Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2019, 19:48   #391
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Ismo nie zrobił niczego nadzwyczajnego. Choć na swój sposób było to jednak nieprzeciętne. Przybliżył się i pocałował ją w prawy policzek, potem w lewy i znowu prawy. Następnie znowu się do niej przytulił.
- Złapiecie sukinkota - to przekleństwo zabrzmiało w jego ustach śmiesznie. - I wszystko się dobrze skończy. Zadzwoń do mnie i przylecę, choć nie wiem na razie jak, ale przylecę i pomogę, nawet jakby tata miał się przestraszyć.
Alice kiwnęła głową, po czym pocałowała go w czoło.
- Ty też się strzeż. Masz. To przywieszka. Jedyny prezent, jaki dostałam od mojej mamy jak byłam mała… Miałam ją od zawsze i to taki mój… Talizman na szczęście - powiedziała i dała Ismo przywieszkę.
- Nie, nie przyjmę go - Ismo pokręcił głową. - Nie potrzebuję go teraz. Daj mi go, kiedy wrócisz cała i zdrowa.
- Naprawdę wzrusza mnie ta scena - powiedziała delikatnie Abby. - Ale naprawdę JUŻ musimy jechać. Ismo, dobry z ciebie chłopak. Chcę cię lepiej poznać. Mam nadzieję, że będzie mi dane - powiedziała to i wyszła przez drzwi, zapewne w stronę samochodu. Alice usłyszała, że na korytarzu instruowała już Thomasa i Arthura.
- Chodźmy - Bee skinęła głową i też wyszła, a za nią oboje detektywi.
- Bierzesz to. Oddasz mi jak się zobaczymy. A ja oddam ci wisiorek. Nie dyskutuj z szefową Kościoła Konsumentów - powiedziała i nie przyjęła przywieszki z powrotem, po tym jak wcisnęła mu ją w dłoń. Czekała aż wszyscy opuszczą pokój, by wyjść jako ostatnia i go zamknąć.
- Nie jesteś żadną szefową, tylko moją przyjaciółką - Ismo szybko sprowadził ją na ziemię. - Potrzebujesz tam całego szczęścia jakie posiadasz - w kącikach jego oczu pojawiły się łzy. - A jeśli nigdy nie wrócisz, nie dasz znaku użycia… a nawet umrzesz… - to słowo zabrzmiało w jego ustach jak przekleństwo. - I mi zostanie w dłoni twój szczęśliwy medalik. Będzie bardzo przeklęty, uwierz mi!
- Nie. Będzie cię strzegł podwójnie - oznajmiła. - Bo jestem twoją przyjaciółką i będzie ostatnią rzeczą jaką po mnie otrzymałeś. Dlatego będzie podwójnie ważne. Pamiętaj, że akurat umieranie nie jest w stanie mnie pokonać. Trzeba się bardziej postarać. Wrócę. Na razie Ismo - pożegnała chłopca i ruszyła za resztą korytarzem.
Czekała ich podróż. Zastanawiała się, czy ten jegomość, z dostępem do kamer nie był tym, który wysłał jej tę dziwną wiadomość… Miała nadzieję, że tak. Bo zabicie go rozwiązałoby dwa tematy.
Ismo wyszedł za nią na korytarz z jej przewieszką w ręce. Odprowadzał ją wzrokiem. Alice chyba po raz pierwszy czuła tak wyraźnie, że kogoś zostawia za sobą, wyruszając na misję. I ten ktoś będzie o niej cały czas myślał i martwił się o nią.
- Napisz, jak przylecicie! - krzyknął jeszcze za nią. - Ej, nie zamknęłaś za sobą drzwi. Je się zamyka? Czy automatycznie się zatrzaskują? Bo zostawiłaś w środku komputer!
Trochę przeszkodził jej i zabił nastrój.
- Zamknęłam, komputer ma tam zostać, ty swój masz… - zauważyła, bo nie opuścili pokoju bez niego i jej małej torby. Jej walizka została.
- Jeszcze tu wrócę po te rzeczy Ismo - obiecała i już się nie oglądała dalej.
- Okay!

Trzy minuty później była już na dole hotelu. Wychodziła przed budynek. O tej godzinie na Islandii już zapadał zmrok. To była kraina wiecznej nocy. Gdyby była wampirem, zamieszkałaby właśnie tutaj. A na pewno w okresie zimowym.
- Masz torbę? - zapytał Thomas, teraz już kompletnie spokojny. Kiedy zeszła z niego paniczna wesołość, zdawał się już tylko podenerwowany i smutny. - Jedziemy busem. W osobowym się nie zmieścimy.
Podszedł do bagażnika obecnego na boku pojazdu i go otworzył. Przez chwilę byli sami.
- Włóż go tutaj - powiedział. Następnie zerknął na Alice, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale się mocno wahał.
Ona jednak nie zadała pytania o co chodziło. Chciała tylko dostać się na lotnisko i na miejsce. Chciała znaleźć Jennifer. Nie mogła jej stracić tak jak jej ojca. Była tak sfokusowana, że nawet nie rozmawiała. Ani z rodzeństwem, ani z konsumentkami, ani z detektywami. Siedziała w ciszy i zbierała siły. Psychiczne i fizyczne.
Thomas to zauważył i poklepał ją po ramieniu. Chyba ludzie nie mogli zdecydować, czy była bardzo zdeterminowana, czy może załamana psychicznie. Czy to się wykluczało? Czy w ogóle sama ona wiedziała, po której stronie stała bardziej?
- Alice - Bee ucieszyła się, widząc ją na pokładzie. - Wsiadaj.
Brandon i Fanny rozmawiali z sobą na temat tajnego ośrodka IBPI. Oboje zastanawiali się, co to mogło być i obydwoje nie mieli pojęcia. Abby siedziała za kierownicą i ustawiała GPSa w telefonie. Bee przeniosła wzrok na okno, natomiast Arthur na Alice.
- Kto to był? - zapytał.
Obydwoje wiedzieli, że mówił o mężczyźnie, który walczył z Jennifer.
- Nie mam pojęcia. Jednak na pewno wie, że do niego jedziemy… Wszyscy - powiedziała ponuro Alice.
- Wygadał się, że ma dostęp do kamer na calutkiej wyspie… Wiedział kim jest Jenny. Zakładam, że wie również o reszcie… Nie wiem kim martwić się bardziej nim… Czy tą olbrzymką - mruknęła.
- Myślę, że to nie jest konkurs - westchnął Thomas, wchodząc do busa. - Możesz martwić się nieskończenie i jednym, i drugim.
Arthur uśmiechnął się krzywo.
- Co robimy w sprawie kamer?
- No cóż, nie możemy ich poodłączać - powiedziała Abby. - Mam na myśli wszystkich kamer na całej Islandii. Musimy zaakceptować, że będzie mógł nas śledzić, o ile wie o naszym istnieniu. A powinniśmy to założyć. Tak jak powiedziała Alice.
- To uczucie nie jest dla ciebie niczym nowym, prawda - ostrożnie zaczęła Bee, kiedy Roux zapalała silnik. - Mam na myśli… uczucie stałej inwigilacji.
- Owszem. Dlatego pozostaję spokojna. Poza tym, to człowiek, a nie siedzące mi w umyśle bóstwo. Musi spać, jeść i chodzić do toalety, więc nie zawsze gapi się na kamery - zauważyła.
- To prawda - przyznała Abby. Wcisnęła pedał gazu i wyjechali w ten sposób z parkingu.
- No ale nie możemy być tego pewni - mruknęła Bee. - To znaczy, że nie ma jakichś współpracowników. Może posiada cały zestaw ludzi, którzy siedzą przed monitorami i poszukują.
- Mimo wszystko takie śledzenie jest uciążliwe, o ile nie posiadasz sztucznej inteligencji - mruknął Arthur.
- A udało ci się nagrać tę rozmowę? Może ktoś z nas rozpoznałby ten głos - zasugerował Baird.
Alice sprawdziła aplikację, czy nagrała rozmowę. Nie wiedziała, czy program na jej telefonie od razu miał wbudowaną taką funkcję, czy tak jak w normalnym połączeniu, musiała wybrać opcję nagrywania.
- Tak, powinno to być nagrane… - mruknął Arthur. - Pamiętasz? Conrad jakiś pół roku temu zaproponował, żeby nagrywać i archiwizować wszystkie twoje rozmowy, wiadomości i maile.
Tylko Alice nie była do końca pewna, jak do tego dotrzeć, bo nigdy do tej pory nie potrzebowała tej funkcji. Wreszcie znalazła ikonkę aplikacji Kościoła Konsumentów. Po kliknięciu na nią nic się nie działo, lecz sama aplikacja działała cały czas. Posiadała wiele funkcji, od antywirusa, poprzez szyfrator rozmów, kończąc na pobieraniu informacji o jej współrzędnych GPS i wysyłaniu do AHISP-CC. Na wypadek gdyby ktoś ją porwał, ale nie odebrał komórki.
- Wydaje mi się, że z komórki tego nie odsłuchasz - powiedziała Bee po chwili wahania. - To wszystko jest wysyłane prosto do AHISP-CC. Myślę, że trzeba będzie ją poprosić. Ale do tego potrzebujemy komputera z dostępem do internetu.
- No to w tym momencie tego nie odsłuchamy… Ale był głęboki i zdecydowanie męski… - Alice zastanawiała się w jakim języku mówił i z jakim akcentem. Chciała go opisać jak najlepiej, choć jednak nie było to proste mogła spróbować powtórzyć jego słowa w taki sposób jak on to robił, imitując manierę, ale to nadal nie oddawało pełni efektu.
Była przekonana, że sama nigdy wcześniej go nie słyszała. Zdawał się mieć angielski akcent. Trochę się już go nasłuchała, mieszkając w Wielkiej Brytanii. Można było w niej napotkać wiele różnych akcentów, lecz ten wydawał się tym bogatym, snobskim RP. Używanym w BBC czy przez królową angielską. Received Pronunciation. Esmeralda również posługiwała się nim. Terrence także, lecz jego był już złamany nieco innymi akcentami. De Trafford przebywał dużo czasu pośród Amerykanów i stracił najczystszą wymowę. Choć kiedy tylko go poznała, to sposób jego wypowiadania się i tak wydawał się jej bardzo brytyjski.
- Tak właściwie możemy przez to wykluczyć połowę ziemskiej populacji, skoro wiemy, że to mężczyzna - rzucił Baird z lekkim uśmiechem. - To już coś.
- No ale niekoniecznie działa sam, dlatego kobiety również powinny być podejrzewane o złe zamiary… to znaczy, jeśli będą na to zasługiwać - zaczął Arthur.
- Czyli reasumując… wiemy niewiele. Może gdybyśmy mieli więcej czasu, na lotnisku zdołalibyśmy skorzystać z publicznego wifi, ale nie wiem czy byłoby dość szybkie… Ale to po wylądowaniu, bo teraz nie będzie czasu - oznajmiła Harper. Nie miała planu. Nie miała pomysłu gdzie szukać Jenny. Kto ją gonił. Kim był… Na pewno jednak związany był jakoś z IBPI, bo ktoś kompletnie przypadkowy nie wiedziałby jakie było znaczenie de Trafford, ani Terrence’a. Alice zaczęła stukać palcami w podłokietnik. Czy mogła się z nim jakoś dogadać? A może pakowała się w najgorsze tarapaty od czasu Helsinek? Cały czas dzwoniło jej w uszach. Musiała się uspokoić. Położyła dłoń na brzuchu, jakby chciała go bronić.
- A powiedział coś, z czego moglibyśmy coś więcej wyciągnąć? - zapytała Abby. - Przypomnij sobie każde słowo. Z jakim akcentem mówił? W ogóle to był język angielski? Jakiś charakterystyczny slang? Wiedział, że przysłuchujesz się? Powiedział coś do ciebie?
- Poczekaj na nagranie… - Arthur mruknął. Chyba nie chciał, aby Roux zamęczała jego siostrę.
- Zdawał się nawet nie zauważyć, że telefon Jennifer wypadł. Po prostu go zdeptał idąc za nią - wyjaśniła Alice. Sprawdziła jeszcze tylko ostatni zapis współrzędnych. Czy gonił ją nad tym jeziorem, gdzie czekała na pomoc drogową? Tak, ostatni zapis pochodził z tego właśnie miejsca. Jeśli tak, skąd wiedział, że tam była? Przecież na takim wypizdowie chyba nie było kamer…. Czyż nie? Alice zastanawiała się.
- A może go zauważył i ruszył specjalnie w jego stronę i dlatego go zdeptał? - zasugerowała Abby. - W sensie, taka możliwość też istnieje, prawda?
- Mhm… To możliwe - odpowiedziała ponuro Harper.
- A dlaczego wasza przyjaciółka znajdowała się nad tym jeziorem? - zapytała Fanny. - Przypomnicie mi, czy to było to duże jezioro Myvatn, czy któreś z mniejszych, znajdujących się w pobliżu?
- Jechała na rekonesans. Nie chciała czekać. Jenny jest w gorącej wodzie kąpana i jest silna… Dlatego zaufałam temu - westchnęłą Alice.
- To miało miejsce przy jeziorze Masvatn… W pobliżu tego wielkiego - wyjaśniła.
- A czemu zatrzymała się przy tym jeziorze? - zapytała Fanny.
- Przebiła jej się opona. Czekała na pomoc techniczną. Rozmawiała ze mną o tym przez telefon. Swoją drogą, już byliście przy tej rozmowie… No i potem jak zaczęliśmy odczytywać Zbiór Legend, zadzwoniłam drugi raz. Nie odebrała, a przy trzeci połączenie się nawiązało i wiecie jak się skończyło - opowiedziała Harper. Czuła się już zmęczona drążeniem tego tematu.
- Nie słyszałam, co mówiła przez telefon - powiedziała Fanny.
- Jestem skłonna przypuszczać, że ten jegomość może mieć związek ze zniknięciem waszych towarzyszy - powiedziała, wyrażając na głos swoje przypuszczenia.
- Tak czy tak mamy już pierwszy trop - powiedział Brandon. - Trzeba sprawdzić tę firmę, na którą czekała. Najprawdopodobniej pomoc techniczna okazała się mieć złe zamiary. Albo to, albo nasz czarny charakter podsłuchał jej rozmowę z drużyną holowniczą i udał się na miejsce własnym samochodem - rzekł.
Jechali w milczeniu, kierując się na lotnisko. Prawie dochodziła 17:30, kiedy wypakowali wszystkie walizki na parking i ruszyli w stronę głównej hali.
- Będziemy musieli tłumaczyć się, dlaczego jesteśmy tylko pół godziny przed wylotem. Możliwe, że nas nie wpuszczą - mruknęła Abby, cała zdenerwowana.
Gdyby ich nie wpuścili na pokład, szanse uratowania Jennifer zmalałyby. Nie mówiąc już o zaginionych detektywach.
Alice milczała. Liczyła na to, że jednak zostaną wpuszczeni na pierdzielony samolot. Nie mieli wiele bagażu, mogli po prostu odebrać bilety i iść prosto do bramki, bo nawet nie mieli dużego bagażu, który trzeba by było ładować osobno na samolot. Tylko ten podręczny. Harper szybko wskazała im dokąd mają się udać. Jej wzrok szukał też automatycznie wszystkich kamer w okolicy. Zupełnie tak, jakby przez to, że teraz stała się świadoma, że ktoś przez nie patrzy i ma jakieś znaczenie, zmuszało jej umysł do ciągłej potrzeby świadomości kiedy faktycznie jest obserwowana.
To był blef? Czy naprawdę nieznajomy z brytyjskim akcentem spoglądał na nią w tej właśnie chwili? I kiedy ona spogląda w oko zamontowanej kamery, on patrzy prosto w jej oczy. Może właśnie w tej chwili nawiązali kontakt wzrokowy, a ona nawet o tym nie wiedziała…
- Alice - Bee szepnęła i złapała ją delikatnie za ramię, sprowadzając na ziemię. Następnie przeniosła wzrok na panią w uniformie, przed którą stali.
- Przepraszam, że tak późno. Złapała nas… wichura śnieżna - Abby zaczęła niepewnie. - Wydrukowałam bilety - powiedziała. - Mam nadzieję, że to wystarczy i niczego nie pomyliłam? - zapytała.
Miała dwie kartki. Jedna zapewniała przelot Konsumentom. Druga stanowiła dużo później zakupione bilety dla obu Detektywów.
- A trzecia osoba? Bo widzę tutaj rezerwację dla trzech? - zapytała skrzywiona Islandka.
- Ona zostanie w domu, bo źle się poczuła - odpowiedziała Roux.
Ich bagaże podręczne zostały skontrolowane, po czym zostali wpuszczeni przez bramkę.
- Tylko biegiem! - rzuciła za nimi kobieta w uniformie.
- Jednak się udało - Arthur uśmiechnął się lekko do Alice.
- Chociaż to. A teraz biegiem - zarządziła Harper, choć rzecz jasna ich tempo ruchu musiało być dostosowane do starszych detektywów. Najważniejsze było to, że jednak mogli dostać się do samolotu. Na chwilę przestała myśleć o mężczyźnie, który mógł ją obserwować czarnymi oczami kamer. Teraz spieszyła się na lot. Bo musiała uratować Jennifer.
- Naprawdę nie powinienem was wpuścić - dziesięć minut później poinformował ich mężczyzna przy maszynie. Skrzywił się i odwrócił się bokiem, ruszając naprzód.
- To czy możemy wej… - zaczął Arthur, kiedy Abby szturchnęła go w bok i pierwsza ruszyła po schodkach prowadzących na pokład. Za nią Konsumenci i Detektywi. Po chwili wszyscy siedzieli już na swoich miejscach.
Alice usiadła w rzędzie, który miał dwa miejsca wolne. Cała reszta miała do zajęcia sześć miejsc i Harper wiedziała, że gdyby Jenny leciała z nimi, siedziałaby teraz obok niej… W ten sposób siedziała przed swymi Konsumentami i przed detektywami, sama. Jak mała, rudowłosa cesarzowa, bez cesarstwa i z bardzo chaotycznymi podwładnymi. Zerknęła w stronę kamer w samolocie. Patrzyła na jej czarne oko i zastanawiała się czy i do nich mężczyzna miał dostęp.
‘Przesrałeś sobie’ - powiedziała jedynie poruszając ustami. Miała doskonałą dykcję, więc jej usta dobrze układały się w słowa, pytaniem było czy jegomość patrzył i czy był bystry by załapać. Odwróciła wzrok do okna, przez które teraz patrzyła z obojętnością i znużeniem. Potrzebowała zrelaksować się. Lot miał nie trwać długo, więc zamknęła oczy by się wyciszyć i przygotować.
Czterdzieści pięć minut minęło dość szybko... w końcu samolot zniżył się do lądowania. Alice wyjrzała przez okno. Niebo miało kolor atramentu. Nie widziała na nim ani jednej, nawet najmniejszej chmurki. Tuż poniżej ciągnął się długi, niezwykle wysoki masyw gór granitowych… Był cały czarny i nieco onieśmielał. Alice dotrzegała na samym szczycie kleksy białego śniegu, jednak najpewniej cały był nim przygnieciony. Tylko światła padało w ten sposób, że jedynie u szczytu był widoczny. Niżej na kompletnie płaskiej przestrzeni rozciągało się miasto tonące w sztucznym, elektrycznym świetle. Akureyri. Drugi co do wielkości po Reykjaviku obszar miejski Islandii. Położony nad fiordem Eyjafjordur. Znaczący port i port lotniczy. Właśnie do tego drugiego zmierzali.


- Pomimo położenia w niewielkiej odległości od koła podbiegunowego, panuje tu dość łagodny klimat. Przynajmniej jak na tę szerokość geograficzną - mruknęła Abigail, kiedy wysiedli z samolotu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:49   #392
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice wyjęła z kieszeni gumkę do włosów i związała je w koński ogon.
- Mhm, trzeba wynająć samochód… Musimy też załatwić przynajmniej dwa koła zapasowe, żeby nie utknąć jak Jenny. Niestety nie wiemy skąd ona wynajmowała swój, ani dokąd dzwoniła po pomoc… Chodźmy - Alice wyszukała na mapie w telefonie najbliższego punktu wynajmu aut. Potrzebowali większego na tyle osób.
Tuż przy porcie lotniczym znajdował się wypożyczalnia samochodów Budget Car Rental. Thomas i Arthur ruszyli w jej stronę, aby wypożyczyć małego busa. Albo duży samochód terenowy. Pół godziny później Douglasowie wrócili z czarnym Jeepem Commanderem. Samochód był idealny. Posiadał trzy rzędy siedzeń. Dwie osoby mogły usiąść z przodu, trzy pośrodku i trzy z tyłu. Było to kosztem bagażnika. Ten można było osiągnąć, jedynie poprzez złożenie ostatniego rzędu siedzeń, ale na to nie mogli sobie pozwolić.
- Uznaliśmy, że ten będzie lepszy od busa. Nawet nie mieli busa. Ale uznaliśmy i tak, że będzie lepszy - powiedział Thomas. - Dobry SUV pomoże nam jechać po złym, trudnym terenie. A obawiam się, że możemy na taki natrafić.
- Dobrze, że nie wzięliśmy walizek, tylko bagaż podręczny. To położymy go w nogach - powiedziała Bee.
Alice kiwnęła głową.
- W takim razie zapraszam wszystkich do środka - poleciła swoim towarzyszom podróży. Kiedy wsiedli do środka, zapytała też o to, czy ktoś był głodny, albo potrzebował odwiedzić łazienkę. Proponowała więc postój na jakiejś stacji. Odbyła z nimi tę rozmowę w aucie, bo obstawiała, że pojazdy nie miały kamer i podsłuchów.
- Nie no, nie jesteśmy dziećmi - mruknęła Fanny. - Jedliśmy śniadanie. Możemy pojechać na miejsce od razu…
- Tak właściwie ja bym skorzystała z toa… - zaczęła Bee.
- Pytanie tylko brzmi, gdzie chcemy jechać? - zapytała Brice. - Od razu do Dimmuborgir Guesthouse? Może najpierw rozlokować się w jakimś innym, daj boże bezpieczniejszym hotelu? A może raczej pojedziemy do tego mniejszego jeziora, przy którym straciliśmy kontakt z panią Jennifer?
- A co, jak przebijemy opony tak jak ona? - zapytał Brandon.
- Tu z tyłu mamy pod nogami opony - powiedział Arthur z trzeciego rzędu. - Dwie opony, tak jak mówiła Alice. Zajmują mnóstwo miejsca. Nawet jak przebijemy koła, to możemy je wymienić na te, tak sądzę.
- Nie ma sensu lokować się w jakimś hotelu, skoro nasz oponent ma wgląd we wszystkie kamery. Znajdzie nas. Bee, zatrzymamy się na stacji. Zastanawiam się skąd moglibyśmy wziąć jakiś sprzęt, którym moglibyśmy się potencjalnie bronić, skoro moce Jenny nie dały rady, zapewne pistolet by mógł, ale nie mogliśmy ich zabrać zwyczajnym lotem, więc…
- Chwila… - ostro przerwała Abby. - Jenny przegrała tę walkę? Nie mówiłaś o tym nic wcześniej…!
- Tego nie wiemy, ale zakładam, że jeśli uciekała w pośpiechu, to to nie była dla niej korzystna walka… No jest nienajlepiej. Proponuję więc zatankować do pełna, kupić coś do picia i pojechać nad jezioro gdzie zniknęła Jenny. Poszukamy śladów, a jak ich nie znajdziemy, lub znajdziemy, zdecydujemy co dalej… Latarki też się przydadzą, jest ciemno - zauważyła jeszcze Harper.
- Przydadzą się na tyle, żeby zboczyć z trasy w stronę sklepu, czy będziemy liczyć na to, że znajdziemy je na stacji? - zapytała Abby.
- Zazwyczaj można kupić latarki na stacji, bo są wymaganym zestawem samochodowym, wraz z młotkiem i gaśnicą, więc raczej wystarczy stacja - zauważyła Alice.
- O. Nie wiedziałam - mruknęła Roux. - Wieki temu zdawałam prawo jazdy.
- ...w takim razie cieszę się, że to akurat ty jesteś naszym kierowcą… - mruknął Thomas.
Abby roześmiała się, ale zerknęła na niego dość nieprzychylnie. A przynajmniej próbowała. Dzielił ich cały rząd detektywów, więc nie mogła go dostrzec.
- Jeżdżę bardzo dobrze - powiedziała. Po czym zaczęła szukać w GPSie jakiejś stacji po drodze do Dimmuborgir.
- Ok, wiem gdzie zatankujemy - w końcu powiedziała. - Na szczęście nie musimy wracać się do centrum miasta, tylko możemy jechać od razu na południe.
- A więc prowadź Abby… - poleciła Alice i siedząc na przednim siedzeniu obok Roux patrzyła przez okno na ulicę i mijane domy. Nieświadomi niczego ludzie szykowali się do świąt… A ona co robiła? Znowu była gdzieś… Ratowała kogoś dla siebie cennego… Pakowała się w potencjalne, poważne tarapaty… To już zaczynało się robić standardowe.
- Dobra, zjebałam - powiedziała Roux, klikając na GPSie. - I tak musimy jechać na północ.
Wyjechała z portu lotniczego, a następnie ruszyła drogą prowadzącą ku centrum miasta. Jechali wzdłuż zatoki. Alice ujrzała muzeum motocykli. Chyba podobne znajdowało się na Isle of Man. Miała nadzieję, że nie znajdzie tutaj przynajmniej żadnych kocich sanktuariów.
- Dobra, teraz zjadę tutaj w prawo. Od razu znaleźliśmy stację paliw. Pierwszy sukces - powiedziała, kierując samochód do obiektu oznaczonego napisem N1.


Fanny poradziła, żeby wszyscy wysiedli i skorzystali z toalety. Oraz kupili jakieś jedzenie na drogę.
- Lepiej teraz, niż później się zatrzymywać - powiedziała.
Harper również wysiadła, by przeciągnąć się. Zaraz poprawiła płaszcz i szal, którym przepasana byłajej szyja. Rozejrzała się po stacji. Czy było tu dużo osób? Gdzie były kamery? Zerknęła też na swój telefon. Sprawdziła wiadomości i maile.
Nic do niej nie przychodziło. Otrzymała jedynie SMS od AHISP-CC. Nigdy wcześniej sztuczna inteligencja nie wysyłała jej wiadomości w ten sposób.

Cytat:
Nadajnik Jennifer de Trafford przestał nadawać jej położenie
SMS doszedł mniej więcej dwie godziny temu. Oprócz tego nikt więcej do niej nie pisał. Alice rozejrzała się po otoczeniu. Było tu kilka samochodów. Dokładnie trzy. Właśnie zajechała ciężarówka. W każdym z pojazdów znajdowała się jedna osoba. Przy dwóch samochodach stało kilka kobiet i dzieci. Zapewne rodziny. Kamery znajdowały się w kilku strategicznych miejscach. Dzięki temu stacja N1 wiedziała, kto zajeżdżał, kto wyjeżdżał, gdzie parkował oraz czy pobierał benzynę.
- Kupić ci coś? Czy też idziesz do środka? - zapytała Abby, chcąc wejść do budynku.
Harper zerknęła na Abigail.
- Idę z wami… - powiedziała i ruszyła w stronę stacji. Chciała skorzystać z toalety, a poza tym kupić sobie wodę o smaku truskawkowym. Wzięła również kanapkę na zapas. W końcu wypadało coś później zjeść. Sprawdziła, czy były tu może jakieś nożyczki, lub noże do kupienia. Czasami można było znaleźć coś takiego, ale bardzo wyjątkowo. Latarki, oleje, płyny do spryskiwaczy, mapy, wycieraczki, ścierki, gumowe rękawiczki były za to podstawowym asortymentem każdej stacji. Alice rozglądała się po nim.
Stacja była całkiem dobrze wyposażona, jednak noży nie posiadała. Harper spojrzała na kobietę, która stała niedaleko osobnej kasy, przy której można było kupić wypieki oraz kawę. Cała się trzęsła. Rozmawiała przez telefon.
- Już nigdy tam nie wrócę, nie jestem wariatką… - mówiła po islandzku. - Nie wiem w ogóle po co tam jechałam - mruknęła i chwilę odczekała. - No tak, wiem, że chciałam odwiedzić siostrę w Reykjahlid - warknęła, po czym pokręciła głową. - Dziękuję - powiedziała, odbierając kawę w kubeczku tekturowym.
Następnie skierowała się do wyjścia.
- Z czym chcesz kanapkę? - zapytała Abby. - Z szynką czy serem? - zapytała, podchodząc właśnie do tego stanowiska.
- Z szynką - rzuciła Alice, ale ruszyła za kobietą. Przyspieszyła odrobinę. Odezwała się do niej po islandzku.
- Przepraszam… Przepraszam bardzo… - chciała ją zatrzymać.
Kobieta zerknęła na nią.
- Nie jestem zainteresowana waszą religią - powiedziała, biorąc najpewniej Alice za Świadka Jehowy.
Przystanęła jednak po zaczęło jej się zbierać na kichnięcie. Alice oceniła ją mniej więcej na pięćdziesiąt lat. Była otyła i miała plamy po kawie i nikotynie na zębach, jednak ślady utraconej urody z młodości wciąż były dostrzegalne w jej gęstych, blond włosach oraz jasnych zielonych oczach. Kichnęła i ruszyła dalej. Abby tymczasem kupowała kanapki, a Bee płaciła za benzynę.
- Nie chcę pani do niczego namawiać, ani nic sprzedać, słyszałam tylko, że mówiła pani nieprzychylnie o okolicach jeziora Myvatan. Wybrała się tam moja bliska przyjaciółka i zaginęła. Właśnie wybierałam się ją poszukać… To pewnie nie moja sprawa, ale zaniepokoiło mnie to co pani powiedziała, czy coś się tam wydarzyło? Wiadomości nic nie podawały… - powiedziała Alice.
Kobieta obrzuciła ją wzrokiem.
- Przykro mi z powodu pani przyjaciółki - powiedziała ostrożnie. - Ale proszę zostawić służbom akcje poszukiwawcze. Myślę, że tam są jakieś toksyczne wyziewy, czy coś w tym stylu. Rzuciły się na mnie i na mojego synka. Może pani koleżanka je wyczuła i oszalała. Bo ja sama też jestem na granicy szaleństwa. Widziałam takie rzeczy, że gdyby mówiła o nich głośno, to wsadziliby mnie w kaftan bezpieczeństwa.
Ekspedientka rzuciła na nią wzrokiem, a Islandka to zauważyła. Speszyło ją to, więc ruszyła do wyjścia. Konsumenci niby wybierali jedzenie, ale tak naprawdę przysłuchiwali się rozmowie Alice z tutejszą kobietą jak gdyby nigdy nic.
Alice ruszyła za nią. Zagadnęła ją gdy wyszły na zewnątrz.
- Kto państwa zaatakował? - zapytała zaniepokojonym tonem.
- Może jeśli to jakieś wyziewy to warto to zgłosić… Tylko proszę mi powiedzieć, co pani sądzi, że widziała? Warto wiedzieć jak poważny to poziom zagrożenia… - powiedziała zatroskanym głosem doskonale nadając mu empatycznego wydźwięku.
- Wyszłabym na idiotkę, bo nie potrafiłabym wskazać, skąd te wyziewy… i co to za wyziewy… nie widziałam ich, ani nie czułam - popiła słowa kawą. - Faktem jest to, że mój syn najpierw zaczął opowiadać mi o swoich koszmarach. Tylko że wcale mu się nie śniły, a widział je na jawie. Matka w takiej sytuacji do końca nie wie, jak ma postąpić… Bo nie chciałam, żeby uważał, że go nie słucham i mu nie wierzę. Z drugiej strony naprawdę nie wierzyłam - naprawdę się zaśmiała. - A potem sama zaczęłam widzieć rzeczy. Stąd myślę, że może zatruliśmy się obydwoje jakimiś gazami, albo to jakaś zbiorowa halucynacja… Najchętniej w ogóle nie chcę o tym myśleć ani nic nigdzie zgłaszać. Nikt mnie nie napadł. Nikomu nic się nie stało. Po prostu obydwoje zaczęliśmy odchodzić od zmysłów, dlatego wróciliśmy do Akureyri.
- Ale co państwo widzieli… To może być tak jak z tym fenomenem na całym świecie, że ludzie widzą jednego stwora w wielu różnych miejscach… To były koszmary o jakimś człowieku? Czy jakimś potworze? Proszę o tylko tyle, więcej nie potrzebuję - poprosiła.
- To było… mój synek zaczął opowiadać, że jak bawił się z kolegami nad jeziorem, to po skończonej zabawie, jak już się wszyscy rozeszli… zobaczył coś dziwnego. To… to wyszło z wody. Nie miało żadnego kształtu. To była czarna breja… takie… ech… gluty… które wypełzły na brzeg… Bjarni przestraszył się i uciekł. Potem wrócił ze słoikiem, kiedy włączyła mu się dziecięca ciekawość, ale już nie zobaczył tego… - kobieta zawiesiła głos. Uciekała wzrokiem od Alice. Chyba bała się, co ta o niej pomyśli.
- i pani też to coś widziała? - zapytała tylko Harper. Zerknęła w stronę stacji. Miała nadzieję, że już wszyscy się obkupili i że będą mogli zaraz jechać dalej, tylko weźmie sobie tę wodę.
Wszyscy wkrótce wychodzili na zewnątrz. I zrobiło się niezręcznie, bo nie mieli za bardzo co robić przed sklepem a chcieli przysłuchiwać się ich rozmowie. Thomas przykucnął, żeby zawiązać zawiązane sznurowadło. Arthura zaciekawił skład butelek z płynem do spryskiwaczy, które zostały ustawione w metalowej siatce obok wejścia. Bee pokazywała Abby swój szalik. Ta trzymała go w dłoni i głaskała, jakby zachwycając się bawełną od jakichś dwóch minut. Tylko Brandon i Fanny poszli po prostu z powrotem do jeepa.
- Nie wiem, co widziałam - warknęła kobieta. - To złudzenie pewnie wzięło się z tego, że był wieczór, a skończyły mi się papierosy. A właśnie - mruknęła i wyjęła opakowanie z kieszeni płaszcza. Wyciągnęła jednego i zapaliła. - No i poszłam po papierosy. W drodze do sklepu miałam wrażenie, że… że coś za mną podąża… - zawiesiła głos. - Że coś mnie śledzi. Kiedy odwracałam wzrok, nic nie widziałam. Aż w pewnym momencie ujrzałam czarną breję spływającą po słupie z wysokim napięciem. Jak wariatka doskoczyłam do niego. To znaczy miałam dobre dwadzieścia metrów. Jak już dotarłam, to nic nie znalazłam - wzruszyła ramionami. - No więc… - westchnęła i zaciągnęła się mocno.
- To w takim razie proszę na siebie uważać i nie jeździć w stronę tego jeziora…. Może państwo przeprowadza tam jakieś badania genetyczne i nie wiadomo co się tam dzieje… Dobrej nocy - pożegnała kobietę.
- Już się przesłyszałam i w pierwszej chwili pomyślałam, że pani sugeruje, że to nam trzeba przeprowadzić badania genetyczne. Byłoby to trochę nieuprzejme. Potem wydawało mi się jeszcze dwa razy, że coś widzę, więc uznałam, że czas stamtąd wypieprzyć. I oto tu jestem - mruknęła. - Do widzenia - dodała i odeszła w stronę jednego z samochodów.

Harper odwróciła się do reszty. Zastanawiało ją po co słuchali, w końcu nie mówili po islandzku. Alice weszła jeszcze raz na stację, kupiła latarkę dla siebie, wodę i batonika i również ruszyła na zewnątrz do jeepa. Zerknęła na resztę.
- Jedźmy - poleciła.
- Jedźmy - mruknęła Abby.
Po chwili byli już w samochodzie.
- Czemu z nią rozmawiałaś? - zapytał Thomas.
- Wydawała się zirytowana - mruknęła Bee.
- Bałem się w jednym momencie, że cię zaatakuje. Jak jeszcze byłyście w środku budynku - powiedział Arthur.
- Bo pomyślała, że chcę ją namawiać do swojej wiary. Usłyszałam jak prowadziła rozmowę z kimś przez telefon apropo miejsca w okolicy, do której zmierzamy. Ponoć wyziewy gazów sprawiły, że miała makabryczne halucynacje, że czarna maź wyłaziła z wody, czy ze słupa wysokiego napięcia i próbowała ją dorwać… I jej syna, więc uciekli… Pomyślałam, że to dobra okazja posłuchać, więc ją zagadnęłam… Nic takiego, po prostu kolejna rzecz, na którą musimy ściśle uważać… Chyba wszyscy już przywykliśmy do tej myśli… - powiedziała i westchnęła, zapinając pas.
- Czarne co…? - zapytała Roux.
- Czarna maź - powiedziała Bee.
- Tak, słyszałam - mruknęła Abby. - Czarna maź? Jak ją próbowała dorwać? Toczyła się po powierzchni w jej stronę? - kąciki jej ust drgnęły. - To śmieszne - dodała, zapalając silnik i opuszczając stację.
- Nie wiem, czy śmieszne. Ale nie pasuje nam do niczego - powiedziała Fanny. - Ani do tajnej jednostki IBPI, ani do tego mężczyzny.
- W sumie tak niewiele wiemy o jednym i o drugim, że nie wiemy, czy nie pasuje - Brandon wzruszył ramionami. Następnie wrócił do konsumowania snickersa.
- Najwyraźniej musimy się dowiedzieć dobrym, old-schoolowym sposobem… Organoleptycznie na własnej skórze… Yey - brakowało jednak entuzjazmu w jej głosie. Spojrzała na GPS ile czasu zajmie im jazda do punktu zaginięcia Jennifer. Zastanawiała się co tam zastaną. Jej porzucony samochód? Nic? Musiała sprawdzić. To było dokładnie 82,7 kilometrów. Godzina drogi i siedem minut, jeśli wszystko pójdzie bez najmniejszych problemów.

Abby wyjechała ze stacji N1 prosto na wschód. Jechała drogą przecinającą zatokę. Zdawało się, że cała była sztuczna. Alice obejrzała się jeszcze za siebie i spojrzała przez tylne okno na Akureyri, które oddalało się. Zdawało się ostatnią przystanią względnego rozsądku przed zapuszczeniem się na pustkowie szaleństwa…


Ale teraz już ją zostawili za sobą.

Jechali pięknymi, choć nieco monotonnymi terenami. Mimo to Alice nie nudziła się. I to nie tylko z powodu trosk, które zaprzątały jej głowę. W Islandii było coś tak bardzo pierwotnego i niezmienionego przez człowieka… Akureyri było tutejszą drugą największą aglomeracją, natomiast liczyło jedynie dziewiętnaście tysięcy ludzi. To było bardzo niewiele. Wokół samochodu rozciągały się pola pokryte śniegiem. Nieco zieleni wystawało spod śniegu. Przynajmniej w tym miejscu zima nie wydawała się zbytnio panować. Przynajmniej biorąc pod uwagę szerokość geograficzną. W samochodzie i tak zrobiło się zimno.
- Hmm… chwila, włączę ogrzewanie - mruknęła Abby, kiedy Bee zwróciła jej na to uwagę.- Nie chciałabym, żebyś zmarzła - uśmiechnęła się lekko.
Barnett skinęła głową, również z lekkim uśmiechem i podziękowała.
Po tym jak ogrzewanie zostało włączone Alice nieco rozpięła swój płaszcz i zerknęła na telefon. Ponownie sprawdzała wiadomości, maile i zapisała sobie dokładne współrzędne ostatniego punktu skąd dostała wiadomość o bytności Jenny.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:50   #393
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Minuty upływały w milczeniu.
- Czy możemy jej wierzyć? Może jedynie jej się przewidziało? - zapytała Fanny. - Była pewna tego, co widziała? Czy mogły to być tylko cienie?
Najwyraźniej cały czas rozmyślała na ten temat.
- Nie mam bladego pojęcia. Mogło jej się przewidzieć. Mogło nie. Mogła być szalona. Jednak znając moje szczęście, prawdopodobnie w tej historii mogła być odrobina prawdy, więc warto na to zważać - odpowiedziała Alice. Miała nadzieję, że wyczerpała temat. Chciała nieco odpocząć, skoro czekało ich jeszcze tyle drogi. Przymknęła oczy.


- Teraz jest ci wystarczająco ciepło? - Thomas mruknął po jakimś czasie, kiedy znudził się milczeniem.
Nikt nie odpowiedział na początku.
- Komu? - zapytała Bee. - Mi? Och… tak, już w porządku - odpowiedziała. - Dziękuję - uśmiechnęła się do niego lekko.
Abby zerknęła na Douglasa.
- Podkręciłam ogrzewanie. Oczywiście, że jest jej ciepło - mruknęła pod nosem.
Alice milczała. Nie komentowała ich wymiany zdań. Zdawali się lekko spięci, ale nie dziwiła im się. Wszyscy byli. Oparła się nieco wygodniej i spróbowała zdrzemnąć, by reszta drogi minęła jej szybciej. Czekanie było najgorsze…
O dziwo udało jej się zasnąć. Śnił jej się dziwny sen. Znajdowała się już w Obserwatorium. Spacerowała plażą, na którą zabrał ją niegdyś Kirill. Jednak tym razem nie zobaczyła Fluksa. Zamiast niego, coś zabulgotało na powierzchni morza. Zaczęło się bardzo szybko przybliżać. Aż wyszło na brzeg. Ujrzała czarny szlam, pełzający powoli w jej stronę. Zaczęła uciekać. I kiedy tak uciekała, uświadomiła sobie, że nie jest już w ciąży. Urodziła dziecko wiele lat temu, ale ten szlam je pochłonął. Kiedy spało, pokrył ciało małej, słodkiej dziewczynki. Strawił ją niczym kwas.
- ...Alice? - poczuła dłoń Arthura, który potrząsał ją za ramię. - Wszystko w porządku? - zapytał z troską.
Harper wybudziła się i szarpnęła, jakby to Arthur był zagrożeniem. Oddychała płytko kilka sekund, po czym rozejrzała się, chcąc upewnić gdzie była. Przez kilka chwil dochodziła do siebie.
- Tak… Już… Już tak… Miałam… Zły sen - powiedziała tylko i sięgnęła po swoją wodę, by napić się. Ręka jej lekko drżała. Nie znosiła najlepiej koszmarów, kiedy te ją nachodziły. Czy to z powodu tej opowieści, którą sprzedała jej tamta starsza kobieta? Czy straciła swojego syna, czy może nie? Nie wiedziała, ale nie podobał jej się ten sen. Oparła dłoń na swoim brzuchu i pogładziła, jakby uspokajała dziecko, nie siebie. To jednak koiło i jej nerwy. Kiedy wyjrzała przez okno, dostrzegła spokojny, prosty krajobraz. Wzgórza nieporośnięte drzewami ani krzakami. Nikt nie mógł ukryć się w gęstwinie. Islandia była szczera i nie chowała tajemnic, przynajmniej w tym jednym skrawku, na którym obecnie znajdowała się Alice.


- Nigdy bym nie pomyślała, że przywódczyni Kościoła Konsumentów może miewać koszmary - powiedziała Fanny.
- No koniec końców Konsumenci to też ludzie. Większość z nich to skurwysyny… ale w sumie ogólnie rzecz biorąc większość ludzi to skurwysyny - mruknął Brandon.
- Tyle że ona nie jest człowiekiem - powiedziała Brice. - Ani ona, ani nikt w tym samochodzie poza mną i tobą. Nie twierdzę, że nie ma w was człowieczeństwa, dlatego nie obrażajcie się… ale nie jesteście już ludźmi.
- Ale to nie zmienia faktu, że każdy miewa koszmary… Założę się, że nawet bogowie, czy elfy, czy wróżki, czy mityczne stworzenia… Wszystko… Więc to żadna wyjątkowa cecha ludzka. Uwierz mi… - powiedziała Alice. Zjadła batonika. Zerknęła na mapę ile zostało jeszcze do celu.
Znajdowali się mniej więcej w połowie. Nagle poczuła, że chętnie skorzystałaby z toalety. Mimo że zrobiła to na poprzedniej stacji. Mimo że wcale nie była w zaawansowanej ciąży, to i tak częściej oddawała mocz od kilku tygodni.
- A czy psychopaci miewają koszmary? - zapytała Fanny.
- Sugerujesz, że jest psychopatką? - odparł Bran.
- Nie, to tylko młode dziewczęcie, które Bóg, a może Szatan umieścił w tej pozycji. Jeszcze kilka miesięcy temu śpiewałaś sobie w Portland na scenie i byłaś detektywem, tak jak my - mruknęła Brice.
- W sumie jesteście dokładnie tacy, jak Alice - powiedział Thomas. - Detektywi, którzy stali się Konsumentami.
W samochodzie rozbrzmiała cisza.
- Nie stali się konsumentami, tylko nam towarzyszą. Poza tym, to nie mi mają towarzyszyć, a Kirillowi, więc no cóż. Ominie ich to doświadczenie stania się Konsumentem - rzuciła i zerknęła po swoich konsumentach. Dobrze wiedzieli co konkretnie miała na myśli.
- I dobrze. Nigdy nie byłem fanem konsumpcjonizmu - powiedział Baird. - Hedonistyczny materializm, brr… - mruknął.
Fanny zerknęła na niego znużona. Wcale nie uważała to za dobry żart.
Tymczasem dojeżdżali do niewielkiej mieściny Fossholl. Przejeżdżając ulicą, Alice spostrzegła kolejną stację N1.
- To tutaj pierwotnie chciałam się zatrzymać - powiedziała Abby. - Ale znalazłam...
- Zatrzymaj… - poprosiła Harper.


Alice skorzystała z toalety, do której wejście znajdowało się na zewnątrz budynku. Wyszła z niego i rozprostowała się. Zrobiła kilka kroków w stronę samochodu… kiedy zamarła. Spostrzegła na ścianę budynku. Znajdowały się na niej dwie kamery. Kątem oka ujrzała, że śledziły ją… Ale kiedy na nie spojrzała, to się zatrzymały. A może zatrzymały się dlatego, bo ona stała w tym samym miejscu…
Harper milczała. Podniosła dłoń do ust i udała, że ziewnęła, a zerknęła na kamery przypadkiem ruszyła dalej, jednak kątem oka dalej obserwowała kamery. Czy faktycznie ją śledziły?
Tak. Ruszyły za nią. Jakie to było dziwne. Znajdowała się na kompletnym pustkowiu, z dala od całego świata. Kiedy tylko wreszcie dotarła do najmniejszej namiastki cywilizacji, od razu zaczęła być inwigilowana przez tutejsze kamery...
- Wszystko okej? Wyglądasz niemrawo… - mruknął Thomas, wychodząc ze stacji. Trzymał w dłoni opakowanie chipsów. - Chcesz jednego? - zaproponował i wyciągnął przed siebie rękę z otwartą paczką.
- Mhm… Jasne… - poczęstowała się chipsem. Miała nadzieję, że nie zauważono, że była świadoma tego, że jest obserwowana. Wolała, by obserwator sądził, że nie była świadoma. Z drugiej strony, czy dawało jej to jakąś przewagę? Wątpiła w to.
- Chodźmy. Wszyscy są w aucie? - zapytała tylko i ruszył do jeepa. Cały czas obserwowała kątem oka kamery.
- Tak. Jedźmy już - powiedział Douglas, wsiadając do środka.
Alice też to uczyniła. I z każdym krokiem kamery podążały tylko i wyłącznie za nią. Z drugiej toalety wyszedł jakiś przypadkowy mężczyzna, ale nie zwróciły na niego uwagę. A więc zdawało się mało prawdopodobne, że posiadały fotokomórkę reagującą na ruch. Ktoś zdalnie sterował nimi. I chciał widzieć tylko ją.
Rudowłosa zatrzymała się przed wejściem do samochodu, spojrzała centralnie w kamery, po czym ze wszystkich dostępnych gestów, posłała do nich buziaka. Przyłożyła dłoń do ust i teatralnie wyprostowała. Była ciekawa, czy to wywoła jakąś inną reakcję kamer, czy też uparcie będą skupione na niej. Stresowały ją, a ona użyła techniki, którą tłumaczyło się dzieciom, a o której zapominali dorośli… ‘Zaśmiała się’ w twarz swemu lękowi.
Kamery zaczęły na to kręcić kółka, jak gdyby oszalały od tej miłości, którą wysłała im Alice. To było takie psychodeliczne. Czy na pewno miało miejsce? Harper zamrugała i te były nagle wyprostowane i wcale niewycelowane w nią. Tymczasem Alice usłyszała, że Abby w międzyczasie włączyła radio.
- ...to był Train ze swoją piosenką Hey, Soul Sister. A teraz mamy kolejne zamówienie. Dla pięknej rudowłosej od tajemniczego wielbiciela opatrzonego inicjałem “Z”. Czy to miłość unosi się w powietrzu? - zapytał po islandzku speaker radiowy. - Zaśpiewa The Police z piosenką Every Breath You Take.
I tak też się stało.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=OMOGaugKpzs[/media]

Harper spojrzała do wnętrza samochodu i wyprostowała się. Nikt w aucie nie wiedział. Nikt. Wiedziała tylko ona. I wiedział ‘Z’... I ona teraz wiedziała, że on jednak siedział po drugiej stronie tej kamery… A on, że ona też była tego świadoma. Spięła się i potarła policzek, po czym wsiadła do auta.
- Jedźmy… - poleciła i zerknęła na kamery, a potem na radio. Wahała się między wyłączeniem audycji, a zostawieniem jej. Słowa piosenki były charakterystyczne. Czy kpił sobie z niej? ‘Piosenka Stalkera’, tak się o niej żartowało… Czy chodziło tylko o ten żart, czy chodziło o coś jeszcze? Wolała, by nie chodziło o nic więcej, poza żart i kpiny. Skrzyżowała ręce i wyjrzała przez okno.

Jechali jakiś czas. Znowu utonęli na Islandzkim pustkowiu. Piosenka jeszcze jakiś czas grała, a Alice czuła na plecach czyjś wzrok. To nie było wcale zaskakujące, jako że w jeepie siedzieli za nią ludzie. Jednak dopiero teraz zaczęło jej to przeszkadzać.
- O, jakieś miasteczko - rzucił Abby, patrząc na ulicę po lewej stronie drogi.
- Miasteczko to dużo powiedziane - mruknęła Bee. - To nawet nie jest wioska.
- Jak na islandzkie standardy, to jest to rzeczywiście miasteczko - Thomas uśmiechnął się pod nosem.


- W każdym razie oznacza to, że niedaleko już to jezioro. Jak ono się nazywało? - zapytał Arthur. - Nie Myvatn. Myvatn to to duże, a to małe… Marsatn? Nie, jakoś inaczej trochę…
- Masvatn - poprawiła Alice. Zerknęła na GPS, ustawiony na miejsce docelowe w postaci punktu, gdzie zniknęła Jenifer. Zaczęła stukać palcami o ramię, zaczynała się denerwować. Miała nadzieję, że nie zastaną na miejscu ciała Jennifer. Chciał, żeby poszła wraz z nim. Na pewno więc jej nie zabił, prawda? Harper miała taką nadzieję.
- Tak, Masvatn - przyznał Arthur.
W tych okolicach zima panowała jakby bardziej. Jak gdyby sama natura chciała odpowiednio ustosunkować się do nastroju panującego w tych terenach.
- Jesteśmy już praktycznie u celu - uświadomił sobie Brandon. - Teraz tylko czekać, aż coś będzie chciało nas zaatakować - mruknął.
- Nawet nie żartuj sobie tak - szepnęła Fanny.
- To wcale nie był żart - Baird zmarszczył brwi.
Jechali jeszcze przez chwilę.
- Abby, może włącz długie światła, będziemy więcej widzieć - zaproponował Thomas.
- Nie mów mi, co mam… - zaczęła Roux, ale ugryzła się w język i rzeczywiście to uczyniła. Lepiej było rozświetlić panujący wokoło mrok.


Harper wyciągnęła swoją zakupioną latarkę i czekała, aż znajdą się dokładnie w wyznaczonym miejscu. Potem czekało ją trochę do przejścia, bo ostatni rejestr nie był centralnie przy samej drodze. Czekała, by móc wysiąść i jako pierwsza poszukać gdzie zniknęła Jenny. Zamierzała do tropienia śladu użyć zdolności Łowcy. Aż ją skóra do tego mrowiła.
Alice ujrzała, że śnieg wokół był praktycznie idealnie równy. Ale w taki dziwny sposób… uznała, że najprawdopodobniej został wygładzony. Poza tym minęło kilka godzin odkąd była tu Jennifer i w tym czasie zdołało spaść trochę śniegu. Ale mimo to ujrzała w śniegu wyraźny ślad stóp. Ktoś szedł przez zaspę w stronę samego jeziora, odchodząc od głównej drogi.
- Widzisz coś? - zapytała Bee, wychodząc na zewnątrz. Zapinała właśnie swój płaszczyk.
Alice rozglądała się za samochodem Jennifer. Powinien tu być, czyż nie? Jednak ruszyła za śladami kroków, które prowadziły w stronę jeziora. Wyostrzyła zmysł słuchu, węchu i wzroku. Zaczęła iść pospiesznie, zapinając swój płaszcz i poprawiając szalik i rękawiczki. Szukała tropów. Jej oczy świeciły na złoto, podobnie jak końcówki jej włosów. Nie zapaliła na razie latarki, bo tylko by ją to oślepiło i przeszkodziło.
Bee, Thomas i Brandon ruszyli za nią. Abby jako kierowca nie ruszyła się, na wypadek gdyby musieli prędko odjechać. Fanny nie chciała wychodzić na mróz, choć nie powiedziała o tym głośno. Arthur został na wszelki wypadek, gdyby Brice próbowała czegoś głupiego względem Abby, choć wcale nie spodziewał się niczego takiego po niej.

Alice szukała śladów. I ślady znalazła.
Tuż nad jeziorem rosły dwie wysokie brzozy. Alice ujrzała, że uśmiechały się do niej. I to był najbardziej przerażający uśmiech, jaki w życiu widziała. Kilka metrów nad ziemią na obu zostały zawieszone dwa nagie, kobiece ciała. Poniżej rozpięto sznur układający się pomiędzy obydwoma drzewami w kształcie litery U. Powieszono na nim pięć kobiet. Wszystkie były bardzo podobne. Kompletnie nagie. Ich biała, alabastrowa skóra świeciła jasno w świetle księżyca. Miały nisko zwieszone głowy, tak że nie widziała ich twarzy. Włosy jednak były idealnie widoczne. Niektóre miały kręcone, inne falowane, lecz wszystkie… długie i rude. Dłonie miały złożone w taki sposób, jakby chciały okryć nimi swoją płeć. Przybito do nich drewniane tabliczki. Na każdym zostało umieszczone jedno słowo. Czytane od góry, od lewej do prawej strony...
CZY
TY
TEŻ
BĘDZIESZ
GOTOWA
BY
MÓWIĆ?
Kiedy podeszła nieco bliżej, odkryła, że na głowach kobiet zostały umieszczone erotyczne uprzęże, przez które ich usta były szeroko rozwarte.
Harper zamarła i patrzyła na ‘uśmiech’. W uszach zaczęło jej piszczeć. Czy to była wiadomość do niej? Zdecydowanie była… Rudowłose kobiety… To nie mógł być zbieg okoliczności. Mimo chłodu na około, zrobiło jej się najpierw bardzo gorąco, a potem dramatycznie zimno. Podeszła do drzew i spróbowała sprawdzić, czy któraś z tych kobiet… W ogóle jeszcze żyła.
Kiedy podeszła bliżej, odkryła, że jedna… piąta powieszona na sznurze, lekko trzęsła się z zimna. A to znaczyło, że żyła.
Bee natomiast, kiedy podeszła bliżej, dużo bliżej… Jej oczy nie były tak wyczulone na światło księżyca, jak oczy Alice… Stanęła w bezruchu. Następnie głośno krzyknęła w monstrualnym przerażeniu. Była Konsumentką, ale w życiu widziała bardzo niewiele nieżywych osób. A tym bardziej nie brutalnie zamordowanych… przez psychopatę… Bo to musiał być psychopata...
Słysząc jej krzyk, Brandon i Thomas przyspieszyli.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:50   #394
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Jedna wciąż żyje - powiedziała Alice, wyciszając zmysły Łowcy. Krzyk Bee dzwonił jej w uszach i złapała się za skronie. To było bolesne. Aż się lekko pochyliła.
- Alice, odsuń się - Baird powiedział spokojnym i zimnym tonem. Tak skoncentrowanym i niewzruszonym, że przez chwilę pomyślała, że może był w to jakoś zamieszany. Jednak uświadomiła sobie, że to niemożliwe. Po prostu widział w życiu bardzo dużo.
- O kurwa… - Thomas zachłysnął się zimnym powietrzem, widząc to wszystko. - Jak w FBI…
- Zdejmijcie tamtą - poleciła. To bez wątpienia był psychopata… A teraz miał Jenny. I detektywów, jeśli dobrze sądziła. Alice cofnęła się i skrzyżowała ręce. Czy już wiedział, że znalazła to miejsce? Szukała teraz śladu po telefonie Jenny. Innych śladów stóp. Czegokolwiek, co pokierowałoby ją dalej.
- To może być pułapka - ostrzegł Brandon. - Wokół nie ma kompletnie żadnych śladów, nie licząc stóp prowadzących do tego właśnie miejsca. Jesteśmy tutaj dlatego, bo chciał, żebyśmy to zobaczyli. Rzecz jasna. Lubi się popisywać.
- Chwila, to ja jestem profilerem - Thomas nawet teraz próbował zażartować, choć był bardzo przestraszony.
Podszedł bliżej do Bee, która dygotała ze strachu. Przytulił ją.
- Wszystko w porządku - powiedział. - Jesteśmy tutaj przy tobie.
Barnett rozpłakała się i objęła go mocno.
- Patrz, nie ma śladów prowadzących z tego miejsca. Są tylko buciory kończące się o tutaj, przy dwóch drzewach - rzekł Brandon. - Jesteś pewna, że chcemy ją zdjąć? - zapytał.
- A chcesz ją tu zostawić, by zamarzła? Do cholery, może i należę do Kościoła Konsumentów, ale mam sumienie i zależy mi na ludzkim życiu. Nie zasłużyły na taki los… Jeśli chcesz by tak wisiała, to chociaż ją okryj, rozgrzej, cokolwiek… Bo na pewno umrze… - powiedziała zirytowanym tonem Harper. Nikt nie zasługiwał na takie traktowanie. Była gotowa podejść i zdjąć ją sama. Jeśli Brandon tego nie uczyni, zrobi to.
- Po prostu uważajmy - rzekł Baird i podszedł do kobiety wiszącej na drzewie. - Thomas, zostaw swoją ukochaną i chodź mi pomóż.
- Ona nie jest m… - zaczął Douglas, ale zamilkł. To nie był czas ani miejsce na tego typu rozmowy. Posłusznie podszedł i spojrzał na rudowłosą kobietę.
- Mamy nożyce? Coś, żeby przeciąć linę? - zapytał Baird. - Jest powieszona pod pachami. Lina przebiega za jej plecami. Ręce następnie przechodzą do przodu i są spięte tabliczką. Potrzebuję przeciąć linę, żeby ją oswobodzić. Chyba, że będziemy wydzierać gwoździe z jej rąk… - zawiesił głos. Nawet dla niego było to trochę dużo.
Tymczasem Alice zaswędziła bliznę na środku dłoni, która powstała wtedy, kiedy wbiła nóż na Isle of Man.
- Pójdę do auta, może ktoś będzie miał coś ostrego… - powiedziała i ruszyła dość szybkim krokiem z powrotem do samochodu. Aby przedstawić sytuację koło dwóch drzew. Po drodze zerknęła na telefon, jakby obawiała się, że zastanie tam powiadomienie o mailu.

Cytat:
Napisał ???
Cholera, piłem znowu. A jaki jest twój ulubiony drink, Alice? Alida lubiła wódkę, Arina gin, Daggros whiskey, Gerda bourbon, Gudmunda wino, Jovina malibu, a Kamilla martini.
Alice podeszła do samochodu. Ujrzała, że Abby grała na komórce, Arthur przysypiał, a Fanny pisała jakąś wiadomość. Chyba nikt nie usłyszał krzyku Bee.
- Czy macie cokolwiek, czym można by było rozciąć linę? Znaleźliśmy siedem kobiet… I tylko jedna żyje… - powiedziała Harper, rozwalając sielankę w samochodzie.
- Ale że jak znaleźliście? - do Roux jeszcze nie dotarło, co Alice tak właściwie powiedziała. No cóż, mogła nie spodziewać się dzieła psychopaty, seryjnego mordercy w lesie.
- Ja mam scyzoryk… - mruknął Arthur, mrużąc oczy.
- Sześć kobiet nie żyje…? Ale gdzie? - Fanny zapytała. Następnie jej brwi ruszyły do góry bardzo prędko. - Och - szepnęła krótko. - Wracajcie do samochodu. Na wypadek, gdyby on był gdzieś w pobliżu - powiedziała i zaczęła wyglądać przez okna. Nie spodziewała się, że morderca ukrył się za pobliskim kamieniem, patrzył na nich i śmiał się do rozpuku. Lecz tak nakazywał jej instynkt.
Harper zerknęła na Arthura.
- Podaj mi go proszę. Zabierzemy tę kobietę. Jest przemarznięta. Ten szaleniec powiesił siedem ciał, tworząc z nich uśmiechniętą buźkę, rozpiętą pomiędzy dwiema brzozami… - powiedziała ponuro, po czym czekała, aż jej brat da jej ostrze.
- I wszystkie są rudowłose… Nie ma tam Jenny… Są za to… - podniosła telefon do oczu.
- Alida, Arina, Daggros, Gerda, Gudmunda, Jovina i Kamilla. Czy któreś imię jest ci znane Fanny? - zapytała Harper.
- Chyba jedna recepcjonistka w lagunie miała na imię Gudmunda. Ale miała dobre osiemdziesiąt lat. Zwróciłam uwagę, bo to nie jest imię, którym nazwałabym moją cór…
- Czekaj, chwila - Abby przerwała. - Tam jest sześć zwłok!? - krzyknęła.
- O kurwa - Arthur szepnął. - A ta siódma? Co z nią?
- Zaraz do nich dołączy jak jej szybko nie zdejmiemy. Wisiała naga na mrozie… Najpewniej wszystkie po prostu zamarzły. Nie mają na sobie nic oprócz uprzęży bdsm na twarzach i drewnianej tabliczki wbitej w ręce gwoździami - wyjaśniła.
- Więc podaj mi ten scyzoryk. Thomas i Brandon ją zdejmą - wyjaśniła.
Wnet Alice już trzymała w dłoniach scyzoryk swojego brata.
- Będzie potrzebowała antybiotyków i chirurgicznego zaopatrzenia dłoni, ale ja nie jestem chirurgiem dłoni. To kompletnie inna dziedzina - powiedział Arthur, który na co dzień wycinał wyrostki i operował przepukliny. - Trzeba ją tu przyprowadzić i ogrzać. I dać coś do jedzenia i picia, ale niewiele… cholera. Nie wiadomo, jak długo tam była, może będzie mógł jej pomóc tylko Tho…
- Alice. Czy. Mamy. Wyjść - Abigail zmieniła się w Panią Praktyczność. - Czy potrzebujecie naszej pomocy.
- Nie. Ktoś musi zostać i pilnować, czy na drodze nie pojawi się armia samochodów. Poradzimy tam sobie. Zaraz przyniesiemy tu tę dziewczynę, wtedy się nią zajmiecie, a my spróbujemy zdjąć resztę…. Choć szczerze nie wiem, czy to dobry pomysł zostawać tu dłużej, niż to konieczne… - mruknęła Harper. To się kłóciło z jej moralnością… Czy jeśli Z pisał do niej imiona kobiet, to wiedział, że już je znalazła? Ale skąd? Znał czasy? Czy tu też była jakaś kamera? Alice ruszyła ze scyzorykiem z powrotem do brzóz.
- Alice? - Abby krzyknęła za jej oddalającymi się plecami. - Odetnijcie żywą, a zmarłe zostawcie. I tak już umarły, a my musimy stąd spierdalać.
- Tak! - Fanny krzyknęła za nią. - Chodź powiedziałabym to innymi słowami - wymamrotała tak cicho, że tylko Alice mogłaby to usłyszeć. Oraz ludzie w samochodzie.
Tymczasem rozbrzmiał dzwonek. Ktoś chciał dodzwonić się do Harper.
Alice wyjęła telefon z kieszeni i spojrzała na numer, który pokazał jej wyświetlacz. Dalej jednak szła do drzew. Scyzoryk niosła złożony, by czasem sobie nic nim nie zrobić.
Okazało się, że numer był zastrzeżony.
Zawahała się, ale odebrała. Milczała jednak. Czekała, aż to ktoś po drugiej stronie odezwie się pierwszy. Zapewne słyszał też jej oddech, choć starała się go wstrzymywać, jednak spieszyła się.
Usłyszała bardzo głośny, bardzo szaleńczy śmiech. Z jakiegoś powodu poczuła się nim zelektryzowana. Skojarzył jej się z Joakimem. Ale nie tym, którym był naprawdę. Tylko sposobem, w jaki widzieli go detektywi IBPI. Nieco przesadzonym, nieco teatralnym… choć w sumie Dahl był bardzo teatralny naprawdę. Szybko jednak przestała myśleć o Finlandczyku.
- Hmm… jak ci się podobała moja piosenka? - usłyszała ten niestety znajomy, prawie seksowny głos.
- Bardzo to miłe z twojej strony, że masz na mnie oko… Mogłabym co najmniej pomyśleć, że dbasz o moje bezpieczeństwo… Gdzie jest Jenny? - zapytała przywdziewając niewinny ton.
- Terrence nienawidził Francuzów z powodu wojen toczonych przez Anglię i Francję. To daleka przeszłość. Ja też spoglądam w przeszłość i nienawidzę wszystkich Brytyjczyków. Ale Jennifer i tak miała szczęście, że z dwojga złego to ja ją dorwałem - mężczyzna zaśmiał się.
- Czy powiesz mi, gdzie ją trzymasz? To też ty sprawiłeś, że detektywi zniknęli? - zapytała, powoli wracając do brzóz. Podała scyzoryk Brandonowi i odeszła nieco na bok. Starała się usłyszeć, czy docierały do niej jakieś dźwięki z tła, poza głosem mężczyzny.
Nie słyszała nic takiego. To znaczyło, że Z nie chciał, aby słyszała coś poza nim. Miała koncentrować uwagę tylko i wyłącznie na nim…
- Oczywiście. Powiem ci, gdzie ją trzymam. Kim jestem. Czego chcę. A cała zabawa pójdzie się pieprzyć… - mruknął i na moment przerwał. Może brał kolejny łyk ze szklanki. - Uważam, że Jennifer jest całkiem seksowna. Uszkodziła mnie dość konkretnie i nieodwracalnie. Może to dobry materiał na matkę mojego pierwszego dziecka.
- Upośledzisz mi moją tajną broń przeciw napastnikom… Chcesz się bawić? Dobra. Czego chcesz, zamiast niej? - zapytała, mrużąc oczy. Zaczęła chodzić w lewo i w prawo.
- Chcę sprawdzić, czy jej pizda jest ciepła i miękka, czy może tak jak jej charakter twarda i niezdobyta - usłyszała w odpowiedzi. - A poza tym pragnę kolejnej butelki, ale tę mam w zapasach w drugim pokoju. Poza tym chcę wszystkiego… i mogę mieć wszystko… bo jestem mną. A ja jestem niepokonany, zwłaszcza teraz. I wszechmocny. Wiesz co? Dla zabawy wyłączę zasięg w telefonach na całym terenie. Tak żebyś była pewna, że nie blefuję.
- Oddaj mi Jennifer… Albo cię wykastruję jak cię znajdę… - powiedziała Harper, zaczynając się denerwować.
- Obiecuję ci, jeśli coś jej zrobisz… Nie ręczę za siebie - powiedziała poważnym tonem, zaciskając dłoń na telefonie, aż jej rękawiczka zatrzeszczała.
Ten sam upiorny śmiech.
- Ale co ty możesz? Jesteś tylko… hmm… Ósmą… - mężczyzna zaśmiał się. - Ona zrobiła mi wiele, ale ja w zamian wezmę sobie tylko dziewięć miesięcy - rzekł. - Już dużo czasu w swoim życiu zmarnowałem. Czas zbudować dom, zasadzić drzewo i… no cóż… spłodzić potomka. A, swoją drogą, Alice… - zawiesił głos.
Skojarzenie walnęło w nią jak piorun z jasnego nieba. Zaczęła krążyć jak wściekły, trzymany w klatce wilk.
- Co - syknęła na mężczyznę.
- Bawi cię to? Jesteś niczym… Możesz wyłączyć prąd na całej wyspie, a porywasz kobiety… Zaczynasz mnie… Drażnić Z… - powiedziała z idealną, wyszkoloną, Angielską dykcją.
- Twoje groźby są tak sztuczne i fałszywe, jak twój akcent. Czy jest coś smutniejszego po herbatce bostońskiej, niż Amerykanka naśladująca Brytyjkę? Nie sądzę - powiedział Z. - I nie jestem niczym. Jestem grubym, pękatym kutasem, którym zaraz zapłodnię twoją przyjaciółkę. Pewnie będzie jęczeć z rozkoszy i nienawidzić się za to. Ale to już jej problem. I jej słodycz… - zawiesił głos. - Tak właściwie to dlaczego nie? Nie chcesz, żeby twoje dziecko i jego siostrzeniec lub siostrzenica byli rówieśnikami?
- Nie. Bo chcę, żeby miała dziecko z kimś, kogo naprawdę kocha. A nie z takim złamanym chujem jak ty… - powiedziała już nie panując nad sobą. Przełknęła ślinę.
- Ponawiam. Czego, kurwa chcesz, za Jennifer… - powiedziała, znów biorąc w ryzy swój głos, choć jeszcze nie emocje.
- Z własnej głupiej moralności porzuciłem siedem lat mojego życia. Teraz już wiem, że szczam na moralność. Dlatego powiem ci wprost. Jako wolny człowiek chcę zabawy. Bawić się wszystkimi. Nie piłem od siedmiu lat i po tych siedmiu latach alkohol smakuje mi lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Krzyki tych przypadkowych rudzielców sprawiały mi dużą przyjemność… zwłaszcza że przez ostatnich siedem lat widziałem na żywo niewiele kobiet. I jeszcze mniej kobiet słyszałem. To jest gra. Czy jesteś w stanie mi ją odebrać? Czy dasz radę ją odnaleźć? Daję ci… hmm… ile czasu miałaś w Helsinkach, zanim Tuonetar miała przejąć władzę nad twoim ciałem? Ile to było godzin? Dni? Jestem wszechmogący, ale nie wszechwiedzący. Ale lubię poezję, dlatego chciałbym, aby to była ta sama liczba godzin.
- Dwie doby… - powiedziała Alice. Jej głos zadrżał. Ten jegomość przytłaczał ją i kiedy furia ostygła, przyszły kolejne emocje. Rozdrażnienie, strach, skojarzenia. Drżała.
- Mam nadzieję, że ci się uda - powiedział Z. - Bo chciałbym, żeby mój syn lub córka przeżyli. A nie umarli wraz z matką tylko dlatego bo jakaś durna Alice za bardzo się nie starała. Pozdrawiam cię, a poza tym… Every breath you take… Every move you make… - zaśpiewał bezbłędnie czysto. - I’ll be watching you.
Rozłączył się.
Alice cisnęła telefonem w śnieg i opadła na kolana i zaczęła tłuc pięścią w ziemię. Musiała gdzieś skanalizować swoją furię, bo inaczej by się rozpłakała, a to byłoby nienajlepsze rozwiązanie, skoro miała za chwilę zacząć myśleć w pełni logicznie i szybko.
Abby wybiegła z samochodu, zapinając po drodze guziki. Opadła na śnieg i mocno ją przytuliła.
- W porządku. Jesteś z nami, opiekujemy się tobą - powiedziała. Nie miała pojęcia na żaden temat, ale była niewzruszona niczym skała. Może właśnie dlatego taka była. - Oddychaj głęboko i równo. Wspieram cię. Ja i pozostali.
Tymczasem komórka Alice znów się rozdźwięczała…
Harper rzuciła się na nią i znów spojrzała kto dzwonił.




Tej litery nie spodziewałaby się za cholerę…




J.

Zerwała się z ziemi i odebrała telefon.
- Ha…. Halo?! - prawie wrzasnęła na telefon, bo jej głos jeszcze nie był spokojny, ale zaraz pozbierała się i wzięła dwa głębokie wdechy…
- Przepraszam… Coś się stało? - zapytała włączając opanowany ton, choć jej ramiona drżały, jej ręka bolała a jej włosy były w nieładzie, to widzieli tylko ci, którzy stali przy niej.
- Alice, na litość boską… - usłyszała westchnienie ulgi Joakima. Jego głos był w tej chwili jak balsam po szczególnie dotkliwym oparzeniu. Poczuła jak łzy nabiegły jej do oczu. - Miałem sen… taki straszny sen… Nie wiem, gdzie jesteś… Nie wiem, co robisz… Nie wiem, czy ci mogę pomóc, jak w Champs… Ale wypierdalaj stamtąd błyskawi…!

Cytat:
Połączenie przerwane
Alice spojrzała na zasięg. Zero kresek.
Szczęka jej opadła i zamknęła za moment usta. Wsadziła telefon do kieszeni i zwiesiła głowę. Joakim… Wystraszy się… A ona nie zdążyła powiedzieć do niego nic, poza szóstym przepraszam… Czemu zawsze gdy z nim rozmawiała, tylko go przepraszała… a teraz Joakim przejmie się, bo w trakcie ich rozmowy, kiedy mówił jej coś takiego właśnie przerwało połączenie. Ona brzmiała na wzburzoną… Wyobrażała sobie, jak próbuje się do niej znów dodzwonić i nie może. Bo nie ma zasięgu… Zamknęła oczy. Zjawi się tu? Jak na Champs? On by na pewno wiedział co było w tej cholernej bazie… Przygryzła wargę i rozejrzała się. Czuła się surrealistycznie. Ruszyła w stronę samochodu nie tłumacząc nic nikomu. Szła jednak zygzakiem.

- Alice…! - usłyszała za sobą głos Thomasa.
Szedł w jej stronę, trzymając rudowłosą kobietę. Z drugiej strony podpierał ją Baird. Nie wiadomo jak zdołali ją ściągnąć, jednak udało im się to.
- Pomóż nam… - mruknął Douglas. Choć nie sprecyzował, co dokładnie miałaby zrobić.
Medalik od Ismo, który powiesiła sobie na szyi, zaczął ją gryźć. Może z powodu potu, którym pokryło się całe jej ciało. A może kryło się za tym coś więcej? Niestety żyjąc w tym świecie niekiedy człowiek zastanawiał się, czy właśnie napotkał zjawisko paranormalne, czy jednak można je było wytłumaczyć w bardzo prosty sposób.
Potarła dłonią naszyjnik, po czym podeszła do kobiety i zdjęła jej z głowy tę śmieszną uprząż. Oczami wyobraźni zobaczyła Jennifer w podobnej, w pokoju podobnym do tego, do którego zabrano kiedyś ją. Poczuła jak coś przewróciło jej się w żołądku i zachciało jej się wymiotować. Odrzuciła uprząż na bok i musiała się cofnąć, by rzeczywiście oddać zawartość swojego żołądka na śnieg.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:52   #395
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Abby ruszyła w jej stronę. Arthur też wypadł z samochodu, dopiero teraz. Fanny natomiast trzymała się dzielnie.
- Siostro - nigdy wcześniej tak jej nie nazwał. - Wejdź do środka - poprosił ją.
Tym tonem mówiło się zazwyczaj do pijanych, aby opuścili imprezę. Choć nikt nie uważa ich wcale za pijanych, rzecz jasna. Oczywiście.
- Alice, wsiadaj! - Abigail była bardziej zdecydowana. - Wypierdalamy stąd.
Jako że J użył tego samego przekleństwa, jej polecenie w jakiś dziwny sposób rozlało się w sercu Alice.
- Khekhe… - zaskrzeczała rudowłosa kobieta, która umierała z powodu hipotermii i odniesionych ran.
- Otwórzcie drzwi! - po trochę warknął, po trochę krzyknął Brandon.
Alice otworzyła im drzwi do głównej części jeepa, a sama wpakowała się na przód. Czuła się bardzo źle. Przede wszystkim z niepokoju i zmartwienia o prawdopodobnie gwałconą Jennifer. To wywoływało u niej ptsd i Arthur, Thomas oraz Abby dobrze widzieli w jakim stanie w tej chwili była. Nie płakała tylko dlatego, że byli tu detektywi i resztka jej silnej woli zabraniała jej tego. Potrzebowała znaleźć Jennifer. Znaleźć Jennifer. W dwie doby… Nie. W jedną godzinę, nim on z nią skończy, bo Harper nie chciała, żeby została zapłodniona przez takiego typa. Zamierzała uciąć mu jaja i kazać mu je zjeść... Nie wiedziała jak, ale tak chciała zrobić. Naprawdę mogłaby to zrobić. Joakim zrobił Kirillowi podobną rzecz z dużo bardziej błahego powodu.
- Napij się tego - powiedziała Abby, przytulając ją na siedzeniu w trzecim rzędzie jeepa. Podłożyła jej pod usta słodką zieloną herbatę nestea, którą kupiła.
Arthur tymczasem ułożył rudowłosą nieznajomą na siedzeniu w drugim rzędzie.
- Mamy jakiś brezent…? Co mamy? - zapytał. - Coś ciepłego…?
- W jeepie jest ogrzewanie, może należy czekać - powiedziała Fanny, która przez cały czas siedziała i zastanawiała się, co powinna zrobić. I czy w ogóle cokolwiek. Sama rudowłosa wcale nie poprawiła się, choć znajdowała się w cieplejszej przestrzeni dopiero od kilku sekund… więc raczej jej stan nie mógł zmienić się dramatycznie.
- Pij… - powtórzyła Abby, przytykając napój do ust Alice.
Harper posłusznie napiła się nestea. W tym stanie nie miała woli walki, ani spierania się o nic. Intensywnie myślała. Mogłaby znów, wraz z Kaverinem stworzyć istotę, która mogłaby zaprowadzić ją do Jenny, ale do tego potrzebowała Kirilla. Nie sądziła, by był w stanie coś takiego uczynić, a poza tym, do tego musiałaby być nieprzytomna, a wiedziała, że obecnie nie zdoła zmrużyć oka. Była zbyt wstrząśnięta.
- Alice? - zapytał Abigail. - Kurwa, spójrz na mnie. Co się stało? - zapytała.
- Abby, powinnaś siąść za kiero… - zaczął Thomas.
- Kurwa, czy nie widzisz, że jestem zajęta? - Roux wydarła się na niego, dając upust całemu swojemu zdenerwowaniu i stresowi.
Douglas spojrzał na nią zaskoczony… przez chwilę zdawał się zraniony… ale potem zerknął na nią w gniewie i usiadł za kierownicą samochodu.
- Dasz mi kurwa kluczyki, czy może jesteś zbyt zaję… - zaczął, ale przerwał, bo Roux oddała mu zawartość swojej kieszeni.
- Alice, czemu jesteś taka słaba? - zapytała Abby, przyjmując idealnie współczujący i delikatny ton. Względem niej była zupełnie inna niż względem Thomasa. - Co się stało? - powtórzyła pytanie.
- Ten człowiek, od siedmiu lat… Siedział tu, z niejasnych dla mnie powodów. Siedział tu zamknięty, czy cokolwiek i musiał wstrzymywać się od wszelkich uciech… No i chyba właśnie teraz stwierdził, że ma dość. Zabrał te siedem kobiet dla przyjemności. Teraz zabrał Jennifer i postanowił poinformować mnie, że zamierza mieć z nią dziecko. Co więcej, dał mi… Dał mi dwie doby, jak w Helsinkach, bym ją uratowała przed śmiercią. Co więcej… Wyłączył zasięg na całej wyspie… Akurat w momencie, kiedy zadzwonił Joakim, bo miał koszmar i martwił się o mnie… Przerwało nam połączenie… Mam ochotę znaleźć tego człowieka… I wypruć mu wnętrzności, a potem kazać mu je zjeść… Ale do tego potrzebuję dużo siły, a Jenny nie ma. Została kurwa porwana… I będzie zgwałcona. Bo pozwoliłam jej, pójść przodem… Bo chciałam żeby poczuła się użyteczna, bo od czasu Mauritiusa wszystko się sra… Chciałabym, żeby Gwiazda, którą posiadam, władała mocą śmierci… To byłoby o niebo prostsze. O niebo prostsze po prostu zabić wszystkich, którzy próbują skrzywdzić mnie i moich najbliższych przyjaciół, towarzyszy… - powiedziała i zamknęła oczy, zaciskając mocno pięści.
- Zamiast tego jesteś Gwiazdą, która zrzesza ludzi. Zrzesza mnie, Bee, twoich braci, innych Konsumentów… Nawet jeśli ty nie będziesz w stanie…
- Chodź jesteś bardzo silna. Dużo silniejsza ode mnie - Barnett żachnęła się.
Wciąż nie mogła zrozumieć, jak na widok uśmiechu dwóch brzóz Alice była w stanie pozostać taka spokojna i cicha. Sama krzyczała jak mała dziewczynka. Dopiero w tamtej chwili poczuła do Harper prawdziwy respekt.
- Nawet jeśli ty nie będziesz w stanie, to my wykonamy za ciebie to zadanie - dokończyła Roux. - Bo jesteśmy twoimi wojownikami. Twoimi przyjaciółmi. Twoimi Konsumentami - dokończyła.
Fanny spoglądała na tę scenę z oddali. Całe życie była najbardziej przykładną panią Koordynator. Nienawidziła Konsumentów całym sercem. Miała powód. Odebrali jej bliską osobę. Trzymała się IBPI. Wierzyła w IBPI. To była czasami trudna, nieoczywista miłość, ale kochała IBPI.
Dlaczego więc w tej chwili poczuła wzruszenie? “Czy oni są naprawdę takimi demonami?”, pomyślała. Wcale nie była tego pewna. Zaczynała odczuwać solidarność z nimi, a wcale nie spodziewała się takich uczuć…
- Ja nie chcę, żeby coś wam się stało. Jesteście moją najcenniejszą rodziną. Każde z was… A teraz Jennifer będzie cierpieć. Musimy ją odnaleźć… Niestety nie zdołałam się dowiedzieć nic o detektywach, był zbyt zajęty opisywaniem mi jak wepchnie w nią swoje przyrodzenie… Dodatkowo on wie potwornie dużo… Potwornie za dużo. Wiedział o Tuonetar. Wiedział o Helsinkach… On wiedział nawet, że jestem w ciąży Abby. Tego nie wie nawet część Konsumentów… - mruknęła Alice.
- To skąd on wie tak dużo…? - zapytała Roux.
- Właśnie tego, Abby… Nie wiem… Ale myślę, że Joakim, albo szefowa IBPI mogliby mieć nam coś na ten temat do powiedzenia, bo wydaje mi się, że ma to związek z tą bazą IBPI - dodała.
- Hmm… - mruknęła ostrożnie Fanny. - Nie wiem jak wiele IBPI może wiedzieć… ale jest możliwe, że wiedzą dużo. Jestem jedną z nielicznych osób, które nie czytały z zapartym tchem doniesień z Helsinek. Ale stawiałabym wiele na to, że on wie tyle rzeczy właśnie z tej ukrytej, tajnej bazy. Zapewne ma dostęp do co najmniej czerwonego Kodu Dostępu - powiedziała. - Przykro mi z tego powodu. Mówię to w imieniu IBPI… choć już nawet nie wiem czy powinnam reprezentować IBPI… w obliczu tego wszystkiego - westchnęła.
Sześć kobiecych zwłok było w stanie wstrząsnąć nawet Fanny Brice.
- Czy ma ktoś środki nasenne? - zapytała w końcu Alice. Westchnęła ciężko.
- Alice - ostro powiedziała Abby. - Jesteś naszym najsilniejszym i najcudowniejszym ogniwem. Nie prześpisz tego wszystkiego - powiedziała. - Przeprowadzisz nas przez to, niczym Mojżesz przez morze… bo… potrzebujemy ciebie - jej głos na koniec załamał się tylko trochę.
Na pewno nie chciała zostać uprowadzona tak, jak Jennifer. Nie chciała też zostać zgwałcona. Nikt nie chciał.
- Tak, dlatego muszę wejść w Iter Abby. A w stresie nie zdołam - wytłumaczyła jej Alice.
- Ja mam, ale nie wiem, czy to dobry pomysł… - nieśmiało szepnęła Bee.
- Daj. Chociaż spróbuję. Tymczasem wy, zabierzcie nas w strefę bezpieczniejszą niż te cholerne jeziora. Tutaj jesteśmy centralnie na polu wroga. Tam musiałby się postarać by nas sięgnąć - powiedziała Harper.
Barnett podała Roux leki.
- Dziękuję - szepnęła ta ostatnia, co najmniej jakby to ona o nie prosiła. Delikatnie pogłaskała ramię Bee, na co ta zarumieniła się.
- Codziennie zażywam je przed snem - wyjaśniła. - Bo nie mogę zasnąć… od długiego czasu… Od Isle of Man - westchnęła.
- Wybacz Bee, za tamtą wyspę - Rudowłosa przyjęła tabletki od Abigail, po tym gdy ta skontrolowała, że może je zażyć bez obaw o dziecko.
- W porządku… dzięki niej poznałam Kita. Regularnie z sobą piszemy. Zaprzyjaźniliśmy się… choć tyle dobrego… Choć głównie wysyła mi swoje zdjęcia i pyta, jak podobają mi się jego stroje - zaśmiała się desperacko, jakby to miał być ostatni śmiech w jej życiu.
Thomas w końcu zapalił samochód i odjechał.
- Z jakiegoś dziwnego powodu spoglądam z sentymentem na Isle of Man - powiedziała Barnett. - Może dlatego, bo poczułam się tak wyjątkowo, kiedy ze wszystkich Konsumentów akurat mnie wybrałaś do tej misji. Pierwszy raz byłam tak blisko szczytu KK. Choć w sumie… ten pierwszy prawdziwy raz był na Wyspie Zoo. Pamiętasz Wyspę Zoo… Alice? - uśmiechnęła się lekko.
- Pamiętam całe Helsinki, jakby wydarzyły się przedwczoraj Bee… Pamiętam dobrze… - dodała spokojnym tonem. Głos Barnett trochę ją uspokoił.
- Tak samo dobrze pamiętam Isle… Choć nie… Są pola, których nie pamiętam i nie wiem czemu… Ale Mauritius. Tak czy inaczej… Skupmy się na razie na teraz… Proszę miejcie oko na tę rudowłosą… Zabierzmy ją może do jakiegoś szpitala. A ja w tym czasie spróbuję znaleźć Jennifer - powiedziała i westchnęła ciężko. Wyłączenie zasięgu spowodowało zerwanie jej telefonu również z AHISP… Jak ogromną panikę ten manewr wywołał? U Dahla i u Egelmana? Zastanawiała się. Wzięła tabletkę i połknęła, popijając resztką nestea.
- Naprawdę? - zapytała Bee. - Naprawdę tak wszystko dobrze pamiętasz…? I ci zależy? Kiedy ostatni raz kontaktowałaś się z Pyrgusem i Rhiannon? Interesowało cię, jak mooinjer veggey zaadaptowali się w tym świecie? To są rzeczy, których normalnie bałam się ciebie zapytać i ja… nie wiem, czemu teraz pytam… Chciałabym być bliżej ciebie…
- No ale jesteś blisko - rzucił Thomas. - Co stoi ci na przeszkodzie?
- Boję się… Że ona nigdy mi nie zaufa… bo zakochałam się w jej największym wrogu… - Bee rozpłakała się. Zrobiła się cała zielona. - Ja o tym wiem, ona o tym wie, wszyscy o tym wiedz…
- TO. KURWA. NIE JEST. DOBRY MOMENT… - Roux nie krzyczała, ale równie dobrze mogłaby. Jej ton był elektryzujący, w ten najbardziej orzeźwiający sposób.
- Uspokójcie się. Nerwy nie pomogą… Poza tym, nasi nowi towarzysze mogą dostać migreny od nadmiaru skaczących informacji… Lubię cię Bee, jesteś moim ważnym towarzyszem… Tak jak moi bracia i Abby… I Jenny… I tak jak Kirill… I Noel… I Ismo… I Joak… - zaczęły jej się oczy zamykać. Odpłynęła w końcu w sen. Potrzebowała trafić do swego ogrodu… Starała się na tym skupić ostatnie ze swych myśli, ale było jej trudno, gdy starała się też wymienić imię Joakima.

Ale wnet stanęła w swoim ogrodzie. Był dość dziwny. Zdawał się niezmienny, gdyż istniał w Iterze. A z drugiej strony stale przybierał inne kształty… na przykład teraz w nim śnieżyło. Tak jak nad Islandią… Widziała rzeźby, spostrzegła też ogromne drzewo pośrodku. Istniały w nim drzwi. Mogłaby przez nie przejść, zagłębiając się w dalsze otchłanie Iteru…
Harper jednak ruszyła do drzewa i otworzyła drzwi. Nie wyszła jednak przez nie. Pozostawiła je jedynie otwarte. Następnie usiadła na ziemi przed nimi skrzyżnie i zaczęła intensywnie medytować. Potrzebowała znaleźć. Potrafiła teraz widzieć energię w ciałach innych. Widziała ją u wszystkich w samochodzie… Jenny też tam była… Czy potrafiła więc wytropić ją? Była Łowcą. Chciała sprawdzić, czy jej myślenie miało jakikolwiek sens… Zamknęła oczy i starała się wyszukać tej energii.

Znalazła się w nagle ciemnym korytarzu. Na samym jego końcu czyhało światełko. Nagle poczuła, że nie przybliża się w jego stronę sama.
Szła jednostajnym krokiem. Obok niej znajdował się drugi mężczyzna.
- Wiesz, że nie do końca zależy mi na tym milionie? Czy tam miliardzie? - zapytał. - Po prostu potrzebowałem czegoś od ciebie w zamian.
Chyba miał nieco wschodnie rysy twarzy. Ciężko jej było stwierdzić w tak skąpym oświetleniu.
Alice zerknęła na niego, zaskoczona. Czy to był Z? Nie… Tamten nie chciał od niej pieniędzy… To był…
- Ty byłeś na Isle? - zapytała, bo nie pamiętała dobrze tych wszystkich scen.
- Ty nas uratowałeś… Ożywiłeś ich… Pamiętam cię… Kirill cię zna… Co tu robisz? - zapytała.
- Kirill trochę mi tłumaczył. Co to znaczy być Gwiazdą. Wydaje mi się, że koniec końców on sam nie wie. Ja też nie wiem i ty tego nie wiesz. To sprawia, że czuję się trochę spokojniej - powiedział Privat. - Wiem natomiast, że czasami wędruję w tym dziwnym wymiarze w kierunkach, które są dla mnie niespodziewane. Ty mnie na pewno nie wezwałaś, biorąc pod uwagę twoje zdziwienie. Może więc powinniśmy kroczyć razem ku temu światełku.
- Próbuję znaleźć przyjaciółkę, którą porwał pewien psychopata i zamierza ją zgwałcić i zrobić jej dziecko wbrew jej woli… Pomożesz mi ją znaleźć? Tutaj, bo w prawdziwym świecie jesteś pewnie bardzo daleko… Iter to dobre miejsce. Można się spotykać, mimo wielkich odległości… Jestem Alice… Nie poznaliśmy się jeszcze oficjalnie - przedstawiła się.
- A ja jestem Prasert - powiedział Azjata. - Mogę ją z tobą znaleźć. Jeśli ona żyje. Ale jeśli ktoś ją teraz gwałci i ma miejsce poczęcie, to znajdę ją na sto procent. Jestem Gwiazdą Życia, czyż nie? I wspieram każde życie. Bez względu na to, w jakich okolicznościach powstało.
- Mam jednak nadzieję, że nie dojdzie do tego, to mogłoby ją kompletnie złamać… - westchnęła Alice. Prasert tymczasem znów przemówił.
- A ty czego jesteś Gwiazdą? Oprócz bycia Gwiazdą Potrzebowania Mojej Pomocy Już Drugi Raz?
- Z tego co rozumiem… Energii. Potrafię ją łowić i odnajdywać. Niestety, biorąc pod uwagę moje przygody, pewnie łatwiej by mi było, gdybym była jakąś wojowniczką, a nie tym, kim jestem… - westchnęła ciężko. Znów skupiła uwagę na energii Jenny.
- No cóż, ja też nie jestem wojownikiem. Znaczy… trochę jestem… Może nawet bardzo… - mruknął, uświadamiając sobie swoje korzenie w Muay Thai. - Jednak centrum naszej mocy tkwi w stworzeniach, które otrzymujemy. Które są naszą największą potęgą.
Prasert nie miał pojęcia, że ze wszystkich gwiazd tylko on dysponował smokiem oraz krakenem. I był w stanie stworzyć jeszcze więcej mitologicznych istnień, gdyby był w stanie je wykarmić.
- Posiadania dziecka nie mogłoby ją złamać, jeśli jest dobrą osobą - powiedział Privat. - Myślę, że mógłbym zaprowadzić cię do niej. Poczułem twój rozpaczliwy apel. Jako bratnia Gwiazda, odpowiedziałem. Jednak pomogę ci tylko, jak obiecasz mi jedną rzecz…
- Jaką? - zapytała Alice, zerkając na niego. Miała nadzieję, że to nie kolejny milion funtów.
- Jeżeli dojdzie do poczęcia, to nie pozwolisz na aborcję. Nawet gdybyś miała ją przytrzymać łańcuchami. To jest wbrew mnie. Nie zrozumiałabyś tego, chyba że będąc mną. Dla mnie dziecko gwałciciela jest taką samą świętością, jak każde inne dziecko. Nie każ płodu za to, czego dopuścił się jego ojciec. On tylko chce żyć…
Żyć…
To słowo brzmiało w ustach Praserta Privata jakoś inaczej.
- To… Ja rozumiem… Ale to trudne… Ona niedawno straciła swojego chłopaka… Potem ojca… A potem, jeśli dobrze rozumiem, następnego chłopaka… I teraz jeszcze miałaby nosić dziecko z gwałtu… To jest… Nawet ja nie zdzierżyłabym tak ciężkiego emocjonalnego ładunku. Już i tak popadła w alkoholizm… Ale jeśli to jedyne… Jedyne co pozwoli ci pomóc mi ją znaleźć… - Alice westchnęła bardzo ciężko.
- Dobrze… Nie pozwolę jej na aborcję - powiedziała poważnym tonem.
- W porządku, Alice Harper - powiedział Prasert. - Czuję, że to dziecko będzie ważne. Jego matka będzie chciała się go pozbyć. Nie pozwolisz jej na to właśnie z tego powodu. Nie weźmie prostaglandyn, ani innych środków poronnych. Jednak będzie chciała zatopić zarodek w etanolu. Ja jednak na to nie pozwolę. Będzie rosnąć zdrowe bez wzgledu na to, jak wiele by nie wypiła - mruknął Privat. - Pocałuj mnie, siostro. Pocałuj mnie. Zakochaj się we mnie tak, jak pozostali. A zaprowadzę cię do niej.
Harper spojrzała na niego. Jego włosy lekko połyskiwały na niebiesko, jak i jego oczy. Nawet nie zorientowała się, że jej robiły to samo, lecz na złoto. Wzięła wdech. Zacisnęła pięści i przybliżyła się do niego.
- Weź mnie do niej, proszę - powiedziała i pocałowała go. Nie rozumiała co miał na myśli o zakochaniu się jak inni, teraz jej myśli były skupione na Jenny.
Privat przytulił się do niej. Nagle poczuła się naga. Ze świadomością, że on też był nagi. Znała Joakima, niosącego w sobie gwiazdę śmierci. Tak straszliwą, że jej aktywowanie nie wchodziło nawet w grę. Czy to możliwe, że mogła… lekceważyć… gwiazdę życia? Czy jej moc była słabsza, niż gwiazdy śmierci? Taka sama…? Jednak ta… bez wątpienia była aktywowana.
Privat pochylił się. Alice poczuła jego język wsuwający się między jej wargi. Nic nie mówił, a jednak czuła…
“Potrzebuję cię…”
“Będziesz moja…”
“Nawet nie dla mnie…”
“...dla moich…”
“...dzieci…”
Chyba Prasert nie wiedział, że wysyłał te myśli. Ale Alice je odbierała. Wiedziała, dlaczego ta Gwiazda jej potrzebowała. Privat był gwiazdą tworzenia. Aby tworzyć, trzeba było mieć z czego. Ona stanowiła Gwiazdę Budulców. Gwiazdę Energii. Oczywiście, że jej chciał…
- A teraz… - usłyszała jego słodki głos po tym, jak go pocałowała. - Teraz… - jęknął z rozkoszy… - Teraz cię do niej zaprowadzę…
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:53   #396
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice była oszołomiona. Zetknięcie jej energii z energią Privata uczyniło coś oszałamiającego. Wiedziała jakie to uczucie kiedy stykała się z Megrezem. Phecda jednak doskonale komponował się z Dubhe. Razem mogliby tworzyć światy… Całe cywilizacje. Ona dostarczałaby im pożywienia i napędu, a on skupiłby się na kreacji. Doskonała synchronizacja. Dubhe zapulsowała w niej zupełnie inaczej niż do tej pory. Harper czuła się dziwnie i nieziemsko. Zamrugała.
- Mm… Tak… Weź mnie do niej - poprosiła.


HMM - MRUKNĄŁ PRASERT
TAK….
szepnął
Cholera - mruknął.
Nie.
WRAcaj.
wraCaj….

Alice znalazła się nagle w objęciach Joakima.
- Czuję go w sobie - załkał.
Jak często Dahl płakał? Nigdy.
- On chce się przebudzić. A ja nie wiem, co mam zrobić. Jak się…
Teraz Joakim płakał jak mały chłopczyk. Nigdy. Dosłownie NIGDY nie widziała go w takim stanie…
- To mnie… - zakrztusił się. - To mnie bo… boli… - jęknął.
Spojrzał na nią.
- On się aktywował. A Alioth tak mocno drga… chce się obudzić dla równowagi… nie ma… Nie ma i nigdy nie będzie… życia… tak KURWA SILNEGO życia… bez śmierci… - Dahl jęknął, walcząc z gwiazdą zakorzenioną w jego duszy.
Alice zamrugała zaskoczona. Rozejrzała, się, czy to był nadal Iter. Był. Objęła Joakima.
To było mocno zastanawiające, bo nigdy wcześniej Dahl nie był w stanie wejść w Iter. Jako Gwiazda nie był tak mocno obudzony.
- Joakimie. Spokojnie. Jestem przy tobie - powiedziała czule i opiekuńczo. Nie mogła nic zaradzić na budzącego się Aliotha, ale mogła chociaż wesprzeć emocjonalnie Dahla.
- Odetchnij spokojnie. Jestem tutaj i ty też… W świecie musi być równowaga… Zapewne wśród gwiazd również. Alioth jest Gwiazdą, ale jest zależny od ciebie, dopiero się budzi, możesz go tłumić… - przyłożyła dłoń do jego policzka i otarła z niego łzy. Jej oczy świeciły na złoto, a jej włosy falowały wedle swojego widzimisię.

Oczy Joakima były czarne. CAŁE CZARNE. Nagle uświadomiła sobie, że w Dahlu znajdowała się druga, bardzo głęboka strona, o której istnieniu nie miała pojęcia.
- On może tworzyć bez przerwy. Pieprzy się, tak pozyskuje energię. Może tworzyć smoki, krakeny, kurwa jednorożce. I nie znajduje ŻADNEGO KURWA UMIARU. Zaraz zobaczyć centaury brykające wokół ciebie. Ja… ja muszę je zabić. Ze wszystkich Gwiazd tylko ja mogę poskromić Phecdę… proszę pozwól mi… To jest nasz brat, ale bez kontroli zacznie rżnąć cały świat i za miesiąc będziesz widziała kicające hybrydy króliczków z dinozaurami. Tylko dlatego, bo może je stworzyć… Natchnij…. natchnij mnie… i pozwól mi je ukrócić… pozwól mi go strącić… zanim powstaną….
Alice zaparło dech w piersi. Rozumiała teraz powołanie Aliotha. Miał temperować rozpęd Życia, tak jak to było w przyrodzie. Była śmierć i życie. Równowaga...


Alice została brutalnie zerwana do innego świata.
- Czy wiesz, że jak przebudzisz Gwiazdę Śmierci, uwolnisz najprawdziwszą śmierć, jaka kiedykolwiek kroczyła po świecie? - zapytał Prasert. - Pomyśl o wszystkich zmarłych przyjaciołach. To jest ON. Ja jestem życiem. Gdybym cię objął, nikt nie mógłby cię mi zabrać…
Harper nie mieściło się w głowie, że tak łatwo mógłby zablokować Tuonelę, gdyby był przy niej w Helsinkach.
- Bądź przy mnie, a zaprowadzę cię do Jennifer - powiedział Prasert. - Wiesz, kiedy ostatni raz obudził się Alioth? Słyszałaś o Hiroshimie? To jest zawsze ogromna śmierć. Tym razem będzie większa. Jak on się obudzi, umrą miliony. Nie bądź przy nim. On jest śmiercią.
- Dość tego. Jesteście obaj mymi braćmi. Jesteście obaj równie ważni. Światem ma rządzić Równowaga. Więc jeden i drugi, żadnego nie poprę przy pozbyciu się w pełni drugiego. Jestem dla was obu… Dla was wszystkich, dla wszystkich Gwiazd. Nauczcie się wreszcie - jej głos stał się zwielokrotniony kosmicznym echem i dotarł jednocześnie i do Phecdy i do Aliotha.
- Teraz poszukuje Jennifer. Otrzymałeś już ode mnie nieco daru więc wypełnij swą część umowy. Alioth… Na niego przyjdzie pora - powiedziała wychodząc z wzbudzonego przez obu mężczyzn trybu. Dubhe nie była zabawką, którą mogli sobie wyrywać jak dzieci. Nie powinni o tym zapominać.
Dubhe była trochę narzędziem, a trochę osobą. Właśnie tak widziano kobiety w dawnych czasach.
- Zaprowadzę cię do Jennifer… osoby żywej… jeżeli obiecasz mi, że będziesz z całych sił unikać przebudzenia Aliotha - powiedział Prasert. - Nie obchodzi mnie pierdolenie, że jesteśmy twoimi braćmi. Jeśli mi obiecasz, że nie oddasz mu nawet iskry energii, to zaprowadzę cię do cudu tworzenia.
Oczy Alice zwęziły się.
- Szantażujesz mnie? Już obiecałeś mi zabrać mnie do Jenny, za to że uchronię jej dziecko. uważaj… Daję energię, ale mogę ją też odbierać, a nie chcę byś stał się zbyt zachłanny. Alioth stanowi dla mnie bardzo ważną figurę. Nie będę wspierać jego przebudzenia, ale nie nie przyłożę do tego palca, jeśli zobaczę, że życie przechyla szalę na swoją stronę… Przeludnienie to też katastrofa Phecdo - powiedziała poważnym tonem.
- Cud życia jest wspaniały, ale ma swój koniec i jest nim właśnie śmierć… Tak działa wszechświat - dodała.
- Dałam ci energię, dałam ci obietnicę. Weź mnie na miejsce - poleciła.
- Pamiętaj, że w swych modlitwach do mnie się zwracasz - powiedział bardzo powoli i spokojnie Prasert. - Masz przyjaciół? Chcesz, żeby żyli? Chcesz, żebyś ty żyła…? JA za to odpowiadam - powiedział powoli, ale dobitnie. - Jeżeli kiedykolwiek w życiu będziesz walczyła o czyjekolwiek przeżycie. Na przykład o przeżycie Jennifer de Trafford. Będziesz wtedy walczyła w moim imieniu. Ale jak wspomnisz śmierć jej ojca… bo czuję ten ból… ten bardzo mocny ból… ból przez Iter… to wiedz, że jego śmierć należy do kwestii Aliotha. I tylko on się z niej cieszy.
Prasert westchnął.
- Alice, jestem żywym człowiekiem. Dlaczego więc nie chcesz kochać tylko życia? Lubisz to, co zobaczyłaś? Cieszyłaś się z tych sześciu śmierci rozwieszonych na brzozach? Ja jestem tą siódmą, która przeżyła.
- Prasercie. Pragnę życia dla swoich najbliższych, ale pragnę śmierci dla tych, którzy ich krzywdzą. To bardzo proste… I bardzo ludzkie - zauważyła Alice. Przysunęła się do niego.
- Błagam cię, zabierz mnie już do niej. Martwię się o nią strasznie - powiedziała wreszcie błagając.
- Ja jestem bezwzględnym życiem. Czego więc pragniesz dla osoby, która ją porwała? Śmierci? - Prasert spojrzał na nią ze spojrzeniem mówiącym “bądź ponad to”.
- Wiecznego cierpienia - odpowiedziała.
- Nie zasługuje na śmierć. Zasługuje na męczarnie… Gardzę nim… Nienawidzę go. Nie obchodzi mnie, że został pokrzywdzony przez los. Postąpił bardzo źle i powinien zapłacić - powiedziała i zacisnęła pięści.
Privat westchnął.
- To prawda. Nie będę go bronić przed tobą. Będę jednak bronić jego dziecka. I jeszcze jedno… sprzeciwię się przeciwko tobie, jeśli będziesz zabijała. Nie jestem kompletnie odrealniony. Jeśli odbierzesz życie w samoobronie, to nie powiem złego słowa. Jeśli jednak zabijesz kogoś, choć ten nie stanowił dla ciebie zagrożenia… to zemszczę się na tobie.
- Zazwyczaj jeśli powoduję śmierć, to albo nie celowo, albo w samoobronie. Nie jestem mordercą… Chyba, że bardzo się boję… A teraz, Jenny - przypomniała mu po raz enty.
Prasert spojrzał na nią.
- Mam nadzieję, że wybierzesz dobrze - powiedział. - Że wybierzesz Życie. Życie, a nie śmierć - dokończył.

Nagle Alice znalazła się pośród pustki. Nie znała i nigdy wcześniej nie widziała tego pokoju. Widziała jednak rozpięte w nim, elastyczne ciało Jennifer. Jęczała. Alice nie była w stanie ujrzeć drugiej istoty, jednak bez wątpienia uprawiała z nią seks.
- Ach… - jęknęła. - Dostanie ci… ci się… - mruknęła de Trafford.
Alice widziała ruch, kiedy obce ciało uderzało w jej lędźwie.
- Ty… - warknęła de Trafford. - Skurwysynie - powiedziała nieprzekonująco i westchnęła z rozkoszy.
Było jej bez wątpienia dobrze. Przynajmniej akurat W Tej Właśnie Chwili, kiedy płodziła dziecko.
Alice zagotowała się. Gniew w niej zawrzał. Rozejrzała się dokładnie po pomieszczeniu. Chciała poznać jego wygląd, kształt. Wzór. Ruszyła się z miejsca. Chciała podejść bliżej. Chciała zobaczyć tego, który brał Jennifer. Jej zęby były zaciśnięte. Czuła się jak wściekłe zwierzę, ale trzymała nerwy na wodzy. Musiała ich znaleźć. Sprawdziła jak ciało Jenny było przytrzymywane. Chciała wiedzieć wszystko o wszystkim. Była w końcu myśliwym o bardzo wpływowym rodzeństwie.
Jennifer znajdowała się w pustym pokoju. To mógł być jakiś magazyn. Była spięta zwyczajnymi kajdankami bdsm, które przytrzymywały jej dłonie za jej plecami. Jednak dość skutecznie. Alice prędko pojęła cały dramat tej sytuacji. De Trafford czuła się dobrze. Zbyt dobrze. Była spięta i brał ją obcy mężczyzna, ale ją to tylko podniecało. Co więcej, czuła się usatysfakcjonowana tym stosunkiem. Przeżywała z tego powodu wstyd, bo nie zgodziła się na nic. Ale niestety było jej dobrze i chciała, żeby trwało. Była gwałcona. Może było to dla niej traumatyczne… ale po części nie pragnęła, żeby to się skończyło. Jej umysł chciał końca, ale ciało chciało więcej. Alice nie ujrzała w pokoju nic charakterystycznego. To był przypadkowy magazyn. Pusty.
- Przykro mi… - Jenny jeknęła, czując rytmicznie wprowadzanego w nią fallusa. Następnie jęknęła.
Harper napatrzyła się już na nią. Teraz jej wzrok zogniskował się na jej gwałcicielu. Ruszyła w jego stronę. Chciała go sobie dokładnie obejrzeć. Pragnęła podejść i skręcić mu kark… Albo zaśpiewać piosenkę do ucha… Ciekawe co by zrobił… Na razie jednak, chciała mu się przyjrzeć.
Był jednak dla niej niedostępny. Prasert zaprowadził ją tylko do Jennifer.
- Jest czarny… - jęknęła nagle, czując jej obecność. - Och… nie patrz… na mnie… teraz - powiedziała i znów westchnęła. - To psychopata, ale słodki… - mruknęła i zaczęła szybciej oddychać, zapominając o wszystkim… i oddając się stosunkowi.
Alice pojęła, że nie dotrze do niego. Wróciła więc do Jenny. Przyklęknęła przy niej.
- Znajdę cię Jenny… Już to zrobiłam… Zrobił ci krzywdę… Zapłaci za to… - powiedziała, po czym rozejrzała się za drzwiami. Potrzebowała wyjść na zewnątrz. Musiała rozejrzeć się po okolicy. Musiała znaleźć wskazówki, które powiedzą jej, gdzie była. Musiała zostawić na razie Jennifer, tylko po to, by móc na pewno za chwilę do niej wrócić.
- Nie… on ci nie pozwoli… - jęknęła de Trafford. - On wszystko… reży.. tak.. ruje… kurwa… - jęknęła. Alice wcale nie poczuła, że w tej chwili działa jej się krzywda, wręcz przeciwnie. - Hmm… powinnaś… Dimmu… Guest… - jęknęła. Nagle krzyknęła, przechodząc orgazm.
Alice kiwnęła głową.
- Przyjedziemy… I mam gdzieś co reżyseruje, jestem byłą aktorką, wiem kiedy improwizować - powiedziała, a potem cofnęła się do Iteru. Potrzebowała znaleźć Joakima.
Dahl był jednak dla niej niedostępny. Choć starała się go znaleźć, nie mogła. Na pewno nie potrafiłaby rozmawiać z nim w Iterze, jednak gdyby bardzo się postarała, udałoby się jej zwizualiwać mu w prawdziwym świecie. Tyle że nie była w stanie. Może znajdowała się zbyt daleko, a może była już zmęczona. Lub też Joakim przebywał w jakimś szczególnie niedostępnej lokacji.
Chwilę temu tu był, czemu więc teraz już nie mogła do niego sięgnąć… Potrzebowała jego wiedzy, bez zasięgu w telefonie nie mogła jej uzyskać… Liczyła na to, że może porozmawiają tu, lecz jednak nie… Uciekł znowu w jakieś oddalone, niedostępne miejsce. Alice westchnęła i teraz skupiła się po prostu na powrocie do swego ciała. Musiała się zbudzić. Wreszcie wrócić i powiedzieć dokąd musieli zmierzać, jeśli mieli znaleźć Jenny.

Harper otworzyła oczy. W samochodzie wcale nie było spokojnie. Ludzie głośno rozmawiali, sprzeczali się, denerwowali. Nie wiedzieli, co robić. Czy może wręcz przeciwnie… każdy miał swój pomysł, który był kontrowany przez osobę obok.
- Alice? Obudziłaś się? - zapytała Bee.
Harper nie była pewna, bo kiedy spojrzała obok, dostrzegła, że Barnett siedziała na kolanach Abby. Prowadził natomiast Thomas.
Rudowłosa rozejrzała się. Była jeszcze trochę osowiała i świat jej się bujał.
- Znalazłam Jennifer - powiedziała. Potarła skroń.
- Gdzie jesteśmy? Musimy pojechać do Dimmuborgir Guesthouse… To tam ją trzyma - powiedziała nadal próbując odzyskać pełnię świadomości.
- No ja chciałem szukać szpitala - powiedział Arthur.
- Ale nie sądzę, że powinniśmy ją tam oddać - odpowiedziała Abby. Zdawało się, że już wielokrotnie toczyli te same argumenty. - Jak ją oddamy, to już ją potem nie przesłuchamy… - zawiesiła głos. - I zwali nam to na głowę policję…
- Największe szanse ma w szpitalu - powiedział Douglas.
Batalia toczyła się o wyziębioną kobietę, która była w krytycznym stanie
- No to teraz trzeba prosto po Jennifer - powiedziała Bee. - Ona jest najważniejsza…
- A gdzie jesteśmy? - ponowiła pytanie Harper.
- Czy stan tej dziewczyny się poprawił? Uważam, że powinniśmy zabrać ją do szpitala. Sądzę, że zbyt wiele informacji nam nie da. Wiem teraz, że nasz przeciwnik jest czarnoskóry, że jest psychopatą i że długi czas był odizolowany i wreszcie chce się zabawić. Oraz że wszystko reżyseruje. Czy komukolwiek to coś mówi? Mam na myśli detektywów? Nie znałam zbyt dobrze za wielu członków IBPI, tylko tych najbliższych mi, jednak jesteście bardziej doświadczeni stażem… - zauważyła. Dalej pocierała skroń. Chciała jak najszybciej pozbyć się kobiety i ruszyć po Jenny. A potem zabrać ją i wypieprzać z Islandii.
- Nie wiem. W Rio jest kilku czarnoskórych mężczyzn, ale żaden nie był przetrzymywany i żaden nie zdawał mi się psychopatą - powiedziała Fanny.
- W Portland też nie - rzekł Baird. - Nie znam nikogo z innych Oddziałów.
Tymczasem Thomas poruszył się.
- Jesteśmy niedaleko… e… jakiegoś hotelu - powiedział, patrząc przez okno.


Niski ciąg budynków był prawie niewidoczny w tak słabym oświetleniu. Na dodatek pokrywał je śnieg.
- To jest hotel Hof lodge Laxa Myvatnssveit - Abby przeczytała na swoim telefonie.
- To dodajcie gazu… Zostawmy ją tu… Niech wezwą karetkę… - powiedziała Harper.
- Bardzo bym chciała robić za Matkę Teresę, ale musi jej wystarczyć, że ściągnęliśmy ją z tego uśmiechu… I zabraliśmy w bezpieczne miejsce… Teraz potrzebujemy odnaleźć Jenny. Mam ochotę wymazać z pamięci to co widziałam, słyszałam i czego się dowiedziałam. Jednak nie mogę. To chociaż doprowadźmy tę cholerną Islandię do końca… - powiedziała zirytowanym tonem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:54   #397
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dziewczyna była ubrana w zostaw ubrań którejś z Konsumentek. Alice rozpoznała chyba bluzę i spodnie Bee, choć te drugie mogły należeć też do Abby. Nie miała jednak butów, ani płaszcza.
- Dobrze, że mamy jeepa - mruknął Thomas i wcisnął gaz do dechy. Wnet zaparkował pod jednym z budynków.
- Zapukać i ją zostawić przed drzwiami? Jak niechcianego noworodka? - zapytał Arthur. - Czy poczekać, aż będzie w środku?
- Poczekaj aż ktoś ją weźmie do środka. Wyjaśnij, że znaleźliśmy ją przy drodze i że prawdopodobnie została porwana. Że potrzebuje karetki i opieki medycznej, a że my jesteśmy turystami i nie znamy za dobrze języka. I mów tak jakbyś był strasznie zmartwiony i przestraszony całą sprawą. Normalnie ludzie raczej wrzeszczeliby na widok tego, jak ją zastaliśmy - powiedziała Harper.
- Wrzeszczeli? To może najlepiej, gdyby ze mną poszła…
- Najlepiej gdyby z tobą poszła…
- Może niech pójdzie z tobą…
Trzy głosy rozbrzmiały jednocześnie, natomiast Bee westchnęła.
- Dobra, pójdę z tobą - powiedziała.
Wyszła z Arthurem. Kobieta była leciutka i niska. Ważyła może czterdzieści kilogramów. Bez problemu wzięła ją za nogi, natomiast Douglas za barki. Poszli załatwić tę sprawę.
- Co ci się śniło? - zapytała Abby.
- Iter. Spotkałam dwie inne Gwiazdy. Jedna pomogła mi znaleźć Jenny… Kosztem tego, że mam dopilnować, by dziecko z tego gwałtu, który ma miejsce, przeżyło… Takie tam… Wymogi Stróża Życia… Widziałam Jenny i to co się z nią działo. Ta była częściowo świadoma tego, że ją znalazłam… Powiedziała mi, gdzie ją szukać… W międzyczasie aktu… Jego nie widziałam… Ale nie sądzę, by było wielu czarnoskórych w okolicy, więc raczej szybko go znajdziemy - rzuciła.
- Szybko go rozpoznamy - powiedziała Fanny. - Ale czy szybko go znajdziemy? To już zupełnie inna kwestia.
Alice rzuciła wzrokiem na rzekę płynącą niedaleko. Mogłaby przysiąc, że zobaczyła czarną bezkształtną breję na śniegu, choć jej tam wcześniej nie było. Poruszyła się, dlatego Harper zwróciła na nią uwagę. Wtem mrugnęła i już jej nie było. Wślizgnęła się z powrotem do jeziora? A może to był tylko cień?
Alice zastanawiała się, czemu ją widziała. Czemu to coś ją prześladowało? Czy był ku temu jakiś powód? Zrobiła coś? Zastanawiało ją to. Jedyne co miała wspólnego z tamtą kobietą to fakt, że będzie matką, ale dopiero za wiele czasu… Poza tym, w jej śnie, czarna maź zabiła jej dziecko. To oznaczało, że była niebezpieczna. Dla niego na pewno, pewnie dla niej także… Westchnęła. Czekała, aż Arthur i Bee wrócą, by ruszyli dalej.
- Dobra, teraz już mogę usiąść za kierownicą, skoro ruda wysiadła - powiedziała Abby.
Chyba Bee siedziała na jej kolanach właśnie z tego powodu, że miejsc było siedem, natomiast ludzi ośmiu. Teraz jednak liczba znowu miała się zgadzać.
- Spokojnie, ja też mogę poprowadzić - powiedział Thomas.
Roux milczała przez chwilę.
- Ale to moja robota - mruknęła.
- Przecież nie uderzę w drzewo - Douglas zaśmiał się sztucznie. - Choćby dlatego, bo nie ma tutaj zbyt wiele drzew.
- Jak tam sobie chcesz - Roux uznała, że nie będzie się sprzeczać.
Thomas zerknął na Alice, która siedziała obok niego w pierwszym rzędzie. Jego mina jasno wskazywała, że uważał Abigail za irytującą.
- Ja bym ją jednak przesłuchała… - mruknęła Fanny z samego tyłu. - No ale nie teraz. Rzecz jasna.
- To gdy będzie okazja… - powiedziała Harper. Stukała lekko palcami w deskę rozdzielczą. Miała nadzieję, że nie będzie problemów i dwójka Konsumentów zaraz wróci. Musieli jechać dalej, póki Z był zajęty Jenny. Potrzebowała, by nigdzie jej nie zabrał z miejsca, gdzie byli teraz.
- Dobra, to jedziemy - powiedział Arthur, kiedy wsiadł do samochodu. Usiadł z Bee w drugim rzędzie.

Jechali ulicą Myvatnsvegur. Harper wciąż miała wrażenie, że po lewej stronie w oddali widzi piramidę. Jednak była to góra, a może wulkan. Miała całkiem równy kształt trójkąta i wyraźnie odznaczała się w krajobrazie.


Alice nie widziała jednak jeziora. Jechali dalej na wschód, aż dojechali do mieściny Skútustaðir.
- Tu chyba była jedna z pinezek? - zapytała Bee.
- Mhm… Tak jak wiele innych. To całe jezioro jest skupiskiem paranormalności… może dlatego była tu tajna baza… Albo w drugą stronę, to baza IBPI jest za to odpowiedzialna… - powiedziała Alice wyglądając przez okno. Jak dla niej jechali cały czas za wolno, ale nie polecała Thomasowi przyspieszać, obawiała się wypadku.
Wreszcie skręcili na północ. Alice dostrzegała w oddali po prawej stronie wyniosły teren, który był wulkanem Hverfjall. Minęli znajdujące się po lewej stronie Höfði. Harper jednak nie była pewna, czym ono dokładnie było. Jednak w tej chwili aż tak bardzo ją to nie interesowało. Wreszcie dotarli do Dimmuborgir Guesthouse.


- Uwaga, czytam - powiedziała Abby. - To z ich strony internetowej. Dimmuborgir Guesthouse przy jeziorze Myvatn to rodzinny hotel oferujący zakwaterowanie w uroczych chatkach i podwójnych pokojach. Jest otwarty przez cały rok. Zlokalizowany przy malowniczym brzegu jeziora, zapewnia cudowne widoki w każdej porze roku. Wygodne chatki i pokoje, przestrzeń do gotowania dla wszystkich gości, plac zabaw dla dzieci, dobre trasy do spacerowania wokół jeziora. Niezapomniane trele ptaków, świeżo wędzony pstrąg… To wszystko zapewnia dobrą rekreację oraz energię. Lokalizacja Dimmuborgir Guesthouse jest fantastyczna do fotografowania północnych świateł Islandii. Myvatn posiada coś wyjątkowego do zaoferowania w każdej porze roku…
- Heh, to prawda - mruknął Thomas.
- Naturalne tereny wokół jeziora są zachwycające między innymi za sprawą kraterów, gór i tysięcy ptaków. Od września do kwietnia wyczekujcie aurory borealis. Posiadają cztery opcje zakwaterowania. Chatka z dwiema sypialniami oraz jacuzzi. Pomieści nawet pięciu dorosłych i dwójkę dzieci. Kuchnia, salon i łazienka. Prywatny ganek oraz jacuzzi z widokiem na Jezioro Myvatn. Oprócz tego posiadają cztery takie same chatki, tyle że bez jacuzzi. Kolejne cztery chatki z jedną sypialnią, która pomieści nawet cztery osoby oraz ekonomicznych osiem pokoi sypialnia…
- Czy naprawdę teraz musimy słuchać o jacuzzi, kiedy Jennifer jest tam w środku gwałcona? - zapytał Thomas, przenosząc zirytowany wzrok na Alice.
Harper niemal nie słuchała opisu. Jej wzrok przetaczał się po okolicy. Zaczęły świecić na złoto, a ona wyskoczyła z samochodu i zaczęła węszyć. Szukała znajomego zapachu Jennifer. Albo jakiegoś dużego budynku, magazynu, lub czegoś, co mogłoby kształtem, kolorem, lub wielkością pasować do budynku, w którym widziała de Trafford.
Uznała, że to raczej nie były chatki. Nie widziała wcale drewnianych ścian. Była tego całkiem pewna, choć szczegóły pokoju jej umykały. Zastanawiała się, czy naprawdę był pusty. Czy też może nie widziała znajdujących się w nim obiektów, podobnie jak Z. Jednak doszła do wniosku, że dobrze byłoby zacząć od dużego budynku, w którym znajdowało się osiem sypialni. Był murowany i istniała szansa, że w którymś z pokojów znalazłaby de Trafford.
Alice nie czekała zbytnio, tylko ruszyła w tamtą stronę, czujna. Rozglądała się za potencjalnymi kamerami. Szukała w którym miejscu mógłby złapać ją wzrok Z’a, jeśli nie był już zajęty Jennifer. Choć pragnęła, by nie, teraz jednak liczyła na to, że trochę się zapomniał i jednak dawał im czas, by się dopaść. Wyostrzyła słuch. Próbowała sobie przypomnieć, czy w wizji widziała jakieś okna. Może zdołałaby usłyszeć Jenny…
Jednak nie słyszała jej.
Nagle uświadomiła sobie jedną dodatkową rzecz… nie słyszała niczego.
W obrębie całego Dimmuborgir Guesthouse. Jedynie wiatr wiał między domami. W wizji chyba nie widziała okien, jednak tutaj w domkach znajdowały się. Ciężko jest było stwierdzić, w którym pomieszczeniu mógł się kryć Z. Cały czas nie słyszała niczego…
To zaczynało ją denerwować. Ruszyła do tego dużego budynku. Musiała wymyślić jakiś plan, bo na razie jedyne co robiła, to błąkała się jak jeleń do odstrzału. Zaczęła więc dumać… Domy były z drewna… Więc pewnie były łatwopalne… Może można było wykurzyć Z’a ze swojej kryjówki? Tylko pytaniem było, czy to naprawdę było to miejsce? Szukała dalej. Słuchała. Węszyła.
‘Gdzie jesteś Jenny… Daj znak’ - poprosiła w myślach.
Alice wpierw nie złapała tej woni, gdyż była słaba i niecharakterystyczna… Długo jej nie mogła zidentyfikować. Jednak Łowca w niej zrozumiał, o co chodzi. Ślinianki Harper zaczęły intensywnie produkować i wydzielać ślinę. Czuła krew. Dużo krwi.
Zaczeła węszyć i ruszyła jej śladem. Skąd pochodziła? Kobiety będące częścią uśmiechu nie wyglądały na pokrwawione, co więc było źródłem tej woni? Krew miała zapach, gdy była względnie świeża, im dłużej leżała, tym bardziej wietrzała. Alice ruszyła śladem zapachu.
Po pięciu minutach kręcenia się w kółko wokół domków Harper uznała, że nie może zlokalizować źródła.
Po chwili pomyślała, że tak właściwie to już to zrobiła, ale dopiero teraz to sobie uświadomiła.
Zapach krwi dobiegał z całego Dimmuborgir Guesthouse. Z co najmniej kilku źródeł. Tak wielu, że ciężko jej było wyłapać pojedyncze z nich.
Może właśnie dlatego było tak cicho… Rozejrzała się po domkach, po czym podeszła do pierwszego lepszego z nich i spróbowała otworzyć drzwi. Czy to jego wnętrze było źródłem odoru krwi? Miała nadzieję… Że nie zastanie tu zwłok detektywów IBPI…
W pierwszej chwili uznała, że ma przed sobą Z i Jennifer. Jednak to nie byli oni. Podeszła nieco bliżej, patrząc na dwie postacie na łóżku. Obie były nagie. Kobieta i mężczyzna. Ona miała blond perukę i leżała na brzuchu. Tuż za nią znajdował się facet. Całe jego ciało było pomalowane czarną farbą. Jego lędźwie znajdowały się przy pośladkach zmarłej. Chyba zostały przyklejone. Albo zszyte. Całe łóżko było czerwone od ich krwi. Alice ujrzała dwie rany… przebite gardła…
‘Reżyserował’... Tak to nazwała Jenny… Czy to jednak nie było to miejsce, a jedynie wyreżyserowana scena? Alice wyjęła telefon i sprawdziła, czy ma zasięg sieci. Wciąż go nie posiadała.
Zaczęła więc rozglądać się. Zgadywała, że zastanie to samo w każdej z chatek, rozejrzała się więc za resztą jej towarzyszy. A potem ruszyła w stronę dużego budynku…
Wszyscy wyszli z samochodu i kręcili się po otoczeniu. Jeszcze nie mieli o niczym pojęcia.
- Czy to nie dziwne, że jeszcze nikt do nas nie wyszedł? - zapytała Fanny. - Nie jest jeszcze tak późno. A siódemka ludzi kręci się na zewnątrz… - mruknęła.
Alice odkryła, że drzwi do dużego budynku były otwarte.
- I co? Znalazłaś coś? - rzucił Arthur. Jego ton wskazywał na to, że spodziewał się przeczącej odpowiedzi.
- Wyreżyserowane trupy w domkach… Każdy udaje że jest Jenny i jej gwałcicielem… Wszyscy są martwi, dlatego nikt nie wychodzi - rzuciła przez ramię i ruszyła do środka budynku. Rozejrzała się uważnie. Paliły się światła, czy było ciemno? Słuchała, czy tutaj docierały do niej jakieś dźwięki.
Było ciemno… Nie słyszała żadnego dźwięku… Ale odniosła wrażenie, że chwilę potem coś zaszeleściło w głębi korytarza. Wydawało się to dość podejrzane. Nagle uświadomiła sobie, że nigdy w życiu nie słyszała szelestu tego typu i nie miała pojęcia, co go wydawało.
- Słodki Jezu… - szepnęła Bee.
- Spokojnie - powiedział Thomas i podszedł do niej. - Jesteśmy tutaj przy tobie - dodał. Choć to brzmiało tak, jakby siebie miał głównie na myśli.
Abby zerknęła na niego wilkiem, ale nic nie powiedziała.
- Uciekajmy stąd… - powiedziała Barnett. - Chociaż… nie możemy… Jenny…
Alice przymknęła lekko drzwi za sobą i wyostrzyła zmysł słuchu, by lepiej wychwycić dziwny dźwięk na końcu korytarza. Rozejrzała się za gaśnicą, albo siekierą przeciwpożarową. Cały czas szukała też zapachu Jenny.
Znalazła gaśnicę niedaleko wejścia. Usłyszała ten szelest wyraźniej. Wydawał się jakiś śliski. Potem jednak kompletnie ucichł.
- W porządku? - zapytał Thomas. - Możemy z tobą iść? Jest nas tu szóstka, nie poślemy cię samej.
- To chodźcie - odezwała się Harper, kiedy wyłączyła wyczulony słuch i przytłumiła węch. Nie byłaby w stanie łatwo wyszukać zapachu Jenny, jeśli będzie otaczać ją sześć osób z własnymi zapachami. Ruszyła korytarzem i zapaliła latarkę.
Szła przodem. Konsumenci i Detektywi za nią podążali.
Nagle Alice, po przebyciu któregoś już kroku, usłyszała bicie serca… ktoś stał w korytarzu. Na samym jego końcu. Harper ujrzała kobiece kształty. Nagie ciało. Żyło i miało się dobrze.
- J-jennifer… - szepnęła Abby w szoku i szczęściu.
Rzeczywiście. W oddali stała de Trafford. Uśmiechała się lekko i niewinnie.
Harper przechyliła głowę i przyjrzała jej się uważnie. Opuściła latarkę i wyłączyła ją.
- Nie świećcie do przodu… - poleciła pozostałym, a sama użyła oczu Łowcy, by dokładnie przyjrzeć się de Trafford. Zrobiła krok w przód.
- Jenny? - odezwała się, przechylając głowę na przód. Czy to była naprawdę ona? Czy też może coś, co udawało, że nią jest? Słuchała bicia jej serca, szukała najmniejszego uchybienia.
- Alice! - de Trafford ucieszyła się. - Jestem cała i zdrowa!
Kobieta wyglądała i pachniała jak Jennifer. Jej głos brzmiał tak samo. Jednak de Trafford nigdy nie korzystała z tak radosnego tonu. Choć z drugiej strony… jeśli udało jej się uciec Z’owi… to był dobry powód do radości.
- To naprawdę ona! - Bee ucieszyła się.
Podbiegła do przodu, żeby ją przytulić.
Alice była jednak szybsza i mało nie powaliła Bee zatrzymując ją, wepchnięciem na ścianę.
- Stój… To może być pułapka Bee… - powiedziała do Barnett.
- Skoro to jest Jenny i jest tutaj… To gdzie jest Z… - uświadomiła konsumentkę, że parę kwestii było tu bardzo niejasnych i dopiero wtedy ją puściła, ale nie dała jej pobiec do Jenny.
- Jenny… Powiedz mi coś, co tylko ty będziesz wiedzieć… - powiedziała i uniosła brew.
- Co ozdabia fontannę, przed którą siedziałaś, kiedy przyszłam do ciebie w listopadzie? - zapytała.
- Co? - zapytała Jennifer.
- Co? - zapytał Thomas.
De Trafford podeszła nieco. Uśmiechała się.
- Ze mną wszystko w porządku - powiedziała. - Niewiele jednak pamiętam. Haha - zaśmiała się.
- Stój gdzie stoisz i odpowiedz na moje pytanie… Co ozdabia fontannę, przed którą najczęściej pijesz Jenny… - powiedziała i zrobiła się zaniepokojona. Nie słyszała śmiechu Jennifer od… Właściwie to nie pamiętała kiedy. Czy kiedykolwiek słyszała taki śmiech Jennifer? Nie w Helsinkach… Nie po Mauritiusie… Nie na Isle… To było nienaturalne i dlatego tak ją stresowało.
- Niewiele pamiętam. Kiepsko u mnie ze wspomnieniami - powiedziała Jennifer. - Dlatego nie wiem, co jest na tej fontannie. Ale jestem cała i zdrowa. I szczęśliwa. Nie musicie się już o mnie martwić. Teraz możemy razem się radować - dodała.
Bee zmarszczyła brwi.
- A może to naprawdę nie jest ona? - szepnęła. - Thomas, nie patrz na nią, jest naga! - prawie krzyknęła.
Oczy Douglasa jednak nie chciały oderwać się od piersi Douglas. Przesunęły się też w dół…
Alice zrobiła krok w stronę Jennifer. Zdjęła z siebie swój płaszcz, wyjmując telefon i latarkę z kieszeni.
- Gdzie on jest? Ten, który cię zabrał? To pamiętasz? - zapytała i wyciągnęła rękę z płaszczem by jej go podać. Jednocześnie, sprawdzała. Nie ufała, że to była Jenny. Całkowicie jej to wszystko nie pasowało.
De Trafford odebrała go. Trzymała w dłoniach.
- Jakie piękne ubranie - powiedziała. - Nie, nie pamiętam nic oprócz ostatnich pięciu minut. Ale nie zamartwiajcie się. Jestem gotowa na wspólne tworzenie wielu miłych, wspólnych wspomnień! - dodała entuzjastycznie, choć jej mimika nie zmieniała się ani trochę. Cały czas się uśmiechała w ten sam sposób. Patrzyła prosto w oczy Alice, nie odrywając od nich wzroku ani na chwilę.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:55   #398
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper opuściła dłoń i wyprostowała się. Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Potrzebowała sprawdzić energię osoby przed sobą. Wzrok mógł ją mylić. Węch mógł ją mylić. Słuch mógł… Ale energia… Energia nigdy jej nie okłamie. A ona znała energię Jennifer. Chciała na nią spojrzeć i się przekonać. Jej kosmyki włosów zazłociły się.
Oczy Alice widziały więcej niż oczy normalnego człowieka. Dostrzegła wiry złotego Fluxu w ciele de Trafford. Na pewno miała przed sobą Paranormalium. Tylko tyle była w stanie określić. To nie było tak, że każdy człowiek posiadał inną energię i ona ją widziała… Była w stanie zobaczyć tylko i wyłącznie Flux. A ten był zawsze taki sam. Nawet jeśli dawał najróżniejsze, nawet najbardziej dziwne efekty.
- Alice! Twoje kosmyki tak jasno świecą! Pięknie wyglądasz! - Jennifer komplementowała. - Wy też jesteście piękni! - przeniosła wzrok na pozostałych.
- ...ja też? - zapytał Thomas.
- I to jak!
- To na pewno nie ona - mruknął Douglas.
Alice podeszła już całkiem do Jenifer.
- Gdzie się obudziłaś Jenny?- zapytała.
- Co było pięć minut temu? - zapytała i jednocześnie zaczęła się rozglądać. Szukała kamer, otwartych pomieszczeń. Szukała tego, które widziała w wizji. Potrzebowała mieć pewny dowód, że to naprawdę jest ona.
Nie widziała kamer. Sama Jennifer była naga, więc raczej nie schowała nigdzie kamery ani dyktafonu. Chyba że we włosach, ale wydawało się to mało prawdopodobne.
- Pięć minut temu obudziłam się. I popatrzyłam przed siebie. Ujrzałam moich najdroższych przyjaciół - uśmiechnęła się jakby szerzej, przenosząc wzrok na Alice. - Jak dobrze, że jestem cała i zdrowa! Dzięki temu mogę z wami przebywać! Haha!
- Arthurze, Abby? Bee? - zagadnęła do nich.
- Weźcie proszę Jenny na zewnątrz… My się rozejrzymy, czy znajdziemy jakieś ślady po tym zwyrodnialcu… - powiedziała Alice. Nie grało jej to jak łatwo znaleźli Jennifer. Z jednej strony bardzo chciała, żeby to naprawdę była ona. Naćpana, złamana, zaklęta… Cokolwiek, ale mogłaby to być ona… Harper jednak potrzebowała mieć pewność… Przynajmniej stuprocentową, że nie myliła się. Że to nie był kolejny fortel… A może miała tak pomyśleć? Może podstawił im Jenny pod wpływem jakiejś mocy, a ona miała w to nie uwierzyć, zostawić ją niechronioną i ruszyć dalej, by wpaść w pułapkę? Umysł Harper zaczynał się lekko przegrzewać. Podeszła więc do pierwszych lepszych drzwi i spróbowała je otworzyć, chcąc sprawdzić co było w środku. Potrzebowała coś zrobić. Ta statyczność wywoływała nadmiar myśli.
- Jennifer, ubierz płaszcz Alice - powiedziała Abby ostrożnie.
De Trafford spojrzała na ubranie w dłoniach. Wydawało się, że nie wiedziała co z tym zrobić. Rozprostowała go. Następnie bardzo ostrożnie nałożyła sam kaptur na głowę. Reszta materiału spłynęła po jej plecach niczym peleryna.
- Czuję się w tym stroju taka piękna - powiedziała.
- Chodźmy… już… - Roux mruknęła.
Złapała ostrożnie Jennifer za jedną dłoń. Bee wzięła ją za drugą. Ruszyły powoli korytarzem w stronę wyjścia.
- Czy może chcecie zaśpiewać piosenkę? - zapytała de Trafford.
Alice otworzyła drzwi do kompletnie zwyczajnej łazienki. Nie znalazła w niej nic ciekawego.
- Jaką piosenkę chcesz zaśpiewać Jenny? - zapytała, wychodząc z łazienki i podeszła do kolejnych drzwi, by je otworzyć. Zamierzała przyjrzeć się całemu temu budynkowi.

Jennifer przystanęła na środku. Myślała przez chwilę. Choć tak właściwie wyglądała bardziej tak, jak gdyby właśnie nie myślała. Trwało to dobre dziesięć sekund.
- Alice? - zapytała Abby. - Co mamy z nią…
De Trafford nagle zaczęła klaskać. Potem tańczyć. Podskakiwała raz na prawej nodze, a potem na lewej. I tak na zmianę. Chwilę później już śpiewała.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ahS6F3TPd4E[/media]

- Jenny, od kiedy znasz Islandzki? - zapytała tylko, zaskoczona. Zerknęła na Abby. Roux natomiast zerknęła na nią.
- Na razie po prostu miejcie na nią oko. Zmieniłam zdanie Nie rozłączajmy się. Przejdźmy się po tym miejscu, a potem… Potem coś wymyślimy - powiedziała i nacisnęła klamkę drzwi, przed którymi teraz stała.
Obok była tabliczka opatrzona numerem 1. To była sypialnia. W niej również znalazła straszną, zamordowaną parę. Jennifer wyśpiewała piosenkę do końca. Następnie zamilkła i uspokoiła się. Zadowolona, uśmiechnięta, spoglądała przed siebie.
Harper zostawiła te drzwi i ruszyła do następnych. Potrzebowała znaleźć to pomieszczenie… To, w którym widziała prawdziwą Jennifer i prawdziwego Z. Była zdeterminowana, by to zrobić.
Minęło pół godziny. Wnet Alice doszła do pokoju, który po otwarciu był prawie pusty… to mogło być to. Zdawał się przypominać nieco magazyn. Choć w sumie mogło to być po prostu niezagospodarowane pomieszczenie. Nie była pewna, ale zdawało jej się, że właśnie to miejsce widziała w Iterze. Tyle że wcześniej było kompletnie puste, natomiast ten stan się zmienił. Ujrzała stertę bardzo dokładnie ułożonych ubrań. Znajdowały się na podłodze. Każdy komplet obok drugiego, jak od linijki. Naliczyła trzydzieści cztery komplety.
- Jeden domek z jaccuzii, cztery bez dwupokojowe, cztery jednopokojowe i osiem sypialni tutaj… To razem siedemnaście - szepnęła Bee. - Razy dwa… trzydzieści cztery.
Na samym środku znajdowała się ulotka.

Cytat:
Zapraszamy Do Ptasiego Muzeum Sigurgeira!

Czy jesteś zapalonym obserwatorem ptaków?
A może zwykłym laikiem?
To bez znaczenia!
Każdy - stary i młody, piękny i brzydki, wysoki i niski - zakocha się w Ptasim Muzeum Sigurgeira!

Od poniedziałku do niedzieli: 12:00–17:00.

J2H3+GX Reykjahlidh, Islandia
Natomiast po odwróceniu ulotki znajdował się napis. Czarnym długopisem.

Cytat:
Chcesz ją uratować?
- Z
Alice patrzyła na kartkę i milczała. Obserwowała litery. Co to znaczyło? Że odda jej umysł, jeśli tam pojadą? Czy może, że osoba, która przebywała z nimi to nie była Jenny. Harper nie była dobra w gierki. To bardziej pasowało do… Do Joakima. On na pewno wiedziałby co zrobić. Ona mogła tylko podążać śladem… Za okruszkami, które jej podrzucał. wiedziała, gdzie było muzeum. Je również zaznaczyła, jako znaczący punkt. Alice chciałaby znów wejść w Iter i przenieść się do Jenny by dowiedzieć… Czy ta, którą miała przy sobie, to ta właściwa, czy też nie… Potarła skroń dłonią i wzieła kartkę.
- Jedziemy do muzeum ptaków… - powiedziała i ruszyła do wyjścia.
Tuż przed wyjściem na zewnątrz Jennifer przystanęła.
- Alice…? - zawiesiła głos i spojrzała na nią z uśmiechem, który nigdy nie schodził z jej twarzy.
- Ty też - oznajmiła przez ramię. Jeśli to nie była Jenny. Dowiedzą się i się jej pozbędą… Ale jeśli to była Jenny. Serce Harper piekło i pękało. Zapadła się w czarną pustkę w swoim umyśle. Sfokusowała się na kolejnym punkcie w programie Z. Nie było czasu sprawdzać nawet, czy te wszystkie osoby nie były czasem detektywami. Byli martwi, nigdzie nie uciekną…
- Nie wiemy, czy to nie detektywi. Chcecie tu zostać i to sprawdzić? - zapytała Harper, zerkając na Brandona i Fanny.
- Musimy - ostrożnie zaczęła Brice. - Jednak czy powinniśmy się rozdzielać?
- Czy nie moglibyście poczekać piętnaście minut w samochodzie? Przejście przez cały hotel nie powinno zająć bardzo dużo… - Baird zawiesił głos.
- Alice, chciałam zadać ci pytanie… - Jennifer rzuciła.
Wyszła na zewnątrz. Stała na śniegu, jak gdyby nigdy nic. Zimny wiatr wiał prosto na nią. Płaszcz Alice łopotał za plecami de Trafford. Harper spostrzegła, że na jej skórze nie pojawiła się nawet gęsia skórka. Jakby w ogóle nie odczuwała mrozu.
- Jakie pytanie Jenny? - zapytała przyglądając jej się uważnie.
- Nie jest ci zimno? - zapytała obserwując ją. Jej nieco było, co prawda miała na sobie koszulkę, sweter i szal, ale brakowało płaszcza…
De Trafford zignorowała jej pytanie. Zadała własne.
- Czy teraz jesteś już szczęśliwa? Cieszysz się, że już mnie odnalazłaś? Jestem całą, zdrową i szczęśliwą Jennifer. Chcę, żebyś była całą, zdrową i szczęśliwą Alice - powiedziała. Obróciła się do pozostałych. - Chcę, żebyście też tacy byli. Cali, zdrowi i szczęśliwi.
Zamilkła na moment. Po czym podskoczyła w miejscu dwa razy.
- Zaśpiewamy…?!

Harper przeżywała szok. Znowu źle się poczuła. Miała to, czego chciała, aby Jenny była szczęśliwa. Powiedziała coś takiego do tego człowieka, czyż nie? Że chciała dla niej szczęścia… To była jej wina? Znowu jej wina? Odwróciła się i wzięła telefon do ręki. Czy wciąż brakowało jej zasięgu? Potrzebowała zasięgu… Z go wyłączył i od tamtego czasu go nie było.
- Alice, hej… - Brandon mruknął ostrożnie. - Zadałem pytanie… - zawiesił głos. - Dobrze się czujesz…? - zagryzł delikatnie wargę. - Zaczekacie na nas? Czy zostawicie nas tutaj jednak?
- Wolałabym, żebyście zaczekali - powiedziała Fanny.
- Idźcie. Poczekamy - głos Alice zabrzmiał, jakby ktoś źle wybrał strunę skrzypiec, którą zagrł i ta zaskrzypiała. Patrzyła na ekran i właściwie to tylko trzymała na nim oczy. Ręka jej dygotała, więc wsadziła ją z telefonem do kieszeni.
- Abby weź Jenny do auta - powiedziała po odchrząknięciu, ale nadal było słychać, że dusiła emocje.
Roux zabrała ją w stronę samochodu. De Trafford nuciła pod nosem tę islandzką melodię. Przed samym wejściem do środka Jennifer sporzała na Abby.
- Abigail! Moja kochana! Chcesz przytulasa?!
- Może potem, Jenny. Może potem - mruknęła Abby i zapakowała ją do trzeciego rzędu siedzeń. Usiadła obok niej.
Brandon i Fanny nie tracili czas i ruszyli na obchód. Na dziedzińcu stali już tylko Alice, Bee, Thomas i Arthur.
- To ona? Czy to nie ona? - zapytał Thomas.
Bee nagle się rozpłakała. Obróciła się bokiem, kręcąc głową.
Płacz Bee podziałał na nią tylko gorzej. Zasłoniła usta dłonią. Milczała. Czuła jak na jej zimnych od chłodu policzkach pojawiły się łzy, ale nie wydała ani dźwięku. Za moment zagryzła zęby mocno na ręce, by bólem przywrócić się do ładu. To pomogło. Lekko otrzeźwiała. Przetarła twarz i rozejrzała się. Ten człowiek się z nimi bawił. Jak szybko przygotował to wszystko? Przecież to nie było możliwe. Nie mógł tego zaplanować przed porwaniem Jenny… Że ją zgwałci… A może mógł? Nie jechali tak dramatycznie długo... Jaki był czas od jego odjazdu do ich przyjazdu? Szlag ją trafiał. Na razie jednak nie była gotowa wsiąść do tego samochodu. Mimo, że zaczynała lekko drżeć z zimna.
- Cholera… powinniśmy wejść do środka. Znowu osiem osób będzie jechało. Ktoś będzie musiał na kimś usiąść - mruknął Thomas i zerknął na Bee.
- Pojadę na Abby, spokojnie. Przecież nie usiądę na tobie - Barnett próbowała zażartować, ale łzy wciąż lały się z jej twarzy. Douglas tymczasem zakrztusił się.
Wreszcie Baird przybył z powrotem. Chwilę później dołączyła do niego Fanny.
- To na szczęście nie oni - powiedział Brandon. - Poza tym coś sprawdziłem. Zostali pozbawieni krwi, ale wykształciły się na ich ciałach słabe plamy opadowe. Dotknąłem ich i…
- Zrobiłeś… co? - zapytała Bee zszokowana.
- No dotknąłem. Nawet ucisnąłem. Plamy kompletnie nieprzemieszczalne, nie znikały w ogóle, nawet jak mocno na nie nacisnąłem… Co znaczy, że zostali zabici ponad trzydzieści sześć godzin temu. Stężenie pośmiertne ten zaczęło już ustepować, ale nie ustąpiło całkowicie. To znaczy, że umarli co najmniej trzydzieści sześć godzin temu, ale przed siedemdziesięcioma dwoma.
- I chcesz mi powiedzieć, że od tego czasu byli w tych pozycjach? - zapytała, lekko zdezorientowana. Trzydzieści sześć godzin temu… Czy oni w ogóle byli tyle czasu na tej wyspie? Chyba nie… Taka myśl była tylko bardziej przerażająca… Miała nadzieję, że po prostu wtedy umarli i zostali ustawieni w takich pozycjach później...
- Ciężko mi stwierdzić - powiedział Brandon. - Ich ciała są sklejone klejem i ciężko mi czasami było powiedzieć, czy to stężenie pośmiertne, czy to może klej tak trzyma w tej pozycji - mruknął.
- Cieszę się, że to nie detektywi… Choć to nie wyjaśnia zagadki gdzie zniknęli, ale chociaż wiemy, że nie tu... - powiedziała.
- Chodźmy… Mamy kolejny punkt programu do zwiedzenia tej nocy - powiedziała ponuro. ruszyła do auta. Czekała ich długa noc… Miała nadzieję, że jednak na końcu czekało dobre rozwiązanie, a nie… Śmierć.
- Thomasie, poprowadź proszę - odezwała się do brata, nim wsiadła. Nawet nie zamierzała oglądać się za siebie na ostatni rząd. To ją przerażało.
Jennifer siedziała na siedzeniu w ostatnim rzędzie. Obok niej Abby. Bee wsiadła i usiadła na jej kolanach. Thomas za kierownicą, Alice obok niego. W drugim rzędzie usiedli Brandon, Fanny i Arthur.
- Jacy jesteście piękni - powiedziała de Trafford. - Piękni ludzie. W pięknej machinie. Nie będę mrugać, bo chcę cały czas na was patrzeć - rzekła.
- Gazu Thomasie - poprosiła cicho Alice.
Nie musiała mu dwa razy powtarzać. Wnet opuścili Dimmuborgir Guesthouse. W samochodzie rozległo się milczenie. Po pięciu minutach Abby drgnęła.
- Na litość boską, Jennifer! Zacznij mrugać!
- Nie będę, bo jesteście naprawdę…
- Masz zaczerwienione oczy! Mrugaj, kurwa… Alice, powiedz jej!
- Jenny, mrugaj… Nie znikniemy, a jak będziesz mrugać, to za każdym razem jak zamkniesz oczy i je otworzysz, zaskoczy cię i zachwyci jacy jesteśmy - powiedziała Alice wchodząc w pozytywną i pogodną rolę. Jej twarz nie drgnęła. Jedynie modulowała głosem tak, by brzmiał jak należy.
- O. Dobrze. Kocham was! - powiedziała.
- Wiesz co jest najbardziej dziwne? - szepnął Thomas, prowadząc tuż obok niej. - To, jak po każdym zdaniu robi przerwę. Mam wrażenie, że w jej głowie jest procesor. I po tym, jak wypowie zdanie, potrzebuje chwilę, żeby wygenerować następne. I to, jak cedzi słowa tym wesołym tonem… - zawiesił głos.
- Nic nie mów… Nie wiem jak… To zrobił… Ale będzie musiał to odkręcić, a potem i tak go kurwa wykastruję - powiedziała maksymalnie cicho, tak, by tylko Thomas słyszał. Skupiła się na drodze przed nimi. Była wzburzona i roztrzaskana emocjonalnie. Wyciągnęła kartkę z wiadomością od skurwiela i popatrzyła na nią… Szukała epitetów, jakimi mogłaby jeszcze go nazywać… Jeśli to prawdziwa Jennifer… Jeśli zrobił coś jej umysłowi… Nie daruje mu tego.
- O CHUJ! - wrzasnęła Bee. - O CHUJ, O CHUJ, O CHUJ!
Thomas wcisnął pedał hamulca do oporu. Jeep zaczął z piskiem hamować.
Alice zapinała pas zawsze gdy wsiadała, więc tylko szarpnęło ją mocno, ale i tak zabolało. Mimo to od razu obejrzała się do tyłu.
Barnett z szeroko rozwartymi oczami patrzyła na coś, co znajdowało się pod nogami. Abby spuściła wzrok i spojrzała w tamtą stronę. Jennifer nachyliła się, jakby chciała coś podnieść.
- Wszystko w porządku. Bez obaw. Jestem cała, zdrowa i szczęśliwa!
- Odpadła jej ręka! Widziałam! - wrzasnęła Barnett. - Odpadła jej lewa ręka! O chuj!
Alice przetwarzała otrzymane informacje…
- Ale w sensie że… Tak jakby jej ciało rozpadało się i jest krew… Czy tak jakby była lalką, lub maszyną? - zapytała. Próbowała znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Co się działo. Co się tu kurwa działo. Alice nie mogła jeszcze ułożyć rozsypanych przed sobą puzzli. Jak na razie nic do siebie nie pasowało.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:56   #399
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Bee chyba w ogóle nie usłyszała jej pytania.
- Podnieś ręce do góry! Te, które masz! - krzyknęła do Jennifer.
- Spokojnie, moi drodzy…
- Nie ma krwi - Roux zerknęła na Alice.
- O, wszystko ze mną w porządku - powiedziała de Trafford, podnosząc do góry obie kończyny.
Alice spostrzegła dłoń prawej oraz grzbiet lewej… była odwrócona. Pytanie, czy po prostu przekręciła nadgarstek, czy też… czy też nie.
- Ma odwróconą lewą… Źle ją wetknęłaś! - wrzasnęła Bee.
Jennifer opuściła dłonie.
- Nieprawda - powiedziała po chwili.
Przestała się na moment uśmiechać i wygięła usta w dzióbek.
- Cisza - w końcu ponownie, głośniej odezwała się Alice.
- Źle czy nie. Jedziemy dalej… - powiedziała i odwróciła się. Czy ta Jenny była robotem, czy nie była. Teraz jej to nie obchodziło. Tracili czas.
- Jedź Thomasie - poleciła.
- Ja dostanę zawału - mruknął Douglas i wcisnął pedał gazu.
Przez chwilę milczał.
- Bee nie czuje się z tobą bezpiecznie, Abby. Może ty będziesz teraz kierować, a ja usiądę z tyłu?
- Czy przed chwilą nie zależało ci strasznie na tym, żeby być naszym kierowcą? - zapytała Roux.
- Chwila, że miałabym usiąść na twoich kolanach? - zapytała Barnett.
- Nie ma przystanków. Siedzicie jak siedzicie - wpadła im w dyskusję Alice. Nie brzmiała jak ktoś, z kim się teraz dyskutuje.
- No i widzisz - Abby uśmiechnęła się złośliwie do lusterka. Tak, że Thomas zobaczył jej minę. - W porządku Bee, jestem przy tobie - powiedziała i objęła ją od tyłu.
- Ja też jestem, zawsze będę - Jennifer dodała i pogłaskała ją po ramieniu.
- WEŹ TĘ RĘKĘ ODE MNIE! - krzyknęła Bee.
Jenny znowu na moment przestała się uśmiechać i złożyła usta w zakłopotany dzióbek. Następnie jednak uśmiech znowu wpełzł na jej twarz.
Podniosła dłoń i połaskotała Bee w bok.
- Gilgi gilgi - szepnęła.
W oczach Barnett pojawiły się łzy. Podskoczyła, uderzając głową w sufit jeepa.
- Słodki Jezu… - jęknęła.
- Jestem… jestem tutaj - szepnęła Abby i mocniej ją przytuliła, patrząc jednak na Thomasa poprzez lusterko.
- Ile oni mają lat? - Fanny cichutko szepnęła do ucha Brandona, ale było to słyszalne również dla pozostałych.
- Szybciej Thomasie… Bo zaraz nie wytrzymam - poprosiła Alice, czego wcześniej się wystrzegała. Miała dość tego chaosu, który zaczynał panować w samochodzie.


Ptasie Muzeum Sigurgeira nie wyglądało jak muzeum. Z jakiegoś powodu Harper dostrzegła w nim bardziej krematorium. Wyglądało jak idealne krematorium. Odcinało się na białym śniegu swoją mocno ciemną, prawie czarną barwą. Był to nowoczesny i dość elegancki budynek. Jego wejście zdobiła oprawa z ciemnego kamienia z białymi pęknięciami. Biel pochodziła najpewniej od śniegu, który nawiał do szczelin. Tuż za budynkiem wyrastała trójkątna góra, która skojarzyła się wcześniej Alice z piramidą. Sumarycznie jechali około kwadrans i przejechali trzynaście kilometrów wzdłuż wschodniego i północnego brzegu Jeziora Myvatn.
Harper usłyszała piknięcie. Jej komórka odezwała się.
Alice natychmiast podniosła ją do oczu i sprawdziła co się na niej pojawiło. Sieć wróciła… To było wspaniałe! Albo nie… Bo co dokładnie oznaczało? Tego jeszcze nie była pewna.
Piętnaście przestraszonych SMSów od Joakima. Trzy od Conrada Egelmana. Jeden od Z.

Cytat:
Co lubisz bardziej? Myvatn czy Bodom?
Była zaskoczona. Sprawdziła, czy mogła mu normalnie odpisać.

Cytat:
bodom
Alice wybrała pospiesznie sms do Joakima.

Cytat:
vo jet w tanjej bazie nat tym Myvatn… Bawi sie mna
Pisała w pośpiechu, gubiła litery. Nie mogła wiedzieć za ile sieć znów zgaśnie. Zaczęła przeglądać wiadomości od Joakima, czekając czy uzyska odpowiedź. Od Z, lub od niego.

Cytat:
Napisał Joakim
TY ŻYJESZ? Tylko wysypisko… Co się dzieje, czemu tyle ci to zajęło? Kto się tobą bawi? Zostałaś porwana? Coś ci robią???
Cytat:
Napisał Z
To postaram się, żeby nad Myvatn było więcej atrakcji. Chcę, żebyś lubiła to jezioro bardziej od Bodom.
I sieć zgasła.
- Co się stało? - zapytał Thomas. - Włączył sieć?!
- Już wyłączył… - odpowiedziała Harper.
- Wysiadamy - nakazała i sama wyszła przodem już nie siląc się znów na czekanie. Spodziewała się, że nie zastanie tu rozwiązania, lecz kolejną wskazówkę. Jezioro było gigantyczne. Mógł zabrać Jenny wszędzie… Albo mógł zostawić ją im i zrobić z niej… To… Ale to nadal sprawiało, że mógł być wszędzie. Alice martwiła się. Nad jeziorem Bodom był pożar… Tymczasem nad innym wybuchła tama i goniła ich fala… to już dwa żywioły… Wolała nie wiedzieć, co planował ten psychopata. Pobiegła do wejścia do Muzeum i szukała śladów i poszlak.
Tyle że napotkała pierwszą przeszkodę. Zamknięte drzwi frontowe.
- Co do ciebie napisał? - zapytała Fanny. - Wspomniał coś o naszych detektywach?
- Nie… Zapytał mnie czy wolę Myvatn, czy Bodom. Odpisałam, że Bodom, obiecał, że zapewni mi tyle atrakcji, że polubię Myvatn bardziej… Tyle napisał - odpowiedziała Alice i zaczęła szukać śladów na ziemi, czy dokądś jakieś prowadziły.
- Zdołałaś napisać SMSa do Egelmana z prośbą o ratunek? - zapytała Bee.
Abby spojrzała na Jennifer.
- Wysadź te drzwi i nie pieprzmy się.
- Nie chcę uprawiać z tobą seksu. Czemu bym miała? - zapytała uśmiechnięta de Trafford.
Brandon podszedł do drzwi i przestrzelił zamek. Okazało się, że przez cały czas miał przy sobie broń…
- Otwarte - powiedział.
- Czego szukasz? Czy czegoś nie zostawił? - zapytał Arthur, również zerkając pod nogi.
- Tak. Wcześniej zostawił nam hordę trupów i kartkę do tego miejsca… Sądzę, że i tu coś znajdziemy… - powiedziała i weszła do środka. Nie komentowała tego, że Brandon jakimś sposobem przemycił broń. Dobrze, że w ogóle ktokolwiek ją miał.

Wnętrze wyglądało upiornie. Rozrzucone po hali gabloty z wypchanymi, nieżywymi ptakami. Włączone było jedynie oświetlenie eksponatów, przez co wszystko tonęło w półcieniach.


Kiedy tylko Fanny jako ostatnia zamknęła drzwi, z głośników zaczął płynąć męski głos.
- Ptasie Muzeum Sigurgeira. Zlokalizowane na farmie Ytri-Neslond obok Jeziora Myvatn. Zostało założone dzięki pracy Sigurgeira Stefanssona, który żył na tej farmie. Ptasie Muzeum Sigurgeira jest uważane za największą znaną prywatną kolekcję ptaków na Islandii. Interaktywne wystawy są zarówno interesujące, jak i edukacyjne. Można tutaj zobaczyć po egzemplarzu wszystkich islandzkich ptaków hodowlanych z tylko jednym wyjątkiem. W dodatku znajduje się tu multi-językowy przewodnik komputerowy po islandzkich ptakach, sklep ze smakołykami oraz książkami o tematyce ornitologicznej, księga pamiątkowa, teleskopy wycelowane w ptaki gnieżdżące się przy jeziorze i telewizory ukazujące relacje na żywo z jednej z wysp Jeziora Myvatn.

Alice rozpoznawała ten głos. To był głos Z’a.

- Nigdzie w całym świecie nie można znaleźć tyle różnych rodzajów kaczek w jednym miejscu. Gągoł północny, bucephala islandica, to ptak posiadający jedyny naturalny habitat w Europie w okolicy pólnocno-wschodniej Islandii. Głównie przy Jeziorze Myvatn. Po skończeniu zwiedzania najlepiej wyjść na zewnątrz z napojem zakupionym w naszym sklepie. Oraz rozejrzeć się po jeziorze i tutejszych ptakach, których nieskończona ilość lata i śpiewa w tym rejonie.

Arthur spojrzał na głośniki oraz wycelowane w nich kamery.
- Jak miło, że mają przewodnik w języku angielskim - mruknął.
- To jest głos naszego urozmaicacza wypadu na Islandię, moi drodzy… - powiedziała Alice sztywno. Rozejrzała się. Zaczęła iść do przodu, sprawdzała, czy kamery poruszą się za nią, czy też może nie. Chciała znaleźć wskazówki. Miała dość tej gry jeszcze zanim się zaczęła.
- Jak miło, że mnie tak kochacie, że w pierwszej kolejności zabraliście mnie na zwiedzanie martwych ptaków za szkłem! - Jennifer powiedziała entuzjastycznie, bez śladu sarkazmu.
Podeszła do jednej z gablot. Nachyliła się, czytając etykietę. Potem spojrzała na ptaka i znów zerknęła na podpis.
- Kaaaczka - otworzyła usta z zachwytem. - Woooow…
Bee zamrugała oczami kilka razy, patrząc na nią.
- Mam wrażenie, że ona też jest takim eksponatem, ale dużo bardziej przerażającym - szepnęła do ucha Alice.
Rudowłosa tymczasem weszła głębiej i szukała czegoś, co odbiegało od normy… Czegoś, co nie było ptakami. Zastanawiała się, czy audycja z jednej z wysp nie będzie pokazywać czegoś, czego nie chciałaby zobaczyć…
Podeszła do jednego z telewizorów. Ukazywał niebieski ekran z żółtym napisem comic sans.

Cytat:
Przed wyruszeniem w drogę zbierz drużynę.

A następnie naciśnij dowolny przycisk na konsoli.
Pod telewizorem znajdował się prosty pilot z trzema przyciskami. Jeden włączał i wyłączał obraz. Pozostałe dwa stanowiły strzałkę w prawo i strzałkę w lewo. Zapewne w ten sposób można było obracać kamerą. Albo zmieniać obraz z różnych kamer.
- Chodźcie tu - zawołała resztę, po czym gdy podeszli, Alice kliknęła przycisk odpowiedzialny za włączenie widoku z kamery.

Włączyło się nagranie.
- Dzień dobry. Będziecie mieli jedynie minutę na podjęcie decyzji. Znajdujemy się w muzeum ptaków. To wy zadecydujecie, które ptaszyny polecą - powiedział Z. - Pozdrawiam.
Nagle na ekranie pojawił się obraz z jakiegoś dachu. Na jego skraju po jednej stronie stała Jennifer. Po drugiej stronie kilka osób. De Trafford była związana oddzielnie, a pozostali ludzie razem. Tuż za nimi znajdowali się jacyś mężczyźni.
- Jeżeli ma zginąć Jennifer de Trafford, naciśnijcie strzałkę w lewo. Jeśli mają zginąć detektywi IBPI, naciśnijcie strzałkę w prawo. Pozdrawiam.
Na ekranie pojawił się licznik odmierzający sześćdziesiąt sekund.
Alice stała przy panelu i zbladła. Popatrzyła na strzałki. Jedno życie, czy wiele żyć… Poza tym… Jeśli Jenny zginie, zginie jej dziecko, to znaczyło, że nie dopełni umowy z Prasertem. Jednakże, jeśli zadecyduje o śmierci tamtych ludzi, czy to nie będzie oznaczało, że zabije kogoś, kto jej nie zagraża i Prasert będzie ją ścigał?
- Mój Boże… - powiedziała Alice… Popatrzyła na zmieniające się sekundy na ekranie. Nie była złym człowiekiem. Znów spojrzała w dół na strzałki.
Lewa?
Czy prawa?
Jenny?
Detektywi?
Jenny?
Detektywi…
Poczuła jak kropla potu ściekła jej po skroni. Milczała, do czasu.
- Przykro… Przykro mi… - powiedziała w końcu, a jej głos zaczął krytycznie drżeć. Podniosła dłoń. Zamierzała walnąć nią w lewy przycisk.
Brandon walnął w nią swoim barkiem.
- To nie jest twoja decyzja - powiedział. - Trzeba uratować tylu ludzi, ile się da! - krzyknął.
Alice jednak nie puściła pilota, chociaż jeszcze nie nacisnęła przycisku.
- Życie jednej osoby, czy życie tuzina?! - krzyknął.
- Cofnijcie się, on ma broń - Fanny powiedziała głośno do Konsumentów. Spokój jej głosu trzasnął niczym bicz.
Harper spojrzała na nich z żalem, po czym po prostu obróciła dłoń pokazując nad jakim przyciskiem trzymała palec i przed czym ci idioci ją zatrzymywali. Nie powiedziała ani słowa. Zahamowali ją, bo sądzili, że zamierzała zabić dwanaścioro ludzi… Kiedy ona wiedziała, że to nie jest właściwe. Kiedy po prostu chciała skrócić męki Jenny. Zerknęła na ekran, ile zostało sekund i czy mogła kliknąć.
Mogła. Zostało pięć sekund.
Bee głośno się rozpłakała. Zaczęła wyć. Abby przytuliła się do niej, a Thomas chwycił jej rękę.
Harper odwróciła się, by nikt nie widział jej łez, oparła się drugą ręka o panel, a lewą przycisnęła lewy przycisk. Po czym upuściła pilot na blat. Zerknęła na ekran i obserwowała sekundy. Choć było ciężko przez zaszklone oczy.
- Heh… - powiedział Z. - Szkoda, że nie zapytaliście się, co się stanie, jeśli nie wybierzecie. I nie wciśniecie żadnego guzika - zaśmiał się głośno.
- W-wszyscy by przeżyli? - szepnął Arthur.
Alice ujrzała, że mężczyźni popchnęli Jennifer. Obraz zamigotał i zgasł.
- Wyjdźcie na zewnątrz zabrać zwłoki - powiedział Z w głośnikach i się wyłączył.
Zdawało się, że transmisja była z dachu muzeum…
Alice jednak nie ruszyła się. Stała oparta oburącz o blat. Nie oddychała. Nic nie mówiła. Wyglądała jak statyczna część wystroju muzeum. Jak kolejny, sztywny, nieruchomy ptak na wystawie. Patrzyła pusto przed siebie i ani drgała.
Thomas i Arthur wybiegli na zewnątrz.
Tymczasem Brandon spojrzał na Alice.
- Przepraszam. Zachowałem się jak debil. Nigdy bym nie pomyślał…
“...że jesteś dobrym człowiekiem?”
- To była ciężka, niemożliwa decyzja… Bardzo zyskałaś w moich oczach, jeśli to ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. Nie znam wielu ludzi, którzy potrafiliby ją podjąć.
- I nie słuchaj tego zwyrodnialca. Gdybyśmy niczego nie wybrali, to odwróciłby kota ogonem i wszystkich zabił… Jesteś naszą bohaterką… - szepnęła Fanny. - Bardzo, bardzo mi przykro. Bardzo.
Alice lekko drgnęła i kiwnęła głową sztywno i krótko.
- idźcie… Może wam ich odda - powiedziała a jej głos był niemal niesłyszalny. Ona jeszcze nie miała siły się obrócić. Po jej policzkach ciekły powoli łzy. Czy Jenny naprawdę zginęła? Jakaś jej część starała się w to nie wierzyć. Transmisję wyłączył tuż przed jej spadnięciem. Może ją złapano… Może… Może i była bohaterem dla detektywów… Na pewno jednak nie była nim dla Jenny. Potrzebowała usiąść. Zmusiła ciało do ruchu i podeszła do pobliskiej pufy dla gości, którzy chcieli odpocząć. Oparła się plecami o gablotę. Przetarła oczy szalikiem.
- J-jak mogłaś ją zabi… - Bee zaczęła, ale Abby zamknęła jej usta. Dosłownie przykryła je ręką.
Tymczasem po chwili w oddali Alice usłyszała powolny, szaleńczy śmiech Thomasa. Wszedł do muzeum, trzymając coś pod pachą. Jego twarz wyrażała szok i mieszaninę jakichś innych, dziwnych emocji.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:59   #400
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zerknęła w jego stronę. Zmusiła się znów do ruchu. Podniosła się i spojrzała na to co trzymał.
Thomas podszedł do nich.
- Nie mam słów - mruknął.
Postawił na ziemi to, co trzymał pod pachą. To był kawał tektury. Miał prawie dwa metry. Wycięto go na kształt kobiety. Zaklejono go kartkami A4. To były wydruki, składające się na Jennifer.
- To spadło z dachu - powiedział.
De Trafford, ta w miarę prawdziwa, zatupała w miejscu.
- Przecież tutaj jestem. Cały czas powtarzam przecież, że jestem cała, szczęśliwa i zdrowa - powiedziała szeroko uśmiechnięta.
- Robi z nas debili - szepnął Brandon. - Siedzi u siebie i zwija się ze śmiechu…
Alice nie było do śmiechu. Znów usiadła. Czuła się fatalnie. Była psychicznie wycieńczona. Właśnie mentalnie musiała zmusić się do pogodzenia z zabiciem własnej, cennej przyjaciółki. Córki Terrence’a, ciotki/siostry jej nienarodzonego dziecka… Tylko po to, by okazało się to żartem. Miała nadzieję, że to po prostu zakończy te tortury. Na Jenny i na nich… Jednak nie. Z wiedział co robi. Wiedział, czemu to zrobiła i jak jej nie pozwolić… Co więcej, nie mieli nawet wskazówki gdzie szukać dalej…
- Arthur został pilnować tych mężczyzn na dachu, którzy popchnęli Jennifer - powiedział Thomas. - Może uda nam się coś z nich wyciągnąć - dodał.
- Go ahead… - powiedziała tylko Alice. Nie miała w tej chwili siły woli na cokolwiek. Energia całkowicie ją opuściła. To nie powinna być Jenny. Ze wszystkich osób, czemu to znowu ona wpadła w kłopoty… To było okrutne. Niesprawiedliwe. Los był niesprawiedliwy. Alice ledwo powstrzymała się by nie rozbić pięścią gabloty, zamiast w nią, walnęła w podstawę o którą się opierała. Miała ochotę… Miała ochotę sama spaść z tego dachu.
- W porządku? - zapytał Brandon. - Pamiętaj, że to dobrze… że z dachu spadła tektura, a nie twoja przyjaciółka - powiedział powoli. - Bo zdaje mi się, że za bardzo nie ucieszyłaś się z tego zwrotu akcji - zażartował, ale ostrożnie. Niekiedy żarty potrafiły rozładować sytuację, ale czasami potrafiły mocno irytować.
Abby, Bee, Thomas i Arthur wyszli na zewnątrz, żeby zająć się sprawą mężczyzn na dachu. W środku pozostała Alice, Fanny, Brandon i Jenny. Tej przez chwilę nie było, ale wnet pojawiła się.
- Proszę - powiedziała, wyciągając w stronę Alice batonika. - Pomyślałam, że ludzie kochają czekoladę!
Harper nie zareagowała na słowa Brandona. Po prostu zerknęła na niego półprzytomnie, po czym wzięła od Jenny batonika. Otworzyła go i zaczęła jeść. Zapewne, gdyby podano jej teraz pistolet i kazano sobie strzelić w głowę, mogłaby się nie zawahać i nawet nie zastanowić. Siedziała tak naprawdę nieobecna. Była o krok od kompletnej zapaści w sobie. Mieli jeszcze drogę przed sobą. Powinna speszyć się, by ratować Jennifer… Ona natomiast nie miała nikogo, kto w tej chwili mógłby uratować ją przed sobą samą. Skończyła jeść i zgniotła papierek oblizując usta. Schowała papier do kieszeni i westchnęła. Po czym podniosła się i rozejrzała. Nie można było ocenić, czy czegoś szukała, czy kogoś, czy po prostu nie wiedziała gdzie jest. Może i wszystko wyszło dobrze, ale to nią wstrząsnęło i to boleśnie.
- Alice, wróćmy już do domu - powiedziała Jennifer. - Nic tu po nas. Bardzo tu bywa niebezpiecznie, tak mi się wydaje. Poza tym to jezioro nikomu nie daje radości i szczęścia - mówiła radosnym tonem. Trochę przypominała członkinię jakiejś sekty, pragnącą zwerbować kolejną owieczkę. Choć z drugiej strony zdawało się, że nie ma wcale złych zamiarów. Gdyby chciała zrobić komuś krzywdę, czy nie znalazłaby do tej pory na to okazji?
- Myślę, że powinniśmy pojechać i zameldować się w jakimś hotelu - rzekł Baird. - Fajnie byłoby mieć jakieś miejsce do spania i załatwiania się - powiedział, zerkając na Fanny, która odeszła do toalety, zostawiając ich trójkę w samotności. - Sama może byłabyś w stanie rozwiązywać tę sprawę bez chwili wytchnienia, ale jest nas ośmioro i prędzej czy później ktoś będzie chciał pójść spać, a nie ma na to miejsca w jeepie.
Rudowłosa podeszła znów do ekranu i spróbowała go włączyć.
- Pojedziemy… Jak znajdę wskazówkę - powiedziała cicho. Harper może i była przytłoczona, ale nie zapomniała o jednym… Że nie mogła stąd wyjść, póki nie znajdzie kolejnego punktu gry Z’a…
- Ale stoisz w miejscu i nie ruszasz się - zażartował Brandon.
Nacisnęła przycisk i ekran telewizora zgasł. Od razu zrobiło się w pomieszczeniu trochę ciemniej i jakby bardziej złowieszczo.
- Bycie waszą przyjaciółką jest zajmujące, wspaniałe i cudowne - Jennifer powiedziała. - Przyniosę coś jeszcze - dodała.
- Skąd wzięłaś ten batonik, Jennifer? - Brandon zmarszczył brwi.
- Z takiego pomieszczenia.
- Nie było zamknięte?
- Hmm?
Baird ruszył nieco dalej i zobaczył szklane drzwi prowadzące do sklepu. Rozbite w drobny mak. Wszystko zrozumiał i wrócił do Alice.
Harper tymczasem rozejrzała się. Gdzie mogła być wskazówka, skoro nie było jej na filmie? Zaczęła chodzić po okolicy i szukać czegokolwiek, co przykułoby jej uwagę…
W otoczeniu nie znalazła nic interesującego. Choć to spostrzeżenie mogłoby być smutne dla pana Sigurgeira. Brandon również przeszedł się po muzeum, ale chyba jego poszukiwania były tak samo bezowocne. Harper spojrzała na tekturową Jennifer, która leżała na podłodze, pozostawiona przez Thomasa…
Podeszła do niej i podniosła. Obejrzała teraz ją. Czy może na niej znajdowało się cokolwiek? To byłoby dziwne, gdyby teraz przestał dawać im wskazówki, skoro wcześniej robił to tak chętnie.


Na szczęście Jennifer na zdjęciu była ubrana. Miała na sobie ciemny dres. Chyba taki też sama posiadała. To w nim mogła wylecieć do Czarnych Zamków. Jej włosy standardowo były spięte w dwa kucyki. Miała delikatny makijaż z mocniej zaznaczonymi oczami. Były duże i niebieskie. Obraz powstał poprzez sklejenie wielu kartek A4. Mogły zostać wydrukowane na każdej drukarce. Jakoś zdawała się średnia. Ani słaba, ani też szczególnie dobra, co nie sugerowało więc wykorzystania usług drukarni. Alice przewróciła Jennifer na drugą stronę.
- Hmm… - mruknął Brandon, mrużąc oczy. Przybliżył się, coś dostrzegając. Napis.

Cytat:
MASSENZA FU GIUSEPPE
impianti di perforazione s.r.l.
Alice odniosła wrażenie, że to znajdowało się na tej tekturze na długo zanim Z wziął ją do własnych celów.
Harper wyjęła telefon i chciała wpisać w wyszukiwarkę napis, by sprawdzić go z czystej ciekawości. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, że sieć była wyłączona.

Cytat:
Czy chcesz się połączyć z siecią Sigurgeir’s Bird Museum?
Zdaje się, że Wi-Fi ośrodka było włączone.
Rudowłosa podłaczyła się do sieci Wi-Fi i sprawdziła, czy to zadziała. Nie wiedziała, czy telefon musi być w sieci, by korzystać z Wi-Fi, czy wystarczył sam dostęp do internetu… Spodziewała się, że gdyby sieć weszła, znów dostałaby kolejne piętnaście smsów od Joakima. Przeszła się po pomieszczeniu czekając i znów wpisując nazwę. Nie miała pomysłów co jeszcze mogłoby być wskazówką…

Brakowało sieci komórkowej, ale była teraz podłączona do internetu. Wpisała nazwę w Google i wyskoczyło kilka pozycji. Na pierwszym miejscu znajdowała się strona jakiejś włoskiej firmy…
- I co masz? - zapytał Baird.
- Stronę… Włoską… Dotyczącą firmy sprzedającej wiertła. Takie jak na budowach - wyjaśniła przeglądając zawartość strony. Szukała czy coś na niej zwróci jej uwagę.
Nic szczególnego. Po prostu firma sprzedająca wiertła.
- To znaczy, że ktoś tu kupił takie wiertło. Jakieś wiertło - mruknął Brandon. - Kto mógłby potrzebować wiertła? - zastanowił się. - Jeżeli widzimy ten napis, to najprawdopodobniej Z chciał, żebyśmy go przeczytali. Być może to jedyna wskazówka, jaką dostaniemy. Co znaczyłoby, że może dokądś prowadzić…
Alice wyjęła mapę ze swojej torby i rozwinęła, zastanawiając się, czy takie wiertło byłoby potrzebne w którymś z tych miejsc… Takie rzeczy potrzebne były na budowach, przy wydobywaniu różnych surowców, ropy i tym podobnych… Tak właściwie w ogóle się na tym nie znała.
Szybko jednak zrozumiała, że w pobliżu znajdowała się tylko jedna prawdziwa, poważna firma, którą byłoby stać, żeby kupić takie drogie wiertło. Elektrownia Krafla. Geotermalna. Co znaczyło, że musieli tworzyć odwierty do gorących wód geotermalnych. Co więcej, Alice wskazała ją pinezką, przez co zdawała się jeszcze bardziej podejrzana.
Harper sapnęła. Wyszukała jakiegoś hotelu, który był w okolicy, ale niezbyt daleko. Czy powinni kontynuować? Czy powinni odpuścić do jutra? Nie chciała… Nie mogła odpuścić. Zamierzała jechać i szukać, nawet jeśli musiałaby to robić sama. Mimo zmęczenia.
Najbliżej znajdował się Fosshotel Myvatn. Siedem minut drogi stąd. Gdyby przejechali dwie minuty dłużej, dojechaliby do Reykjahlid i znajdujących się tutaj ośrodków. Hlid Cottages, Hlid Hostel, Icelandair Hotel Myvatn, Elda Guesthouse… Dalej również czekały na nich hotele.
- Mamy ich - powiedziała Abby.
Czwórka Konsumentów weszła do środka z trzema mężczyznami. Byli młodzi, mogli mieć co najwyżej dwadzieścia lat. Zdawali się zmieszani i skonfundowani. Jednak posłuszni. Nie próbowali uciekać, ani walczyć.
Alice popatrzyła na Konsumentów, a potem na mężczyzn.
- Pytaliście ich już? - zapytała tylko. Uznała, że siedem minut stąd to za blisko i pojadą do Reykjahlid.
- Gdzie jest ten, który kazał wam to zrzucić? - zapytała. Czuła się nadal bardzo źle, ale powoli odzyskiwała mowę.
- Hmm, tak, pytali - powiedział po islandzku jeden z mężczyzn. - Tylko że nie mówię dobrze po angielsku, a wy to już w ogóle - spojrzał na swoich towarzyszy. Następnie przeniósł wzrok na Alice i zaczął posługiwać się łamaną angielszczyzną. - Tak, oni pytają. Nam ciężko rozumiemy angielski język.
Harper podniosła do góry karton.
- Gdzie jest ten, który kazał wam to zrzucić? Wiecie? - zapytała po islandzku.
- Niestety nie. To była dobrze płatna robota. Mieliśmy wyjść na dach i po prostu zrzucić tekturę. Czyli praktycznie zero wysiłku, choć haczyk polegał na tym, żeby wytrzymać kilka godzin w mrozie i śniegu.
- Ale wzięliśmy termosy i…
- Zamknij się, Tryggvi - szepnął trzeci.
Konsumenci i detektywi spoglądali po sobie w konsternacji. Nic nie rozumieli, niestety.
- Mieliśmy tylko nikomu o tym nie mówić, bo to na granicy prawa, a może nawet go łamanie - mruknął pierwszy Islandczyk. Rozejrzał się. - A teraz to na pewno wtargnięcie i włamanie… - westchnął. - Dlatego proszę, nie zawiadamiajcie policji… - zawiesił głos.
- Człowiek, który kazał wam to zrobić zamordował już przynajmniej czterdzieści osób i wasz rzut tekturą… miał być żartem… Bo zmusił nas do zdecydowania, czy zginie jedna, czy dwanaście osób… Skąd wiedzieliście czy macie zrzucić tę tekturę? Mieliście jeszcze jakieś inne? - zapytała.
- Mieliśmy tylko dwie tektury - odpowiedział mężczyzna. - Jedna przedstawiała kobietę, a druga przestawiała kilkoro ludzi… - jego słowa były powolne i nacieczone… szokiem. - Zamordował czter… czterdzie…
- Ile? Co? Jak… - szepnął drugi.
- Dobry boże - trzeci zamknął mocno oczy. - Czy to żart? A wy jesteście FBI?
- FBI? - parsknął pierwszy Islandczyk.
- Czy to według ciebie zwykli turyści?
- Ja… ja nie wiem…
Chwila ciszy.
- A wiedzieliśmy, bo dostaliśmy wiadomość na komunikatorze - powiedział pierwszy Islandczyk.
- Mogę ją zobaczyć? - zapytała Harper. Czy to jej naciśnięcie przycisku wywołało wiadomość? Czy to wszystko było nagrane wcześniej, a on siedział sobie w jakimś spokojnym miejscu i trzymał tam detektywów i Jenny i patrzył jak się męczą idąc po jego okruszkach, które donikąd nie prowadzą? Alice zaczynała się tego obawiać i powoli miała dość.
- Hmm, tak - powiedział mężczyzna.

Użytkownik ???@???.com wysłał trzy wiadomości. Pierwsza dotarła wczoraj o dwudziestej drugiej dwadzieścia sześć.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Z tego adresu przyjdzie wiadomość. Bądźcie jutro na dachu od godziny osiemnastej. W holu otwartego muzeum znajdziecie obie tektury, o których pisałem.
Druga została wysłana nieco więcej niż pół godziny temu.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Bądźcie gotowi. Jak przyjdzie następna wiadomość NATYCHMIAST zrzućcie tekturę.
Trzecia wiadomość była najkrótsza.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Zrzućcie blondynkę.
Nagle pojawiła się czwarta.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Aż tak mnie łakniesz, że czytasz wysłane przeze mnie wiadomości… nawet jeśli nie do ciebie? Nieładnie. Jennifer będzie zazdrosna.
Alice mogła odpisać.

Harper myślała co mu odpisać… Po czym zaczęła.
‘Potrzebuję cię spotkać. Daj mi…’

Zdecydowanie chciała go spotkać, po to, by go po prostu zatłuc… Z drugiej jednak strony, skoro był znudzony i przygotował dla niej tę grę już dobę temu, co uświadomiło jej, że zaplanował wszystko zanim porwał Jenny… Była ciekawa, czy znudzi się swoją grą, jeśli przestaną grać według jej zasad. Jak na razie to on je wyznaczał. Powiedział ile ma czasu. Dawał jej okruszki, po których mieli iść… A jeśli by przestali? Jeśli przestaliby w nią grać? Zależało mu na rozrywce, ale jak bardzo? Czy po prostu wszystkich by zabił? Czy może straciłby panowanie? Harper wyprostowała się lekko. Zerknęła na mężczyzn.
- Uciekajcie stąd. Ten telefon konfiskuję… - powiedziała, po czym zwróciła się do reszty, by ich puścili, bo ci nic nie wiedzą i że zostali wynajęci już niemal dobę temu do tego zadania.
- Pojedziemy do hotelu. Mam dość tego pierdolenia jak na jeden wieczór - oznajmiła całkiem przekonującym, znużonym życiem głosem. Po czym wzięła ‘uśmiechniętą Jenny’ za rękę, ‘tekturową Jenny’ pod pachę i ruszyła do wyjścia. Czekała na wiadomość, ale spróbowała przekręcić szachownicę, na której do tej pory tańczyła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172