Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:49   #392
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice wyjęła z kieszeni gumkę do włosów i związała je w koński ogon.
- Mhm, trzeba wynająć samochód… Musimy też załatwić przynajmniej dwa koła zapasowe, żeby nie utknąć jak Jenny. Niestety nie wiemy skąd ona wynajmowała swój, ani dokąd dzwoniła po pomoc… Chodźmy - Alice wyszukała na mapie w telefonie najbliższego punktu wynajmu aut. Potrzebowali większego na tyle osób.
Tuż przy porcie lotniczym znajdował się wypożyczalnia samochodów Budget Car Rental. Thomas i Arthur ruszyli w jej stronę, aby wypożyczyć małego busa. Albo duży samochód terenowy. Pół godziny później Douglasowie wrócili z czarnym Jeepem Commanderem. Samochód był idealny. Posiadał trzy rzędy siedzeń. Dwie osoby mogły usiąść z przodu, trzy pośrodku i trzy z tyłu. Było to kosztem bagażnika. Ten można było osiągnąć, jedynie poprzez złożenie ostatniego rzędu siedzeń, ale na to nie mogli sobie pozwolić.
- Uznaliśmy, że ten będzie lepszy od busa. Nawet nie mieli busa. Ale uznaliśmy i tak, że będzie lepszy - powiedział Thomas. - Dobry SUV pomoże nam jechać po złym, trudnym terenie. A obawiam się, że możemy na taki natrafić.
- Dobrze, że nie wzięliśmy walizek, tylko bagaż podręczny. To położymy go w nogach - powiedziała Bee.
Alice kiwnęła głową.
- W takim razie zapraszam wszystkich do środka - poleciła swoim towarzyszom podróży. Kiedy wsiedli do środka, zapytała też o to, czy ktoś był głodny, albo potrzebował odwiedzić łazienkę. Proponowała więc postój na jakiejś stacji. Odbyła z nimi tę rozmowę w aucie, bo obstawiała, że pojazdy nie miały kamer i podsłuchów.
- Nie no, nie jesteśmy dziećmi - mruknęła Fanny. - Jedliśmy śniadanie. Możemy pojechać na miejsce od razu…
- Tak właściwie ja bym skorzystała z toa… - zaczęła Bee.
- Pytanie tylko brzmi, gdzie chcemy jechać? - zapytała Brice. - Od razu do Dimmuborgir Guesthouse? Może najpierw rozlokować się w jakimś innym, daj boże bezpieczniejszym hotelu? A może raczej pojedziemy do tego mniejszego jeziora, przy którym straciliśmy kontakt z panią Jennifer?
- A co, jak przebijemy opony tak jak ona? - zapytał Brandon.
- Tu z tyłu mamy pod nogami opony - powiedział Arthur z trzeciego rzędu. - Dwie opony, tak jak mówiła Alice. Zajmują mnóstwo miejsca. Nawet jak przebijemy koła, to możemy je wymienić na te, tak sądzę.
- Nie ma sensu lokować się w jakimś hotelu, skoro nasz oponent ma wgląd we wszystkie kamery. Znajdzie nas. Bee, zatrzymamy się na stacji. Zastanawiam się skąd moglibyśmy wziąć jakiś sprzęt, którym moglibyśmy się potencjalnie bronić, skoro moce Jenny nie dały rady, zapewne pistolet by mógł, ale nie mogliśmy ich zabrać zwyczajnym lotem, więc…
- Chwila… - ostro przerwała Abby. - Jenny przegrała tę walkę? Nie mówiłaś o tym nic wcześniej…!
- Tego nie wiemy, ale zakładam, że jeśli uciekała w pośpiechu, to to nie była dla niej korzystna walka… No jest nienajlepiej. Proponuję więc zatankować do pełna, kupić coś do picia i pojechać nad jezioro gdzie zniknęła Jenny. Poszukamy śladów, a jak ich nie znajdziemy, lub znajdziemy, zdecydujemy co dalej… Latarki też się przydadzą, jest ciemno - zauważyła jeszcze Harper.
- Przydadzą się na tyle, żeby zboczyć z trasy w stronę sklepu, czy będziemy liczyć na to, że znajdziemy je na stacji? - zapytała Abby.
- Zazwyczaj można kupić latarki na stacji, bo są wymaganym zestawem samochodowym, wraz z młotkiem i gaśnicą, więc raczej wystarczy stacja - zauważyła Alice.
- O. Nie wiedziałam - mruknęła Roux. - Wieki temu zdawałam prawo jazdy.
- ...w takim razie cieszę się, że to akurat ty jesteś naszym kierowcą… - mruknął Thomas.
Abby roześmiała się, ale zerknęła na niego dość nieprzychylnie. A przynajmniej próbowała. Dzielił ich cały rząd detektywów, więc nie mogła go dostrzec.
- Jeżdżę bardzo dobrze - powiedziała. Po czym zaczęła szukać w GPSie jakiejś stacji po drodze do Dimmuborgir.
- Ok, wiem gdzie zatankujemy - w końcu powiedziała. - Na szczęście nie musimy wracać się do centrum miasta, tylko możemy jechać od razu na południe.
- A więc prowadź Abby… - poleciła Alice i siedząc na przednim siedzeniu obok Roux patrzyła przez okno na ulicę i mijane domy. Nieświadomi niczego ludzie szykowali się do świąt… A ona co robiła? Znowu była gdzieś… Ratowała kogoś dla siebie cennego… Pakowała się w potencjalne, poważne tarapaty… To już zaczynało się robić standardowe.
- Dobra, zjebałam - powiedziała Roux, klikając na GPSie. - I tak musimy jechać na północ.
Wyjechała z portu lotniczego, a następnie ruszyła drogą prowadzącą ku centrum miasta. Jechali wzdłuż zatoki. Alice ujrzała muzeum motocykli. Chyba podobne znajdowało się na Isle of Man. Miała nadzieję, że nie znajdzie tutaj przynajmniej żadnych kocich sanktuariów.
- Dobra, teraz zjadę tutaj w prawo. Od razu znaleźliśmy stację paliw. Pierwszy sukces - powiedziała, kierując samochód do obiektu oznaczonego napisem N1.


Fanny poradziła, żeby wszyscy wysiedli i skorzystali z toalety. Oraz kupili jakieś jedzenie na drogę.
- Lepiej teraz, niż później się zatrzymywać - powiedziała.
Harper również wysiadła, by przeciągnąć się. Zaraz poprawiła płaszcz i szal, którym przepasana byłajej szyja. Rozejrzała się po stacji. Czy było tu dużo osób? Gdzie były kamery? Zerknęła też na swój telefon. Sprawdziła wiadomości i maile.
Nic do niej nie przychodziło. Otrzymała jedynie SMS od AHISP-CC. Nigdy wcześniej sztuczna inteligencja nie wysyłała jej wiadomości w ten sposób.

Cytat:
Nadajnik Jennifer de Trafford przestał nadawać jej położenie
SMS doszedł mniej więcej dwie godziny temu. Oprócz tego nikt więcej do niej nie pisał. Alice rozejrzała się po otoczeniu. Było tu kilka samochodów. Dokładnie trzy. Właśnie zajechała ciężarówka. W każdym z pojazdów znajdowała się jedna osoba. Przy dwóch samochodach stało kilka kobiet i dzieci. Zapewne rodziny. Kamery znajdowały się w kilku strategicznych miejscach. Dzięki temu stacja N1 wiedziała, kto zajeżdżał, kto wyjeżdżał, gdzie parkował oraz czy pobierał benzynę.
- Kupić ci coś? Czy też idziesz do środka? - zapytała Abby, chcąc wejść do budynku.
Harper zerknęła na Abigail.
- Idę z wami… - powiedziała i ruszyła w stronę stacji. Chciała skorzystać z toalety, a poza tym kupić sobie wodę o smaku truskawkowym. Wzięła również kanapkę na zapas. W końcu wypadało coś później zjeść. Sprawdziła, czy były tu może jakieś nożyczki, lub noże do kupienia. Czasami można było znaleźć coś takiego, ale bardzo wyjątkowo. Latarki, oleje, płyny do spryskiwaczy, mapy, wycieraczki, ścierki, gumowe rękawiczki były za to podstawowym asortymentem każdej stacji. Alice rozglądała się po nim.
Stacja była całkiem dobrze wyposażona, jednak noży nie posiadała. Harper spojrzała na kobietę, która stała niedaleko osobnej kasy, przy której można było kupić wypieki oraz kawę. Cała się trzęsła. Rozmawiała przez telefon.
- Już nigdy tam nie wrócę, nie jestem wariatką… - mówiła po islandzku. - Nie wiem w ogóle po co tam jechałam - mruknęła i chwilę odczekała. - No tak, wiem, że chciałam odwiedzić siostrę w Reykjahlid - warknęła, po czym pokręciła głową. - Dziękuję - powiedziała, odbierając kawę w kubeczku tekturowym.
Następnie skierowała się do wyjścia.
- Z czym chcesz kanapkę? - zapytała Abby. - Z szynką czy serem? - zapytała, podchodząc właśnie do tego stanowiska.
- Z szynką - rzuciła Alice, ale ruszyła za kobietą. Przyspieszyła odrobinę. Odezwała się do niej po islandzku.
- Przepraszam… Przepraszam bardzo… - chciała ją zatrzymać.
Kobieta zerknęła na nią.
- Nie jestem zainteresowana waszą religią - powiedziała, biorąc najpewniej Alice za Świadka Jehowy.
Przystanęła jednak po zaczęło jej się zbierać na kichnięcie. Alice oceniła ją mniej więcej na pięćdziesiąt lat. Była otyła i miała plamy po kawie i nikotynie na zębach, jednak ślady utraconej urody z młodości wciąż były dostrzegalne w jej gęstych, blond włosach oraz jasnych zielonych oczach. Kichnęła i ruszyła dalej. Abby tymczasem kupowała kanapki, a Bee płaciła za benzynę.
- Nie chcę pani do niczego namawiać, ani nic sprzedać, słyszałam tylko, że mówiła pani nieprzychylnie o okolicach jeziora Myvatan. Wybrała się tam moja bliska przyjaciółka i zaginęła. Właśnie wybierałam się ją poszukać… To pewnie nie moja sprawa, ale zaniepokoiło mnie to co pani powiedziała, czy coś się tam wydarzyło? Wiadomości nic nie podawały… - powiedziała Alice.
Kobieta obrzuciła ją wzrokiem.
- Przykro mi z powodu pani przyjaciółki - powiedziała ostrożnie. - Ale proszę zostawić służbom akcje poszukiwawcze. Myślę, że tam są jakieś toksyczne wyziewy, czy coś w tym stylu. Rzuciły się na mnie i na mojego synka. Może pani koleżanka je wyczuła i oszalała. Bo ja sama też jestem na granicy szaleństwa. Widziałam takie rzeczy, że gdyby mówiła o nich głośno, to wsadziliby mnie w kaftan bezpieczeństwa.
Ekspedientka rzuciła na nią wzrokiem, a Islandka to zauważyła. Speszyło ją to, więc ruszyła do wyjścia. Konsumenci niby wybierali jedzenie, ale tak naprawdę przysłuchiwali się rozmowie Alice z tutejszą kobietą jak gdyby nigdy nic.
Alice ruszyła za nią. Zagadnęła ją gdy wyszły na zewnątrz.
- Kto państwa zaatakował? - zapytała zaniepokojonym tonem.
- Może jeśli to jakieś wyziewy to warto to zgłosić… Tylko proszę mi powiedzieć, co pani sądzi, że widziała? Warto wiedzieć jak poważny to poziom zagrożenia… - powiedziała zatroskanym głosem doskonale nadając mu empatycznego wydźwięku.
- Wyszłabym na idiotkę, bo nie potrafiłabym wskazać, skąd te wyziewy… i co to za wyziewy… nie widziałam ich, ani nie czułam - popiła słowa kawą. - Faktem jest to, że mój syn najpierw zaczął opowiadać mi o swoich koszmarach. Tylko że wcale mu się nie śniły, a widział je na jawie. Matka w takiej sytuacji do końca nie wie, jak ma postąpić… Bo nie chciałam, żeby uważał, że go nie słucham i mu nie wierzę. Z drugiej strony naprawdę nie wierzyłam - naprawdę się zaśmiała. - A potem sama zaczęłam widzieć rzeczy. Stąd myślę, że może zatruliśmy się obydwoje jakimiś gazami, albo to jakaś zbiorowa halucynacja… Najchętniej w ogóle nie chcę o tym myśleć ani nic nigdzie zgłaszać. Nikt mnie nie napadł. Nikomu nic się nie stało. Po prostu obydwoje zaczęliśmy odchodzić od zmysłów, dlatego wróciliśmy do Akureyri.
- Ale co państwo widzieli… To może być tak jak z tym fenomenem na całym świecie, że ludzie widzą jednego stwora w wielu różnych miejscach… To były koszmary o jakimś człowieku? Czy jakimś potworze? Proszę o tylko tyle, więcej nie potrzebuję - poprosiła.
- To było… mój synek zaczął opowiadać, że jak bawił się z kolegami nad jeziorem, to po skończonej zabawie, jak już się wszyscy rozeszli… zobaczył coś dziwnego. To… to wyszło z wody. Nie miało żadnego kształtu. To była czarna breja… takie… ech… gluty… które wypełzły na brzeg… Bjarni przestraszył się i uciekł. Potem wrócił ze słoikiem, kiedy włączyła mu się dziecięca ciekawość, ale już nie zobaczył tego… - kobieta zawiesiła głos. Uciekała wzrokiem od Alice. Chyba bała się, co ta o niej pomyśli.
- i pani też to coś widziała? - zapytała tylko Harper. Zerknęła w stronę stacji. Miała nadzieję, że już wszyscy się obkupili i że będą mogli zaraz jechać dalej, tylko weźmie sobie tę wodę.
Wszyscy wkrótce wychodzili na zewnątrz. I zrobiło się niezręcznie, bo nie mieli za bardzo co robić przed sklepem a chcieli przysłuchiwać się ich rozmowie. Thomas przykucnął, żeby zawiązać zawiązane sznurowadło. Arthura zaciekawił skład butelek z płynem do spryskiwaczy, które zostały ustawione w metalowej siatce obok wejścia. Bee pokazywała Abby swój szalik. Ta trzymała go w dłoni i głaskała, jakby zachwycając się bawełną od jakichś dwóch minut. Tylko Brandon i Fanny poszli po prostu z powrotem do jeepa.
- Nie wiem, co widziałam - warknęła kobieta. - To złudzenie pewnie wzięło się z tego, że był wieczór, a skończyły mi się papierosy. A właśnie - mruknęła i wyjęła opakowanie z kieszeni płaszcza. Wyciągnęła jednego i zapaliła. - No i poszłam po papierosy. W drodze do sklepu miałam wrażenie, że… że coś za mną podąża… - zawiesiła głos. - Że coś mnie śledzi. Kiedy odwracałam wzrok, nic nie widziałam. Aż w pewnym momencie ujrzałam czarną breję spływającą po słupie z wysokim napięciem. Jak wariatka doskoczyłam do niego. To znaczy miałam dobre dwadzieścia metrów. Jak już dotarłam, to nic nie znalazłam - wzruszyła ramionami. - No więc… - westchnęła i zaciągnęła się mocno.
- To w takim razie proszę na siebie uważać i nie jeździć w stronę tego jeziora…. Może państwo przeprowadza tam jakieś badania genetyczne i nie wiadomo co się tam dzieje… Dobrej nocy - pożegnała kobietę.
- Już się przesłyszałam i w pierwszej chwili pomyślałam, że pani sugeruje, że to nam trzeba przeprowadzić badania genetyczne. Byłoby to trochę nieuprzejme. Potem wydawało mi się jeszcze dwa razy, że coś widzę, więc uznałam, że czas stamtąd wypieprzyć. I oto tu jestem - mruknęła. - Do widzenia - dodała i odeszła w stronę jednego z samochodów.

Harper odwróciła się do reszty. Zastanawiało ją po co słuchali, w końcu nie mówili po islandzku. Alice weszła jeszcze raz na stację, kupiła latarkę dla siebie, wodę i batonika i również ruszyła na zewnątrz do jeepa. Zerknęła na resztę.
