Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:48   #391
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Ismo nie zrobił niczego nadzwyczajnego. Choć na swój sposób było to jednak nieprzeciętne. Przybliżył się i pocałował ją w prawy policzek, potem w lewy i znowu prawy. Następnie znowu się do niej przytulił.
- Złapiecie sukinkota - to przekleństwo zabrzmiało w jego ustach śmiesznie. - I wszystko się dobrze skończy. Zadzwoń do mnie i przylecę, choć nie wiem na razie jak, ale przylecę i pomogę, nawet jakby tata miał się przestraszyć.
Alice kiwnęła głową, po czym pocałowała go w czoło.
- Ty też się strzeż. Masz. To przywieszka. Jedyny prezent, jaki dostałam od mojej mamy jak byłam mała… Miałam ją od zawsze i to taki mój… Talizman na szczęście - powiedziała i dała Ismo przywieszkę.
- Nie, nie przyjmę go - Ismo pokręcił głową. - Nie potrzebuję go teraz. Daj mi go, kiedy wrócisz cała i zdrowa.
- Naprawdę wzrusza mnie ta scena - powiedziała delikatnie Abby. - Ale naprawdę JUŻ musimy jechać. Ismo, dobry z ciebie chłopak. Chcę cię lepiej poznać. Mam nadzieję, że będzie mi dane - powiedziała to i wyszła przez drzwi, zapewne w stronę samochodu. Alice usłyszała, że na korytarzu instruowała już Thomasa i Arthura.
- Chodźmy - Bee skinęła głową i też wyszła, a za nią oboje detektywi.
- Bierzesz to. Oddasz mi jak się zobaczymy. A ja oddam ci wisiorek. Nie dyskutuj z szefową Kościoła Konsumentów - powiedziała i nie przyjęła przywieszki z powrotem, po tym jak wcisnęła mu ją w dłoń. Czekała aż wszyscy opuszczą pokój, by wyjść jako ostatnia i go zamknąć.
- Nie jesteś żadną szefową, tylko moją przyjaciółką - Ismo szybko sprowadził ją na ziemię. - Potrzebujesz tam całego szczęścia jakie posiadasz - w kącikach jego oczu pojawiły się łzy. - A jeśli nigdy nie wrócisz, nie dasz znaku użycia… a nawet umrzesz… - to słowo zabrzmiało w jego ustach jak przekleństwo. - I mi zostanie w dłoni twój szczęśliwy medalik. Będzie bardzo przeklęty, uwierz mi!
- Nie. Będzie cię strzegł podwójnie - oznajmiła. - Bo jestem twoją przyjaciółką i będzie ostatnią rzeczą jaką po mnie otrzymałeś. Dlatego będzie podwójnie ważne. Pamiętaj, że akurat umieranie nie jest w stanie mnie pokonać. Trzeba się bardziej postarać. Wrócę. Na razie Ismo - pożegnała chłopca i ruszyła za resztą korytarzem.
Czekała ich podróż. Zastanawiała się, czy ten jegomość, z dostępem do kamer nie był tym, który wysłał jej tę dziwną wiadomość… Miała nadzieję, że tak. Bo zabicie go rozwiązałoby dwa tematy.
Ismo wyszedł za nią na korytarz z jej przewieszką w ręce. Odprowadzał ją wzrokiem. Alice chyba po raz pierwszy czuła tak wyraźnie, że kogoś zostawia za sobą, wyruszając na misję. I ten ktoś będzie o niej cały czas myślał i martwił się o nią.
- Napisz, jak przylecicie! - krzyknął jeszcze za nią. - Ej, nie zamknęłaś za sobą drzwi. Je się zamyka? Czy automatycznie się zatrzaskują? Bo zostawiłaś w środku komputer!
Trochę przeszkodził jej i zabił nastrój.
- Zamknęłam, komputer ma tam zostać, ty swój masz… - zauważyła, bo nie opuścili pokoju bez niego i jej małej torby. Jej walizka została.
- Jeszcze tu wrócę po te rzeczy Ismo - obiecała i już się nie oglądała dalej.
- Okay!

Trzy minuty później była już na dole hotelu. Wychodziła przed budynek. O tej godzinie na Islandii już zapadał zmrok. To była kraina wiecznej nocy. Gdyby była wampirem, zamieszkałaby właśnie tutaj. A na pewno w okresie zimowym.
- Masz torbę? - zapytał Thomas, teraz już kompletnie spokojny. Kiedy zeszła z niego paniczna wesołość, zdawał się już tylko podenerwowany i smutny. - Jedziemy busem. W osobowym się nie zmieścimy.
Podszedł do bagażnika obecnego na boku pojazdu i go otworzył. Przez chwilę byli sami.
- Włóż go tutaj - powiedział. Następnie zerknął na Alice, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale się mocno wahał.
Ona jednak nie zadała pytania o co chodziło. Chciała tylko dostać się na lotnisko i na miejsce. Chciała znaleźć Jennifer. Nie mogła jej stracić tak jak jej ojca. Była tak sfokusowana, że nawet nie rozmawiała. Ani z rodzeństwem, ani z konsumentkami, ani z detektywami. Siedziała w ciszy i zbierała siły. Psychiczne i fizyczne.
Thomas to zauważył i poklepał ją po ramieniu. Chyba ludzie nie mogli zdecydować, czy była bardzo zdeterminowana, czy może załamana psychicznie. Czy to się wykluczało? Czy w ogóle sama ona wiedziała, po której stronie stała bardziej?
- Alice - Bee ucieszyła się, widząc ją na pokładzie. - Wsiadaj.
Brandon i Fanny rozmawiali z sobą na temat tajnego ośrodka IBPI. Oboje zastanawiali się, co to mogło być i obydwoje nie mieli pojęcia. Abby siedziała za kierownicą i ustawiała GPSa w telefonie. Bee przeniosła wzrok na okno, natomiast Arthur na Alice.
- Kto to był? - zapytał.
Obydwoje wiedzieli, że mówił o mężczyźnie, który walczył z Jennifer.
- Nie mam pojęcia. Jednak na pewno wie, że do niego jedziemy… Wszyscy - powiedziała ponuro Alice.
- Wygadał się, że ma dostęp do kamer na calutkiej wyspie… Wiedział kim jest Jenny. Zakładam, że wie również o reszcie… Nie wiem kim martwić się bardziej nim… Czy tą olbrzymką - mruknęła.
- Myślę, że to nie jest konkurs - westchnął Thomas, wchodząc do busa. - Możesz martwić się nieskończenie i jednym, i drugim.
Arthur uśmiechnął się krzywo.
- Co robimy w sprawie kamer?
- No cóż, nie możemy ich poodłączać - powiedziała Abby. - Mam na myśli wszystkich kamer na całej Islandii. Musimy zaakceptować, że będzie mógł nas śledzić, o ile wie o naszym istnieniu. A powinniśmy to założyć. Tak jak powiedziała Alice.
- To uczucie nie jest dla ciebie niczym nowym, prawda - ostrożnie zaczęła Bee, kiedy Roux zapalała silnik. - Mam na myśli… uczucie stałej inwigilacji.
- Owszem. Dlatego pozostaję spokojna. Poza tym, to człowiek, a nie siedzące mi w umyśle bóstwo. Musi spać, jeść i chodzić do toalety, więc nie zawsze gapi się na kamery - zauważyła.
- To prawda - przyznała Abby. Wcisnęła pedał gazu i wyjechali w ten sposób z parkingu.
- No ale nie możemy być tego pewni - mruknęła Bee. - To znaczy, że nie ma jakichś współpracowników. Może posiada cały zestaw ludzi, którzy siedzą przed monitorami i poszukują.
- Mimo wszystko takie śledzenie jest uciążliwe, o ile nie posiadasz sztucznej inteligencji - mruknął Arthur.
- A udało ci się nagrać tę rozmowę? Może ktoś z nas rozpoznałby ten głos - zasugerował Baird.
Alice sprawdziła aplikację, czy nagrała rozmowę. Nie wiedziała, czy program na jej telefonie od razu miał wbudowaną taką funkcję, czy tak jak w normalnym połączeniu, musiała wybrać opcję nagrywania.
- Tak, powinno to być nagrane… - mruknął Arthur. - Pamiętasz? Conrad jakiś pół roku temu zaproponował, żeby nagrywać i archiwizować wszystkie twoje rozmowy, wiadomości i maile.
Tylko Alice nie była do końca pewna, jak do tego dotrzeć, bo nigdy do tej pory nie potrzebowała tej funkcji. Wreszcie znalazła ikonkę aplikacji Kościoła Konsumentów. Po kliknięciu na nią nic się nie działo, lecz sama aplikacja działała cały czas. Posiadała wiele funkcji, od antywirusa, poprzez szyfrator rozmów, kończąc na pobieraniu informacji o jej współrzędnych GPS i wysyłaniu do AHISP-CC. Na wypadek gdyby ktoś ją porwał, ale nie odebrał komórki.
- Wydaje mi się, że z komórki tego nie odsłuchasz - powiedziała Bee po chwili wahania. - To wszystko jest wysyłane prosto do AHISP-CC. Myślę, że trzeba będzie ją poprosić. Ale do tego potrzebujemy komputera z dostępem do internetu.
- No to w tym momencie tego nie odsłuchamy… Ale był głęboki i zdecydowanie męski… - Alice zastanawiała się w jakim języku mówił i z jakim akcentem. Chciała go opisać jak najlepiej, choć jednak nie było to proste mogła spróbować powtórzyć jego słowa w taki sposób jak on to robił, imitując manierę, ale to nadal nie oddawało pełni efektu.
Była przekonana, że sama nigdy wcześniej go nie słyszała. Zdawał się mieć angielski akcent. Trochę się już go nasłuchała, mieszkając w Wielkiej Brytanii. Można było w niej napotkać wiele różnych akcentów, lecz ten wydawał się tym bogatym, snobskim RP. Używanym w BBC czy przez królową angielską. Received Pronunciation. Esmeralda również posługiwała się nim. Terrence także, lecz jego był już złamany nieco innymi akcentami. De Trafford przebywał dużo czasu pośród Amerykanów i stracił najczystszą wymowę. Choć kiedy tylko go poznała, to sposób jego wypowiadania się i tak wydawał się jej bardzo brytyjski.
- Tak właściwie możemy przez to wykluczyć połowę ziemskiej populacji, skoro wiemy, że to mężczyzna - rzucił Baird z lekkim uśmiechem. - To już coś.
- No ale niekoniecznie działa sam, dlatego kobiety również powinny być podejrzewane o złe zamiary… to znaczy, jeśli będą na to zasługiwać - zaczął Arthur.
- Czyli reasumując… wiemy niewiele. Może gdybyśmy mieli więcej czasu, na lotnisku zdołalibyśmy skorzystać z publicznego wifi, ale nie wiem czy byłoby dość szybkie… Ale to po wylądowaniu, bo teraz nie będzie czasu - oznajmiła Harper. Nie miała planu. Nie miała pomysłu gdzie szukać Jenny. Kto ją gonił. Kim był… Na pewno jednak związany był jakoś z IBPI, bo ktoś kompletnie przypadkowy nie wiedziałby jakie było znaczenie de Trafford, ani Terrence’a. Alice zaczęła stukać palcami w podłokietnik. Czy mogła się z nim jakoś dogadać? A może pakowała się w najgorsze tarapaty od czasu Helsinek? Cały czas dzwoniło jej w uszach. Musiała się uspokoić. Położyła dłoń na brzuchu, jakby chciała go bronić.
- A powiedział coś, z czego moglibyśmy coś więcej wyciągnąć? - zapytała Abby. - Przypomnij sobie każde słowo. Z jakim akcentem mówił? W ogóle to był język angielski? Jakiś charakterystyczny slang? Wiedział, że przysłuchujesz się? Powiedział coś do ciebie?
- Poczekaj na nagranie… - Arthur mruknął. Chyba nie chciał, aby Roux zamęczała jego siostrę.
- Zdawał się nawet nie zauważyć, że telefon Jennifer wypadł. Po prostu go zdeptał idąc za nią - wyjaśniła Alice. Sprawdziła jeszcze tylko ostatni zapis współrzędnych. Czy gonił ją nad tym jeziorem, gdzie czekała na pomoc drogową? Tak, ostatni zapis pochodził z tego właśnie miejsca. Jeśli tak, skąd wiedział, że tam była? Przecież na takim wypizdowie chyba nie było kamer…. Czyż nie? Alice zastanawiała się.
- A może go zauważył i ruszył specjalnie w jego stronę i dlatego go zdeptał? - zasugerowała Abby. - W sensie, taka możliwość też istnieje, prawda?
- Mhm… To możliwe - odpowiedziała ponuro Harper.
- A dlaczego wasza przyjaciółka znajdowała się nad tym jeziorem? - zapytała Fanny. - Przypomnicie mi, czy to było to duże jezioro Myvatn, czy któreś z mniejszych, znajdujących się w pobliżu?
- Jechała na rekonesans. Nie chciała czekać. Jenny jest w gorącej wodzie kąpana i jest silna… Dlatego zaufałam temu - westchnęłą Alice.
- To miało miejsce przy jeziorze Masvatn… W pobliżu tego wielkiego - wyjaśniła.
- A czemu zatrzymała się przy tym jeziorze? - zapytała Fanny.
- Przebiła jej się opona. Czekała na pomoc techniczną. Rozmawiała ze mną o tym przez telefon. Swoją drogą, już byliście przy tej rozmowie… No i potem jak zaczęliśmy odczytywać Zbiór Legend, zadzwoniłam drugi raz. Nie odebrała, a przy trzeci połączenie się nawiązało i wiecie jak się skończyło - opowiedziała Harper. Czuła się już zmęczona drążeniem tego tematu.
- Nie słyszałam, co mówiła przez telefon - powiedziała Fanny.
- Jestem skłonna przypuszczać, że ten jegomość może mieć związek ze zniknięciem waszych towarzyszy - powiedziała, wyrażając na głos swoje przypuszczenia.
- Tak czy tak mamy już pierwszy trop - powiedział Brandon. - Trzeba sprawdzić tę firmę, na którą czekała. Najprawdopodobniej pomoc techniczna okazała się mieć złe zamiary. Albo to, albo nasz czarny charakter podsłuchał jej rozmowę z drużyną holowniczą i udał się na miejsce własnym samochodem - rzekł.
Jechali w milczeniu, kierując się na lotnisko. Prawie dochodziła 17:30, kiedy wypakowali wszystkie walizki na parking i ruszyli w stronę głównej hali.
- Będziemy musieli tłumaczyć się, dlaczego jesteśmy tylko pół godziny przed wylotem. Możliwe, że nas nie wpuszczą - mruknęła Abby, cała zdenerwowana.
Gdyby ich nie wpuścili na pokład, szanse uratowania Jennifer zmalałyby. Nie mówiąc już o zaginionych detektywach.
Alice milczała. Liczyła na to, że jednak zostaną wpuszczeni na pierdzielony samolot. Nie mieli wiele bagażu, mogli po prostu odebrać bilety i iść prosto do bramki, bo nawet nie mieli dużego bagażu, który trzeba by było ładować osobno na samolot. Tylko ten podręczny. Harper szybko wskazała im dokąd mają się udać. Jej wzrok szukał też automatycznie wszystkich kamer w okolicy. Zupełnie tak, jakby przez to, że teraz stała się świadoma, że ktoś przez nie patrzy i ma jakieś znaczenie, zmuszało jej umysł do ciągłej potrzeby świadomości kiedy faktycznie jest obserwowana.
To był blef? Czy naprawdę nieznajomy z brytyjskim akcentem spoglądał na nią w tej właśnie chwili? I kiedy ona spogląda w oko zamontowanej kamery, on patrzy prosto w jej oczy. Może właśnie w tej chwili nawiązali kontakt wzrokowy, a ona nawet o tym nie wiedziała…
- Alice - Bee szepnęła i złapała ją delikatnie za ramię, sprowadzając na ziemię. Następnie przeniosła wzrok na panią w uniformie, przed którą stali.
- Przepraszam, że tak późno. Złapała nas… wichura śnieżna - Abby zaczęła niepewnie. - Wydrukowałam bilety - powiedziała. - Mam nadzieję, że to wystarczy i niczego nie pomyliłam? - zapytała.
Miała dwie kartki. Jedna zapewniała przelot Konsumentom. Druga stanowiła dużo później zakupione bilety dla obu Detektywów.
- A trzecia osoba? Bo widzę tutaj rezerwację dla trzech? - zapytała skrzywiona Islandka.
- Ona zostanie w domu, bo źle się poczuła - odpowiedziała Roux.
Ich bagaże podręczne zostały skontrolowane, po czym zostali wpuszczeni przez bramkę.
- Tylko biegiem! - rzuciła za nimi kobieta w uniformie.
- Jednak się udało - Arthur uśmiechnął się lekko do Alice.
- Chociaż to. A teraz biegiem - zarządziła Harper, choć rzecz jasna ich tempo ruchu musiało być dostosowane do starszych detektywów. Najważniejsze było to, że jednak mogli dostać się do samolotu. Na chwilę przestała myśleć o mężczyźnie, który mógł ją obserwować czarnymi oczami kamer. Teraz spieszyła się na lot. Bo musiała uratować Jennifer.
- Naprawdę nie powinienem was wpuścić - dziesięć minut później poinformował ich mężczyzna przy maszynie. Skrzywił się i odwrócił się bokiem, ruszając naprzód.
- To czy możemy wej… - zaczął Arthur, kiedy Abby szturchnęła go w bok i pierwsza ruszyła po schodkach prowadzących na pokład. Za nią Konsumenci i Detektywi. Po chwili wszyscy siedzieli już na swoich miejscach.
Alice usiadła w rzędzie, który miał dwa miejsca wolne. Cała reszta miała do zajęcia sześć miejsc i Harper wiedziała, że gdyby Jenny leciała z nimi, siedziałaby teraz obok niej… W ten sposób siedziała przed swymi Konsumentami i przed detektywami, sama. Jak mała, rudowłosa cesarzowa, bez cesarstwa i z bardzo chaotycznymi podwładnymi. Zerknęła w stronę kamer w samolocie. Patrzyła na jej czarne oko i zastanawiała się czy i do nich mężczyzna miał dostęp.
‘Przesrałeś sobie’ - powiedziała jedynie poruszając ustami. Miała doskonałą dykcję, więc jej usta dobrze układały się w słowa, pytaniem było czy jegomość patrzył i czy był bystry by załapać. Odwróciła wzrok do okna, przez które teraz patrzyła z obojętnością i znużeniem. Potrzebowała zrelaksować się. Lot miał nie trwać długo, więc zamknęła oczy by się wyciszyć i przygotować.
Czterdzieści pięć minut minęło dość szybko... w końcu samolot zniżył się do lądowania. Alice wyjrzała przez okno. Niebo miało kolor atramentu. Nie widziała na nim ani jednej, nawet najmniejszej chmurki. Tuż poniżej ciągnął się długi, niezwykle wysoki masyw gór granitowych… Był cały czarny i nieco onieśmielał. Alice dotrzegała na samym szczycie kleksy białego śniegu, jednak najpewniej cały był nim przygnieciony. Tylko światła padało w ten sposób, że jedynie u szczytu był widoczny. Niżej na kompletnie płaskiej przestrzeni rozciągało się miasto tonące w sztucznym, elektrycznym świetle. Akureyri. Drugi co do wielkości po Reykjaviku obszar miejski Islandii. Położony nad fiordem Eyjafjordur. Znaczący port i port lotniczy. Właśnie do tego drugiego zmierzali.


- Pomimo położenia w niewielkiej odległości od koła podbiegunowego, panuje tu dość łagodny klimat. Przynajmniej jak na tę szerokość geograficzną - mruknęła Abigail, kiedy wysiedli z samolotu.
 
Ombrose jest offline