Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:44   #386
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
W końcu swego czasu nawet proponowała mu, że jak podrośnie to będzie mógł dołączyć do Kościoła…
- Nie martw się. Mam tu dużą grupę znajomych, no i współpracę znowu z IBPI, by rozwiązać sprawę. Zaginęła garstka detektywów, właśnie będę dziś po południu lecieć, by ich odszukać - wyjaśniła chłopcu.
- Och… mogę polecieć z wami? - zapytał Ismo. - Chodź tata pewnie mi nie pozwoli… - mruknął. - Swoją drogą, to nie jest mój biologiczny ojciec - przypomniał Alice. - A to nie jest moja biologiczna siostra…
Zapowiedział ją w idealnym momencie. Akurat zeszli, znajdując się na korytarzu. Po drugiej stronie była od razu widoczna kuchnia.
- Ale ja chcę moje croissanty! - krzyknęła mała, wyrzucając bułki z koszyka.
- To ona… - mruknął Ismo. - Ale bardzo ładnie rysuje - dodał szybko, chyba chcąc ją przedstawić w nieco lepszym świetle.
Ich ojciec stanął nad nią i z surową miną kazał jej wszystko posprzątać, ale dziewczynka nie chciała go słuchać. Na moment rysy twarzy mężczyzny drgnęły… było widać, że sobie nie radził.
- Tęskni za mamą z wielu różnych powodów - mruknął Pajari. - Przynajmniej ja staram się nie sprawiać mu problemów, choć z tą Islandią to byłem celowo denerwujący - powiedział z miną pełną skruchy.
Fluks zbiegł za nimi na dole, radośnie szczekając.
- Staram się za to wyprowadzać pieska rano, po południu i wieczorem, żeby go odciążyć.
- Pamiętam, że to twoja rodzina, która się tobą zajmuje - Alice odpowiedziała. W końcu osobiście przyczyniła się do zgonu jego biologicznej matki… I była świadkiem śmierci tej rudowłosej, zastępczej.
- Dołącz do nich. Ja poszukam swoich braci - powiedziała i poczochrała włosy Isma. Rozejrzała się, szukając Abby, Thomasa i Arthura.
Ismo ruszył do kuchni. Harper ujrzała, że wyjrzała z niej Abigail. Pewnie wszyscy znajdowali się właśnie w niej. Co nie zdawało się szczególnie zaskakujące, bo to właśnie zapowiedzieli. Roux pomachała jej i zniknęła z pola widzenia, zapewne wracając do swojego stolika.


Kuchnia również była utrzymana w kolorze znajomej zieleni. Chyba znajdowała się w wystroju całego hotela i wszystkich pokojów. Alice ujrzała trójkę Konsumentów przy jednym stoliku. Przy drugim siedziało dwóch blondynów. Jeden w szarej bluzie, drugi w dżinsowej koszuli. Przy trzecim siedział tata Isma. Wstał, kiedy nadeszła kelnerka z nowymi bułkami.
- Przepraszam za moją córkę. Oczywiście zapłacę za nie i za dżemy… - rzekł zmęczonym tonem. Podniósł dłoń i przetarł nią twarz.
- Ja nie chcę tej jajecznicy! Jest niedobra! Ja chcę taką, jaka robiła mama! - dziewczynka powiedziała głośno i wyraźnie.
Ismo posmutniał, słysząc tę kwestię. Akurat kroił banany do jogurtu.
Alice zerknęła na dziewczynkę i jej niezadowoloną minę. Przypomniała sobie tamten rajd przez palący się las i samochód kobiety, na który zwaliło się drzewo… Spuściła wzrok, na kilka chwil, po czym doszła do stolika konsumentów.
- Witajcie - przywitała Douglasów.
- Wyspaliście się, mam nadzieję - rzuciła.
- Ja tak - rzekł Thomas. - Spałem jak… jest jakieś powiedzenie co do spania? Spać jak…
- Osioł? - zaproponował Abby.
- Chyba nie to miałem na myśli… - mruknął Douglas.
- Suseł…? - zaproponowała Alice.