- Jedźmy - poleciła.
- Jedźmy - mruknęła Abby.
Po chwili byli już w samochodzie.
- Czemu z nią rozmawiałaś? - zapytał Thomas.
- Wydawała się zirytowana - mruknęła Bee.
- Bałem się w jednym momencie, że cię zaatakuje. Jak jeszcze byłyście w środku budynku - powiedział Arthur.
- Bo pomyślała, że chcę ją namawiać do swojej wiary. Usłyszałam jak prowadziła rozmowę z kimś przez telefon apropo miejsca w okolicy, do której zmierzamy. Ponoć wyziewy gazów sprawiły, że miała makabryczne halucynacje, że czarna maź wyłaziła z wody, czy ze słupa wysokiego napięcia i próbowała ją dorwać… I jej syna, więc uciekli… Pomyślałam, że to dobra okazja posłuchać, więc ją zagadnęłam… Nic takiego, po prostu kolejna rzecz, na którą musimy ściśle uważać… Chyba wszyscy już przywykliśmy do tej myśli… - powiedziała i westchnęła, zapinając pas.
- Czarne co…? - zapytała Roux.
- Czarna maź - powiedziała Bee.
- Tak, słyszałam - mruknęła Abby. - Czarna maź? Jak ją próbowała dorwać? Toczyła się po powierzchni w jej stronę? - kąciki jej ust drgnęły. - To śmieszne - dodała, zapalając silnik i opuszczając stację.
- Nie wiem, czy śmieszne. Ale nie pasuje nam do niczego - powiedziała Fanny. - Ani do tajnej jednostki IBPI, ani do tego mężczyzny.
- W sumie tak niewiele wiemy o jednym i o drugim, że nie wiemy, czy nie pasuje - Brandon wzruszył ramionami. Następnie wrócił do konsumowania snickersa.
- Najwyraźniej musimy się dowiedzieć dobrym, old-schoolowym sposobem… Organoleptycznie na własnej skórze… Yey - brakowało jednak entuzjazmu w jej głosie. Spojrzała na GPS ile czasu zajmie im jazda do punktu zaginięcia Jennifer. Zastanawiała się co tam zastaną. Jej porzucony samochód? Nic? Musiała sprawdzić. To było dokładnie 82,7 kilometrów. Godzina drogi i siedem minut, jeśli wszystko pójdzie bez najmniejszych problemów.

Abby wyjechała ze stacji N1 prosto na wschód. Jechała drogą przecinającą zatokę. Zdawało się, że cała była sztuczna. Alice obejrzała się jeszcze za siebie i spojrzała przez tylne okno na Akureyri, które oddalało się. Zdawało się ostatnią przystanią względnego rozsądku przed zapuszczeniem się na pustkowie szaleństwa…


Ale teraz już ją zostawili za sobą.

Jechali pięknymi, choć nieco monotonnymi terenami. Mimo to Alice nie nudziła się. I to nie tylko z powodu trosk, które zaprzątały jej głowę. W Islandii było coś tak bardzo pierwotnego i niezmienionego przez człowieka… Akureyri było tutejszą drugą największą aglomeracją, natomiast liczyło jedynie dziewiętnaście tysięcy ludzi. To było bardzo niewiele. Wokół samochodu rozciągały się pola pokryte śniegiem. Nieco zieleni wystawało spod śniegu. Przynajmniej w tym miejscu zima nie wydawała się zbytnio panować. Przynajmniej biorąc pod uwagę szerokość geograficzną. W samochodzie i tak zrobiło się zimno.
- Hmm… chwila, włączę ogrzewanie - mruknęła Abby, kiedy Bee zwróciła jej na to uwagę.- Nie chciałabym, żebyś zmarzła - uśmiechnęła się lekko.
Barnett skinęła głową, również z lekkim uśmiechem i podziękowała.
Po tym jak ogrzewanie zostało włączone Alice nieco rozpięła swój płaszcz i zerknęła na telefon. Ponownie sprawdzała wiadomości, maile i zapisała sobie dokładne współrzędne ostatniego punktu skąd dostała wiadomość o bytności Jenny.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline