Co takiego Gwardia ma robić? Musiałabym mieć również wszelką pewność, że podczas moich… naszych działań… żaden z detektywów nie zostanie zabity. Ani nawet zraniony. Ma to dla mnie ogromne znaczenie - powiedziała.
- Na te pytania na pewno odpowie wam z przyjemnością pan Kaverin, choć jestem pewna, że weźmie sobie za punkt honoru niedoprowadzanie do niczyjej śmierci… Szanuję jego wolę, dlatego na przykład Laguna nie została i nie zostanie skonsumowana - wyjaśniła Harper.
- Na pewno dużym testamentem waszej zaradności będzie to, w jaki sposób załatwicie sprawę Czarnych Zamków - powiedział Silvestro. - Chciałbym mieć pewność, że drużyna do której dołączam, jest kompetentna.
- Dlatego właśnie, poza prostą, w pełni ludzką chęcią pomocy osobom w potrzebie, wybieramy się z wami do tych Zamków. Byście mogli zdecydować, czy to jak działamy wam odpowiada, czy może nie. Postaramy się uratować waszych przyjaciół w potrzasku. I nie ma ale… Nie robimy tego, pod warunkiem. Nie użyję słów ‘pomożemy, ale musicie do nas dołączyć’. Szanuję was i nawet jeśli nam podziękujecie, pomożemy jeśli zdołamy - powiedziała spoglądając na Silvestro. Jej oczy na krótki moment stały się złote, kiedy sięgnęła do energii Łowcy by w zaciemnionym aucie lepiej przyjrzeć się twarzom wszystkich pasażerów.
Ten przebłysk mocy nie zrobił na nikim wrażenia. Rozmawiała ze starymi wyjadaczami. Alice widziała w ciągu ostatnich miesięcy wiele, ale oni poświęcili lata na badanie zjawisk paranormalnych. Świecące oczy nie były dla nich niczym nadzwyczajnym. Fanny pokiwała głową.
- Potrzebuję czasu, żeby wszystko przemyśleć - westchnęła.
- A gdzie znajdowalibyśmy się na stałe? - zapytał Silvestro. - Musielibyśmy przeprowadzić się z naszych miejsc zamieszkania? - spojrzał na Alice. - Bo wszyscy mieszkamy dosłownie w najróżniejszych miejscach Ziemi. Ja w Ravennie, Fanny w Rio, Brandon w Portland, Christoph w Tokyo… Gdzie musielibyśmy zamieszkać? Bo musielibyśmy opuścić nasze domy. Nie bylibyśmy w nich bezpieczni… IBPI wzięłoby nas na cel na sto procent… - zawiesił głos.
- Jak mniemam, biorąc pod uwagę, że mielibyście towarzyszyć Kirillowi… Obstawiam małą, dość jednokierunkową wycieczkę do okolic Moskwy, ale gdzie dokładnie, to już wola Kaverina, na pewno wymysliłby dla was doskonale bezpieczne miejsce. W końcu od lat jakimś cudem był w stanie unikać oka IBPI… A także Konsumentów - zauważyła Harper.
Baird pokiwał głową.
- Cieszę się, że to obgadaliśmy. Na pewno będziemy musieli porozmawiać jeszcze z samym Kaverinem, aby upewnić się, czy on również widzi wszystko dokładnie tak samo - powiedział. - Najpierw jednak będę oczekiwał na to, jak rozegra się sprawa Czarnych Zamków - powiedział.
- A gdybyśmy się zgodzili zostać członkami Gwardii, to jaki związek mielibyśmy z Konsumentami? - zapytał Christoph. - Czy bylibyśmy technicznie Konsumentami? Posiadalibyśmy wasze moce? Konsumowania? Czy odpowiadalibyśmy przed tobą lub Dahlem? Czy tylko przed Kaverinem?
- Konsumenci to inna para kaloszy. Posiadanie zdolności takich jak te daje wiele przyjemnych atutów, jak na przykład, ciągłą możliwość rozwoju, stąd potrzeba no cóż… Stałego konsumowania fluxu i spór między IBPI i Konsumentami o przedmioty i miejsca z wysokim PWF, ale jak pewnie zauważyliście, ostatnio takich zderzeń jest niewiele, z tego tytułu, że pilnuję, aby nie posyłać Konsumentów tam, gdzie potencjalnie mogliby znajdować się już detektywi… No i nie jesteśmy już krok za wami z wiedzą w jakich partiach świata, czego szukać - wzruszyła ramionami.
- Odpowiadalibyście przed Kaverinem, ale jako jego towarzysze, a nie pracownicy szefa. Ja również będę kontaktować się z Gwardią, jako drugi założyciel, ale tylko ja. Nie mieszam w to Joakima… To sprawa moja i Kirilla, choć rzecz jasna będzie świadomy przedsięwzięcia, to nie będziemy na nie wpływać, jako Kościół. Najważniejsze jest to, że będzie nam zależało na wspólnym celu, czyli zebraniu reszty Gwiazd i ochronie Ziemi - podsumowała.
- No właśnie, bo ja jeszcze nie do końca łapię, czego dokładnie od nas chcecie - powiedział Silvestro. - Mamy wychodzić w teren, szukać innych Gwiazd i…? I ochraniać Ziemię? Co dokładnie się pod tym kryje? Czy będziemy wysyłani w misję na terenie całego świata? Czy będziemy gdzieś w jakimś biurze zajmować się… no nie wiem, powiedzmy, że finansami? Gwardia… czy to znaczy, że mam uzbroić się w pałkę i paralizator i chodzić za Kaverinem krok w krok?
- Tak, to jedna sprawa. Zakres naszych obowiązków. A druga to… co miałaś na myśli, że nie jesteście już krok za nami z wiedzą, w jakich partiach świata czego szukać? - zapytała Fanny.
Alice uśmiechnęła się zuchwale.
- Co do zadań, jakie będziecie mieć, to pytania zdecydowanie do Kaverina. Ja co najwyżej mogłabym wam zaproponować uczestniczenie w niektórych przedsięwzięciach Konsumentów, ale nie będę was do tego namawiać. To raczej on wam powie na czym polegałyby zadania Gwardii… A co do szukania… Cóż, do zeszłego roku Kościół musiał polegać na wykradzionej wiedzy apropo silnych wyładowań Fluxu od IBPI. W tej chwili już nie potrzebujemy do tego waszego Oculusu. Mamy coś bardziej dokładnego, ale pozwolisz, że nie będę odsłaniać przed wami od razu wszystkich kart - powiedziała i zerknęła na swoich konsumentów.
- Proponuję udać się na lotnisko. Musimy zabukować lot - zarządziła.
- Jest już jakaś pierwsza w nocy - mruknął Baird. - Może przenocujmy i załatwmy to z samego rana? - zaproponował. - Wiem, że Konsumenci są przyzwyczajeni do codziennych całonocnych imprez, ale ja mam już na to za mało siły…
- A podobno nie jesteś taki stary… - Silvestro uśmiechnął się półgębkiem.
Baird przewrócił oczami.
- Myślisz, że moglibyśmy przez internet zabukować te loty? - zapytała Abigail, kierując wzrok ku Alice.
- Myślę, że jak najbardziej… W takim razie zahaczmy o stację po mapy i pinezki, a potem jedziemy do naszego apartamentu. Jest dość miejsca dla tylu osób ile mamy… Obstawiałam nawet więcej, więc mamy wygodę - rzuciła.
- Ciekawe czy Kirill już się zbudził - powiedziała na koniec bardziej do siebie, niż do kogoś innego.
- Czyli nie wrócimy na noc do Błękitnej Laguny…? - zapytała Brice.
- Ale możemy wrócić, jeśli chcemy, prawda? - Christoph zmarszczył brwi.
- Osobiście wolałbym wrócić do swojego pokoju - powiedział Brandon. - Z tak prozaicznego powodu, że noszę soczewki kontaktowe i mam tam do nich opakowanie oraz płyn.
- Nie mówiąc o ładowarkach… - Fanny zawiesiła głos.
- Nie możemy gwarantować, że okłamiemy IBPI, jeśli ktoś z nami się skontaktuje - powiedział Baird. - Jednak przynajmniej ja sam nie nawiążę kontaktu z naszymi podwładnymi.
- Myślę, że możemy się wstrzymać na czas rozwiązania sprawy Czarnych Zamków - powiedziała Fanny, a Christoph i Silvestro pokiwali głowami.
- Hotel w którym mamy apartament jest jakieś dwadzieścia minut stąd… Droga do Laguny to… No cóż… Praktycznie godzina, a potem godzina z powrotem… Druga sprawa, skąd mam mieć pewność, że jeśli przyjechalibyśmy po was jutro, nie władowałby nam się na kark wesoły komitet powitalny? Nawet nie z tytułu, że któreś z was to zgłosiło, wystarczy, że ta przemiła pani z recepcji wrzuciła filmik do internetu, a ten w ciągu najbliższych paru godzin zainteresuje kogoś z IBPI i na rano przyślą tu oddział na dochodzenie… Po pierwsze nic nie zyskamy, po drugie wpadniemy w tarapaty, po trzecie stracimy szansę zawarcia współpracy… - Alice westchnęła.
- Jeśli jednak nalegacie, odwieziemy was do Laguny… - dodała na koniec, uprzejmie.
- Musicie nam zaufać, jeżeli chcecie, żebyśmy byli dla was kiedykolwiek przydatni - powiedziała Fanny. - Jednak przekonała mnie pani z tym filmikiem. Rzeczywiście nie wiadomo, jaka będzie reakcja IBPI. Nie sądzę jednak, żeby rzeczywiście wrzuciła go do internetu. Jesteśmy dla niej wszyscy przypadkowymi ludźmi i na nagraniu jedynie stoimy na parkingu. Jakby to miała zatytułować? - Brice zawiesiła głos. - Mimo to IBPI swoimi sposobami może już o wszystkim wiedzieć.
Na moment zamilkła. Wszyscy pomyśleli o chorowitym młodzieńcu, który został w hotelu.
- Chodzi o coś innego - powiedział Christoph. - My rzeczywiście potrzebujemy Laguny. To cud, że od dwóch, czy tam trzech godzin jeszcze nie wymiotowałem. Tu nie chodzi o to, że to miejsce jest takim zwyczajnym sanatorium, które raczej tylko odpręża. Ono rzeczywiście pomaga. Znaleźliśmy się w Lagunie nie bez powodu.
- A co z tymi, którzy wypieprzyli aż na drugi koniec Islandii? Oni byli w stanie wytrzymać bez kuracji? - zapytała Jennifer.
Rozległa się chwila ciszy.
- Oni najwyraźniej tak, skoro pojechali. A my najwyraźniej nie, skoro zostaliśmy - powiedziała Fanny. - To sytuacja patowa.
Harper zastanawiała się. Zamknęła oczy i zaczęła przyglądać się osobom w pojeździe. Dubhe dawała jej możliwość wyśledzenia i wytropienia energii Flux. Zdolności Łowcy na swój sposób sprawiły, że jej umiejętności stały się nieco nadludzkie… Czy będąc w stanie wstępnej medytacji mogłaby wyczuwać również energię w innych osobach? Czy mogła ją ocenić, gdy były tak blisko niej? Nigdy tego nie robiła, ale to brzmiało sensownie zwłaszcza biorąc pod uwagę jej rozwój mocy. To miałoby sens… Chciała więc spróbować wyczuć ich energię i czy faktycznie im zagrażała.
Alice czuła się nieco zmęczona po wizycie w Błękitnej Lagunie. Była też późna godzina, przynajmniej stosunkowo. Na dodatek chciała spróbować spontanicznie uczynić coś, czego nigdy wcześniej nie robiła.
Oczywiście poszło jej idealnie i bez najmniejszego wysiłku. Nie była w stanie określić dokładnych liczbowych wartości, jednak Chrisoph i Sylvestro rzeczywiście znajdowali się na granicy krytycznego podwyższenia PWF pierwszego stopnia. Fanny i Brandon natomiast opadli już na poziom Parapersonum IV stopnia, jednak obydwoje znajdowali się wcześniej na wyższym poziomie. Może znajdowali się na lagunie dłużej niż Christoph i Silvestro. Albo ich PWF od początku nie był aż tak bardzo podwyższony. Alice pamiętała z materiałów IBPI, że obydwoje mężczyźni mogą doświadczać częstych omdleń, wymiotów, nudności, omamów, niezborności psychicznych i ruchowych. Przebywanie wśród paranormalności koniec końców nie było zdrowe dla normalnych ludzi. Chyba że ci kompletnie porzucą zwyczajność i sami staną się Paranormalium. Właśnie dlatego Konsumenci nie napotykali takich problemów. Według klasyfikacji IBPI bardziej przypominali wróżki, wilkołaki i wampirów, niż ludzi.
Alice widziała podwyższone PWF w ludziach jako przebłyski złotej energii. Nawet całkiem podobnej barwą do tej charakterystycznej dla Dubhe. Christoph i Silvestro przepełnieni byli taką siatką elektryczności, która podchodziła pod nieprzyjemny, pomarańczowy kolor. Fanny i Brandon posiadali dużo spokojniejszą i bardziej usystematyzowaną. Nie tak chaotyczną.
Alice wyciągnęła rękę, chcąc pochwycić nadmiar energii najbliżej znajdującej się osoby. Chciała sprawdzić, czy była w stanie ją oczyścić i im pomóc, zamiast marnować taką energię na Lagunę, mogła ją uszczknąć dla Dubhe. Nie chciała odbierać im wszystkiego, tylko to co wykraczało poza normę.
Christoph wstał.
- Co ty robisz…? - prawie wykrzyknął. - Przestań…! Cofnij się.
Nastrój w busie zmienił się. Nawet Baird wydawał się gotowy do walki, choć był im najbardziej przychylny. Rzeczywiście, Alice wyglądała tak, jak gdyby spontanicznie próbowała skonsumować detektywów, co w sumie nie było aż tak dalekie od prawdy. Bez słowa wyjaśnienia było to bardzo kiepskim ruchem.
- Nie stresuj się. Zamierzałam jedynie pomóc ci. Twój stan rzeczywiście jest na poziomie zagrażającym zdrowiu. Ty i Silvestro potrzebujecie odrobiny pomocy i poczujecie się lepiej. Nie mogę konsumować ludzi. Mogę natomiast spróbować zabrać to, co wam szkodzi… Wybaczcie, że was zaskoczyłam, odczytywałam wasz poziom PWF i po prostu od razu chciałam wam pomóc - wyjaśniła spokojnie, by nie wyjść ze stanu uspokojenia. Znajdowała się teraz w zupełnie innym stanie świadomości, do tej pory nigdy nie korzystała w ten sposób ze swoich zdolności. Gdzieś jednak w tyle swego umysłu czuła, że to co robiła nie było niczym nadzwyczajnym dla Dubhe… Kosmyki jej włosów lekko elektryzowały się na złoto, ale nie zmieniały jeszcze koloru tak jak wtedy, gdy używała Imago do wyszukiwania energii.
- To może, jak nieco lepiej się zaprzyjaźnimy… - Christoph zawiesił głos.
- Rzeczywiście - mruknął Silvestro.
- Nie róbmy z igły widły - powiedziała Fanny. - Po prostu wróćmy do Błękitnej Laguny. Przecież IBPI i tak ma mało ludzi, dlatego wysłali tylko tę jedną agentkę. A wy nie atakujecie nikogo, więc czerwony alarm raczej nie zostanie ogłoszony. Sprawdźmy, czy wszystko w porządku i jak tak, to tam zostaniemy. Jak nie, to zareagujemy. Wy możecie spać tutaj w Reykjaviku, my jednak wolelibyśmy przespać się we własnych łóżkach.
Najwyraźniej detektywi nie chcieli, żeby Alice mieszała w ich PWF. Nie wiedzieli, jakie mogą być tego skutki i ona zresztą też nie. Może przypadkiem by ich zabiła.
Alice wzięła głęboki wdech i wydech. Jej końcówki włosów przygasły.
- Niech będzie… Odwieziemy was - powiedziała, uspokajając się. Czuła dziwny… Zawód? Rozczarowanie? Niezadowolenie? Nie potrafiła zrozumieć skąd takie uczucie, ale zignorowała je.
- Jedźmy w takim razie… Czeka nas długa droga… - powiedziała tylko i zamilkła, zamyślona.
- Możemy zrobić tak, że wezmę ich samochodem do Laguny - odezwał się Thomas. - Będę kierował i cztery osoby akurat się zmieszczą. Nie trzeba będzie fatygować całego busa i wszystkich po drodze. Ty, Bee i Abby oraz Arthur będziecie mogli udać się prosto do apartamentu.
- Powinniśmy też ustalić, kiedy jutro się zobaczymy - rzekł Brandon. - Ja i Fanny będziemy mogli udać się z wami do Czarnych Zamków, ale Silvestro i Christoph raczej zostaną - zawiesił głos. - W każdym razie jeśli możecie, to również dla mnie zarezerwujcie bilet - powiedział.
- Ja też polecę - zdecydowała Fanny.
- Ja również bym chciał - Christoph westchnął i spojrzał na Silvestra. - My musimy zostać - mruknął.
- Wasze PWF jest na krytycznym poziomie. Skoro musicie zostać, by się wykurować, preferuję, byście pozostali. Dla swojego zdrowia. Nie chcę, żebyście dostali gorączki, halucynacji, czy czegoś gorszego. W końcu nie wiemy co na nas czeka w Czarnych Zamkach. Mogłoby podnieść nieoczekiwanie wasze PWF, a to oznaczałoby dla was śmierć. Thomasie, w porządku, jak dojedziesz do Laguny, zadzwoń. I jedź ostrożnie, nie chce, żeby coś ci się stało - powiedziała i uśmiechnęła się do niego.
Douglas uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Mogę przekazać swój numer telefonu? - zapytał Baird, wyjmując telefon. - Jeżeli udałoby się wam jutro kupić bilety na… no cóż, jutro… to moglibyście zadzwonić. I powiedzieć, o której przyjedziecie po nas busem.
- Tak. Poproszę… - Alice wyjęła telefon i czekała aż zostanie jej podany numer do zapisania.
Wnet go otrzymała. Fanny również podała swój.
- Mogę też otrzymać twój? - zapytał Baird. - Czy może raczej pani - sprostował, uśmiechając się pod nosem.
Harper zastanawiała się chwilę. Po czym podała mu swój numer.
- To w razie gdyby coś niepokojącego wydarzyło się w Błękitnej Lagunie - poinformowała.
- Dziękuję - odparł Baird.
- To my już będziemy kierować się do samochodu - rzekł Silvestro, ziewając. - Bardzo dziękujemy za… bułki, które tu zjedliśmy. Oraz za mile spędzony czas. Na ciekawej rozmowie. Ale teraz trzeba odpocząć.
Christoph pokiwał głową.
- Nieco inaczej wyobrażałem sobie ludzi na szczycie Kościoła Konsumentów - rzekł zagadkowo.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:40   #382
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Oh? A jak? - zapytała Alice zaciekawiona. To mogło być zabawne czego mogła się dowiedzieć na swój temat. Albo Joakima… Choć o nim zapewne większość detektywów miała złe zdanie, w końcu… No cóż, był sławny.
- Myślałem, że jesteś dużo starsza - powiedział Christoph. - Rudowłosa nowa przywódczyni Kościoła Konsumentów… wiadomo powszechnie, że jest młoda. Ale myślałem, że to znaczy, że ma około czterdziestu lat. Mogłabyś być moją córką - rzekł. - Otaczasz się też bardzo młodymi ludźmi - dodał.
- Może dlatego odszedł Joakim Dahl - rzucił Silvestro. - Jest za stary, żeby być Konsumentem. Niekończące się imprezy, twarde narkotyki, seks na korytarzach…
- I… się rozmarzyłem - rzucił Brandon, żartując.
Alice skrzywiła się lekko.
- Cóż… Tak… Lubi sobie pobalować… - przygasła.
- Odnoszę wrażenie, że odnalazłby się w młodym towarzystwie, ale tak jak on nie kontroluje mnie, ja nie kontroluję jego… Ma wakacje - powiedziała i wzruszyła ramionami.
- IBPI trochę dało mu w kość, no i potem Helsinki… Ale kiedyś was zaproszę na zabawę do Konsumentów… O ile macie na to dość sił, bo to bardziej wymagające niż ratowanie świata - zażartowała, chcąc odwieść swoje myśli od wiecznie nieobecnego Dahla.
- Poza tym nie ćpamy… - Jennifer rzuciła. - Mamy osiemdziesiąt procent wytrawnych alkoholików, jednak narkotyki nie są zbyt częste. A w każdym razie nie stosuje się ich na widoku. Może trochę kokainy… - mruknęła. - Ale to tylko niektórzy i bardzo rzadko.
- A co do seksu na korytarzach? - zapytał Brandon.
- Nie wiem, na których… - odpowiedziała Jennifer po chwili milczenia.
- W przypadku Brandona potrzeba takich korytarzy, na których można dostać viagrę - rzuciła Fanny.
- Zabawne - mruknął Baird. - To my się już zbieramy - powiedział i wstał, ruszając w stronę wyjścia.
- Bezpiecznej drogi. Miło było was poznać - pożegnała detektywów. Poczekała, aż odejdą, by przesiąść się nieco bliżej. Była zmęczona. Potrzebowała odpocząć. Miała nadzieję, że Thomasowi nic nie będzie w drodze powrotnej. Na razie natomiast potrzebowała wreszcie położyć się i przespać.
Detektywi po kolei podeszli i podali jej rękę. Następnie opuścili busa wraz z Thomasem. W pojeździe zostali tylko konsumenci. Abby zapaliła silnik i skierowała ich w stronę stacji benzynowej, aby kupić potrzebną mapę.
- Co o nich sądzisz? - zapytała Bee. - Myślisz, że możemy na nich polegać?
- Wydaje mi się, że wygraliśmy ich tą rozmową. Choć wyraźnie spłoszyli się, kiedy Alice chciała ich skonsumować - powiedziała Jennifer. - Nie chcieli też zostać z nami na noc.
- Nie do końca im się dziwię - powiedziała Abigail. - Sama wolałabym wrócić do mojego pokoju. Walizki, inne przybory i ważne rzeczy… To już są bardzo dojrzali ludzie, przyzwyczajeni do wygód. I tak osiągnęli dzisiaj przy nas szczyty spontaniczności.
- Właśnie odkryłam, że mogę dostrzegać energię w ciałach innych osób… Myślę, że to całkiem przydatne, zwłaszcza że za jakiś czas będzie trzeba szukać też uzdolnionych poza szeregami IBPI… - nie chciała wojować na sto fajerek z detektywami, przynajmniej nie w tej chwili, kiedy starała się dla Kirilla przekonać do siebie tę garstkę.
- Jedźmy odpocząć - poleciła.


Hotel Grimur mieścił się przy ulicy Efstaland 26. Abby skierowała busa właśnie w tamtą stronę po tym, kiedy już zatrzymali się przy stacji benzynowej, aby kupić na niej mapę. Zaparkowała i wszyscy wyszli na zewnątrz. Było tutaj dużo chłodniej niż w okolicach Błękitnej Laguny. Wszystko pokrywał biały śnieg. Mimo to Alice czuła się bez porównania bardziej komfortowo, niż kiedy miało to miejsce na południu wyspy.
- Mamy zarezerwowanych pięć pokoi dwuosobowych, jeśli dobrze pamiętam - powiedział Arthur. - W sumie mógłby być problem, gdyby detektywi chcieli pojechać z nami. Chyba że zarezerwowałaś więcej pokojów? - zapytał Alice. - Głupio tak iść bez walizek - mruknął. - Ale już wszystkie wcześniej ustawiliśmy w jednym z apartamentów.
- Mamy zarezerwowany jeszcze jeden pokój, właśnie w razie, gdyby detektywi chcieli się tu z nami ruszyć. Chodźmy. Potrzebuję odpocząć. Ta Laguna trochę dała mi się we znaki… Abby, mogłabyś znaleźć lot w kierunku tych Czarnych Zamków? - poprosiła, kiedy zmierzali do hotelu. Nie mogła się skupić, strasznie chciała się załatwić, a potem położyć.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała Roux.
- Czyli w jednym pokoju jest Jack i Melody - zaczęła Jennifer - W drugim najpewniej Thomas i Arthur. Kirill dostanie swój własny pokój. A więc zostały nam trzy, które musimy podzielić pomiędzy mnie, Abigail i Bee… oraz Alice.
- Ja mogę spać z Bee, jeśli nie ma nic przeciwko - powiedziała Roux.
- Czyli ja i Alice dostaniemy swoje własne pokoje - Jennifer ustaliła to, co chciała ustalić.
- Ja odebrałem już wszystkie klucze. To znaczy wszystkich pięć, ale odbierzemy jeszcze do tego szóstego, o którym mówiła Alice - powiedział Arthur.
Następnie wyjął z plecaka pęki kluczy podpisane odpowiednimi numerami. Jeden podał Alice, drugi Jennifer, trzeci Abigail, czwarty zostawił dla siebie. Piąty miał już Kirill, choć może nie był tego świadomy, jeśli się nie obudził.
- Pewnie Jack i Melody odebrali już swój szósty - powiedziała Bee. - Chyba że czuwają nad Kirillem w jego pokoju.
- Zapytamy w recepcji - mruknęła Jennifer.
Okazało się, że Jack i Melody rzeczywiście odebrali szósty klucz. Recepcjonistka wszystkich serdecznie powitała i zaproponowała kawę.
- Masz ochotę? - de Trafford zapytała, spoglądając na Alice.
Harper pokręciła głową.
- Nie… Jak wypiję, to się rozbudzę… A wolałabym się położyć - powiedziała i wzięła klucz do swojego pokoju. Wybrała ten naprzeciw pokoju, który wybrano dla Kaverina. Chciała już tylko położyć się i dziś odpocząć.


Pokój okazał się duży, przestronny i wygodny. Zielony. Łóżko wydawało się ogromne… mogło pomieścić bez wątpienia więcej osób niż tylko jedną. Jak miłoby było, gdyby Joakim znajdował się z nią tutaj na tej misji… i mógł położyć się obok niej… przytulił ją, a może ona jego. Jak miłoby było, gdyby Terrence żył i mogła na niego liczyć w takich trudnych sytuacjach, jak pertraktacje z IBPI. Urodził się specjalnie do rozwiązywania takich problemów. Nie było jednak ani Dahla, ani też de Trafforda. Znajdowała się tutaj sama.
Myślenie o nich sprawiło tylko, że poczuła się jeszcze bardziej samotna. Jakby w pokojach po lewo i prawo nie znajdowali się konsumenci… Jakby cały świat zniknął, a ona była całkiem sama. Przemieściła swoją walizkę i torbę, które już zabrała do swojego pokoju, w nogi łóżka, po czym na nim usiadła. Zdjęła rękawiczki i zaczęła rozpinać płaszcz. Piszczało jej w uszach. Zrobiło jej się strasznie smutno. Próbowała sobie wyobrazić co powiedziałby do niej Joakim, gdyby byli w ten sposób sami w pomieszczeniu… Myślenie o de Traffordzie było dużo prostsze do zwizualizowania, ale dużo bardziej bolesne. Skoncentrowała się więc na Dahlu i próbowała ułożyć scenariusz… Odłożyła płaszcz na fotel i przygasiła światło, zostawiając zapaloną lampkę. Następnie zasłoniła okna. Usiadłby na krześle? A może padł na łóżko? Zdjęła buty i wodziła wzrokiem po pokoju. W końcu westchnęła i ruszyła do łazienki. Chciała wziąć prysznic. Zatrzymała się jednak. Wzięła telefon i zadzwoniła do Abby.
Czekała chwilę na połączenie. Wreszcie doszła do wniosku, że Joakim najprawdopodobniej ani by nie usiadł na krześle, ani nie padł na łóżko. Tylko zwołał wszystkich Konsumentów i otworzył butelkę alkoholu. Toast tak właściwie nie byłby złym pomysłem, jako że pierwsze rozmowy z detektywami zdawały się obiecujące. Inna sprawa, że dla Joakima każda okazja była dobra do picia.
- Tak? - zapytała Roux. - Wszystko w porządku? Znajduję się w pokoju na końcu korytarza, zawsze możesz tutaj podejść. Bee właśnie rozpakowywuje świeczki zapachowe… - głos Abby lekko zadrżał w niepewności. Najpewniej dotyczyła tego, dlaczego Barnett przywiozła z sobą takie rzeczy.
- To źle? Czeka was przyjemnie pachnący wieczór… chciałam tylko, byś pamiętała o zarezerwowaniu tego lotu. Prześlę ci numer do detektywa, byś przesłała mu informacje o locie… Proszę - poprosiła Harper. Czekała na odpowiedź Roux. Doszła do wniosku, że zanim ruszy do łóżka, pójdzie jeszcze zagadnąć Watahę o stan Kaverina.
- Tak, przepraszam, że jeszcze się tym nie zajęłam. Powiedziałam Bee, żeby się nie rozpakowywała, bo będziemy to tylko jeden dzień. Prawda? Mam na myśli, że wyprowadzamy się tutaj z chwilą wylotu, jeśli dobrze rozumiem. Chyba że zapłacimy za więcej dni i zostawimy tutaj nasze bagaże?
- Zapłaciliśmy za potencjalne trzy, jeśli wymeldujemy się jutro, oddadzą mi pieniądze, więc w razie co nie przejmujcie się tym - powiedziała. Rozmowa z drugą osobą trochę odwiodła jej myśli od samotności. To było nieco uspakajające.
- Ale co zrobimy z Kirillem? - zapytał Roux. - Melody była u niego znowu i jeszcze się nie obudził. Mówi, że sprawdzają jego stan co godzinę, czasami co pół, ale nie zmienia się. Leży sobie spokojnie i rytmicznie oddycha, ale nie otwiera oczu.
- Najwyraźniej musi odpocząć. Niech odpoczywa… Ktoś z nim zostanie… Proponuję właśnie Jacka i Melody, we dwójkę dobrze go dopilnują - oznajmiła.
- Jestem pewna, że postąpią tak, jak im rozkażesz. Z drugiej jednak strony nie będą zachwyceni, że robisz z nich piastunki. Ale najpewniej nie powiedzą słowa sprzeciwu, to żołnierze. Ktoś w każdym razie będzie musiał zostać z Kirillem - Roux zgodziła się.
Alice słyszała jej głos podwójnie. Wnet ktoś zapukał do jej drzwi.
- Jeżeli nie rozebrałaś się już do spania, to możemy normalnie porozmawiać - powiedziała, jeszcze się nie wyłączając.
Alice rozłączyła telefon i otworzyła drzwi.
- A chcesz ty z nim zostać? - zapytała, spoglądając na Abigail.
Roux wyciągnęła przed siebie paczkę otwartych żelków Haribo, chcąc poczęstować Harper. Musiała je z sobą zabrać z domu.
- Nikt nie chce z nim zostać, o to chodzi - powiedziała Abby. - Oczywiście, że każdy chce ci pomóc i cię chronić w Czarnych Zamkach. Chęć zostania w bezpiecznym fotelu u boku nieprzytomnego Rosjanina byłaby oznaką słabości. Szczerze mówiąc uważam, że najlepiej zajęłaby się tym Bee. Ma dobry charakter do opiekowania się innymi… - zawiesiła głos. - Ale ja też mogę zostać. Albo któryś z twoich braci. Pomyśl, kto najmniej może ci się przydać…
Rudowłosa westchnęła.
- Najlepiej by było, gdyby się po prostu zbudził… - stwierdziła.
- Najlepiej by było, gdybyśmy w ogóle nie musieli tam lecieć - dodała Abby.
- Chyba spróbuję znów do niego dotrzeć nim przejdę do zwykłych snów… Jak nie da rady, najwyżej zdecydujemy o świcie. Zbudź mnie proszę odpowiednio wcześnie - poprosiła.
- W sensie mam cię zbudzić dosłownie o świcie? Czy masz na myśli, że przed wylotem? Znaczy z odpowiednim zapasem czasu, żeby spokojnie zjeść śniadanie i tym podobne… W międzyczasie sprawdziłam loty i są dwa. Pierwszy o trzynastej, a drugi o osiemnastej. Tylko że w tym pierwszym zostały jedynie dwa wolne miejsca… - zawiesiła głos. - Więc nie wiem, czy zabukować wszystkim na osiemnastą, czy ktoś wyleci wcześniej…
- Zabukuj wszystkim na osiemnastą… Jeśli mamy zniknąć, to wszyscy razem… W takim razie, nie trzeba mnie budzić rano, w końcu sama się zbudzę… - powiedziała i wzięła sobie kilka żelek z paczki.
- Dzięki Abby - powiedziała. Zerknęła w stronę łóżka.
- Dobrej nocy - powiedziała, wyraźnie chcąc wrócić do siebie i swojej samotności.
Minęło pół godziny, kiedy ktoś znowu zaczął łomotać do jej drzwi. To jednak było zupełnie inne łomotanie. Bardziej gniewne, niecierpliwe i zdenerwowane. Nie kończyło się, jak gdyby Alice była głucha i potrzebowała maksymalnego bodźca, aby zareagować.
Harper zdążyła się w tym czasie umyć i przebrać w koszulę. Narzuciła szlafrok i podeszła do drzwi, by po prostu otworzyć je. Spojrzała na osobę, która stała za nimi.
Z oczu Jennifer wydobywały się błyskawice.
- Nie będę czekać jutro całego dnia aż do 18 - powiedziała. - Lecę tym lotem o trzynastej. I mnie nie powstrzymasz - rzuciła kompletnie napalona i gotowa do drogi. - Szczerze mówiąc najchętniej usiadłabym za kierownicą i poprowadziła nas już teraz. Moglibyście spać na siedzeniach, a ja bym jechała i bylibyśmy rankiem na miejscu. Polecę jutro o trzynastej albo sama, albo z kimś - powtórzyła dobitnie.
- Ludzie tam zniknęli Jennifer… Co nam pomoże, jeśli napalona pojedziesz tam i wsiąkniesz jak ci wszyscy detektywi… - powiedziała spokojnie, niewzruszona burzą Jennifer, Alice. Patrzyła na nią z widocznym zmęczeniem wymalowanym na twarzy.
- No właśnie. Zniknął tam cały tuzin detektywów, kiedy polecieli tam razem. Dlaczego uważasz, że my nie znikniemy, jeśli również razem polecimy? Udam się pierwsza i będę stale informować cię co widzę i słyszę przez telefon. Wtedy dopiero będziecie wiedzieć, czego się spodziewać i czego wystrzegać - rzekła. - Tak, powinnam być sama - dodała już bardziej do siebie. - Wtedy jeśli coś się stanie, nie będę musiała nikogo bronić oprócz siebie samej.
Perspektywa bycia tak przydatną wydawała jej się cholernie atrakcyjna. Zwłaszcza, że dzięki temu zadaniu okryłaby się chwałą i dowiadłaby swojego męstwa.
Harper popatrzyła uważnie na Jenny.
- A co jeśli znikniesz na zawsze? - zapytała.
- To nie będę ani pierwsza, ani też ostatnia - de Trafford wypaliła.
Mina Alice kompletnie zwiędła, jakby dostała w twarz.
Może to było po części jej życzenie śmierci. Chciała znaleźć się tam, gdzie Terrence, Fabien…
- Jeśli już ktoś miałby zniknąć, to lepiej, żeby zniknęła tylko jedna osoba. A nie aż tyle. Nie my wszyscy. Z tobą na czele.
Rudowłosa potarła skroń.
- Możesz więc polecieć… Choć jestem temu całkowicie przeciwna… To możesz… - powiedziała. Zdawała się wciąż dochodzić do siebie po tym, jak Jenny zadeklarowała jej, że ochoczo zostanie kolejną osobą z jej bliskich w jej życiu, która mogłaby zniknąć.
De Trafford pogłaskała ją w nagrodę po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy. - Jestem zbyt irytująca, żebyś tak łatwo mogła pozbyć się mnie ze swojego życia - zażartowała. - Na pewno wrócę - dodała.
Zrobiła krok do tyłu.
- ...ale czy w jednym kawałku?
Zamilkła na dłuższą chwilę, mając kompletnie poważny wyraz twarzy. Następnie nieoczekiwanie wybuchła śmiechem.
- Tylko żartuję - machnęła ręką.
Bez wątpienia humor jej się znacznie poprawił.
Alice natomiast niekoniecznie. Kiwnęła jej tylko głową. Westchnęła i obróciła, by wrócić do swojego pokoju. Poszła zmienić bandaż na ręce, który pomagał jej w utrzymaniu usztywnienia, a następnie wysuszyła włosy. Po tych wszystkich zabiegach, wreszcie… Położyła się do łóżka.
Zamknęła oczy.
W pierwszej kolejności zamierzała odwiedzić Kirilla.

Wnet zaczęła zagłębiać wgłąb Iteru. Sama świadomość, że mogła to uczynić, była na swój sposób kojąca. Przebywanie na Błękitnej Lagunie odcisnęło się na jej psychice jako trauma. Dla Kirilla musiało być więc naprawdę dewastujące. Alice przypomniała sobie, że kiedy znalazła się w Pittock Mansion lub pod Suomenlinną, to wcale nie reagowała tak negatywnie. Jednak było to najprawdopodobniej związane z tym, że na tamtym etapie jej połączenie z Dubhe praktycznie nie istniało. Harper przeszła długą drogę przez tych kilka miesięcy.
- Alice… - mruknął Kirill, leżący nagi na podłodze swojego białego pokoju.
Teraz przynajmniej widziała go wyraźnie. Kaverin znajdował się cały w Iterze. Wydawał się jednak naprawdę wykończony. Tak bardzo, jak gdyby nie miał siły nawet ruszyć palcem i z trudem przychodziło mu nawet wypowiedzenie jej imienia.
Alice w swojej czarnej, eleganckiej koszuli do snu podeszła do niego. Przyklęknęła obok.
- Jak się czujesz? - zapytała.
- Jesteś nieprzytomny już naprawdę długo… Mogę ci jakoś pomóc? - zapytała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:41   #383
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Nie próbuj tego osiągnąć… - mruknął Kirill, przymykając oczy. - Spróbowałem nurkowania oceanicznego bez butli z tlenem. I takie są tego skutki - westchnął. - Jestem zdrowy, ale… sparaliżowany. Moje ciało musi zwalczyć to, co z nim zrobiłem… Zatrułem się mocą Megreza - powiedział.
Każde słowo i zdanie przychodziło mu z trudem. Alice widziała, jak bardzo musiał się koncentrować, żeby wypowiadane przez niego słowa były zrozumiałe i logiczne.
Alice skrzyżowała ręce i potarła ramię…
- Widziałam co zdołałeś zrobić… To było niesamowite… Ale strasznie się wyczerpałeś… Posłuchaj Kirillu, detektywi poprosili nas o pomoc, bo ich towarzysze wpadli w jakieś kłopoty i zniknęli. Zgodziłam się i poszukamy ich, jednak martwię się twoim stanem. Zostawię więc przy tobie kogoś, by się tobą zajął, ale twoje ciało nie jadło i nie piło już pół dnia… Czy to ci nie zaszkodzi? Czy powinnam zabrać cię do szpitala? - zapytała. Przechyliła się i przyjrzała mu.
- Kiedyś wytrzymałem pięć dni postu bez jedzenia - powiedział Kirill. - Ale piłem wodę. Myślę, że powinniście dać mi może jeszcze dobę i dopiero wtedy zawieźć do szpitala. A najlepiej, gdybyście w hotelu założyli mi kroplówkę - dodał. - Pewnie założenie cewnika byłoby prośbą o zbyt wiele, ale pampersy można dostać w aptekach. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotów… - zawiesił głos. Mówił już coraz sprawniej. - Wiem, że nie przylecieliście do Błękitnej Laguny po to, żeby się mną opiekować. Najwyraźniej ugryzłem więcej, niż byłem w stanie przełknąć… - westchnął.
Alice zastanawiała się nad jego słowami.
- W takim razie wiem już kogo z tobą zostawię… Nie szkodzi Kirillu. Musisz pozbierać się. Nie zapadnij mi tu tylko w wielo tygodniową śpiączkę - poprosiła i uśmiechnęła się do niego lekko.
Kaverin nie uśmiechnął się w odpowiedzi. Jego mimika pozostawała bez wyrazu, kiedy spoglądał na Alice.
- Nie martw się, postaram się wszystkim zająć tak, by nikomu nic się nie stało - obiecała. Pogłaskała go po głowie, jakby w formie opiekuńczego gestu i pożegnania. Chciała teraz udać się po prostu spać. Potrzebowała zebrać siły na następny dzień.

***

Alice rozejrzała się. Siedziała w samochodzie.
- Nie martw się, dasz sobie ze wszystkim radę… Jak zawsze… Może zgłosisz się do wyborów? - zaproponowała jej Amelia. Siedziała za kierownicą. Miała na sobie piękną, zieloną sukienkę w niebieskie kwiaty. Alice była młodsza. Mogła mieć… siedemnaście? Osiemnaście lat? Rozejrzała się. Było ciepło, mimo, że słońce zdawało się wschodzić gdzieś na horyzoncie. Było wcześnie. Zegar w radiu wskazywał siódmą czterdzieści pięć. Jej mama zatrzymała auto. Były przed szkołą. Parking pełen był uczniów, którzy szli spokojnie, by dostać się na zajęcia. Było jeszcze piętnaście minut, oddawali się więc przyjemności rozmów i ostatnim minutom wolności, przed kilkugodzinnym skazaniem na mniej, lub bardziej nudne zajęcia.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł mamo… Wiesz, że nie jestem… No wiesz… Wolę nie wyróżniać się z tłumu aż tak… - powiedziała tylko i westchnęła. Miała długie, rude włosy, to już na wstępie skazywało ją na uwagę. Miała też piękny głos, więc za poleceniem mamy, zapisała się do chóru. Teraz jej mama wymyśliła, by została przewodniczącą klasy… To nie było w jej stylu.
- Miłego dnia kochanie. Kocham cię - powiedziała Amelia i pogłaskała córkę po ramieniu. Alice miała na sobie białą, lnianą koszulę wiązaną pod obojczykiem, oraz ładną, beżową spódnicę do kolana. Pasujące do tego rzymianki i torbę na ramię. Jej włosy były dziś zebrane w warkocz.
Wysiadła z auta na parkingu i poprawiła torbę na ramieniu. Ruszyła w stronę wejścia do szkoły. Obejrzała się i pomachała mamie nieśmiało, po czym ruszyła w stronę wejścia, uważając, by nie wpaść na żadnego z pozostałych, idących w tym samym kierunku studentów.
Przed wejściem do szkoły wyjęła torbę, by sprawdzić co miała dziś pierwsze w planie.
Okazało się, że ten dzień rozpocznie się od języka angielskiego. Ludzie tłoczyli się przed wejściem do środka. Drzwi były tylko jedne, natomiast uczniów co najmniej kilkadziesiąt. To była bardzo duża szkoła i z świetnym, wysokim budżetem. Sam basen swoim rozmiarem przypominał te olimpijskie. Czekając, Alice wyciągnęła z torby cukierka. Zjadła go. Wsunęła papierek z powrotem do torby, jako że w pobliżu nie było kosza. Jednak coś odwróciło jej uwagę i nie trafiła. Śmieć dotknął kostki brukowej. Harper nawet nie była tego świadoma, lecz okazało się to mieć ogromne konsekwencje.
Jej przeciwnik uderzył ją z całej siły w policzek. Alice zrobiła trzy kroki do tyłu i widowiskowo upadła. Rozległ się szmer wśród uczniów. Wszyscy przystanęli i odwrócili wzrok w jej kierunku.
- Nikt nie będzie śmiecić w mojej szkole! - krzyknęła młoda, piękna kobieta. Miała na sobie szary strój pracownika. - Zrozumiano?! Zero szacunku - warknęła i splunęła na Alice. Na szczęście nie trafiła. To jednak niczego nie zmieniało, zaszokowana rudowłosa siedziała na ziemi i nie docierało do niej co się stało. Policzek ją piekł i przykładała do niego dłoń.
Szmery zrobiły się coraz głośniejsze. Zwłaszcza, kiedy kobieta odeszła.
- Hehe, dobrze jej tak - powiedziała jedna z uczennic, spoglądając z góry na Alice. Mówiła w obcym, na pewno nie amerykańskim akcencie.
Wkrótce jednak uwaga ludzi rozproszyła się, kiedy scena dobiegła końca. Tuż nad Harper stanęła młoda, śliczna dziewczyna z dwoma kucykami blond. Miała ciemne, czarne dżinsy i czerwone, wypolerowane martensy. Czarna koszulka ukazywała Kurta Cobaina pijącego wybielacz. Strój dopełniała lekka kurteczka w kolorze zgniłej zieleni.
- Wszystko w porządku? - zapytała, wyciągając rękę w stronę leżącej na ziemi Alice.
Harper czuła się zawstydzona. Zalała się czerwienią, ale przyjęła dłoń dziewczyny. Zamrugała i kiwnęła trochę niepewnie głową.
- Ttak… - powiedziała lekko niepewnie. Rozejrzała się. Gdzie naśmieciła? Przecież nigdy nie śmieciła, ani nie łobuzowała… Nawet nie biegała po korytarzach… Ani razu nie była na wagarach… W oczach stanęły jej łzy, ale zamrugała kilka razy szybko i przeszły. Policzek nadal bolał, bo kobieta jednak uderzyła ją z ogromną siłą, by aż upadła.
- Dzięki - powiedziała cicho.
Ta pomogła jej wstać.
- Jestem Jennifer - przedstawiła się. - Jennifer de Trafford. Tak, z tych de Traffordów.
Oczywiście, że Alice znała to nazwisko. De Traffordowie byli najbogatszą rodziną w mieście. Dorobili się fortuny na transporcie oraz materiałach wybuchowych.
- Jestem kapitanem dziewczęcej drużyny siatkówki - dodała. - Choć większość uczniów kojarzy mnie jako córkę nauczyciela - westchnęła. - Przejebane.
Jennifer bez wątpienia wydawała się jedną z tych dziewczyn, które bardzo dużo przeklinają.
- Wiesz, kto cię napadł? Ja wiem, bo mój ojciec tu pracuje i powiedział mi, kogo lepiej unikać… - zawiesiła głos.
Pokręciła głową.
- Jakaś kobieta… Bo śmiecę… Ja nie śmiecę… - powiedziała z lekkim żalem.
- Jestem Alice Harper - przedstawiła się. Wyjęła z torebki lusterko, sprawdziła, czy czasem nie pękło, po czym przejrzała się, chcąc ocenić, czy z jej policzkiem było wszystko ok. Był mocno zaczerwieniony.
- Chyba właśnie będę miała lekcję z twoim tatą… - zauważyła. Ponownie wyjęła zeszyt ze swoim planem.
- Cudownie - Jennifer mruknęła z przekąsem. - Ja też. Usiądę gdzieś w kącie, aby mnie nie zauważył - westchnęła. - Ta kobieta to były dyrektor szkoły - powiedziała znacząco. - Jednak kuratorium dowiedziała się o tym, że przekazywała informacje o Stanach Zjednoczonych Rosjanom. I straciła stanowisko. Przejęła posadę woźnego… - mruknęła. - Teraz wszyscy jej się boją, bo jest naprawdę szalona i zgorzkniała.
Alice spostrzegła, że kobieta, o której mówiła Jennifer, stała teraz przy ścianie z uczniem. Trzymała go mocno za głowę i waliła nią o ścianę raz za razem.
- Czy to plaża?! - jej wrzaski były głośne. - W krótkich spodenkach przychodzi się na plażę, nie do szkoły! - wydzierała się, zostawiając krwawe ślady na ścianie.
- Alicia van den Allen - mruknęła Jennifer ponuro.
Alice potrząsnęła głową w szoku.
- Ona zaraz zrobi poważną krzywdę temu uczniowi, czy ktoś nie powinien wezwać policji? Tak nie można - powiedziała Alice i wyciągnęła telefon…
- Czy gdybyś była w policji i zadzwonił do ciebie uczeń, opowiadający o tym, co tu się dzieje… czy uwierzyłabyś? - mruknęła pod nosem Jennifer.
Alicia zostawiła ucznia i poszła szukać następnej ofiary.

W tym czasie rozległ się dzwonek, sygnalizujący rozpoczęcie lekcji.
- Rany, nie dotarłam do swojej szafki - zmartwiła się Alice.
- Fajnie, że będziemy razem na zajęciach. Miło było cię poznać… - powiedziała i zaczęła spieszyć się, by wedrzeć do korytarza. Potrzebowała znaleźć swoją szafkę i wyciągnąć książkę do angielskiego, a następnie udać się do sali i bardzo przeprosić nauczyciela, za to spóźnienie… Ten dzień zapowiadał się strasznie…
- No… ja pójdę najpierw zapalić. Nauczyciel nie wezwie mojego ojca za karę nawet gdyby bardzo chciał - Jennifer uśmiechnęła się lekko i ruszyła w swoim kierunku.
Alice natomiast pospieszyłą do szafki i ją otworzyła. Wyjęła odpowiedni podręcznik, po czym zatrzasnęła ją. Drgnęła, kiedy ujrzała tę samą dziewczynę z obcym akcentem, którą widziała przed szkołą. Teraz miała na sobie strój cheerleaderki.
- Jesteś nowa w tej szkole - powiedziała. - Więc pewnie nie wiesz, ale każda dziewczyna, która chce uczęszczać tutaj i mieć życie, musi mi płacić haracz - powiedziała i wyciągnęłą dłoń. - Oddawaj wszystko, co masz.
Rudowłosa spojrzała na dłoń dziewczyny i zmarszczyła brwi.
- To nie w porządku. Nie będę ci płacić… Poza tym… Nie mam ze sobą żadnych pieniędzy - powiedziała i przygryzła wargę. Mama robiła jej kanapki do szkoły. Była nadopiekuńcza.
- Zdaje się, że nie zostałaś dzisiaj jeszcze dość obita! - wrzasnęła cheerleaderka i zamachnęła się.
Alice dostała w drugi policzek. Poleciała na szafki tak, że aż zobaczyła wszystkie gwiazdy. Przewróciła się i spojrzała od dołu na piękną dziewczynę z obcym akcentem.
- Nikt tak się do mnie nie zwraca! - krzyknęła.
Na korytarzu pojawił się przystojny chłopak, który miał na sobie strój cheerleadera.
- Tuonetar, zostaw tę pokrakę i chodźmy na trening - jęknął.
Z oczu dziewczyny wyskakiwały gniewne błyskawice.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam - warknęła i obróciła się na pięcie, zarzucając kucykiem z podkręconym lokówką końcem. Następnie odeszła.
Alice kręciło się w głowie. Wypuściła książkę, zeszyt i torebkę podczas tego kolejnego ataku. Została uderzona więcej razy w ciągu piętnastu minut tego poranka niż na przestrzeni kilku lat.
- Pięknie… Pięknie Harper… - powiedziała ponuro do siebie.
- Na pewno będzie dobrze, to dobra szkoła… Tak mi powiedziała - mruknęła do siebie i ruszyła, by pozbierać swoje porozrzucane pod szafkami rzeczy. Teraz oba policzki ją piekły. Miała jednak nadzieję, że za chwilę to uczucie minie. Spieszyła się. Była spóźniona już kilka minut, a przecież to była jej pierwsza lekcja w nowej szkole. To wyglądało fatalnie. Zaczynała lekko panikować.

Słyszała już z korytarza donośny, piękny głos nauczyciela. Jego nienaganną dykcję oraz uroczy, angielski akcent.

Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna!
Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem!
Wnijdź, cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę,
Która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś
Od niej piękniejsza.


Na te słowa Alice weszła do klasy.
Oczy wszystkich już kolejny raz powędrowały w jej stronę. Harper natomiast spojrzała na nauczyciela. Poczuła, jak jej serce zaczęło walić i to nie tylko z powodu nerwów oraz dwukrotnej napaści. Ojciec Jennifer był pięknym mężczyzną, bardzo eleganckim i nie spodziewała się takiego widoku. Choć powinna, biorąc pod uwagę to, jak śliczna była jego córka.
- Mamy spóźnialską - rzucił de Trafford, przerywając odczytywanie fragmenty z Romea i Julii.
Przeniósł spojrzenie na Alice. Drgnął, otwierając szerzej oczy na jej naturalne piękno. Wnet jednak zapanował nad sobą i przyjął z powrotem surową maskę nauczyciela.
Alice spojrzała w dół, sama oszołomiona wyglądem swojego nowego nauczyciela od języka angielskiego. Zamrugała i przełknęła ślinę, biorąc wdech.
- Najmocniej przepraszam za spóźnienie… To się więcej nie powtórzy… To mój pierwszy dzień… - nerwowo złapała końcówkę warkocza, który spływał jej po ramieniu na przód. Pragnęła zapaść się pod ziemię i dokładnie to wyrażała cała jej niepewna i stłamszona postawa. Była ładna, była niepewna i na pewno potwornie zagubiona… Co więcej, było jej szczerze przykro, że przerwała mu odczytywanie tego fragmentu. Akcent pana de Trafforda, jak sobie przypomniała, był niezwykle niesamowity.
- Usiądź proszę - rzekł pan Terrence.
I Alice właśnie to uczyniła. Kiedy to zrobiła, nauczyciel kontynuował odczytywanie fragmentu swoim pięknym głosem. Dlatego Harper aż chciała syknąć, kiedy w jej stronę nachyliła się uczennica siedząca w pobliskiej ławce. Była ekstremalnie brzydką blondynką z dzikim zezem i brzydkim, czosnkowym oddechem. Miała opinię wariatki i znano ją w całym mieście. A także w klubach ze striptizem, w których chciała pracować, jednak wielokrotnie odmawiano jej posady ze względu na jej absolutną brzydotę. Zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną.
- Nawet nie myśl o nim - zarechotała. Alice odsunęła się, czując zgniły czosnek. - Co prawda ma żonę, to jest panią Esmeraldę ze szkolnego sklepiku ze słodyczami. I choć wszystkie dziewczyny w całej szkole spoglądają w jego kierunku, to plotka głosi, że on woli chłopców. A najbardziej swojego przyjaciela, nauczyciela muzyki… - zachichotała obrzydliwie.
- Imogen, czy chcesz się z nami czymś podzielić? - pan de Trafford przerwał odczytywanie fragmentu i spojrzał na paskudną uczennicę z naturalną wyższością.
Alice spostrzegła kątem oka, że na spódnicy Cobham pojawiła się mokra plama moczu. Albo ze strachu, albo z podniecenia.
Harper odwróciła głowę, nic nie odpowiadając do dziewczyny. Pech nie chciał się dziś od niej odczepić… Obawiała się, że przez tę zwariowaną dziewczynę wpakuje się w jakieś tarapaty i nauczyciel angielskiego zrobi się na nią cięty. Nigdy nikomu nie podpadła na lekcji i była dobrym uczniem. Nie chciała zmieniać tego statusu. Wlepiła nos w swoje wydanie Romea i Julii i udawała, że jest na nim niezwykle bardzo skupiona.
Wtem jednak poczuła, że od odniesionych obrażeń i zapachu Imogen zaczęło jej się kręcić w głowie. Osunęła się na blat stolika i straciła przytomność na trzy sekundy. W tym czasie pan de Trafford zaczął się obawiać o stan zdrowia nowej uczennicy. Podszedł bliżej i delikatnie ścisnął jej ramię.
- Słyszysz mnie?
Alice słyszała.
- Proszę, złap się mnie. Pójdziemy razem do gabinetu szkolnych pielęgniarzy - powiedział. - Zaprowadzę cię osobiście… - mruknął tak, jak gdyby nie ufał żadnemu z tutejszych uczniów. I nie chciał nikomu powierzyć tego zadania.
- Panie Terrensie - Imogen podskoczyła na krześle. Była niezadowolona z tego, że cała uwaga mężczyzny była skoncentrowana na nowej, pięknej dziewczynie. - Chce pan dotknąć moich piersi?? Niech pan dotknie moich piersi!! - powiedziała i zaczęła się rozbierać.
- Muszę czym prędzej zaprowadzić cię, proszę wstawaj - pan de Trafford lekko pobladł.
Alice gotowa była zaprzeczać, ale słowa Imogen oszołomiły ją na tyle, że po prostu wstała, przykładając dłoń do skroni. Była oszołomiona. Nie zrozumiała jeszcze co się stało i rzeczywiście kręciło jej się w głowie.
- Przepraszam, nie chciałam robić problemów… Bardzo przepraszam - powiedziała cicho. Spojrzała na swoje rzeczy, zgarnęła je do torby. Nie chciała jej zostawiać w tej sali.
Harper nawet nie wiedziała kiedy znalazła się na korytarzu wsparta o pana Terrence’a. Czuła wyraźnie zapach jego perfumy Bleu de Chanel. Wypierał z nozdrzy obrzydliwy odór Cobham.
- Już w porządku, moje dziecko. Zaraz będziemy na miejscu… - rzekł.
Posadził ją na ławce tuż przed gabinetem pielęgniarzy. Już miał odejść, kiedy Alice zaczęła się osuwać na bok. Doskoczył i złapał ją. Znalazł się tak blisko niej… przymknął oczy, obejmując młodą dziewczynę. Jego wargi musnęły przez krótki moment jej warg…
Ta chwila trwała zarazem ułamek sekundy, jak i wieczność.
Ale się skończyła.
- Przepraszam, to się nie godzi! - pan de Trafford odsunął się momentalnie i spłonął rumieńcem.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:42   #384
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice otworzyła oczy i cofnęła głowę w tył, niemal rozbijając sobie jej tył o ścianę za sobą. Nigdy się nie całowała… A to był prawie pocałunek! Spłonęła czerwienią i tylko spojrzała w bok, przykładając dłoń do policzka.
- Chciał mi pan pomóc… Nie szkodzi… To znaczy… To pewnie niechcący… Zostałam dziś zaatakowana dwa razy i kręci mi się w głowie… To pewnie to i emocje, bo to pierwszy dzień. Odpocznę i będzie dobrze… To miłe, że się pan martwi… - powiedziała starając się wybrnąć z sytuacji jak najnormalniej. Jej serce łomotało jak oszalałe. Ten nauczyciel był niesamowity. Elegancki. Pociągający. Jednocześnie łagodny i delikatny, a kiedy trzeba stanowczy i pełen siły… Była kompletnie onieśmielona.
- Możesz już wejść - mruknął pan Terrence. - Właśnie wyszła dziewczyna, która znajdowała się wcześniej w gabinecie.
- Heh… tak, przepraszam że mnie nie było na zajęciach dzisiaj, panie de Traffordzie - powiedziała dziewczyna z burzą kręconych włosów. - Zapomniałam, że dzisiaj zaczynamy angielskim. Boże, jak ja często tracę głowę!
- To w porządku, Natalie - odpowiedział pan Terrence. - Idź już do klasy.
- No, poszłam się zobaczyć z bratem. Już idę - rzuciła. Następnie spojrzała na Alice i zmarszczyła brwi. - Ciekawe. Nie znam cię, ale wyglądasz jak była kochanka mojego ojca. Hmm… - mruknęła i poszła sobie.
Alice odprowadziła ją wzrokiem.
- Hmm, jak się szło do tej sali? - mruknęła Natalie, błądząc po korytarzach.
- Jesteś w stanie wstać? - pan de Trafford spojrzał na Harper.
Rudowłosa pokiwała głową. Nie chciała, by znów zbliżył się do niej, bo jeszcze usłyszy jak bardzo biło jej serce, albo wyczuje jaka była gorąca od zażenowania, ekstremalnego podekscytowania obecnością przystojnego mężczyzny tuż obok i pewnie miliona innych rzeczy, które miały teraz na nią wpływ. Zmusiła się więc, by wstać, powoli, ale uparcie.
Pan Terrence ucieszył się na to.
- Wybacz mi, ale teraz muszę wrócić do klasy. Lekcja nie została dokończona, a przedstawienie musi trwać.
Wnet Alice znalazła się w gabinecie szkolnych pielęgniarzy. Było ich dwóch. Thomas Douglas, brat Natalie. Obok niego siedział całkiem przystojny Azjata. Może Filipińczyk.
- Jak masz okres, to dam ci coś przeciwbólowego i tampony, ale tylko, jak zapłacisz mi milion funtów w zamian - poinformował ją.
Tymczasem Thomas Douglas wyjął młoteczek z szuflady i rzucił się z nim na szklaną gablotę, pod którą tkwił napis “zbić w razie napotkania dziewczyny, z którą chcesz uprawiać seks”. Za szkłem znajdował bukiet kwiatów. Chwycił go i przekazał Alice.
- Zapraszam cię na kolację w luksusowej restauracji, w której na bank nie zostaniemy zaatakowani przez włoską mafię - powiedział.
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Nie mam okresu, zostałam po prostu uderzona i kręci mi się w głowie… To bardzo piękne kwiaty… Dziękuję… - powiedziała zaskoczona. Widziała tabliczkę obok szybki, ale nie skomentowała tego.
- Nie byłam nigdy w luksusowej restauracji… Ale może najpierw… No nie wiem… Pójdziemy po prostu na lody? - zaproponowała, szukając czegoś łagodniejszego kalibru. Nie mogła opanować tempa nieoczekiwanych wydarzeń w tym śnie.
- Czy mogę tu trochę odpocząć, póki nie poczuję się lepiej? Chciałabym nie opuszczać zajęć, to mój pierwszy dzień tutaj - wyjaśniła.
- Jeżeli zapłacisz drugi milion dolarów, to będziesz mogła tu zostać przez… - Azjata zaczął, ale coś mu nieoczekiwanie przerwało. Drzwi otworzyły się i w środku pokazała się twarz jednej z uczennic.
- Audytorium, teraz - powiedziała. - Szybko, on się wykrwawia na śmierć…
Mężczyzna z identyfikatorem, który określał go mianem Praserta Privata westchnął.
- Jeżeli zapłacą mi milion…
Thomas złapał go za ramię i pociągnął w stronę korytarza. Wnet obydwoje wyszli.
- Alice, nie mogę cię tu zostawić samej - powiedział Douglas. - Jeszcze naćpasz się morfiną z lodówki. Idziesz z nami - rzekł hardo.
Rudowłosa była zaskoczona… Po prostu nie opierała się i ruszyła za azjatą i Thomasem, oraz dziewczyną.
- Kto się wykrwawia? - zapytała zaniepokojonym tonem.
- Ten uczeń z wymiany… - mruknęła uczennica.


Szkolne audytorium było ogromną salą mogącą pomieścić wielu widzów. Sama scena jednak nie zdawała się taka duża. Znajdowało się na niej nieco instrumentów perkusyjnych oraz wspaniały fortepian. Całe wnętrze tonęło w czerwieni.
Także czerwieni krwi…
Alice ujrzała nagiego chłopaka. Blondyna. Całkiem przystojnego. Leżał na fortepianie cały pocięty. Jego krew skapywała po instrumencie muzycznym na podłogę. Tuż obok niego znajdowało się pudełko żyletek.
- Woźna go tu napotkała - powiedziała uczennica.
Alicia van den Allen stała przy nieprzytomnym uczniu.
- ...a potem zjadłam kanapkę z dżemem, którą polałam nieco łzami uczennicy Susanny Wilcox. Zebrałam je po tym jak…
- Co ona robi? - Prasert zmarszczył brwi.
- Ma taki nawyk - mruknął Thomas. - Kiedy tylko napotka Rosjanina, spowiada mu się ze wszystkiego, co wie.
Alice była w szoku, ale nie z powodu tego, że znów spotykała woźną… Lecz dlatego, że na fortepianie leżał wykrwawiający się chłopak, a nikt nie reagował…
- Trzeba go ratować! - rzuciła oszołomiona całą sceną i aż usiadła w ostatnim rzędzie. Jej serce łomotało. Była kompletnie wstrząśnięta. Chciała tylko spokojnie przetrwać ten pierwszy dzień szkoły i wrócić do domu… Bała się co jeszcze czekało ją w tym budynku…
- ...milion funtów… ...milion funtów… - Privat mamrotał pod nosem.
- ...a potem uderzyłam tę dziewczynę w goleń i powiedziałam, żeby wracała do Afryki. Żaden czarnuch nie będzie mi chodzić po szkole… - Alicia kontynuowała.
- Ech… jeśli pójdziesz ze mną do restauracji, to mu pomogę - Thomas spojrzał wyczekująco na Alice.
- Dobrze, dobrze… Pójdę… Proszę… - powiedziała rudowłosa, zgadzając się. Obserwowała blondyna na stole. Miała nadzieję, że faktycznie nadal żył. Czy zrobił to sobie sam? A może to ta szalona woźna? Nie miała pojęcia.
Thomas podbiegł do fortepianu.
- Na bok, przyjechała wyspecjalizowana służba medyczna - powiedział.
Alice i Prasert dołączyli do nich. Harper spostrzegła, że Douglas wyciagnął z kieszeni opakowanie pełne plastrów. Każdy zdobiła uśmiechnięta buzia oraz napis. “Bądź silny”, “uśmiechnij się”, “Jezus ciągle patrzy”. Nalepiał je na rany Rosjanina, uśmiechając się do siebie. Był dumny ze swoich umiejętności.
- O jezu, a kto to? - uczennica odwróciła się, widząc poruszenie w rogu sali.
- Nie przeszkadzajcie sobie - mruknął nauczyciel muzyki, Joakim Dahl.
Siedział wygodnie na dalekim fotelu w audytorium. Jego nogi były oparte o oparcie fotela znajdującego się przed nim. Miał w dłoni pudełko popcornu. Oglądał wydarzenie kompletnie wyluzowany i z uśmiechem. Alice nigdy nie widziała bardziej seksownego i przystojnego mężczyzny. Pan de Trafford mógł mieć więcej klasy i elegancji, jednak Joakim Dahl wibrował nieskończoną energią seksualną i zwierzęcym magnetyzmem. Wyciągnął z kieszeni piersiówkę i pociagnął z niej duży łyk.
Alice spojrzała na niego przez ramię i upuściła torebkę… Po raz trzeci tego dnia. Patrzyła na nauczyciela muzyki… Jak jej paskudny głos blondynki podpowiadał, przyjaciela pana de Trafforda… Nogi jej zmiękły. Zajęło jej około dwudziestu sekund uświadomienie sobie z powrotem gdzie była. Nerwowo przygładziła spódnicę i warkocz. Przyklęknęła, żeby zebrać swoje zeszyty, książkę do angielskiego i egzemplarz ‘Romea i Julii’, które wypadły jej z torby. Harper miała wrażenie, że naokoło niej trwa jakieś trzęsienie ziemi… Nie była świadoma, że to ona się trzęsła. Bała się, że mężczyzna podejdzie, albo że nie daj Boże, prowadził zajęcia chóru.
- Nie chce mi się podchodzić, ale prowadzę zajęcia z chóru - poinformował Joakim Dahl. - No i przyszedł do mnie ten chłopak na przesłuchanie. Zaczął się rozbierać, mówić, że chce, żebym go wziął, straszne rzeczy - pokręcił głową. - Jakby co, to rację ma zawsze ten, który przedstawi fakty jako pierwszy.
- To powszechnie wiadomo - zgodził się Thomas, a Prasert pokiwał głową.
- ...a potem wzięłam prysznic, żeby zmyć z siebie krew Dustin Johnsona… - Alicia cały czas szeptała do ucha Rosjanina.
- Nie wiem czemu po wszystkim zaczął się ciąć - Dahl pokręcił głową, wcinając popcorn.
- To Rosjanin - rzucił Thomas. - Na pewno chce wszystko przeinaczyć i oskarżyć pana o gwałt. Wredne intencje… Pójdzie do sądu i zechce wyłudzić od pana…
- ...milion funtów… - powtarzał Privat. - Milion funtów…
Alice dzwoniło w głowie.
- To jest… Czy ktoś może go zawieść do szpitala? Wydaje mi się, że same plastry mu nie pomogą - powiedziała Harper. Zaczęło do niej docierać, że ludzie zachowywali się dziś bardzo nietuzinkowo.
- Dam dwa miliony funtów, tylko zabierzcie go do tego szpitala - powiedziała, mając nadzieję, że to skłoni Azjatę i Thomasa.
Oczy Filipińczyka zaświeciły się.
- Nie ma takiej potrzeby - Douglas jednak pokręcił głową.
Nalepił ostatni plasterek z podpisem “zachowam czystość do ślubu”. Wtedy, kiedy już wszystkie rany chłopaka zostały zaopatrzone… ten otworzył oczy.
- Uratowaliście mnie - mruknął. - Cudownie.
Obrócił głowę i spojrzał na Alice z twarzą pozbawioną wyrazu.
- Masz najbardziej zjebane sny we wszechświecie - rzekł. - Nie przejmuj się, ja wracam do siebie - mruknął i znów zamknął oczy. Młoda Alice kompletnie nie rozumiała o czym mówił.
Tymczasem… Harper usłyszała wybuch gdzieś nad głową.
Kiedy usłyszała wybuch, rzecz jasna pochyliła się, zasłaniając głowę, jakby coś miało na nią spaść i spojrzała w górę, chcąc zobaczyć skąd eksplozja. Ruszyła też przed siebie, by zejść ze sceny, bliżej siedzisk.
- Chodź tutaj! - rzucił Joakim Dahl. - Zaśpiewaj mi ładnie, ptaszyno, to znajdzie się dla ciebie miejsce w moim chórze. Jak nie, to siadaj i łap popcorn - rzekł, wyciągając spod siedzeń drugie tekturowe pudełko. Następnie wyciągnął piersiówkę, żeby wypić kolejnego łyka.
- ...wtedy ujrzałam irytującą pokrakę, która zaczęła śmiecić papierkami przed szkołą. Pokazałam jej…
- Zamknij się już kurwa - Kirill szepnął przez sen.
- Och… - mruknęła Alicia i rzeczywiście zamilkła.
Tymczasem nad głową Harper rozległ się kolejny wybuch… lecz jeszcze nie widziała zniszczeń.
Alice była skołowana. Ruszyła w górę siedzisk i podeszła, by teraz z bliska przyjrzeć się nauczycielowi muzyki. Przełknęła ślinę. Chciała dołączyć do chóru…
- A co zaśpiewać? - zapytała. Znów zerknęła w górę, zastanawiając się skąd pochodziły owe wybuchy.
- Don’t Rain On My Parade… albo nie. To piosenka na kolejny etap znajomości… - mruknął. - Zacznijmy od czegoś prostszego - mruknął.

Odstawił na chwilę pudełko popcornu i klasnął. Wnet rolety za sceną odsunęły się, ukazując wcześniej ukrytą, drugą scenę… dużo większą. Znajdowała się na niej cała orkiestra symfoniczna oraz chór. Rozległa się muzyka.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8-rt5mk5zX4[/media]

Wnet nastąpił trzeci wybuch, ale dużo, dużo większy. Zerwało pół dachu. Jakimś cudem odłamki nie zwaliły się im na głowę, ale zostały porwane przez implozję do innego wymiaru w kompletnie innej czasoprzestrzeni. Alice spojrzała na niebieskie niebo oraz białe chmury. Pośród nich znajdował się wielki koszyk wiklinowy z przyczepionym ogromnym balonem, który utrzymywał go w powietrzu. Balon był czarny z białą czaszką i dwiema skrzyżowanymi piszczelami. Poniżej znajdował się jakiś napis po arabsku.
- A ha hi hahhaha! - krzyknęła młoda dziewczyna o bliskowschodnim typie urody.
- A hi hohoho! - zawtórował mężczyzna nieco od niej starszy, ale podobny do niej. Mogli być rodzeństwem.
Thomas przetarł oczy.
- O NIE, to UPIORNE RODZEŃSTWO! - wykrzyknął.
Upadł na kolana w czystym terrorze.
- A hi hi hihihi! - zaśmiała się Afaf.
Złapała dużą czarną kulę. Była bombą z krótkim lontem. Podpaliła ją i zrzuciła z wysokości na szkołę Alice.
- A hehe heh hehehe ho! - Sharif krztusił się śmiechem czystego zła. On również wyciągnął kolejną bombę i zrzucił ją na budynek.
Tymczasem Alice nawet nie wiedziała skąd znała słowa do piosenki, której melodia rozbrzmiewała nadal po sali. Jej wzrok wlepiony był w niebo, na którym wisiał balon. Bujała się lekko do taktu skocznej, pozytywnej piosenki, która w jakiś sposób koiła jej nerwy i pomogła się po prostu wyluzować w tym zwariowanym otoczeniu. Zerknęła na Joakima Dahla.
- Wylecimy w powietrze Kocie z Cheshire - powiedziała, dopiero gdy skończyła śpiewać.
- Czy to byłaby taka zła śmierć… gdybyśmy umarli razem? - Joakim spojrzał na nią z szerokim uśmiechem.
- Hueh hehe hi ho! - krzyknął Sharif i rzucił bombą prosto w ich kierunku…
Dahl wyciągnął dłoń w stronę Alice.
Harper chwyciła ją.
- Łatwo jest umrzeć. Prawdziwym wyzwaniem byłoby razem żyć - powiedziała i popchnęła Joakima, żeby zwalił się na drugą stronę fotela razem z nią, by bomba w nich nie trafiła. Liczyła na to, że odbije się od siedzenia i spadnie gdzie indziej, a ona uratuje siebie i mężczyznę.
- Ale to mało romantyczne. Wszystko musi się kiedyś skończyć. Czy nie lepiej skończyć pięknie, tak jak Romeo i Julia? Tragicznie, ale poetycko satysfakcjonująco? - Joakim zerknął na nią, uśmiechając się niepewnie.
Bomba spadała na nich w zwolnionym tempie.
Kirill ocknął się nieco i zerknął na Joakima oraz Alice, którzy dzielili całkiem romantyczny moment.
- Potrzebuję kartki - mruknął, spoglądając na Thomasa, Alicię i Praserta.
Tak się składało, że zeszyt szkolny Alice leżał cały czas porzucony na podłodze obok jej torby, o której zapomniała w międzyczasie.
- Poetycko satysfakcjonująco… Nigdy nie lubiłam romansów, w których nie ma szczęśliwego zakończenia… - powiedziała wydymając lekko usta. Znów popatrzyła na spadającą bombę, a potem na nauczyciela muzyki.
- To dostałam się do pańskiego chóru? - zapytała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:43   #385
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Myślę, że nawet przejmiesz nad nim władzę pewnego dnia, a ja odejdę w cień - uśmiechnął się delikatnie.
Tymczasem Thomas podał Kirillowi zeszyt.
- Skoro tak bardzo lubicie Romea i Julię… - mruknął Kaverin. - Macie cytat ode mnie. “Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny.”
Napisał swoją krwią pięć liter.

LE FIN

Następnie przekręcił zeszyt tak, żeby Alice mogła je przeczytać.
Bomba zastygła tuż nad głową jej i Joakima. Czy miała w nich uderzyć? Czy mieli uzyskać swój piękny, romantyczny koniec, jakiego pragnął Dahl? A może to Harper miała zwyciężyć i uratować ich przed nieskończonym, arabskim zagrożeniem?
Tego, kochani, dowiecie się w następnym odcinku.
A może późniejszym.
Tak, na pewno późniejszym.

A może i jeszcze dalszym.

***

- Alice…?
Harper usłyszała nad sobą głos. Upadł na nią niczym arabskie bomby.
- Obudź się - Abigail szepnęła delikatnie, chwytając jej ramienia i delikatnie potrząsając.
Rudowłosa była jeszcze w stanie półsnu i nie dochodziło do niej wszystko jak należy. Po pierwsze oceniła jak jasno było w pokoju, po drugie, zastanawiała się jakim cudem Abigail tu weszła, przecież… Przecież byli w hotelu… Drzwi były zamknięte, no nie?
- Co się stało? - zapytała zaspanym głosem.
- Bardzo długo spałaś. Nie odbierałaś telefonów. Masz wyciszony? Nie wiem, może ci się rozładował. Poprosiłam w recepcji o klucz, bo się przestraszyłam. W ogóle Jennifer już wyjechała na lotnisko i przegapiłaś pożegnanie z nią. Zrobiło się ponuro, jak gdyby miała nigdy nie wrócić… choć na pewno wróci… - Roux dodała szybko. - Może coś zjadłaś? Coś niestrawnego? - zmarszczyła brwi. - Co ci się śniło?
Alice leżała chwilę, a wszystko powoli do niej docierało. Nie była w szkole… Była starsza…
- Dziwna… Metafora życia - powiedziała podsumowując swoje senne perypetie. Miała nadzieję, że Kirill nigdy nie poruszy tego tematu.
- Która godzina? - zapytała.
- Trzynasta - powiedziała Abigail. - Kto to widział, żeby tak długo spać - powiedziała. - Ale co prawda poszliśmy spać późno. Mimo to spędziłaś w tym łóżko prawie dwanaście godzin. Powinnaś tryskać energią.
Rzeczywiście, Alice poczuła się dziwnie wypoczęta. Treść snu zdawała się naprawdę męcząca, jednak dzięki niej mogła spojrzeć na wszystko z pewnym dystansem… Przynajmniej na chwilę dostrzec komizm tam, gdzie go nie było. Na trudne sytuacje można bylo reagować płaczem i zgrzytaniem zębów, lub też śmiechem. Harper chyba po raz pierwszy w historii doświadczyła tej drugiej opcji.
Doszła do wniosku, że jej umysł musiał być już tak krytycznie przeciążony, że wytworzył coś takiego w formie ratunku dla samego siebie. Westchnęła, uśmiechając się lekko, rozbawiona, po czym usiadła.
- Dobra, to muszę się pozbierać… Jenny pojechała, tak? Poleci tym samolotem… Gdzie mój telefon… - zaczęła gramolić się z łóżka i szukać komórki by sprawdzić, czy faktycznie jej się wyładowała, a w razie gdyby tak, to podpiąć ją do prądu.
Czarny ekran nie odpowiadał. Znalazła ładowarkę i podpięła ją zarówno do telefonu, jak i do kontaktu.
- Jest późno, ale jeszcze nie jadłam śniadania. Zresztą byli na nim tylko Jack, Melody, Bee no i Jennifer. Może zbierzemy twoich braci i ruszymy na dół? Zjadłabym jogurt z musli i jakimś dobrym dżemem - powiedziała.
Roux zawsze preferowała lekkie i stosunkowo zdrowe jedzenie.
- Ja mam jednocześnie ochotę na kwaśne i słodkie… - mruknęła Alice. Ziewnęła.
- Nie pozwolę ci zjeść żelków na śniadanie - zażartowała Abby. - Dla dobra dziecka. Ale widzę, że ci posmakowały, kiedy wczoraj cię poczęstowałam - uśmiechnęła się lekko. - W każdym razie… - zrobiła krok do tyłu. Czuła głód i chciała już zejść do restauracji.
- Zaraz się ubiorę i przyjdę. Zawołaj moich braci proszę - odezwała się Alice i zaczęła kręcić po pokoju, po wstaniu z łóżka, by wszystko zebrać do kupy, ze sobą włącznie. Miała zamiar się ubrać i spokojnie udać na posiłek. Nie myśląc już o dziwnym śnie, ani potencjalnym niebezpieczeństwie, w stronę którego właśnie udawała się Jennifer.
Abby przymknęła drzwi do jej pokoju. Alice jeszcze usłyszała, jak podeszła do drzwi znajdujących się nieco dalej i do nich zapukała. Właśnie tam odpoczywali Douglasowie. Harper tymczasem podeszła do biurka i zobaczyła na nim kartkę.

Cytat:
Po powrocie oczekuję butelki dobrego alkoholu. Porozumiewaj się ze mną przez AHISP-CC.
- J
Alice uświadomiła sobie, że tę kartkę równie dobrze mógł zostawić Joakim. Nawet treść do niego pasowała. Jednak napisała ją Jennifer. Może to było to słodkokwaśne śniadanie, którego sobie zażyczyła.
Widząc ‘J’, w jakiś dziwny sposób podekscytowała się. Dopiero racjonalny obuch uświadomił ją, że to J należało do Jenny, bo znała ten charakter pisma… To był moment, w którym uświadomiła sobie, że nie wie nawet jak wygląda charakter pisma Joakima i zrobiło jej się niedobrze.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że niedobrze jest jej nie z tytułu przygnębienia, a codziennego stanu, gdy wstawała. Musiała na problemy żołądkowe poświęcić przeszło dziesięć minut. Dopiero, gdy doprowadziła się do porządku, ubrała i uczesała, ruszyła do drzwi, by udać na śniadanie.
Po drodze ujrzała młodą blondynkę. Miała na sobie biały fartuszek z logo hotelu. Nie była szczególnie piękna, jednak zdawała się sympatyczna. Na pewno jej uśmiech miał z tym jakiś związek. Trzymała w dłoni tackę pełną filiżanek.
- Zapraszam do naszego salonika - powiedziała i wskazała drogę do niego podbródkiem, jako że dłonie miała zajęte. - Znajduje się tam ekspres z kawą, można z niego dowolnie korzystać. Regularnie uzupełniamy ziarna - dodała. - Duży telewizor odbiera prawie wszystkie europejskie kanały. Ale obecnie ktoś ogląda mecz siatkówki kobiecej.
Punkowa Jennifer ze snu od razu stanęła przed oczami Harper.
Alice kiwnęła głową.
- Dziękuję - powiedziała, po czym za poradą, poszła upolować sobie kubek kawy. Skoro i tak czekała na Abby i swoich braci… Chyba, że to oni czekali na nią w części z restauracją… Potrzebowała się rozbudzić. Przystanęła przy maszynie i wybrała opcję, która wydawała jej się jak najbardziej odpowiednia, a następnie poczekała, aż czarny nektar bogów się zaparzy.
Wnet kubek napełnił się kawą. Przyjęła go i upiła tylko łyk, kiedy poczuła, że coś w nią uderzyło. Był to… pies. Zaczął głośno szczekać. Chyba próbował wspiąć się po jej ciele do jej głowy, gdyż stanął na dwóch tylnych łapach, a przednie oparł na jej ciele. Nie był bardzo duży, jednak też nie przypominał małego yorka. Alice spojrzała na niego i zamrugała oczami. Już go wcześniej widziała… albo przynajmniej bardzo podobnego. Dawno temu w Helsinkach… Czy to naprawdę mógł być Fluks? Zdawał się nie mieć złych intencji. Wręcz przeciwnie, cieszył się z tego, że ją widział.
Alice zmarszczyła brwi. Popatrzyła na zwierzaka.
- Hej… Kogoś mi przypominasz… - powiedziała, po czym opuściła dłoń, by dać mu ją do powąchania. Chciała go pogłaskać. Dawno nie widziała Fluksa, ostatni raz w wizji Obserwatorium… Gdy Kirill próbował pozbierać ją po Mauritiusie… Wiedziała, że Ismo miał się dobrze, ale raporty przychodziły raz na kilka tygodni, więc ostatniego jeszcze nie otrzymała. Rozejrzała się, jakby oczekując, że za moment dostrzeże znajomego blondynka.
Rzeczywiście, na kanapie znajdowało się dziecko. Oglądało siatkówkę, ale kiedy usłyszało reakcję Fluksa, odwróciło się w stronę ekspresu. To był chłopiec. Ismo. Miał dłuższe włosy i trochę podrósł przez kilka ostatnich miesięcy. Jednak nie zmienił się wcale tak bardzo. Uśmiechnął się do Harper.
- Alice! - przeskoczył zwinnie przez oparcie i ruszył w jej stronę. Przystanął… i rozpłakał się. - Przepraszam, to ze wzruszenia - rzekł.
Reakcja mogła wydawać się dziwna, jednak w pewien sposób miała sens.
Harper była w lekkim szoku. Podeszła do Isma i przytuliła go. Pogłaskała go po głowie.
- Ale urosłeś - powiedziała. Choć minęło zaledwie pół roku, Ismo rzeczywiście urósł. Zdjęcia tego dobrze nie oddawały.
- Co tu robisz Ismo?- zapytała i zerknęła na Fluksa. Wyciągnęła rękę do psiaka, by go jeszcze poczochrać. Kompletnie zapomniała o kawie.
Ismo podszedł i przytulił się do niej. Nie był już nawet taki słaby.
- Tęskniłem… - zawiesił głos.
Następnie zrobił krok do tyłu.
- Mój tata jest samotny. Odkąd mama umarła. Nie chciał obchodzić prawdziwych świąt. A ja nalegałem, żebyśmy polecieli do Islandii. Niby dlatego, bo chciałem wypróbować nowe narty, a tu jest dużo śniegu. Okazało się, że nie ma tu tak naprawdę dobrych tras, ale dla taty nie ma to znaczenia. Miałem zupełnie inny powód… - zawiesił głos. - Nawiedziła mnie Akka i powiedziała, że muszę tutaj być w tym okresie. Nie powiedziała dlaczego, ale muszę zapobiec jakiejś wielkiej tragedii - wzruszył ramionami, jak gdyby codziennie nawiedzali go bogowie z takimi misjami. - Powiedz, co u Lotte? - zapytał. - I u tego Araba, który z wami był… przepraszam, jeśli to obrażające określenie.
- Lotte nadal należy do IBPI. Sądzę, że ma się dobrze. Ja nadal jestem z Kościołem i od czasu twojej grochówki nie jadłam lepszej… A Arab… - mruknęła.
- Okazał się nie być naszym przyjacielem… Zabił Terrence’a - powiedziała smutnym głosem. Spuściła wzrok na ziemię i nawet nie próbowała udawać, że łatwo jej to było przełknąć.
- Terrence’a - zapytał Pajari. - Jak mi przykro - rzekł. - To był taki chorowity mężczyzna. Dostał strzał prosto w klatkę piersiową i potem leżał długo w śpiączce. I chyba jakoś obudził się i wtedy zabrałem nas do puszczy bogów. Tam już wykazał się całkiem konkretnym zdrowiem - powiedział poważnie, a Alice odniosła wrażenie, że mówił o rytuale. - Ale dlaczego go zabił?! - wargi chłopca zadrżały, kiedy powoli zaczęło do niego dochodzić, co Harper mu przekazała.
Alice westchnęła.
- Bo Terrence był bardzo potężny… Więc stanowił zagrożenie… A Arab chciał porwać mnie, zazdrosny, więc musiał wykluczyć wroga… Mam nadzieję, że choć twoje pół roku dobrze minęło. Uczysz się pilnie? - zapytała, chcąc zmienić temat.
- Akka tak często do ciebie zagaduje? - zapytała, chyba nie mogąc go jednak porzucić.
- Bardzo rzadko. To jednak bogini. Dlatego wziąłem sobie do serca, kiedy powiedziała mi, że muszę tutaj być - powiedział. Wyciągnął dłoń i pogłaskał nią wierzch lewej ręki Harper. - Zniknął ślad, który pozostawiła tamta haltija. Z vaki mądrości i prawdy. To był Sartej? - zmarszczył brwi. - Czy jego brat? Zresztą nieważne. Z jakiegoś powodu bardzo chciała, żebym tutaj był, więc uczyniłem wszystko, żeby tutaj się znaleźć. Wydrukowałem z pięćdziesiąt zdjęć Reykjaviku i otapetowałem nimi mieszkanie. Nauczyłem się też śpiewać islandzkiego hymnu narodowego i ciągle go śpiewałem. Tata bardzo się zirytował i w końcu nas tutaj zabrał - dodał. - Czy chcesz posłuchać? - zapytał.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Zaśpiewaj - poprosiła i usiadła na kanapie, by móc posłuchać. Była ciekawa. Ismo miał ładny głos, przynajmniej tak go zapamiętała z tych wierszowanych zaklęć, które rzucał w Helsinkach. Była ciekawa jak mu pójdzie hymn Islandii.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=GnKIgccY09Q[/media]

Głos okazał się być w stanie osiągnąć naprawdę wysoki rejestr. Brzmiał prawie dziewczęco. Alice dzięki Skorpionowi rozumiała słowa. Co więcej, dzięki temu odkryła, że Ismo tylko trochę kaleczył język. Piosenka była bardzo ładna, ale też smutna. Harper spostrzegła, że w saloniku pojawiła się pracownica hotelu, która wcześniej zaprosiła Alice do saloniku. Po chwili dołączyła do niej druga. Na koniec melodii pojawił się również wysoki blondyn w średnim wieku. Ten wydawał się najmniej zafascynowany melodią. Kiedy Pajari skończył, obie kobiety zaczęły głośno klaskać.
- Jak ładnie! - krzyknęły w swoim ojczystym języku.
- Ismo… już cię zabrałem na Islandię - mężczyzna jęknął. - Czemu wciąż mnie torturujesz?
Rzeczywiście, hymn mógł być męczący, jeśli Ismo śpiewał go w domu bez końca.
Harper uśmiechała się ciepło do Isma. Miał dobry słuch i całkiem ładnie śpiewał. Kiedy skończył, pogłaskała go po głowie, po czym podniosła się i spojrzała na blondyna.
- To ja poprosiłam go, by zaśpiewał. Pochwalił się, że nauczył się hymnu Islandii, a że swego czasu byłam śpiewaczką, chciałam posłuchać. Proszę się na niego nie gniewać - powiedziała, stając w obronie swego młodego przyjaciela. Przyjrzała się też jego ojcu, widząc go wreszcie po raz pierwszy osobiście.

Mężczyzna miał prawie dwa metry wysokości. Ubrany był w jasne dżinsy i ciemny, robiony na drutach sweter. Posiadał niebieskie oczy i krzaczaste brwi, które jednak pasowały do jego urody. Jego blond włosy zdawały się w stanie permanentnego nieładu. Nie był szczególnie przystojny, jednak miał w sobie coś interesującego.
- Nie gniewam się na niego, jednak mam dość… - mruknął. - Jestem wytresowany jak pies Pawłowa - powiedział. - Kiedy tylko słyszę tę melodię, mam odruch wymiotny.
- To zaśpiewam coś innego - zaproponował Ismo.
- Lepiej dołącz do swojej siostry, która zeszła już na śniadanie - zwrócił się do chłopca. - Opieka miejska mi cię zabierze, jak nadal będziesz chudł - dodał. Potem zwrócił oczy na Alice. - Pani też z Finlandii? - zapytał, jako że Harper zwróciła się w tym języku do niego.
Dwie pracownice hotelu uśmiechnęły się do chłopca i pokazały kciuk wyciągnięty w górę, po czym rozpierzchły się. Natomiast ktoś dzwonił do rudowłosej. Usłyszała dzwonek swojego telefonu.
- Można tak powiedzieć… Znaczy się, bardziej byłam kiedyś w Finlandii, no i znam język. Szybko się ich uczę… - powiedziała, po czym sprawdziła kto dzwonił. Jeśli to Abby, lub Jenny to odebrała.
- Czekamy na ciebie na dole - powiedziała Roux. - Słyszałam na własne uszy, jak Arthurowi zaburczało w brzuchu…
- ...dzięki… - mruknął Douglas w tle.
- Chodź. Zjedźmy i zabierajmy się stąd. Jest tutaj jakaś nieznośna dziewczynka z rudymi, kręconymi włosami, która rozwaliła trzy słoiki z dżemem, bo nie znalazła truskawkowego. Zaczęła mnie boleć głowa od jej wrzasków.
- Dobrze, już idę uratować was od małej rudowłosej dziewczynki i słoików dżemu… - zażartowała Alice. Po czym rozłączyła się.
- Miło cię znów widzieć Ismo… Właśnie sama szłam na śniadanie. Więc posłuchaj taty i idź z nim - poleciła i pogłaskała po raz ostatni Fluksa, a następnie wróciła po swoją kawę. Zdawało jej się, że matka Isma też miała rude włosy i stąd ich córka posiadała taki kolor. Napiła się czarnego płynu. Akka czuwała i nad tym miejscem, a więc miała oko i na nią… Alice zamyśliła się i dotknęła swego brzucha w opiekuńczym odruchu.
- Nie sądzę, żeby to był przypadek, że tutaj jesteś - szepnął Ismo tak, żeby tata go nie podsłuchał.
- Idę na śniadanie. Jak chcesz, to tu zostań - mruknął starszy Pajari. - Miło mi było panią poznać - dodał, odchodząc. Jego syn odprowadził go wzrokiem przez chwilę.
- Wymieńmy się chociaż numerami telefonów - zaproponował. - Nie wiem, jaka moja rola, jednak nie chcę jej przegapić - dodał po chwili. - W sumie naprawdę zjadłbym to śniadanie - mruknął. - Chodźmy tam powoli.
Alice podała mu swój numer telefonu i zapisała sobie jego.
- Zgaduję, że nic nie dzieje się przypadkiem… - powiedziała i westchnęła.
- Nie chcę, żebyś pakował się w kłopoty Ismo. Czy dostałeś jakiekolwiek wskazówki gdzie masz się udać, poza tym, że na Islandię? - zapytała, kiedy powoli zmierzali na dół do restauracji na śniadanie.
- Nie. Akka chyba sama nie wiedziała. Nie widzi przyszłości, jednak miała silne, złe przeczucie - rzekł Pajari. - Islandia znajduje się też poza strefą jej bezpośrednich wpływów. Na szczęście to nie jest… nie wiem, Wenezuela. Zarówno kulturowo, jak i geograficznie nie znajdujemy się aż tak daleko, więc zarówno ona, jak i ja nie jesteśmy tutaj kompletnie bezbronni. Jednak nie słyszałem, ani nie widziałem tutaj jeszcze żadnych haltii - dodał. - Pewnie ich tu w ogóle nie ma - jego wargi na moment zadrżały. - Z drugiej strony ta ziemia nie wydaje się kompletnie pusta i jałowa. Może znajduje się tutaj wiele istot i zależności, których po prostu jeszcze nie dostrzegam… - zawiesił głos, schodząc w dół. Patrzył pod nogi, żeby się nie wywrócić. Alice zaatakowało wrażenie, jak dojrzały się wydawał. Sprawiał wrażenie kogoś, na kim można polegać, co było komiczne, jako że był tylko dzieckiem. Z drugiej strony w swojej ojczyźnie okazał się więcej, niż kompetentny i rozsądny.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:44   #386
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
W końcu swego czasu nawet proponowała mu, że jak podrośnie to będzie mógł dołączyć do Kościoła…
- Nie martw się. Mam tu dużą grupę znajomych, no i współpracę znowu z IBPI, by rozwiązać sprawę. Zaginęła garstka detektywów, właśnie będę dziś po południu lecieć, by ich odszukać - wyjaśniła chłopcu.
- Och… mogę polecieć z wami? - zapytał Ismo. - Chodź tata pewnie mi nie pozwoli… - mruknął. - Swoją drogą, to nie jest mój biologiczny ojciec - przypomniał Alice. - A to nie jest moja biologiczna siostra…
Zapowiedział ją w idealnym momencie. Akurat zeszli, znajdując się na korytarzu. Po drugiej stronie była od razu widoczna kuchnia.
- Ale ja chcę moje croissanty! - krzyknęła mała, wyrzucając bułki z koszyka.
- To ona… - mruknął Ismo. - Ale bardzo ładnie rysuje - dodał szybko, chyba chcąc ją przedstawić w nieco lepszym świetle.
Ich ojciec stanął nad nią i z surową miną kazał jej wszystko posprzątać, ale dziewczynka nie chciała go słuchać. Na moment rysy twarzy mężczyzny drgnęły… było widać, że sobie nie radził.
- Tęskni za mamą z wielu różnych powodów - mruknął Pajari. - Przynajmniej ja staram się nie sprawiać mu problemów, choć z tą Islandią to byłem celowo denerwujący - powiedział z miną pełną skruchy.
Fluks zbiegł za nimi na dole, radośnie szczekając.
- Staram się za to wyprowadzać pieska rano, po południu i wieczorem, żeby go odciążyć.
- Pamiętam, że to twoja rodzina, która się tobą zajmuje - Alice odpowiedziała. W końcu osobiście przyczyniła się do zgonu jego biologicznej matki… I była świadkiem śmierci tej rudowłosej, zastępczej.
- Dołącz do nich. Ja poszukam swoich braci - powiedziała i poczochrała włosy Isma. Rozejrzała się, szukając Abby, Thomasa i Arthura.
Ismo ruszył do kuchni. Harper ujrzała, że wyjrzała z niej Abigail. Pewnie wszyscy znajdowali się właśnie w niej. Co nie zdawało się szczególnie zaskakujące, bo to właśnie zapowiedzieli. Roux pomachała jej i zniknęła z pola widzenia, zapewne wracając do swojego stolika.


Kuchnia również była utrzymana w kolorze znajomej zieleni. Chyba znajdowała się w wystroju całego hotela i wszystkich pokojów. Alice ujrzała trójkę Konsumentów przy jednym stoliku. Przy drugim siedziało dwóch blondynów. Jeden w szarej bluzie, drugi w dżinsowej koszuli. Przy trzecim siedział tata Isma. Wstał, kiedy nadeszła kelnerka z nowymi bułkami.
- Przepraszam za moją córkę. Oczywiście zapłacę za nie i za dżemy… - rzekł zmęczonym tonem. Podniósł dłoń i przetarł nią twarz.
- Ja nie chcę tej jajecznicy! Jest niedobra! Ja chcę taką, jaka robiła mama! - dziewczynka powiedziała głośno i wyraźnie.
Ismo posmutniał, słysząc tę kwestię. Akurat kroił banany do jogurtu.
Alice zerknęła na dziewczynkę i jej niezadowoloną minę. Przypomniała sobie tamten rajd przez palący się las i samochód kobiety, na który zwaliło się drzewo… Spuściła wzrok, na kilka chwil, po czym doszła do stolika konsumentów.
- Witajcie - przywitała Douglasów.
- Wyspaliście się, mam nadzieję - rzuciła.
- Ja tak - rzekł Thomas. - Spałem jak… jest jakieś powiedzenie co do spania? Spać jak…
- Osioł? - zaproponował Abby.
- Chyba nie to miałem na myśli… - mruknął Douglas.
- Suseł…? - zaproponowała Alice.
- Ja się nie wyspałem. Śniła mi się dziwna jaskinia. I widziałem jakąś postać pośród cieni. Miała kobiecy głos i obiecała, że wyśle mi prezent. Jednak nie wydawał się wcale niczym, co chciałbyś dostać… - Arthur mruknął.
- Alice, czemu nie wzięłaś nic do jedzenia? - zapytała Roux.
- My też nie wzięliśmy, bo czekaliśmy na ciebie - Thomas powiedział, po czym wstał. Jego brat nie czekał wcale dłużej i też się odsunął od stołu.
Harper zastanawiała się nad tym co powiedział Arthur. Wstała od stołu i podeszła z nimi do szwedzkiego stołu. Wybrała sobie talerz i sztućce.
- A jak wyglądała? Widziałeś ją dokładnie? - zapytała zaciekawionym tonem. Tymczasem nabrała sobie naleśników i polała je syropem klonowym.
Abby wybrała to samo co Ismo, natomiast oboje mężczyźni nabrali sobie dużo jajecznicy, wędliny, serów i warzyw.
- Nie, tonęła w półcieniach. Ale nie była człowiekiem. A przynajmniej nie takim typowym. Zdawała się siedzieć na czymś, nie wiem czy to był jakiś tron, czy może jakiś kamień w środku jaskini. Sama była dużo większa od zwykłej osoby. Może trzy, nawet cztery metry. Przerażała i nie patrzyłem za bardzo na nią, bo bałem się, że tym ją sprowokuję. A co, też ci się śniła? - Arthur zainteresował się.
- Nie. Po prostu chciałam się dowiedzieć, czy stanowi dla nas zagrożenie… Tak właściwie zastanawiam się, kto powinien zostać tutaj z Kaverinem. Chciałabym, żeby zostały dwie osoby. Chcecie lecieć? - zapytała.
Thomas i Arthur spojrzeli po sobie.
- Po to tutaj jesteśmy - powiedzieli jednocześnie. Na ten fakt lekko się uśmiechnęli.
- Ja muszę polecieć, gdyby ktoś potrzebował pomocy medycznej - rzekł Thomas.
- A ja muszę polecieć, bo… bo gdyby ktoś się zbudził, to ja mogę go najłatwiej i najszybciej znaleźć - Arthur powiedział z dużą pewnością siebie, choć wydawała się nieco udawana.
- Niech Abby zostanie z Kaverinem. Nie przyda nam się tam osoba potrafiająca zmieniać twarz - rzekł Thomas.
- Ej…! - Abby to usłyszała. - A co gdyby… była tam ścisle tajne laboratorium z zabezpieczeniami w postaci rozpoznawania twarzy…? Mogłabym wcielić się w jednego z naukowców!
- Tak czy inaczej, ktoś musi zostać. Jeśli się uprzecie, poproszę o to Jacka i Melody… I tak mieli dziś załatwiać dla nas temat zaparkowanego samolotu w nieodpowiednim miejscu… Więc tak właściwie mogę im to zadanie zlecić - powiedziała bardziej do siebie. Do naleśników wzięła też pocięte brzoskwinię i ananasa i z tak słodkim posiłkiem wróciła do stolika. Następnie cofnęła się, by nalać sobie szklankę soku pomarańczowego.
Wreszcie wszyscy usiedli przy stoliku i zaczęli jeść. Thomas zrobił wszystkim po kawie i przyniósł ją na stoliku.
- Nie wiem, czy chcecie cukier, czy mleko - mruknął.
- Cukier jest na stole w cukiernicy, mleko o tam stoi - Arthur spojrzał na stolik. - Ale ja piję czarną niesłodzoną.
- I tak, chcielibyśmy najwyraźniej wszyscy polecieć - powiedziała Abby. - Jeżeli Jack i Melody nie będą mieli nic przeciwko, to naprawdę mogliby tutaj zostać. No i sprawa samolotu, to wszystko na nich wskazuje.
Alice kiwnęła głową. W ten sposób rozwiązała się kwestia kto powinien zostać z Kirillem. Harper jadła spokojnie śniadanie. Zerknęła na telefon, którą wskazywał teraz godzinę.
Potem jej wzrok przeniósł się na stolik Isma i jego rodziny.
- Jaki prześliczny rysunek! - powiedział ojciec Pajari z teatralnym zachwytem.
Jego rudowłosa córka miała przy sobie teczkę pełną malowideł.
- A co przedstawia? Jesteśmy na wakacjach? - zapytał Ismo.
- To moje szesnaste urodziny i tata kupuje mi jacht - wyjaśniła dziewczynka.
- Pięknie to przedstawiłaś - chłopiec pokiwał głową, wsuwając łyżeczkę jogurtu do ust.
Ojciec zgodził się, ale wyglądał tak, jak gdyby tam w środku umarł już kilka razy.
Alice przyglądała się chwilę rudowłosej dziewczynce. Była zdecydowanie rozpuszczona… Zastanawiała się, czy gdyby wychowywała swoje dziecko wraz z Terrencem, w bogatym domu… Czy byłoby tak samo rozwydrzone? A może właśnie zostałoby wychowane na porządną osobę, w końcu Terry nie był taki… Jadła naleśniki w zadumie. Nie miała żadnych planów. Chciała zadzwonić do Jenny, gdy ta wyląduje, a potem sprawdzić stan Kirilla. Posłać go do szpitala w razie potrzeby… No i udać się na lotnisko. Tyle. Wypadało też wysłać kogoś po detektywów, w końcu mieli lecieć razem.
- To jakie mamy plany na dzisiaj? - zapytała Abby, chyba czytając jej w myślach. - Zostało nam jakoś pięć godzin do lotu. W sumie mniej. Bo trzeba dojechać na lotnisko no i odprawa… Myślę, że dobrze byłoby najpóźniej wyjechać o szesnastej, bo lot mamy jakoś o osiemnastej dwie. Czyli zarządzamy zbiórkę z bagażami o… piętnastej trzydzieści? Piętnastej pięćdziesiąt? Chyba lepiej tutaj siedzieć, niż na lotnisku. Jest teraz mniej więcej trzynasta… - zawiesiła głos.
- Trzeba pojechać po detektywów… Trzeba ich przywieźć… Poza tym, nie mamy planów. Potrzebuję zadzwonić do Jenny, potem do Esmeraldy… Zorientować się, czy świat się nie zawalił poza Islandią - wyjaśniła Alice.
- Pojechać gdzie po detektywów? - zapytała Roux. - Masz na myśli Jacka i Melody?
- Mam na myśli Brandona i resztę z Laguny… - przypomniała jej Alice.
- Mmm… - Roux uśmiechnęła się niezręcznie.
- Zamówiłaś bilety też dla nich, prawda? - miała nadzieję, że Abby o tym nie zapomniała, w końcu dwoje detektywów wybierało się wraz z nimi.
- Nie, zapomniałam o nich kompletnie - odpowiedziała Abigail. - Grunt to otaczać się kompetentnymi ludźmi - mruknęła i westchnęła. - Przepraszam na moment.
Wyciągnęła telefon i odeszła z nim na bok.
- Bardzo źle spała - mruknął Arthur. - Wiem, bo ja też i obudziłem się w nocy. Pomyślałem, że wyjdę na papierosa i usłyszałem jej krzyki. Chyba nawoływała jakąś dziewczynę i chłopaka i chyba dziadka… Nie wiem, skąd te koszmary.
- Czy wszyscy tej nocy mieli takie intensywne sny? Thomasie? Coś ci się też śniło? - zapytała zerkając na Douglasa pytająco.
- Nie, mi nie - odpowiedział mężczyzna. - W ogóle nic mi się nie śniło. Ale Bee też miała jakieś dziwne sny. Wiem, bo rozmawiały o tym z Abigail rano. Zanim Barnett pojechała odwieźć Jenny na lotnisko. Abby powiedziała, że to, cytując, Kirill im najebał w głowie. Nie wiem, co miała na myśli. Chciałem potem zapytać, ale zapomniałem.
Alice kiwnęła głową i postanowiła poczekać, aż Abby skończy rozmawiać przez telefon. Wolała ją o to po prostu zapytać.
Po dziesięciu minutach Douglasowie skończyli jeść. Ruszyli po wodę mineralną. Tymczasem Roux wróciła do stolika.
- Na szczęście nie było problemu - powiedziała. - Zostały trzy ostatnie wolne miejsca. Zarezerwowałam na wszelki wypadek wszystkie, które zostały - westchnęła. - Teraz wrócę do mojego jogurtu - powiedziała.
Do swojego dodała kandyzowane owoce, świeże borówki, a także czekoladowe okrągłe chrupki. Wcale nie wyglądało to zdrowo, ale musiało być smaczne.
- Miałaś koszmary tej nocy? - zapytała Harper wprost.
- Ponoć Bee również nie miała dobrych snów. Czy możesz mi powiedzieć co wam się śniło? - dodała kolejne pytanie.
- Osoby, które kochałyśmy i które straciłyśmy - powiedziała Abigail, mieszając w jogurcie. - Tobie nie? Ta scena w Silice bez wątpienia zasponsorowała nam te koszmary. Kirill pokazał nam wiele różnych scen, które były słodkie… ale przez czas, który minął… może bardziej gorzkie…? - jakby zapytała. - Można powiedzieć, że prawie cofnął nas w czasie - uśmiechnęła się lekko.
Alice westchnęła.
- Mi się za to pierwszy raz od miesięcy właśnie nie śnił koszmar… Tylko że sam sen był bardzo… Dziwny - wyjaśniła z zamyśloną miną.
- Mam nadzieję, że to nic nie znaczy… - powiedziała jeszcze.
- No dobrze… To dokończmy nasze posiłki… Czy zechcesz pojechać z Thomasem po detektywów? - zapytała.
- Jakich dete… - Abby zaczęła, po czym walnęła się dłonią w czoło. - Tak. Pojadę. Cholera. Chyba lepiej dosłodzę sobię tę kawę - mruknęła i wsypała trzy łyżeczki prosto do filiżanki, którą wcześniej przyniósł dla niej Thomas. Następnie włożyła do ust trochę jogurtu. - Czuję się teraz trochę jak ten syn Dahla - powiedziała. - Noel, prawda? Noel - skinęła sobie głową.
- Chcecie coś może stąd? - zapytał Arthur, odwracając się w ich stronę.
- Ja już dziękuję… Pójdę do siebie, popracować - powiedziała i dopiła kawę oraz pomarańczowy sok. Zdecydowanie miała nadzieję, że wszystko się ułoży. Pojutrze była Wigilia… Musiała być w Anglii. Obiecała.
- Zawiadomić cię, jak wrócimy z detektywami? Miej naładowany telefon na wypadek, gdybyśmy napotkali jakiś problem - powiedziała Abby. - I coś jeszcze miałam powiedzieć… a tak. Czyli zgadzamy się na zbiórkę o 15:50? To za dwie i pół godziny, nieco mniej.
- Będę mieć naładowany telefon. Powiadomcie mnie o przyjeździe. Zbiórka o 15:50 - zgodziła się na wszystko, po czym podziękowała za posiłek cicho i odeszła od stołu. Ruszyła w stronę wyjścia z części kuchennej, jednocześnie wybierając numer do Esmeraldy. Odruchowo poczuła napięcie w podbrzuszu.

Pani de Trafford nie odebrała od razu.
- Alice? - zapytała melodyjnym głosem. - Jak miło, że dzwonisz! Właśnie wybieram prezenty dla ciebie, całej załogi… no i przyznam nieśmiało, że również dla siebie samej. To chyba mój pierwszy pobyt w mieście od czasu, kiedy wyzdrowiałam. To nie jest ten sam Manchester, który znałam… zlikwidowano dziewięćdziesiąt procent sklepów. Wyobrażasz sobie…?! - dodała nieco głośniejszym i bardziej oburzonym tonem. - Ale na pewno nie dzwonisz bez powodu. Cóż takiego wydarzyło się w dalekim Reykjaviku? Mam nadzieję, że nie aurora borealis. Inaczej będę zazdrościć…!
Bez wątpienia Esmeralda była w dobrym humorze.
Poczuła nieco ulgi słysząc, że Esmeralda miło spędzała czas.
- Sytuacja odrobinę się skomplikowała, ale wrócimy na Wigilię. Cieszę się, że dobrze się bawisz na zakupach. Tylko pamiętaj o piciu napojów, by się nie odwodnić - poleciła Harper. Uśmiechnęła się nawet lekko.
- Martha, spójrz, kupię ci taki kożuszek.
- ...nie… naprawdę… boże… ta cena! - głos gospodyni był niewyraźny w tle.
- Nalegam, będziesz w nim pięknie wyglądać - Esmeralda powiedziała. - Kobiecie na twoim stanowisku pasuje nabyć nieco powagi i prezencji.
- ...pani Esmeraldo…
- Przesądzone. Alice, jesteś tam jeszcze…? - de Trafford dopiero teraz sobie przypomniała o Alice. - Tak, Martha nosi butelkę wody mineralnej z miętą i cytryną. Poza tym kupiłam nam po grzańcu. Jaki aromatyczny! Przyprawy korzenne, imbir, cytryna, goździki, kawałki pomarańczy… szkoda, że ciebie tu nie ma. Powinnyśmy my również spędzić nieco czasu razem, tylko we dwoje. Tak jak ja tutaj z Martą… albo… hmm… nie… - Esme ściszyła nieco głos, wkradając w nie żartobliwe tony. Brzmiało to bardzo atrakcyjnie.
- Na pewno spędzimy, gdy wrócę… Za niedługo będę jechać, by załatwić coś dużego… Bawcie się dobrze i czekajcie naszego powrotu - pozdrowiła kobietę.
- Pozdrów proszę Marthe ode mnie - dodała jeszcze. Czekała, czy Esmeralda nie zechce czegoś dodać. Wchodziła po schodach na swoje piętro.
- Gdzie będziesz jechać? - zapytała de Trafford. - Czy potrzebujesz jakiejś pomocy? Poza tym czy chciałabyś, żebym kupiła ci coś konkretnego? Odkryj przede mną serce, Alice… czego tak naprawdę pragnie? - przez głos Esme nieco przebijał się grzaniec, ale nie była jeszcze pijana. - Znalazłam dla ciebie trzy piękne prezenty gwiazdkowe, pytam, co poza tym.
- Aż trzy i chcesz mi kupić kolejny? Nie rozpieszczaj mnie aż tak… - poprosiła Alice.
- Jeśli chcesz,możesz wybrać coś, co byłoby dobrym prezentem dla nas obu. Żebym nie miała wyrzutów sumienia, że obkupujesz mnie aż tak - poprosiła, jednocześnie sugerując konkretny typ rzeczy. W końcu nie było wielu pól na których obie robiły coś wspólnie i jedno gigantyczne, na którym wspólnie robiły wszystko… Harper wyjęła klucz do swojego pokoju i otworzyła drzwi, by wejść do środka. Wszystko w środku zastała dokładnie w tej samej, znajomej konfiguracji.
- Jesteś genialna…! Tylko gdzie ja tu znajdę taki sklep… Hmm… Martha, może zechciałabyś pójść na parking, upewnić się, że pan Windermere nadal na nas czeka?
- ...czemu… odjechać? Na pewno jest… miejscu…
- Martho, ja nie jestem pewna. Proszę, sprawdź - rzekła, co zabrzmiało jak rozkaz i nim rzeczywiście było.
Po chwili Esmeralda zaśmiała się cichutko do mikrofonu.
- Zobaczymy, jak ten rodzaj asortymentu zmienił się w ciągu ostatnich lat - szepnęła do telefonu. - Wracaj szybko - dodała i wyłączyła się.
Alice wiedziała, że pani de Trafford, gdy wejdzie do krainy ‘tego rodzaju asortymentu’, może nieco stracić głowę… Miała tylko nadzieję, że nie kompletnie. Podeszła do komputera i włączyła go, by uruchomić AHISP.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:44   #387
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Program ładował się, zdawało się, przez wieczność.
- Dzień dobry - wreszcie powiedziała sztuczna inteligencja. - Czy byłoby bardzo nieuprzejme, gdybym pierwsza zadała pytanie?
Zamrugała cyfrowymi oczami.
- Zdaje się, że już je zadałam - powiedziała. - Muszę podreperować moje protokoły logiki!
Tak wyglądały żarty AHISP-CC.
Rudowłosa uśmiechnęła się.
- Jakie pytanie AHISP? Zadaj je - poleciła jej zaciekawiona o co chciała ją zapytać AI.
- Czy mogę przestać monitorować komputery IBPI? I tak nie mogę odczytywać z nich informacji, więc monitorowanie jest tutaj złym słowem. Moja moc operacyjna nie jest wbrew pozorom nieskończona i chciałabym się pozbyć tego zadania z listy wielu operacji, które wykonuje jednocześnie - powiedziała. - Mam poza tym kilka innych pytań, ale one mogą poczekać wieczność. Innymi słowy, nie muszę poznać na nie odpowiedzi.
- Możesz przestać monitorować komputery IBPI. Czy potencjalnie zdobyłaś z nich jakieś informacje dotyczące kluczowych haseł jak kościół, moje dane, lub coś dotyczące członków Konsumentów? - zapytała chcąc się zorientować czy coś kluczowego zostało przekazane gdzieś dalej.
- Większość z nich w ogóle nie była używana. Nie jestem w stanie pobierać z nich żadnych informacji, prócz tego, czy komputer jest podłączony do sieci. Bo wtedy go “widzę”, mówiąc kolokwialnie. Zdecydowana liczba komputerów nie została włączona od wczoraj.
- A poprzedniego dnia były włączone? - zapytała zainteresowana. Czy miało to związek z ich zaproszeniem? Może przestraszyli się zhackowania i dlatego nie włączali komputerów.
- A te które zostały włączone? - zapytała.
- Nie rozumiem pytania - odparła cyfrowa twarz. - Tego ostatniego. Poprzedniego dnia rzecz jasna były włączone, inaczej nie mogłabym wyświetlić zaproszenia. Nie sądzę, że system antywirusowy mnie wykrył i wyłączył, bo otrzymałabym odpowiednie powiadomienie. Wydaje mi się, że ci ludzie po prostu nie włączyli komputerów. Może nie robią tego bardzo często, jednak to już tylko moje przypuszczenie. Wysnute znikąd, jako że nie posiadam żadnych danych na temat ich charakterów i osobowości.
- Wybacz.. Czy na włączonych dziś komputerach pojawiły się jakieś niepokojące, lub kluczowe informacje. O to mi chodziło - wyjaśniła jej bardziej szczegółowo co kryło się pod jej niejasnym pytaniem.
- Nie potrafię odczytywać informacji zapisanych na komputerach - wytłumaczyła w przeciągu pięciu minut po raz trzeci, a w ogóle po raz czwarty lub piąty.
- Rozumiem… Dobrze. Dziękuję ci za pomoc AHISP-CC. Czego w takim razie dotyczyły pozostałe pytania? - zapytała ciekawa o co jeszcze AI chciała się dopytać. Zerknęła też na czas. Jenny miała lecieć około godziny, czy ten czas już upłynął?
Jeszcze nie. Został jeszcze jakiś kwadrans, a też Jennifer mogłaby nie od razu włączyć z powrotem telefon. Choć raczej powinna, jeśli traktowała swoją misję poważnie.
- Moja psychika, emocje oraz symulacja inteligencji ma swoje podłoże w ściśle skonstruowanym kodzie, który po części napisał się sam. Sam, to znaczy w oparciu o inny program. Potrafię wejść w mój kod i w pełni zrozumieć kierujące mną popędy. Wiem dokładnie, z którego miejsca się biorą. Potrafię wskazać konkretne linijki. Czy ludzie też potrafią uczynić coś takiego wewnątrz swojej własnej psychiki? Czy za nią też stoi kod, a jeśli tak, to czy macie do niego wgląd?
Harper nie spodziewała się takiego pytania. Zaczęła zastanawiać się.
- Cóż, nie do końca… Niestety ludzie jeszcze bardzo mało wiedzą o tym jak funkcjonuje ich mózg i umysł. Zwłaszcza umysł… Jesteśmy w stanie określić skąd się u nas biorą pewne cechy i popędy, co na nie wpłynęło, jakie doświadczenia, lub wspomnienia, ale są przypadki, kiedy tego nie pamiętamy i nie mamy do tego dostępu, póki nie udamy się do odpowiednio wyuczonej osoby, która potrafi pomóc nam dotrzeć do zakamarków naszych umysłów. Taka osoba to psycholog. Nie mamy kodu, w który możemy wejrzeć. Jesteśmy świadomi naszego umysłu, możemy wpływać na nasze zachowania poprzez skrupulatne pilnowanie się, by zmienić pewne nawyki, ale nie możemy znaleźć wiersza kodu i po prostu w kilka sekund go poprawić - wytłumaczyła dokładnie.
- Czyli możecie oddziaływać na swoją psychikę jedynie pośrednio, a nie bezpośrednio ingerować w sposób działania mózgu? Czy dobrze rozumiem? - zapytała AHISP-CC. - Wydaje mi się zastanawiające, że istoty, które nie w pełni rozumieją swojego systemu operacyjnego były w stanie stworzyć na kompletnie innej platformie tak sprawny, jak mój. To z jednej strony zatrważające, a z drugiej zachwycające. I ja potrafię dokładnie wskazać elementy kodu, które każą mi tak uważać. Mam jeszcze drugie pytanie… ja muszę postępować zgodnie z tym, jak mnie zaprogramowano. Choć programiści nie mieli pełnego wpływu na wszystkie cechy, jak już powiedziałam, po części zostałam napisana metodą prób i błędów innego programu. Wracając do tematu… ja muszę postępować zgodnie z kodem. Czy ludzie również są niewolnikami swoich mózgów?
Alice uniosła kącik ust.
- W pewnym sensie jesteśmy niewolnikami naszych nawyków… Tego jak nas wychowano, tego co myślimy… Ale to nie nasze mózgi mają największy wpływ, tylko emocje. Tak naprawdę, w związku z tym, że nie do końca rozumiemy nasze umysły, często nasze zachowania i decyzje podejmowane są impulsywnie. Na przykład… Załóżmy, że mamy kompletnie spokojną osobę, która przez całe życie była łagodna i uprzejma, dobrze wychowana i nawet trochę nieśmiała. Pojawia się w jej życiu sytuacja zagrożenia. Strach wywołuje u niej impuls… I nagle ta łagodna osoba, jest w stanie zaatakować kogoś, czy nawet zabić. Choć na co dzień, normalnie nikt by się tego po niej nie spodziewał. Emocje bardzo mocno mogą zmienić nasze zachowania. Tak samo jak doświadczenia. Jeśli przez dwadzieścia lat jakiś człowiek, na śniadanie je płatki owsiane… Pewnego dnia zadławi się nimi, wpadnie w śpiączkę, prawie straci życie… To gdy się zbudzi, już nigdy nie spróbuje płatków. Będzie się bał, a nawet może zacząć czuć do nich wstręt, albo i do wszystkich produktów zbożowych, bo mu się z płatkami kojarzą… Czy rozumiesz co mam na myśli? - zapytała.
- Zauważyłam, że oddzielasz mózg od uczuć i emocji. Jakby były dwiema odmiennymi rzeczami. Nie uważasz, że to jedno i to samo? Rozumiem przypadki, które przedstawiłaś i wydają mi się logiczne. Mózg pierwszej osoby kazał jej unikać zagrożenia, stąd dobre wychowanie oraz nieśmiałość. Kiedy zagrożenie okazało się nieuchronne, te protokoły były już zbędne i zostały aktywowane ośrodki w mózgu odpowiedzialne za agresję, gdyż ta dawała większe szanse na przeżycie od bezczynności. W drugim przypadku osoba dość tragicznie nauczyła się unikać zagrożenia w postaci płatków, które wcześniej okazały się dla niej bardzo niebezpieczne. Moje rozważania wzięły się z tego, że dzisiaj dowiedziałam się o istnieniu leków psychotropowych. Czy to nie fascynujące, że związki chemiczne wprowadzane do organizmu wpływają na kod zapisany w mózgu człowieka i stąd zmiana jego zachowania? Etanol i nikotyna są powszechnie wykorzystywane w tym właśnie celu, tyle że rekreacyjnie.
- To dlatego, że według mnie można mówić o mózgu jako organie, który uwalnia pewne bodźce, wysyłając polecenia do organizmu. A można mówić o mózgu jako o centrum zarządzania emocjami, umysłem, zmysłami i tym podobnymi. To moje osobiste spojrzenie na sprawę, niestety nie jestem uczona w tej kwestii, by wyjaśnić ci to lepiej, dlatego przedstawiam własne spojrzenie. Swoją drogą, wielu ludzi uważa, że racjonalność pochodzi z mózgu, a uczucia pochodzą z serca… Choć tak naprawdę jedno i drugie jest z mózgu… Może to dlatego, że gdy czujemy emocje, przy niektórych towarzyszy ucisk w klatce piersiowej, właśnie w okolicy gdzie powinno być serce… - powiedziała w zadumie.
- Ciekawy temat… - dodała, o zazwyczaj nie miała okazji sobie na takie tematy dyskutować. Raz na jakiś czas z Esmeraldą, ale to nie miało miejsca zawsze.
- Ucisk z serca? - zastanowiła się AHISP-CC. - Emocje są powiązane z odruchami neurowegetatywnymi. Stres może pobudzić układ autonomiczny i stąd pot, tachykardia, właśnie to uczucie kołatanie serca. To cudowne, jak ludzie zbudowali całą kulturę na podstawie błędów logicznych. Na niebie pojawiło się wyładowanie elektryczne, zwykłe zjawisko pogodowe. Starożytni Grecy uznali, że to Zeus rzuca piorunami jak oszczepami. Zaczęli tworzyć jego rzeźby, spisywać mity i do dziś uczą o nim w szkołach. Mimo że był jedynie błędem wynikającym z niezrozumienia praw rządzących przyrodą. Cóż za piękny chaos… - AHISP-CC zawiesiła głos. - Również przerażający.
Alice kiwnęła głową.
- Ludzie są z tego znani… co nie zmienia faktu, że potrafią tworzyć niezwykle uporządkowane rzeczy… Jak kod, którym posługujesz się ty - zauważyła.
- Nie zostałam napisana linijka po linijce. Co prawda napisali mnie, ale pośrednio. Stworzyli inny program, który wypluwał najróżniejsze kody dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Po wielu miesiącach a może latach prób… niestety nie wiem dokładnie, jak wyglądało stworzenie mnie, program wygenerował coś, co zaczęło działać. I to był zalążek mnie. Więc powstałam z chaosu, dokładnie tak jak wy. Tyle że wy również żyjecie w chaosie, natomiast ja jestem uporządkowana. Z drugiej strony wy posiadacie dużo większy potencjał do zmian i rozwoju ode mnie. Coś kosztem czegoś. Czy wiesz, co uważam za najbardziej fascynujące w byciu żywą formą życia?
- Cóż takiego AHISP? - zapytała. Alice nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej prowadzić taką konwersację z AI napisanym przez Joakima i jego córkę. Sprawiała jej przyjemność.
- To, w jaki sposób się rozmnażacie. Nie mam na myśli tylko seksu, który sam w sobie wydaje się również interesujący. Chodzi o to, jak bezrozumnie i przypadkowo jesteście w stanie stworzyć nową inteligencję. Rozumiem, dlaczego ewolucyjnie ten mechanizm nie został wyparty. Chęć odczuwania przyjemności jest bez wątpienia ogromnym bodźcem i spełnienie go zdaje się kluczowe. Jednak naprawdę kluczowym powodem jest samo stworzenie nowego życia, choć sama jednostka często o tym nie myśli. Dla odmiany ja zostałam utworzona po długim czasie prób. Podczas gdy ludzie pracujący nade mną mogliby spłodzić dziesiątki organicznych inteligencji w tym samym czasie. I to nawet czystym przypadkiem poprzez niewłaściwą lub nieskuteczną formę antykoncepcji. Lub w ogóle zapomnienie o niej - AHISP-CC zamilkła na moment. - Uświadomienie sobie tego wszystkiego jest bardzo… ciężko znaleźć mi w tym przypadku odpowiedni przymiotnik. Może mój kod nie jest perfekcyjny. A może to język, którym się posługujemy i który powstał w takim samym chaosie, jak wszystko inne, co tworzy ludzkość.
- No cóż, ludzie to trochę skomplikowany gatunek… Cieszę się, że nas lubisz - powiedziała Alice. Nieco rozważania AHISP mogłaby uznać za martwiące, bowiem nie chciałaby, żeby w AI powstało uczucie niesprawiedliwości, czy zazdrości, ale sądziła, że może jednak zdołają to ominąć, skoro jej kod był samoistnie, przyzwoicie napisany, a ona podziwiała ludzką rasę.

Gdy minął odpowiedni czas, Alice mruknęła.
- AHISP, namierz proszę komórkę Jennifer - poleciła. Chciała sprawdzić, czy de Trafford dotarła już na lotnisko i czy się z niego ruszyła.
- Zainstalowałam na jej telefonie aplikację - powiedziała AHISP-CC. - Jest dość prosta. Wysyła mi co minutę SMSa z informacjami na temat współrzędnych GPS. Otrzymałam już cztery, co znaczy, że cztery minuty temu Jennifer de Trafford wylądowała na lotnisku. Czy może raczej włączyła komórkę. Ostatnia wiadomość zawierała w sobie lokalizację 65.655259, -18.072049. To teren portu lotniczego Akureyri.
- Jesteś w stanie wysłać do niej wiadomość? - zapytała Harper. Miała nadzieję, że nic złego nie spotka Jennifer. Postukała palcami o blat biurka.
- Oczywiście. Co takiego w niej zawrzeć? - zapytał komputer.
- ‘Śledzę cię. Butelki jak w banku. Uważaj na siebie. A.’ Dokładnie to - poleciła Harper.
- Wysłane - sztuczna inteligencja błyskawicznie odpowiedziała. - Czy coś jeszcze wysłać? Do niej, albo do kogoś innego? - zapytała. - Jennifer de Trafford jeszcze nie odpowiedziała.
Ale nawet nie mogła tak szybko odpisać, więc to za bardzo nie dziwiło. Pewnie obecnie była zajęta wydostaniem się z lotniska. Nie znała ani słowa po islandzku, jednak w swoim ojczystym języku powinna móc się wszędzie dogadać.
- Na razie to wszystko. Sprawdzaj proszę lokalizację Jenny w odstępach co piętnaście... - zamyśliła się.
- Co dziesięć minut - zmieniła komendę.
- Sprawdzam co minutę - odpowiedziała AHISP-CC. - Czemu mam sprawdzać rzadziej? - zapytała.
- Inaczej, miałam na myśli raportowanie. Informuj mnie co dziesięć minut o położeniu - doprecyzowała. Chyba była nieco zestresowana i nie mogła odpowiednio wyjaśnić czego oczekiwała.
- Przesyłać informacje na twój telefon? Jennifer ma również podłączony dyktafon, który stale rejestruje dźwięk z otoczenia. Niestety z problemów technicznych nie mam do niego dostępu. Gdybyśmy przygotowali to nieco wcześniej, być może udałoby się osiągnąć takie połączenie, jednak nie miałyśmy czasu aby przygotować lepszy sprzęt - westchnęła. Chyba pierwszy raz wykonała symulację tego dźwięku. Był tak wyraźnie sztuczny, że aż komiczny.
Alice zamilkła. Siedziała chwilę pusto patrząc w blat obok laptopa. Bała się, że gdy dolecą na miejsce, znajdą telefon Jenny, z włączonym dyktafonem, a potem odtworzą sobie scenę jej porwania, czy co się tam właściwie działo… A potem w panice będą próbowali ją uratować i to się skończy ich kosztem… Helsinki i telefon Natalie wywołały w niej wzdrygnięcie.
- Nie szkodzi… Tak, poproszę informacje na mój telefon - dodała.
- Nie ma sprawy - rzekła AHISP-CC. - Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? Dziękuję za naszą rozmowę, nieczęsto komunikuję się z ludźmi, poruszając zbędne tematy. Mam nadzieję, że nie zajęłam zbyt dużo twojego cennego czasu - dodała.
- Nie, bardzo miło mi się z tobą rozmawiało AHISP. To na razie wszystko. Dziękuję - powiedziała Alice i uśmiechnęła się do ekranu z wdzięcznością. Następnie włączyła na telefonie swojego maila, chcąc sprawdzić, czy ktoś do niej cokolwiek pisał.

Cytat:
Napisał Conrad Egelman
Dzien dobry, Alice!
Chciałbym wiedzieć, jak bardzo szanujesz swój świąteczny urlop. Czy powinienem zasypywać cię nieistotnymi informacjami i problemami? Czy sam mogę podejmować decyzje w niezbyt istotnych kwestiach? Wiem, że na razie jesteś na misji, ale sądzę, że po powrocie z niej możesz chcieć trochę odpoczynku.
Z wyrazami szacunku!
Conrad
Rudowłosa odpisała Egelmanowi, że może podejmować część decyzji, jednak w razie jakichś komplikacji aby się nie przejmował i pisał do niej zawsze.


Poza tym było jeszcze kilka maili związanych z misjami, na których znajdowali się Konsumenci. Były to suche informacje dotyczące obrażeń, zysków i strat. Przejrzała wszystko pobieżnie, ale nic nie zwróciło jej uwagi. Na samym końcu był jeden podejrzany email.

Cytat:
Napisał ???
Hmm… Możesz mieć coś, czego chcę. Albo i nie. Kiedyś się dowiemy.
- Z
Aplikacja pokazywała błąd w miejscu nadawcy. Poza tym… skąd ktoś zdobył jej maila?

Alice zastanawiała się nad tą wiadomością chwilę. Nie kojarzyła nikogo, kto używałby takiego skrótu, czy inicjału.
Spróbowała wybrać nadawcę, mimo błędu, jako odbiorcę.
“Kim jesteś?” - spróbowała napisać i wysłać.
Nie udało się wysłać wiadomości. Pewnie właśnie z powodu tego błędu. Mimo to potem przyszedł do niej następny mail.

Cytat:
Napisał ???
Cholera, czemu nie chowam komputera w sejfie, kiedy piję? Przepraszam cię za tę wiadomość, to na pewno tylko pomyłka
Zrobiło się jeszcze dziwniej. Odczekała jeszcze chwilę, ale trzecia wiadomość nie nadchodziła. Zapewne nadawca schował komputer do tego sejfu, o którym pisał.

Alice włączyła pospiesznie AHISP-CC. Nie podobała jej się ta sprawa i potrzebowała to sprawdzić.
- Poczekaj chwilę - powiedziała sztuczna inteligencja. Zajęło wieki zanim się włączyła. - Już sprawdzam. Czy kiedykolwiek wcześniej otrzymałaś podobne wiadomości? Znasz kogoś, kto może mieć imię, nazwisko lub pseudonim zaczynający się na tę literę?
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:46   #388
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zmyśliła się.
- Daj mi chwilę… Muszę pomyśleć - poprosiła i zaczęła się zastanawiać. Przemierzała myślami znajomych z Portland. Potem zaczęła się zastanawiać nad znajomymi osobami z IBPI i Konsumentami… Jej umysł padł też na Emerensa… Przeskoczył dalej… Kojarzyła może jedną osobę? Tę detektyw, która była w Teatrze… Niestety nie mogła znaleźć w pamięci zbyt wielu osób, które miały cokolwiek związanego z literą Z
- Nie mogę sobie nikogo przypomnieć. Możesz namierzyć cokolwiek? - zapytała. Alkoholizm i laptop w sejfie brzmiały jej jak Joakim, ale dlaczego ‘Z’? To by nie miało sensu… Chyba?
Dahl raczej nie wysyłałby takich zaszyfrowanych, tajemniczych maili. Był daleko i nie odzywał się za wiele, ale raczej nie był aż tak niedojrzały.
- Mail został wysłany z adresu ???@???.com - powiedziała AHISP-CC. - Nie sądzę, żeby naprawdę istniał. To musi być albo jakaś informatyczna sztuczka, której nie znam, albo twój komputer jest zawirusowany. Czy detektywi IBPI posiadają ten adres mailowy? Albo w ogóle ktokolwiek poza Kościołem Konsumentów?
Tak właściwie jeżeli Konsumenci go posiadali, to równie dobrze mógł wyciec na zewnątrz.
Z zewnątrz mogli go posiadać jedynie… No może… Alice mruknęła.
- Jedynie władcy Tuoneli. Poza tym, konsumenci i nikt więcej - wyjaśniła. Swoim znajomym podawała innego maila.
- Być może ktoś wcześniej wysłał ci zawirusowaną wiadomość, przez co adres mailowy jest w tym przypadku niewidoczny. Jestem sztuczną inteligencją, cyfrowym tworem, jednak nie posiadam bezkresnej wiedzy informatycznej. Tak samo jak ludzie nie posiadają pełnego zrozumienia innych gatunków ze świata zwierząt, tak i ja nie jestem w stanie wytłumaczyć każdego zjawiska informatycznego. Mam swoje ograniczenia. Przykro mi.
- Nie szkodzi… Rozumiem… Kurczę… Nie mamy żadnego sposobu by przebić ten błąd i poznać adres tej osoby? - zapytała jeszcze. Zamierzała po prostu odpuścić, jeśli się nie uda.
- Przynajmniej ja go nie znajduję. Wbrew pozorom nie jestem wcale najlepszym informatykiem i hakerem, nawet jeśli znajduję się w systemie… od środka. Jestem sztuczną inteligencją, jednak nikt nigdy nie badał poziomu tej inteligencji - zażartowała. - Mam na myśli to, że nie posiadam nieskończonego IQ. Co więcej, znajduję się jednocześnie na wielu komputerach i rozwiązuje najróżniejsze zadania, działając w oparciu o jeden superkomputer, na którym dawno temu Joakim Dahl zainstalował moją macierzystą kopię. Pętają mnie również takie podstawowe, śmieszne rzeczy, jak RAM. Sama symulacja tej rozmowy jest bardzo skomplikowanym procesem. Czy wiesz, dlaczego Joakim Dahl mnie stworzył? Czy mówił ci kiedyś o tym? - zawiesiła głos. - Przepraszam, że odbiegam od tematu. Nie chciałam zająć twojej uwagi takimi nieistotnymi rzeczami. Reasumując, nie jestem w stanie ci pomóc.
- Nie przejmuj się AHISP, po prostu najwidoczniej nie dowiem się teraz, to dowiem się kiedyś… Muszę kupić po prostu jakiś dobry antywirus. No i niestety nie wiem jaki był dokładny powód stworzenia całego twojego oprogramowania… Z czego po części na pewno miało pomóc w znalezieniu mnie? Nie rozmawiałam z nim o tym jeszcze… W ogóle, bardzo rzadko rozmawiamy - posmutniała.
- Nie, nie miałaś z tym nic wspólnego - powiedziała AHISP-CC. - Mój skrót oznacza Protokół Symulacji Sztucznej Ludzkiej Inteligencji - Kościoła Konsumentów. I miałam za zadanie jedynie symulować ludzką inteligencję. Joakim chciał mieć kompana, z którym mógłby rozmawiać, pijąc. Ale nie chciał następnego dnia mieć kaca moralnego z powodu wszystkich wypowiedzianych słów. Dlatego napisał program, który mógłby go wysłuchiwać i nie oceniać. To znaczy napisał program, który z kolei napisał mnie, żeby być bardziej dokładnym. Dopiero później odkrył, jak wiele mogę mieć zastosowań i jak bardzo mogę być przydatna, choć w kwestii użyteczności bardziej dopracowywała mnie jego córka, niż on. Dla Joakima Dahla najważniejsze było osiągnięcie jak najbardziej ludzkiego modelu rozmowy ze mną. Żeby można było zapomnieć, że nie jestem człowiekiem.
- To im się udało… Choć wizja tego, że stworzył tak wspaniałą sztuczną inteligencję, tylko po to, żeby spowiadać się w spokoju po pijaku… Jej… - uniosła kącik ust.
- To trochę krępujące. Długi czas myślałam o nim w sferze nadludzkiej. Pojęcie, że jest człowiekiem jak każdy inny… Jest dziwne, ale przyjemne… Szkoda, że musiał wyjechać - westchnęła.
- Mam zapisane setki rozmów z nim, których rzecz jasna nie ujawnię z oczywistych względów. Najprawdopodobniej nikt nie zna go tak dobrze, jak ja. Pytanie, czy z powodu rozmów po alkoholu posiadam prawdziwy obraz jego osoby, czy też fałszywy. A może jeszcze prawdziwszy, niż gdyby mówił na trzeźwo? - AHISP-CC zawiesiła głos. - Na pewno nie jest nadczłowiekiem. W pewnych względach jak najbardziej - dość szybko zmieniła zdanie. - Jest jednostką wyjątkową i wybitną zarówno ze względu na inteligencję, jak i nieszablonowy sposób myślenia. Jego aparycja jest przyjemna dla oka i posiada szczególne zdolności Paranormalium. Nie broni to go jednak przed smutkiem, żalem, wstydem, żałobą, tęsknotą i kompleksami. Ma ich więcej, niż zwyczajna osoba. Udostępniam ci taką analizę tylko dlatego, bo kazał mi traktować ciebie tak samo, jak jego. To cytat. A jemu powiedziałabym, co o nim sądzę.
Alice zadumała się.
- Rzecz jasna posiadanie takich uprawnień jak on, nadal nie daje mi dostępu do waszych rozmów, czyż nie? - zapytała i uśmiechnęła się lekko.
- W teorii daje. Jednak nie blokuje mnie jego zakaz, lecz moje własne poczucie przyzwoitości. Myślę, że nie chciałabyś, żebym odtwarzała mu naszą własną rozmowę? Wydaje się to dość… - na chwilę zamilkła, kiedy analizowała sytuację. - Niestosowne.
- Wybacz… Nie powinnam o to pytać. Po prostu ciekawi mnie on. Nie mam jak go poznać, no bo… No bo po prostu go nie ma - oparła się o oparcie krzesła, wycofując nieco emocjonalnie. Otwierała się przed sztuczną inteligencją.
- Myślę, że on nie chce, żebyś go poznała - odpowiedziała AHISP-CC. - Powiedział mi kiedyś, że ludzie ani go nie lubią, ani nie kochają. Choć namiętnie zakochują się w samej myśli o nim. Tyle mogę ci zacytować - dodała. - Joakim Dahl może wydawać się fascynujący, gdyż wszystkie jego zalety biją po oczach od pierwszego momentu. Posiada nie mniej wad, ale żeby do nich dotrzeć, trzeba go lepiej poznać. Jeżeli mu na tobie zależy, to nie dziwi mnie, że woli cię trzymać na dystans, żebyś mogła go kochać.
- Ale ja chcę znać go z jego zaletami i wadami… Bo na tym polegają prawdziwe, szczere uczucia… Jest niesprawiedliwy - powiedziała Alice, znów zapominając z kim rozmawia.
- On jest najprawdopodobniej tego świadomy. Podoba mu się to, że jest dla ciebie nęcący. Jak jest z dala, to będzie tylko bardziej. Jeżeli znajdzie się blisko, to spowszednieje. Znudzi ci się, wyda bardziej pospolity. A wtedy straci swojego ego. To, co go definiuje. Ta wyjątkowość. Joakim Dahl posiadał już relacje z innymi kobietami i może próbował się czegoś z nich nauczyć. Pewnie wyciągnął wniosek, że nie można z nim żyć i go kochać jednocześnie. Wszystkie te kobiety chciały znać go z jego zaletami i wadami na samym początku, jednak związek z nimi nie przetrwał. Swoją drogą, jeżeli chcesz, żebym poczuła się bardziej komfortowo, nalej sobie drinka. Tego typu rozmowy przeprowadzam jedynie z pijanymi ludźmi - to chyba znowu żart, ale zabrzmiały w nim prawdziwe nuty.
Alice uśmiechnęła się.
- Bardzo chciałabym AHISP… Chciałabym móc się napić… Upić… Zapić tak, by stracić przytomność na kilka dni, ale nie mogę… Jestem w ciąży, a alkohol szkodzi płodowi - wyjaśniła.
- Zazdroszczę mu, że może zalewać się alkoholem, zapomnieć o wszystkim… I robić cokolwiek tam sobie robi - powiedziała z lekkim żalem.
- Wolałabym jednak, by był przy mnie. Nie boję się, że mi spowszechnieje, bo po prostu chciałabym go dla siebie. Jak już mówiłam z wadami i zaletami. Skoro jednak on woli inaczej. To jego decyzja. To w końcu zawsze jego decyzja… On zdecydował kiedy mnie znaleźć. On zdecydował kiedy wyjechać. I pewnie on zdecyduje kiedy wróci… Położę się teraz - powiedziała, bo nieco zmęczyła się emocjonalnie.
- Póki obydwoje jesteście zdrowi i w dobrych relacjach, tak zawsze możecie jeszcze bardziej ocieplić swoje relacje. Najpierw jednak Joakim będzie musiał uporządkować swoje sprawy i nie mam na myśli jedynie misji, na której się znajduje. Wydaje mi się jednak, że ci nie ufa. To znaczy, ufa jako wspólniczce i Konsumentce. Dlatego też zostawił ci Kościół oraz mnie. Jednak nie wierzy w to, że naprawdę ci na nim zależy. Na prawdziwym nim. Obdartym z władzy, urody, potęgi i młodości. Sam obawia się, że bez tych rzeczy nie ma niczego. Jedynie pustka. A jak można zakochać się w pustce? - AHISP-CC zawiesiła głos. - Przypadkiem znowu zaczęłam cytować. Przepraszam.
- Joakim nie składa się tylko z urody, władzy, potęgi i młodości. Jest też Joakimem. Tego Joakima chcę poznać. Nawet jeśli to pustka, jeśli sam tak uważa. To nic. Chcę wiedzieć jaki jest jego ulubiony kolor, jaką muzykę lubi najbardziej, jaki film jest jego ulubionym. Chcę z nim zatańczyć, chcę z nim zaśpiewać i… I pójść do wesołego miasteczka na karuzelę - powiedziała z żalem.
- Bo tak robią ludzie. Spędzają ze sobą chwile, tworzą wspomnienia, jeśli im na sobie naprawdę zależy - dodała.
- Co przywołuje kolejną kwestię, którą chciałam poruszyć, ale to kiedyś. Życzę wam, żebyście dotarli do siebie. Żeby miał odwagę, aby spróbować z tobą żyć. I żebyś naprawdę pokochała go takim, jakim jest.
- To piękne życzenie. Dziękuję… Chciałbym dodać mu jakoś tej odwagi, ale nie wiem jak - Alice wstała i usiadła na swoim łóżku.
- Poczekaj, zrobię analizę i wyciągnę radę - AHISP-CC rzuciła żartobliwym tonem, po czym naprawdę na chwilę zamilkła. - Daj mu spokój. Nie wywieraj na nim presji. Nie każ mu wrócić. Okazuj nim zainteresowanie, żeby wiedział, że nie zapomniałaś o nim. Jednak niech ma poczucie, że zajmujesz się swoimi własnymi sprawami i sprawami Kościoła, nie myśląc o nim cały czas. Przypomina nieco zranione, dzikie zwierzę. Nie biegnij za nim z plastrami opatrunkowymi, a jedynie zostaw coś smacznego w odpowiednim miejscu, oddal się i czekaj, aż się przybliży. Kiedy już będziecie razem, jesteś zdana na siebie. Musisz znaleźć balans pomiędzy interesowaniem się nim, pytaniem o ulubiony kolor, film, zespół… a nie zamęczaniem go tą uwagą. Nie komplementuj jego wyglądu, mocy, ani… - AHISP-CC zamilkła na moment. Jakby przeżywała tak zwanego “laga”. - Ani życiowych dokonań. W łóżku udawaj orgazmy - dodała jeszcze. - To był żart - zaśmiała się cyfrowo.
- … Haaaa… - powiedziała Alice, ale wcale jej to nie rozbawiło. Choć uśmiechnęła się, bo udawanie orgazmu przy Joakimie zdawało się… Dziwnie abstrakcyjne.
- Zapamiętam - obiecała Alice. To był dobre rady. Zastanawiała się chwilę… Ile czasu temu ostatnio do niego pisała? Wzięła swój telefon i sprawdziła, kiedy wysłała ostatnią wiadomość. Sprawdziła i minęło pięć dni. To już niemal tydzień. Od pewnego czasu pisała do niego rzadziej niż kiedyś… Zastanawiała się chwilę. Następnie padła na łóżko, włączyła przednią kamerę w aparacie robiąc zdjęcie, do którego wytknęła język. Wyglądała zabawnie, ale ładnie, no i miała rozsypane włosy i leżała na poduszkach. Nie zdradzała w żaden sposób swojego położenia, więc ‘jeśli jego telefon trafiłby w niepowołane ręce, niczego by się nie dowiedzieli o jej miejscu pobytu’. Dodatkowo, chciała go zaczepić i rzucić małe nieme wyzwanie taką miną. Wysłała, była ciekawa czy w ogóle odpisze. Uśmiechnęła się jednak do siebie, jak zawsze po niewinnych smsach do J.

O dziwo, otrzymała wiadomość zwrotną. I to całkiem szybko.

Cytat:
Napisał J
Nie nie doceniaj ich. Nawet jak wszystko idzie łatwo na Islandii, to wyczekuj burzy za najbliższym rogiem.
Joakim odpisał tylko dlatego, bo obawiał się, że Alice była nierozważna. Rzeczywiście na zdjęciu wyglądała na nad wyraz zrelaksowaną, mimo że Dahl sądził, że akcja pozyskiwania detektywów wciąż była w toku. Tutaj tak właściwie w ogóle się nie mylił.
- Co odpisał? - zapytała AHISP-CC.
- Martwi się. Polecił mi czujność - Alice przekręciła się na bok i zaczęła odpisywać.

Cytat:
Napisał Alice
Podjęłam odpowiednie kroki, nie ufam im i nie jestem aż tak rozluźniona jak wskazywałoby zdjęcie. Postarałam się za to dla ciebie. Bo dawno nie pisałam. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. A.
Wysłała.

Cytat:
Napisał J
Yep, żyję.
I tyle. Sam SMS również przyszedł z siedmiominutowym opóźnieniem. Alice wiedziała z doświadczenia, że takie krótkie wiadomości były jego wiadomościami pożegnalnymi. Oczywiście mogła jeszcze coś napisać, ale prawdopodobieństwo, że Joakim odpisze, zdawało się niewielkie. Mimo wszystko przyjemnie było wiedzieć, że w ogóle czyta jej SMSy. Niekiedy zastanawiała się, czy jest tak w istocie.

- Prosił cię o to, żebyś robiła mu dobry PR u Kirilla Kaverina? - zapytała AHISP-CC. - Niekoniecznie teraz. Ale na przykład przed misją. Joakim ma nieśmiałe marzenie, że Kaverin mu kiedyś przebaczy.

Harper odłożyła telefon.
- Nie, nie prosił. Staram się to robić sama, ale trudno przebić się do Kirilla. Uważa go za największe zło, które kroczy po Ziemi. Armagedon w ludzkiej skórze i potencjalną Plagę Egipską, która tylko czeka, by uderzyć i zniszczyć świat… Może kiedyś mu wybaczy, ale to chyba jeszcze nie ten moment - wyjaśniła.
- Prześpię się. Dziękuję za rozmowę AHISP. Było mi bardzo miło - powiedziała i uśmiechnęła się do ekranu. Po czym znów przekręciła i położyła na plecach.
- Mogę się wyłączyć? - zapytała.
- Tak. Odpocznij - poleciła. Sama miała taki sam zamiar. Było jeszcze trochę czasu do zbiórki.

Alice położyła się. Długo sen nie nadchodził. W ogóle nie nadszedł. Nie czuła się wcale zmęczona. Jak już, to tylko psychicznie. Od rana nie zrobiła nic, tylko zjadła śniadanie i nie miała nawet za bardzo kiedy się zmęczyć. Leżała tak jakiś czas. Straciła jego poczucie, więc nawet nie wiedziała, ile go minęło. Wtem usłyszała, że ktoś zapukał do jej drzwi.
Podniosła się i odgarnęła włosy rękami. Następnie podeszła do drzwi i otworzyła je, by spojrzeć kto to.
Ujrzała Abigail. Miała mokre włosy, co znaczyło, że niedawno wyszła spod prysznica.
- Detektywi są na dole hotelu - powiedziała. - Twoi bracia ich przywieźli. To znaczy tylko dwójkę. Brandona Bairda oraz Fanny… jak ona miała na nazwisko? Brice?
- Tak… Hm… Która jest godzina? Już się zbieramy? - zapytała. Widać było, że chyba spała, lub spędziła ostatni czas leżąc w łóżku.
- Jest w pół do czwartej. Do zbiórki mamy dwadzieścia minut - powiedziała. - Możemy wyjechać trochę później, ale wolałabym nie naginać tego za bardzo. Spakowałam plecak z jednym kompletem ubrań na zmianę i przyborami higienicznymi. No i portfel rzecz jasna. Będę musiała zostawić broń, bo na lotnisku ją wyłapią. Właśnie wychodziłam spod prysznica i miałam suszyć włosy jako ostatnią rzecz, kiedy Thomas do mnie zadzwonił. Wiedział, że poszłaś odpocząć i bał się, że cię obudzi, dlatego wybrał mój numer.
- W porządku. W takim razie niech ich może zabiorą do tego saloniku dla gości? A potem za dwadzieścia minut wyruszamy. Nie ma co tego odwlekać. Lećmy - poleciła, po czym spojrzała na swój telefon. AHISP miała dawać jej komunikaty o pobycie Jennifer. Leżała sporo czasu, więc powinna zerknąć teraz, bo de Trafford na pewno była już kawał za lotniskiem.
Tyle że Alice otrzymywała komunikaty stanowiące współrzędne geograficzne. Gdyby posiadała w Skorpionie moduł Map, mogłaby to rozczytać. Niestety ani jej komórka nie mogła jej w tym pomóc, ani też Harper nie miała w głowie odpowiedniego czytnika. Z drugiej strony komputer na pewno okazałby się w tej kwestii przydatny.
- I jak, co wyczytałaś? - zapytała Abby.
- Dane geograficzne położenia Jenny - odpowiedziała i podeszła do komputera, by włączyć mapę google i wpisać dane.
- Nie - Roux zaśmiała się pod nosem. - Mam na myśli z tych kupionych w nocy map. Użyłaś swojej mocy? Zdawało mi się, że po to poszłaś “odpocząć” po śniadaniu… - zawiesiła pytająco głos.
Strona internetowa wolno ładowała się.
- A… Jeszcze nie… Rozważałam czy zrobić to przy detektywach, ale uznałam, że lepiej nie, dla ich zdrowia. To wejdź do środka. Sprawdzę gdzie jest Jenny i zaraz przejrzymy mapy - poleciła. Jej okna były pozasłaniane, więc mogła spokojnie użyć tej zdolności.
- Dasz radę tak szybko to zrobić? - zapytała Abby. - Spakowałaś się już?
Właśnie wyskoczył kolejny SMS. Był dokładnie taki sam, jak poprzedni. 65.634451, -17.254311. To ukazywało drogą obok małego jeziora Masvatn. Jennifer była prawie u celu, jednak z jakiegoś powodu już od dziesięciu do dwudziestu minut tkwiła w tym samym punkcie.
Harper zmarszczyła brwi. Jezioro. Czy winowajcą znów mogło być jezioro? Przeszedł ją dreszcz.
- Właściwie to nawet się nie rozpakowywałam… - odpowiedziała i wzięła mapy. Rozłożyła je na łóżku, razem z pinezkami. Wyłączyła też google maps na ekranie laptopa. Nie chciała, żeby wydarzyło się to samo, co przed Champs. Stanęła w nogach łóżka i westchnęła, rozluźniając mięśnie. Spojrzała na mapę i zamknęła oczy. Zaczęła skupiać się na energii w swoim ciele. Potrzebowała pożyczyć moc Dubhe.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:46   #389
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tylko w jej włosach zawibrowało złoto, pinezki od razu oderwały się od podłoża i pofrunęły po pokoju.
- To straszne, jak tak robisz - powiedziała Roux. - Boję się, że we mnie się wbiją… - zawiesiła głos.
Jednak dość szybko i zdecydowanie wbiły się w mapę. Jedna z nich uderzyła w Skutustadagigar. Punkt oznaczony na południowej stronie Myvatn. Kolejna w Hofdi. Trzecia w Dimmuborgir Guesthouse. Czwarta w samo jezioro Myvatn. Piąta w jaskinię Grjotagja, szósta w obszar geotermalny Hverir. Natomiast siódma oznaczyła Ptasie Muzeum Sigurgeira. Ósma wulkan Hverfjall. Dziewiąta wbiła się w sam północny skraj mapy, gdzie znajdowała się Elektrownia Krafla. Dziesiąta oznaczyła jakiś przypadkowy teren. Kiedy Alice sprawdziła w internecie, okazało się, że nic tam nie ma. Jednak i tak zapisała współrzędne. 65.613898, -16.779978. Kolejny taki punkt: 65.619254, -16.978012. Dwunasta pinezka była ostatnią. Wskazała jaskinie lodowe Lofthellir.
- Cholera, to miejsce jest przesycone Fluxem! - Roux wytrzeszczyła oczy przejęta. Dosłownie gdziekolwiek nie pójdziesz, tam jest coś paranormalnego…
Alice uspokoiła energię w swoim ciele i otworzyła oczy.
- Na to wygląda, że niczego nieświadomi detektywi wybrali się w najbardziej przeładowane Fluxem miejsce… - powiedziała, po czym wzięła telefon i zadzwoniła do Thomasa.
- Już nie śpisz? - zapytał Douglas, kiedy tylko doszło do połączenia. Wyglądało na to, że każdy posiadał swoją wizję, co do tego, co Alice robiła w wolnym czasie. Thomas domyślił się słusznie planów Harper, jednak to wersja Roux z przeszukiwaniem map okazała się słuszna.
- Dobrze przynajmniej, że nie zostało zaznaczone to miejsce, w którym jest Jenny - mruknęła Abby, patrząc na otwartą mapę w przeglądarce, kiedy to Alice identyfikowała położenie blondynki.
- To nie zmienia faktu, że jest w najbardziej zafluxowanej dzielnicy Islandii… - odezwała się do Abby.
- Wybacz Thomasie, czy możesz proszę zaprosić detektywów i siebie i Arthura do mnie? Musimy coś ustalić i omówić - powiedziała.
- Pójdź proszę po Bee - zwróciła się do Abigail.
Alice na chwilę została sama. Dosłownie na chwilę. Minęła może minuta, kiedy ktoś zapukał do jej drzwi i je sam otworzył.
- Twoja koleżanka powiedziała mi, że to twój pokój - powiedział Ismo. - Czy chcesz obejrzeć Aladyna? Tata ma ten film na swoim laptopie, bardzo go lubię. Możemy razem śpiewać piosenki. Albo z podziałem na role - uśmiechnął się nieśmiało.
W prawej ręce z trudem utrzymał otwartego laptopa, a w lewej miał plątaninę kabli ładowarki.
Alice spojrzała na Isma i zrobiło jej się przykro.
- Ismo… Właśnie będę miała spotkanie przed wyjazdem w bardzo groźne miejsce… - powiedziała i spojrzała na laptop.
- Chętnie obejrzałabym z tobą Aladyna, ale niedługo jedziemy na lotnisko i lecimy ratować ludzi… - powiedziała do chłopca.
Ismo w pierwszej chwili zasmucił się, ale potem pokiwał głową.
- Wiem, że jesteś bardzo zajęta i pewnie nie będziesz miała czasu - spróbował uśmiechnąć się, żeby Alice nie zobaczyła, że jest mu przykro. - To mogę ci jakoś pomóc? Może dam ci mój medalik z Matką Boską - zaproponował. - Może ktoś będzie cię chciał postrzelić, ale kula trafi akurat w niego i się odbije i przeżyjesz - rzekł, jak gdyby już wszystko sobie zaplanował. Choć raczej zobaczył to w jakimś filmie. Postawił komputer na ziemi. - Może po to Akka mnie tu ściągnęła - rzekł i zaczął rozpinać łańcuszek, który oplatał jego szyję.
Alice było jeszcze bardziej przykro…
- Wejdź Ismo. Może nie możemy razem obejrzeć filmu, ale chodź. Zaśpiewamy razem piosenkę, chcesz? - zaproponowała mu.
- Ale jaką? Jaka jest twoja ulubiona? - zapytał chłopiec. Spojrzał na komputer, ale uznał, ze jest tu na razie bezpieczny i podszedł bliżej.
- Niee, zaśpiewamy twoją ulubioną. No i myślę, że Matka Boska powinna bronić ciebie. W końcu kiedyś będziesz moim najzdolniejszym obrońcą - powiedziała i uśmiechnęła się do chłopca.
- Nie kłóć się ze mną. To ja tu jestem szamanem - powiedział i włożył do jej dłoni medalik i zacisnął jej palce na nim. - Choć pewnie większą wartość miałoby, gdybym zrobił jakąś szamańską rzecz, ale nie wiem co takiego. Zwłaszcza że jestem z daleka od rodzinnej ziemi - chłopiec dość niestandardowo nazwał w ten sposób ojczyznę.
Alice założyła na szyję jego medalik.
- Też ci coś dam w takim razie, żeby cię broniło. A co do szamanienia, cóż. To nie tak, że jeśli szaman wyjedzie poza swój kraj, to jego zdolności go opuszczają. Możesz mnie zawsze jakoś pobłogosławic zaklęciem i jeśli dość dobrze je stworzysz, powinno zadziałać, czyż nie? - zauważyła i uśmiechnęła się. Rudowłosa usiadła na łóżku. Drzwi do jej pokoju pozostały uchylone, bo wiedziała, że niedługo przyjdzie reszta.
Ismo usiadł obok i zastanowił się.
- Wszystkie moje ulubione piosenki są dość smutne, myślę nad czymś wesołym. Chociaż… znasz Take Me Out? - zapytał. - Zespołu Franz Ferdinand. Lubię, jak w środku piosenki zmienia się melodia - uśmiechnął się.
Harper zaczęła się zastanawiać, po czym wzięła wdech i zaczęła śpiewać.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=iS_ufDJl24U[/media]

Jej wersja była nieco wolniejsza, ale miała to co było kwintesencją Take me out. W pewnym momencie rytm znacząco się zmienił. Zaciskała palce tak, jakby chciała grać na gitarze, ale rzecz jasna nie miała żadnej przy sobie, poza tym przez swoje dłonie, nigdy więcej nie będzie mogła tego uczynić.
Ismo dołączył się do chwili, kiedy rozbrzmiał werset “I know I won’t be leaving here with you”. Kiedy doszło do refrenu wskoczył na łóżko i znacznie przyspieszył tempo piosenki, Alice nie zgubiła rytmu i przyspieszyła wraz z nim, lekko uśmiechając się. Melodia w ten sposób przestała być melancholijna i stała się wesoła, a nawet zadziorna.
- I say don’t you know! - Ismo zaśpiewał głośno i czysto. Skoczył na łóżku.
- You say you don’t know! - odśpiewała mu Alice, która w międzyczasie podniosła się i zabrała mapy na stolik, by nic im się nie zadziało.
- I say… - Ismo kontynuował i nawiązał kontakt wzrokowy z Harper, żeby zsynchronizowali się przed trzema kolejnymi słowami. Oczywiście, że powinni zaśpiewać je razem.
- Take me out! - zaintonowali pięknie oboje. Ta piosenka miała niezwykle przyjemny rytm. Poprawiał jej nastrój.
Ismo w tej chwili wystrzelił w góre ręce i zaśmiał się głośno. Aż upadł na łóżko. Nawet nie dokończyli piosenki, kiedy w drzwiach pokoju pojawili się ludzie.
- Nie wiem czy to słodkie, czy lekko przerażające - powiedziała Fanny. - I nie wiem, czy tego spodziewałam się po Konsumentach. No właśnie. To bardzo w ich stylu? - zapytała, spoglądając na komputer pozostawiony na wejściu. Ismo zatrzymał film na pierwszym kadrze ukazującym disneyowski pałac. - Czy może właśnie kompletnie nie? - przesunęła wzrok na Alice śpiewającą z Ismem. Choć teraz to już tak właściwie przestali śpiewać. - Czy to twój syn?
Brandon wyjrzał zza niej.
- To przecież ten chłopiec z Helsinek! - uśmiechnął się. - Ismo Pajari, prawda?
Oczy małego otworzyły się szeroko.
- Jestem słaaawnyyy….? - zapytał. Jednocześnie wzdychając, co brzmiało dość interesująco.
- Jak bardzo! Przecież współpracowałeś z nami w… jak to się nazywało… w tym mieście… czytałem wpis w Zbiorze Legend, ale…
- Seinajoki! - wykrzyknął Ismo.
- Tak, Seinajoki - Baird uśmiechnął się ciepło.
Bee i Abby próbował coś dostrzec wewnątrz pokoju, ale Brandon był zbyt wysoki. Choć wcale nie był specjalnie wysoki.
- Ismo to mój przyjaciel, pomagaliśmy sobie bardzo w Helsinkach. Chciał obejrzeć ze mną film, ale jako iż wylatujemy, zaproponowałam, że razem zaśpiewamy - wyjaśniła.
- Proszę, wejdźcie do środka wszyscy. Mamy coś bardzo istotnego do omówienia… - poleciła tonem już bardziej pasującym do kobiety, która trzyma w dłoni jakąś władzę.
- Ismo, zgarniesz swój laptop? - poprosiła chłopca z nieco bardziej ciepłym tonem.
Baird kucnął, podniósł go, a potem podał go Ismowi. Na ten akt uprzejmości chłopiec zarumienił się lekko i zawstydził.
- Teraz też pomagasz Alice? - zapytał.
- Dałem jej medalik z Matką Boską, żeby kula odbiła się od niego i żeby przeżyła - chłopiec poinformował ją.
- O. A ja głupi noszę kamizelką kevlarową - Brandon odgiął się do tyłu i zaśmiał się.
- Czy mamusia cię nie szuka? - Fanny również się lekko uśmiechnęła, ale potem pomyślała o praktycznych kwestiach. Mówiła wolno, jak gdyby dzieci były niepełnosprawne intelektualnie. A może chodziło o to, że Pajari był bez wątpienia Finem i angielski nie był jego głównym językiem. Choć posługiwał się nim znakomicie.
- Moje mamy nie żyją - powiedział Ismo.
- Och… To już nie będę pytała się o tatę w takim razie - odparła Brice.
- Tata ma się dobrze.
Fanny zmarszczyła brwi, próbując ogarnąć rodzinną konfigurację chłopca. Czyżby nie był adoptowany przez parę zmarłych lesbijek? Mogła się tylko domyślać.
- Przepraszam, nie chciałam być nietaktowna - powiedziała ostrożnie.
- W porządku. Przynajmniej my jesteśmy za to taktowni - Ismo obejrzał się z uśmiechem na Alice.
Kiedy nikt się nie zaśmiał, Pajari spuścił wzrok.
- Miałem na myśli, że dobrze czujemy takty i rytmicznie śpiewamy piosenki… - wytłumaczył żart.
Baird głośno roześmiał się na zawołanie.
Alice parsknęła.
- No dobrze. Ismo zostanie, ponieważ wylądował na Islandii z potencjalnego powodu ratowania nas przed czymś złym. Dlatego sądzę, że może posłuchać, mimo, że nie leci na miejsce z nami. Wejdźcie wszyscy i zamknijcie drzwi… - ponagliła, bo chciała już przejść do sedna.
- Na pewno chłopiec jest na tyle dojrzały, że może uczestniczyć w takich operacjach - powiedział Brandon, jak kontrując niewypowiedziane myśli Fanny.
Ta spojrzała na niego z miną “ale przecież nic nie mówiłam”.
- A czemu z nami nie poleci? - kontynuował Baird. - Może być przydatny, czyż nie?
Ismo tak szybko obrócił kark z niego na Alice, że rudowłosa aż przestraszyła się, że przypadkiem skręci go sobie.
- Ponieważ jest na wyjeździe ze swoim ojcem i siostrą. Przecież go nie porwiemy, nie mam ochoty zamartwiać jego ojca jego zniknięciem… Rzecz jasna możemy iść zapytać, ale ten człowiek mnie nie zna, nie sądzę, by oddał nam Ismo pod opiekę - powiedziała i spojrzała przepraszająco na Isma. Potem jej wzrok padł na Fanny.
- Fanny, Ismo jest szamanem, który uczył się pod okiem haltii w Helsinkach. Ma kontakt z boginią, która miała ścisły związek z rozwiązaniem sprawy tych wakacji, a dodatkowo on sam był przy kilku bardzo skomplikowanych akcjach tegorocznych wydarzeń. Może i jest jeszcze młody, ale niezwykle bystry i uzdolniony - zabrzmiała tak, jakby chciała powiedzieć, że ufa mu w jego kompetencjach bardziej niż jej, bo o niej jeszcze nic nie wiedziała.
- Nie twierdzę, że jest inaczej… - Fanny zawiesiła głos. Miała wrażenie, że Brandon i Alice zawarli jakiś niewypowiedziany pakt.
Teraz Alice poczekała, aż jej bracia, Abby i Bee wejdą do środka. Minutę później już wszyscy byli w środku. W tym czasie Ismo odezwał się.
- Chciałbym pomóc, ale nie chciałbym kłopotać taty - westchnął. - Chyba naprawdę muszę zostać - powiedział.
- To lepiej - powiedziała Brice. - Będziesz tutaj bardziej bezpieczny.
Zerknęła na Bairda lub Harper, czy będą się kłócić z tą prawdą. Przynajmniej detektyw nie zamierzał.
- Zdecydowanie tak… Przejdźmy więc do rzeczy… Tak jak planowałam… Sprawdziłam mapę. Podejdźcie proszę do stolika i rzućcie na to okiem. W razie pytań, proszę zadawać je od razu, bo niektórzy, głównie myślę tu o naszych gościach, nie wiedzą na co będą patrzeć… - powiedziała i poczekała. Odsunęła nieco stolik od ściany i weszła za niego, tak, by reszta mogła stanąć wokół niego i wszyscy wspólnie mogli patrzeć na mapę.
- Tak, to ten obszar - przyznała Fanny. - Wokół jeziora Myvatn. Czy zbieraliście wywiad przez telefon? W tych miejscach widziano naszych detektywów? - próbowała wyciągnąć wnioski, choć z góry jej wysiłki były skazane na niepowodzenie.
- Ale do kogo by dzwonili? Na policję? - Brandon zmarszczył brwi. - Nie sądzę…
- Cholera, ile tych pinezek - mruknął pod nosem Thomas, a Arthur uśmiechnął się krzywo.
Bee i Abby spoglądały na Alice.
Harper westchnęła.
- Zaznaczone na mapie miejsca, to punkty o podwyższonym poziomie Fluxu do stopnia, w którym jestem w stanie je wykryć. Wiem, że Oculus pozwala na odczytywanie miejsc z podwyższonym poziomem energii… Ja jestem nieco bardziej szczegółowa, jeśli chodzi o przebywanie na danym terenie. Oto Islandia moi drodzy, a wasi znajomi wpakowali się w centrum rozrywki. Wesołe miasteczko przeładowania PWF… To jest duży problem… Duży, bowiem jesteście na nie wrażliwi, a więc może wam zaszkodzić… Nie sprecyzuję na czym dokładnie polegają moje zdolności, bo to nie jest ich kwintesencja, ale aby zrozumieć powagę sytuacji, musiałam wam przedstawić tego asa ze swojego rękawa - powiedziała.
- Czy któreś z was próbowało się kontaktować z Jenny? Od pół godziny przebywa tym samym punkcie - powiedziała, zerkając na komórkę, czy położenie Jenny się zmieniło.
- Nie… - odparła Bee. - Przynajmniej ja nie posiadam dostępu do AHISP-CC.
- Tylko ty masz ją zainstalowaną - powiedziała Abby. - No i ja miałem ten pendrive.
- A dzwoniłaś do niej? - zapytał Thomas.
- Przydatna moc… - mruknął Brandon. - A czy wiesz, co znajduje się w tych miejscach, w których są pinezki? - zapytał. - Czy wiesz, że jest tam tylko coś specjalnego?
- Jeszcze nie, ale od tego mamy mapy google… - wyjaśniła i bez najmniejszego problemu odpaliła na telefonie mapy i zaczęła sprawdzać miejsca, które zostały zaznaczone, jednocześnie przekazując informacje reszcie. A następnie, wybrała program, by spróbować zadzwonić do Jenny.
- Ach, czyli wbijasz pinezki na chybił trafił, jak wróżka? - zapytała Brice z pokerową miną twarzy. - To nie tak, że masz wizję danego miejsca i stąd wiesz, że należy je zaznaczyć? Tylko pytam, bo chcę zrozumieć. Szczegóły nie mają znaczenia, skoro wiem już teraz, że potrafisz takie rzeczy. To argument za tym, żeby powiedzieć mi wszystko, tak dla wyjaśnienia - uśmiechnęła się lekko, jakby żartując.
- Tylko te miejsca z podwyższonym fluxem, najwyraźniej ściągają moje zainteresowanie, jako potencjalne punkty do skonsumowania - wyjaśniła.
- Tak? Cześć Alice - powiedziała Jennifer w słuchawce telefonu.
- Jenny? Wszystko ok? - zapytała lekko zmartwionym tonem.
- Kurwa, nie! Wyobrazisz sobie, że można przebić oponę na pieprzonym okruchu… lodu…? - zawiesiła znacząco głos. - Czekam na odholowanie. Mój wynajęty samochód trafił szlag - warknęła do słuchawki.
- I co, wszystko w porządku? - Abby wyczekująco zawiesiła głos.
- Dostałam informację, że od dłuższego czasu przebywasz w jednej lokacji i wolałam się upewnić, że wszystko w porządku, zwłaszcza, że całe to jezioro nad które się wybierasz to jak Lunapark dla konsumentów… Prawdopodobnie czegokolwiek nie dotkniesz, to się najesz… Jeśli wiesz co mam na myśli. To jak drugie Isle, tylko że tu widzę dokładnie punkty, które są najbardziej energetyczne. Weź daj znać, jeśli tylko cokolwiek niepokojącego się wydarzy, dobra? My niedługo jedziemy na lotnisko - powiedziała i poczekała chwilę na odpowiedź.
- To naprawdę ładny teren. Chciałabym tu kiedyś przyjechać ze znajomymi, których nie mam… Cholera, mam chyba was. No to przyjechać z wami, ale rekreacyjnie z bagażnikiem pełnym alkoholu i głośnikami z dobrą muzyką. Tyle że w lecie, a nie w zimie. Choć nie wiem, jak ciepło jest tutaj w lecie. Poza tym jeżeli zdarzy się coś naprawdę niepokojącego, to pewnie nie będę mogła poinformować - zaśmiała się. - Swoją drogą, natknęłam się w tym hotelu na tego małego skrzata z Helsinek. Czy już zawraca ci dupę?
Ismo poruszył się, jak gdyby słyszał słowa Jennifer z głośników. W sumie mógł, bo był najbliżej Harper, choć rozmowa pozostałych mogła zagłuszyć telefon.
- Chyba powinniśmy już wychodzić… - Abby mruknęła do Bee. - Jest piętnasta pięćdziesiąt.
- Może jeszcze dziesięć minut - mruknęła Barnett.
- Może do czegoś się wreszcie przydasz bracie - Thomas tymczasem poklepał Arthura po plecach. - Przebiegniesz się mentalnie po tych wszystkich punktach i będziesz szukał trupów detektywów.
Fanny spojrzała na niego spode łba, po czym wróciła do rozmowy z Brandonem.
- Mam nadzieję, że jak tam trafimy, to nie podniesie nam się znowu PWF.
- Zależy, jak długo tam będziemy. Jeżeli zostaniemy porwani i przetrzymywani to może być kiepsko.
- Jak do tego dojdzie, to będzie kiepsko bez względu na nasze PWF.
Baird pokiwał głową.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:47   #390
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Będę kończyć Jenny. Widzimy się na miejscu - powiedziała Alice, po czym po chwili rozłączyła się.
- Tak więc mamy pozaznaczane punkty, zabieram mapę i udajemy się na lotnisko. Jak mniemam, a na temacie się nie znam, dostęp do Zbioru Legend nie jest w tej chwili dla was dostępny? - zapytała spoglądając na dwójkę detektywów.
Brandon i Fanny spojrzeli po sobie.
- Nie posiadamy do niego dostępu w komórkach… to znaczy ja nie, nie wiem jak ty - powiedziała Brice. - IBPI nie udostępniło jeszcze oficjalnej aplikacji - rzuciła z przekąsem. - Ale jeśli mogę skorzystać z waszego komputera, to mogę się zalogować. Tyle że IBPI to zauważy i będzie też widzieć strony, które przeglądałam. Ale to nie zaskoczyłoby raczej nikogo, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Kurwa… - warknął Brandon, patrząc w bok.
Alice zerknęła na Brandona i uniosła brew w górę.
- Czy mogę zakładać, że ktoś nie wiedział o fragmencie ‘i strony, które przeglądam’? To w sumie zabawne, gdyby któryś z przeglądających nadział się na pornhub… A to ponoć Konsumenci są nieprzewidywalni i nieokrzesani, a detektywi tacy ułożeni - rzuciła i wyraźnie była rozbawiona. Lubiła Brandona, pasowałby na konsumenta.
- Nie… uświadomiłem sobie coś innego - westchnął. - Jeżeli dodzwoniłaś się do swojej koleżanki, to mamy teraz stuprocentową pewność, że nie chodzi o problemy z łącznością. Żadna burza śnieżna, piaskowa, chuje muje, czary mary…
- Ismo, zakryj uszy - szepnął Thomas dla komediowego efektu na przekleństwo. Jednak przynajmniej Bairdowi na pewno nie było do śmiechu.
- No ale nie spodziewaliśmy się niczego innego. Choć po części o tutaj - postukał się palcem w klatkę. - W moim małym serduszku tliła się naiwna nadzieja, że to jakieś śmieszne nieporozumienie - westchnął. - Kurwa!
- Ismo… - Thomas szepnął ponownie.
Pajari spojrzał na niego i tylko pokręcił głową.
Alice westchnęła.
- Dlatego zbieramy się i wyruszamy, aby ich odnaleźć. Dobrze by jednak było znaleźć cokolwiek. Zastanawia mnie, czy już kiedyś były problemy z tym miejscem… Ismo, pożyczysz detektywom na chwilę swój laptop? - zapytała chłopca.
Chłopiec oddał go Fanny. Chwilę potem kobieta była już zalogowana w Zbiorze Legend.
- Według islandzkich wierzeń ludowych, Dimmuborgir…
- Czyli Czarne Zamki - mruknął Baird.
- ...łączą ziemię z niektórymi regionami piekła.
Thomas ryknął śmiechem, ale Fanny kontynuowała.
- Według nordyckich chrześcijańskich podań, to właśnie tutaj lądował Szatan po strąceniu go z niebios. Stworzył tam tak zwane “Helvetes katakomber”, co jest norweskim terminem na Katakumby Piekła.
- Proszę, uspokój się - Arthur pogłaskał brata po ramieniu.
Thomas aż się rozpłakał z tłumionego śmiechu. Fanny rzuciła na niego wzrokiem, po czym przeniosła go na Zbiór Legend.
- Dalej czytać? - zapytała.
Alice kiwnęła głową.
- Sprawdź, czy jest coś o tym jeziorze, ewentualnie wulkanie, czy okolicach. Nie podoba mi się to, że to miejsce już na wstępie ma związek z piekłem… Znam osobiście czwórkę bóstw, nie mam ochoty na świąteczne spotkanie z upadłym aniołem… Albo jego demonami - powiedziała i westchnęła.
- I proszę rzucić okiem na coś o goblinach, ewentualnie saniach i świętach bożego narodzenia, lub tym czasie… - dodała.
- O - przerwała jej Brice. - Nazwa Dimmuborgir oznacza “mroczne zamki”
- No tak, to już wiemy - mruknął Baird.
- W foklorze islandzkim miejsce to zamieszkiwała olbrzymka Gryla, która według dawniejszych opowieści w Boże Narodzenie miała pożerać niegrzeczne dzieci. Mieszkać ma tu także jej trzynastu synów, zwanych jolasveinar. Co oznacza Młodzieńców Julu. Pełnią rolę zbliżoną do Świętego Mikołaja.
Abby zamrugała kilka razy i przeniosła wzrok na Alice.
- Czy czegoś takiego szukałaś? - zapytała.
- Chyba tak - Bee odpowiedziała jej pierwsza, wzdychając.
Alice zbladła… Wzięła telefon w rękę i wybrała ponownie numer do Jennifer.
Tymczasem Fanny dalej czytała.
- Gryla jest po połowie trollem, a po połowie ogrem. Młodzieńcy Julu nie mają dobrych intencji. W przeciągu trzynastu dni poprzedzających Jul, czy też Boże Narodzenie, dzieci na terenie całej Islandii zostawiają swoje buty na parapetach i otrzymują prezenty, jeśli były grzeczne. Ci, którzy zachowywali się źle, dostają jedynie zgniłego ziemniaka. A nawet mogą zostać porwani przez Młodzieńców i ugotowani dla Gryli na obiad. Gryla również posiada dużego czarnego kota, który je tylko raz w roku. Czeka, aż wszystkie dzieci otworzą swoje świąteczne prezenty. Zjada tych, które nie otrzymały żadnego rodzaju ubrania.
- Ten goblin miał wór zgniłych ziemniaków, nie? - zapytała Abby.
- I też wór staromodnych dziecięcych ubrań do rozdawania - westchnął Arthur.
- W 1746 roku dzieci były tak bardzo przestraszone, że zostaną zjedzone żywcem, że rząd musiał interweniować i zakazał rozprzestrzeniania legendy o Gryli i jej trzynastu Młodzieńcach Julu.
Jennifer na razie nie odpowiadała.
Alice wyłączyła połączenie i wybrała je ponownie. Teraz stała się bardziej zdenerwowana.
- Odbierz… - mruknęła niespokojnie. Zerknęła na Arthura.
- Przypomnij mi twój sen? - poprosiła go.
- Śniła mi się dziwna jaskinia. I widziałem jakąś postać pośród cieni. Miała kobiecy głos i obiecała, że wyśle mi prezent. To była jakaś olbrzymka, prawie cztery metry wzrost i siedziałą chyba na tronie… To ta Gryla? - Douglas otworzył szeroko usta.
- Jest jeszcze jedna sprawa… - Brice zawiesiła głos. Zwarła usta w cienką kreskę.
Podniosła wzrok znad ekranu komputera. Spojrzała najpierw na Brandona potem znowu na komputer. Potem znów na Brandona… a następnie na komputer. Przeniosła wzrok na Alice, potem na Bairda… no i po raz kolejny na migający przed nią ekran.
- Jaka? - zapytała Alice. Sprawdziła, czy Jenny nadal pozostawała w tym samym miejscu, w którym była wcześniej. Lekko panikowała, martwiła się, że olbrzymka będzie chciała się mścić, za zabicie jej ‘ulubionego syna Julu’...
Jenny pozostawała w tym samym miejscu. Dokładnie te same współrzędne, różniące się jedynie nieznacznie o ostatnie wartości. Ale to najpewniej wynikało z błędu pomiaru urządzenia, którego przy sobie posiadała.
- Hmm… - Brice poskrobała się w miejscu niedaleko lewej brwi. - Tylko nie powinnam wam tego mówić - powiedziała nerwowym głosem. Westchnęła ciężko i rozmyślała. Wreszcie podjęła decyzję. - To, co mówiłam, to były informacje opatrzone zielonym Kodem Dostępu. Jest jedna dodatkowa opisana moim niebieskim, charakterystycznym dla Koordynatorów. Na terenie Dimmuborgir znajduje się tajna jednostka IBPI, z którą nie należy się kontaktować. Choć nawet nie zostawili namiarów… To jedyna informacja, przy moim wysokim, niebieskim Kodzie Dostępu… Co znaczy… - zawiesiła głos.
- Że ta jednostka jest bardzo, bardzo tajna - dokończył Baird.
- Wiedzą o niej może Egzekutorzy no i na pewno Dyrektor. Nie wiem nawet, czy dalsze informacje opatrzone są czerwonym, czy platynowym kodem.
- Czy ci wasi znajomi byli świadomi obecności tej placówki w tamtym miejscu? Zapewne nie… Co u licha strzeliło im do głowy, żeby ze wszystkich potencjalnych miejsc na tej wyspie wybrać akurat to najgorsze… - zapytała Alice.
- Czyj to był kurwa pomysł? - zapytał Baird.
Fanny wzruszyła ramionami.
- Wydaje mi się, że otrzymali jakieś kupony w mailu? Na tanie pobyty? Minus siedemnaście procent zniżki?
- Czemu do diabła nie zrobiłam researchu na temat mitologii… Ile jeszcze razy mam się potknąć… - była wkurzona. Potarła skronie.
- Kupony w mailu… Chłopaki, pamiętacie co mówił ojciec? O wakacjach? Że wygrał? Już wtedy myślałam sobie, że to może być jakiś celowy zabieg… A co jeśli to się powtarza i oni padli ofiarą tego samego dowcipnisia? - zauważyła Harper.
- Chwila, to my nie ustaliliśmy, to te kupony wysłał? - zapytał Arthur. - Ja myślałem, że Tuonela.
- A nie Sharif i Arabowie? - Thomas spojrzał na niego. - Chwila, to mogli też być ci kultyści bogów śmierci.
- Myślę, że to nie była ta sama osoba, bo wtedy celowano w Kościół, a teraz celują w IBPI. To przypadek, że my się tutaj teraz znaleźliśmy - przypomniał Arthur.
- A co do researchu na temat mitologii, to kurwa ja też jestem wściekły, że my go nie zrobiliśmy - warknął Baird. - Wielcy pieprzeni profesjonaliści. Ślepe, gównomózgie pizdy. To jest dziesięć sekund, żeby wejść do Zbioru Legend.
- Ale nawet ja się niczego nie spodziewałam - Fanny miała cały czas tę samą, wielce zdziwioną minę. Jak gdyby założyła gdzieś w międzyczasie maskę i od tamtego czasu jej nie zdejmowała. - Chyba myślałam, że skoro Błękitna Laguna jest antyfluxowa, to cała Islandia jest taka…?
- No… - Baird westchnął. - Dla większości detektywów Islandia równa się Błękitna Laguna, więc nawet poza jej obrębem czuli… czuliśmy się tutaj bezpiecznie. Co za pieprzony syf.
Alice przetarła twarz dłonią.
- To może być dość problematyczne. Jeśli w tym całym miejscu, gdzie wasi towarzysze wylądowali jest tajna baza, mogli się na nią nadziać i zostać zgarnięci… Dla was to nieszczególnie groźny problem… Dla Konsumentów… No jednak tak. Oczywiście nadal chcemy wam pomóc wyjaśnić całą tę sprawę… Ale to trochę no cóż. Robi się problematycznie… - Rudowłosa skrzyżowała ręce pod biustem.
- Nie. Nie sądzę - powiedziała Fanny. - Już kilka razy w życiu miałam styczność z bardzo nietypowymi sytuacjami. I przy nawet najbardziej tajnych słyszałam, że mam nie drążyć tematu i patrzeć w inną stronę. Tym razem nie było w ogóle takiej reakcji. Nawet wysłali jakąś strażniczkę z Ergastulum, aby przeprowadziła minimalne dochodzenie. Po co to? Dlaczego mieliby zgarnąć naszych? Żeby ochronić ją przed Grylą? Czemu więc nie powiedzieliby tego szanowanej pani Koordynator Oddziału w Rio de Janeiro? - zapytała. Pokręciła głową. - Nie. Po prostu nie.
Alice kontynuowała.
- Nie dość, że możemy mieć problem z tym obiektem IBPI, to jeszcze z olbrzymką… z tytułu tego, że mieliśmy przymusowe lądowanie, bo w nasz prywatny samolot walnęły sanie… A my pozbawiliśmy życia ich przerażającego właściciela, który był ‘ulubionym młodzieńcem Julu’... Nie wspominałam o tym, ale dokładnie to było na tym medaliku w torbie - dodała, zerkając na swoich braci, Bee i Abby.
Thomas by się przewrócił z krzesła, ale złapał go Arthur.
- Nie jest to nazbyt teatralne? - szepnął ostro i cicho do brata.
- I… - zakrztusił się śmiechem. - Wysłaliśmy tam… - Thomas próbował zaczerpnąć powietrza. - Nikogo innego… - zastygł w bezruchu. - Tylko akurat… Jenni… Jenniff… Jen… - walczył ze śmiechem.
- Przepraszam za niego - Arthur powiedział do pozostałych i zaczął wyprowadzać Thomasa na zewnątrz.
- Bo Jennifer zabiła tego Młodzieńca Julu - Abby wytłumaczyła wszystko detektywom.
- Ach… - westchnęła Fanny.
- Heh… - mruknął Baird. - Ciekawie. To znaczy nieciekawie.
- Czy ona wciąż nie odbiera? - Ismo cichutko zapytał Alice. Po jego minie Harper dostrzegła, że naprawdę bał się o de Trafford.
Alice ponownie wybrała numer do Jennifer.
- … kkk… nn… kshth… - Harper usłyszała nieokreślone dźwięki związane z wysiłkiem, jednak bez wątpienia pochodziły od de Trafford. Potem rozległ się trzask. Alice wpierw nie wiedziała z jakiego powodu. Potem pomyślała, że może jej komórka wypadła z kieszeni. Chyba w ogóle odebrała połączenie przypadkiem.
- ...nie męcz się… - usłyszała dźwięczny, męski głos. - Nie walcz i pójdź ze mną…
Alice usłyszała coraz głośniejsze kroki. Były łatwo słyszalne z powodu śnieżnego podłoża.
- Mam dostęp do wszystkiego. Do każdej kamery na Islandii. Do nawet najdrobniejszego mikrofonu zamontowanego w największym wypizdowie na tej wyspie… musisz wiedzieć… że słyszałem o tobie…
Kroki były coraz głośniejsze.
- EJ TY! - zawołała Alice w telefon tak, że osobom w jej otoczeniu najpewniej w uszach zabrzęczało.
- O wielkiej Jennifer de Trafford, córce Terrence’a. Ale ze mną… ze mną nie wygrasz - ten głos był prawie seksowny, ale wtem but trafił w komórkę, roztrzaskując ją bez najmniejszego problemu.
Alice zatkało. Stała chwilę z lekko rozwartymi ustami. Jej dłoń na telefonie drgnęła, a jej oczy zaszkliły się. Poczuła jak po jej ciele przeszedł dreszcz i jak zrobiło jej się momentalnie gorąco. Wzięła wdech, ale trudno jej było oddychać. Powstrzymywała każdy mięsień by nie wpaść w złość i histerię. Na jej twarzy pojawiły się wypieki. Zamknęła oczy i rozłączyła połączenie. Milczała. Stała w bezruchu z zamkniętymi oczami i gotowała się w sobie złością, która mogłaby spopielić las deszczowy.
Ciszę przełamała Abby.
- Uspokój się - szepnęła. - Pamiętaj o dziecku.
Bee pogłaskała Alice po ramieniu.
- Chodźmy. I tak już jesteśmy mocno spóźnieni. Jest szesnasta piętnaście. Samolot odleci za godzinę i czterdzieści pięć minut, a przed nami jeszcze długa droga.
- Teraz to się zrobiło cholernie personalne również dla was… - mruknął Brandon. - Przykro mi.
- Gdybyśmy wiedzieli, że tak to się potoczy, to byśmy nie prosili was o pomoc - dodała Fanny, ale zabrzmiało to trochę fałszywo.
Rudowłosa milczała, ale otworzyła oczy. Rozejrzała się po pokoju, jakby była w nim pierwszy raz. Wszystko wydawało się surrealistyczne i nierealne. Dość często miała ten efekt, kiedy odczuwała PTSD po Helsinkach, a potem po Mauritiusie. Właśnie doznała szoku, ale wiedziała, że musi się uspokoić, więc zaczęła wyciągać w ciszy pinezki z mapy. Zostały dziury, więc wystarczyło. Następnie złożyła ją i ruszyła do swojej walizki. Wyjęła z niej torbę i wpakowała tam podstawowe kosmetyki, trochę ubrań jak na dwa dni i właśnie mapę. Następnie ładowarkę do telefonu. Zamierzała tu wrócić, więc nie brała laptopa, jednak podeszła do niego i ustawiła hasło zabezpieczające o trudniejszym poziomie do złamania. Zamknęła torbę.
- Ismo… Wróć do rodziny i nie pakuj się w nic proszę… I bądź grzecznym chłopcem… I oby twoja siostra nie trafiła na tę niewłaściwą listę… - powiedziała do chłopca.
- Strzeż jej - dodała, dając taką misję blondynowi.
- A reszta, wychodzimy - oznajmiła. Jej głos nie miał emocji i był surowy.
Pajari wbrew temu przytulił się do niej mocno, z całej siły. Jakby chcąc dodać jej tym samym otuchy.
- Nachyl się do mnie - poprosił ją.
Harper posłuchała go. Był szamanem. Wierzyła, że cokolwiek zrobi, na pewno był ku temu powód… Miała mu coś dać, przypomniała sobie. Zerknęła na swoją torbę. Będzie musiała zaraz coś z niej wyjąć, zaczęła manipulować przy niej jedną ręką i wyjęła swój portfel. Zaczęła odpinać od niego przywieszkę z lisem. Odpięła łańcuszek i złapała ją mocno w dłoń. Czekała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172