- Ja się nie wyspałem. Śniła mi się dziwna jaskinia. I widziałem jakąś postać pośród cieni. Miała kobiecy głos i obiecała, że wyśle mi prezent. Jednak nie wydawał się wcale niczym, co chciałbyś dostać… - Arthur mruknął.
- Alice, czemu nie wzięłaś nic do jedzenia? - zapytała Roux.
- My też nie wzięliśmy, bo czekaliśmy na ciebie - Thomas powiedział, po czym wstał. Jego brat nie czekał wcale dłużej i też się odsunął od stołu.
Harper zastanawiała się nad tym co powiedział Arthur. Wstała od stołu i podeszła z nimi do szwedzkiego stołu. Wybrała sobie talerz i sztućce.
- A jak wyglądała? Widziałeś ją dokładnie? - zapytała zaciekawionym tonem. Tymczasem nabrała sobie naleśników i polała je syropem klonowym.
Abby wybrała to samo co Ismo, natomiast oboje mężczyźni nabrali sobie dużo jajecznicy, wędliny, serów i warzyw.
- Nie, tonęła w półcieniach. Ale nie była człowiekiem. A przynajmniej nie takim typowym. Zdawała się siedzieć na czymś, nie wiem czy to był jakiś tron, czy może jakiś kamień w środku jaskini. Sama była dużo większa od zwykłej osoby. Może trzy, nawet cztery metry. Przerażała i nie patrzyłem za bardzo na nią, bo bałem się, że tym ją sprowokuję. A co, też ci się śniła? - Arthur zainteresował się.
- Nie. Po prostu chciałam się dowiedzieć, czy stanowi dla nas zagrożenie… Tak właściwie zastanawiam się, kto powinien zostać tutaj z Kaverinem. Chciałabym, żeby zostały dwie osoby. Chcecie lecieć? - zapytała.
Thomas i Arthur spojrzeli po sobie.
- Po to tutaj jesteśmy - powiedzieli jednocześnie. Na ten fakt lekko się uśmiechnęli.
- Ja muszę polecieć, gdyby ktoś potrzebował pomocy medycznej - rzekł Thomas.
- A ja muszę polecieć, bo… bo gdyby ktoś się zbudził, to ja mogę go najłatwiej i najszybciej znaleźć - Arthur powiedział z dużą pewnością siebie, choć wydawała się nieco udawana.
- Niech Abby zostanie z Kaverinem. Nie przyda nam się tam osoba potrafiająca zmieniać twarz - rzekł Thomas.
- Ej…! - Abby to usłyszała. - A co gdyby… była tam ścisle tajne laboratorium z zabezpieczeniami w postaci rozpoznawania twarzy…? Mogłabym wcielić się w jednego z naukowców!
- Tak czy inaczej, ktoś musi zostać. Jeśli się uprzecie, poproszę o to Jacka i Melody… I tak mieli dziś załatwiać dla nas temat zaparkowanego samolotu w nieodpowiednim miejscu… Więc tak właściwie mogę im to zadanie zlecić - powiedziała bardziej do siebie. Do naleśników wzięła też pocięte brzoskwinię i ananasa i z tak słodkim posiłkiem wróciła do stolika. Następnie cofnęła się, by nalać sobie szklankę soku pomarańczowego.
Wreszcie wszyscy usiedli przy stoliku i zaczęli jeść. Thomas zrobił wszystkim po kawie i przyniósł ją na stoliku.
- Nie wiem, czy chcecie cukier, czy mleko - mruknął.
- Cukier jest na stole w cukiernicy, mleko o tam stoi - Arthur spojrzał na stolik. - Ale ja piję czarną niesłodzoną.
- I tak, chcielibyśmy najwyraźniej wszyscy polecieć - powiedziała Abby. - Jeżeli Jack i Melody nie będą mieli nic przeciwko, to naprawdę mogliby tutaj zostać. No i sprawa samolotu, to wszystko na nich wskazuje.
Alice kiwnęła głową. W ten sposób rozwiązała się kwestia kto powinien zostać z Kirillem. Harper jadła spokojnie śniadanie. Zerknęła na telefon, którą wskazywał teraz godzinę.
Potem jej wzrok przeniósł się na stolik Isma i jego rodziny.
- Jaki prześliczny rysunek! - powiedział ojciec Pajari z teatralnym zachwytem.
Jego rudowłosa córka miała przy sobie teczkę pełną malowideł.
- A co przedstawia? Jesteśmy na wakacjach? - zapytał Ismo.
- To moje szesnaste urodziny i tata kupuje mi jacht - wyjaśniła dziewczynka.
- Pięknie to przedstawiłaś - chłopiec pokiwał głową, wsuwając łyżeczkę jogurtu do ust.
Ojciec zgodził się, ale wyglądał tak, jak gdyby tam w środku umarł już kilka razy.
Alice przyglądała się chwilę rudowłosej dziewczynce. Była zdecydowanie rozpuszczona… Zastanawiała się, czy gdyby wychowywała swoje dziecko wraz z Terrencem, w bogatym domu… Czy byłoby tak samo rozwydrzone? A może właśnie zostałoby wychowane na porządną osobę, w końcu Terry nie był taki… Jadła naleśniki w zadumie. Nie miała żadnych planów. Chciała zadzwonić do Jenny, gdy ta wyląduje, a potem sprawdzić stan Kirilla. Posłać go do szpitala w razie potrzeby… No i udać się na lotnisko. Tyle. Wypadało też wysłać kogoś po detektywów, w końcu mieli lecieć razem.
- To jakie mamy plany na dzisiaj? - zapytała Abby, chyba czytając jej w myślach. - Zostało nam jakoś pięć godzin do lotu. W sumie mniej. Bo trzeba dojechać na lotnisko no i odprawa… Myślę, że dobrze byłoby najpóźniej wyjechać o szesnastej, bo lot mamy jakoś o osiemnastej dwie. Czyli zarządzamy zbiórkę z bagażami o… piętnastej trzydzieści? Piętnastej pięćdziesiąt? Chyba lepiej tutaj siedzieć, niż na lotnisku. Jest teraz mniej więcej trzynasta… - zawiesiła głos.
- Trzeba pojechać po detektywów… Trzeba ich przywieźć… Poza tym, nie mamy planów. Potrzebuję zadzwonić do Jenny, potem do Esmeraldy… Zorientować się, czy świat się nie zawalił poza Islandią - wyjaśniła Alice.
- Pojechać gdzie po detektywów? - zapytała Roux. - Masz na myśli Jacka i Melody?
- Mam na myśli Brandona i resztę z Laguny… - przypomniała jej Alice.
- Mmm… - Roux uśmiechnęła się niezręcznie.
- Zamówiłaś bilety też dla nich, prawda? - miała nadzieję, że Abby o tym nie zapomniała, w końcu dwoje detektywów wybierało się wraz z nimi.
- Nie, zapomniałam o nich kompletnie - odpowiedziała Abigail. - Grunt to otaczać się kompetentnymi ludźmi - mruknęła i westchnęła. - Przepraszam na moment.
Wyciągnęła telefon i odeszła z nim na bok.
- Bardzo źle spała - mruknął Arthur. - Wiem, bo ja też i obudziłem się w nocy. Pomyślałem, że wyjdę na papierosa i usłyszałem jej krzyki. Chyba nawoływała jakąś dziewczynę i chłopaka i chyba dziadka… Nie wiem, skąd te koszmary.
- Czy wszyscy tej nocy mieli takie intensywne sny? Thomasie? Coś ci się też śniło? - zapytała zerkając na Douglasa pytająco.
- Nie, mi nie - odpowiedział mężczyzna. - W ogóle nic mi się nie śniło. Ale Bee też miała jakieś dziwne sny. Wiem, bo rozmawiały o tym z Abigail rano. Zanim Barnett pojechała odwieźć Jenny na lotnisko. Abby powiedziała, że to, cytując, Kirill im najebał w głowie. Nie wiem, co miała na myśli. Chciałem potem zapytać, ale zapomniałem.
Alice kiwnęła głową i postanowiła poczekać, aż Abby skończy rozmawiać przez telefon. Wolała ją o to po prostu zapytać.
Po dziesięciu minutach Douglasowie skończyli jeść. Ruszyli po wodę mineralną. Tymczasem Roux wróciła do stolika.
- Na szczęście nie było problemu - powiedziała. - Zostały trzy ostatnie wolne miejsca. Zarezerwowałam na wszelki wypadek wszystkie, które zostały - westchnęła. - Teraz wrócę do mojego jogurtu - powiedziała.
Do swojego dodała kandyzowane owoce, świeże borówki, a także czekoladowe okrągłe chrupki. Wcale nie wyglądało to zdrowo, ale musiało być smaczne.
- Miałaś koszmary tej nocy? - zapytała Harper wprost.
- Ponoć Bee również nie miała dobrych snów. Czy możesz mi powiedzieć co wam się śniło? - dodała kolejne pytanie.
- Osoby, które kochałyśmy i które straciłyśmy - powiedziała Abigail, mieszając w jogurcie. - Tobie nie? Ta scena w Silice bez wątpienia zasponsorowała nam te koszmary. Kirill pokazał nam wiele różnych scen, które były słodkie… ale przez czas, który minął… może bardziej gorzkie…? - jakby zapytała. - Można powiedzieć, że prawie cofnął nas w czasie - uśmiechnęła się lekko.
Alice westchnęła.
- Mi się za to pierwszy raz od miesięcy właśnie nie śnił koszmar… Tylko że sam sen był bardzo… Dziwny - wyjaśniła z zamyśloną miną.
- Mam nadzieję, że to nic nie znaczy… - powiedziała jeszcze.
- No dobrze… To dokończmy nasze posiłki… Czy zechcesz pojechać z Thomasem po detektywów? - zapytała.
- Jakich dete… - Abby zaczęła, po czym walnęła się dłonią w czoło. - Tak. Pojadę. Cholera. Chyba lepiej dosłodzę sobię tę kawę - mruknęła i wsypała trzy łyżeczki prosto do filiżanki, którą wcześniej przyniósł dla niej Thomas. Następnie włożyła do ust trochę jogurtu. - Czuję się teraz trochę jak ten syn Dahla - powiedziała. - Noel, prawda? Noel - skinęła sobie głową.
- Chcecie coś może stąd? - zapytał Arthur, odwracając się w ich stronę.
- Ja już dziękuję… Pójdę do siebie, popracować - powiedziała i dopiła kawę oraz pomarańczowy sok. Zdecydowanie miała nadzieję, że wszystko się ułoży. Pojutrze była Wigilia… Musiała być w Anglii. Obiecała.
- Zawiadomić cię, jak wrócimy z detektywami? Miej naładowany telefon na wypadek, gdybyśmy napotkali jakiś problem - powiedziała Abby. - I coś jeszcze miałam powiedzieć… a tak. Czyli zgadzamy się na zbiórkę o 15:50? To za dwie i pół godziny, nieco mniej.
- Będę mieć naładowany telefon. Powiadomcie mnie o przyjeździe. Zbiórka o 15:50 - zgodziła się na wszystko, po czym podziękowała za posiłek cicho i odeszła od stołu. Ruszyła w stronę wyjścia z części kuchennej, jednocześnie wybierając numer do Esmeraldy. Odruchowo poczuła napięcie w podbrzuszu.

Pani de Trafford nie odebrała od razu.
- Alice? - zapytała melodyjnym głosem. - Jak miło, że dzwonisz! Właśnie wybieram prezenty dla ciebie, całej załogi… no i przyznam nieśmiało, że również dla siebie samej. To chyba mój pierwszy pobyt w mieście od czasu, kiedy wyzdrowiałam. To nie jest ten sam Manchester, który znałam… zlikwidowano dziewięćdziesiąt procent sklepów. Wyobrażasz sobie…?! - dodała nieco głośniejszym i bardziej oburzonym tonem. - Ale na pewno nie dzwonisz bez powodu. Cóż takiego wydarzyło się w dalekim Reykjaviku? Mam nadzieję, że nie aurora borealis. Inaczej będę zazdrościć…!
Bez wątpienia Esmeralda była w dobrym humorze.
Poczuła nieco ulgi słysząc, że Esmeralda miło spędzała czas.
- Sytuacja odrobinę się skomplikowała, ale wrócimy na Wigilię. Cieszę się, że dobrze się bawisz na zakupach. Tylko pamiętaj o piciu napojów, by się nie odwodnić - poleciła Harper. Uśmiechnęła się nawet lekko.
- Martha, spójrz, kupię ci taki kożuszek.
- ...nie… naprawdę… boże… ta cena! - głos gospodyni był niewyraźny w tle.
- Nalegam, będziesz w nim pięknie wyglądać - Esmeralda powiedziała. - Kobiecie na twoim stanowisku pasuje nabyć nieco powagi i prezencji.
- ...pani Esmeraldo…
- Przesądzone. Alice, jesteś tam jeszcze…? - de Trafford dopiero teraz sobie przypomniała o Alice. - Tak, Martha nosi butelkę wody mineralnej z miętą i cytryną. Poza tym kupiłam nam po grzańcu. Jaki aromatyczny! Przyprawy korzenne, imbir, cytryna, goździki, kawałki pomarańczy… szkoda, że ciebie tu nie ma. Powinnyśmy my również spędzić nieco czasu razem, tylko we dwoje. Tak jak ja tutaj z Martą… albo… hmm… nie… - Esme ściszyła nieco głos, wkradając w nie żartobliwe tony. Brzmiało to bardzo atrakcyjnie.
- Na pewno spędzimy, gdy wrócę… Za niedługo będę jechać, by załatwić coś dużego… Bawcie się dobrze i czekajcie naszego powrotu - pozdrowiła kobietę.
- Pozdrów proszę Marthe ode mnie - dodała jeszcze. Czekała, czy Esmeralda nie zechce czegoś dodać. Wchodziła po schodach na swoje piętro.
- Gdzie będziesz jechać? - zapytała de Trafford. - Czy potrzebujesz jakiejś pomocy? Poza tym czy chciałabyś, żebym kupiła ci coś konkretnego? Odkryj przede mną serce, Alice… czego tak naprawdę pragnie? - przez głos Esme nieco przebijał się grzaniec, ale nie była jeszcze pijana. - Znalazłam dla ciebie trzy piękne prezenty gwiazdkowe, pytam, co poza tym.
- Aż trzy i chcesz mi kupić kolejny? Nie rozpieszczaj mnie aż tak… - poprosiła Alice.
- Jeśli chcesz,możesz wybrać coś, co byłoby dobrym prezentem dla nas obu. Żebym nie miała wyrzutów sumienia, że obkupujesz mnie aż tak - poprosiła, jednocześnie sugerując konkretny typ rzeczy. W końcu nie było wielu pól na których obie robiły coś wspólnie i jedno gigantyczne, na którym wspólnie robiły wszystko… Harper wyjęła klucz do swojego pokoju i otworzyła drzwi, by wejść do środka. Wszystko w środku zastała dokładnie w tej samej, znajomej konfiguracji.
- Jesteś genialna…! Tylko gdzie ja tu znajdę taki sklep… Hmm… Martha, może zechciałabyś pójść na parking, upewnić się, że pan Windermere nadal na nas czeka?
- ...czemu… odjechać? Na pewno jest… miejscu…
- Martho, ja nie jestem pewna. Proszę, sprawdź - rzekła, co zabrzmiało jak rozkaz i nim rzeczywiście było.
Po chwili Esmeralda zaśmiała się cichutko do mikrofonu.
- Zobaczymy, jak ten rodzaj asortymentu zmienił się w ciągu ostatnich lat - szepnęła do telefonu. - Wracaj szybko - dodała i wyłączyła się.
Alice wiedziała, że pani de Trafford, gdy wejdzie do krainy ‘tego rodzaju asortymentu’, może nieco stracić głowę… Miała tylko nadzieję, że nie kompletnie. Podeszła do komputera i włączyła go, by uruchomić AHISP.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline