Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:50   #394
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Jedna wciąż żyje - powiedziała Alice, wyciszając zmysły Łowcy. Krzyk Bee dzwonił jej w uszach i złapała się za skronie. To było bolesne. Aż się lekko pochyliła.
- Alice, odsuń się - Baird powiedział spokojnym i zimnym tonem. Tak skoncentrowanym i niewzruszonym, że przez chwilę pomyślała, że może był w to jakoś zamieszany. Jednak uświadomiła sobie, że to niemożliwe. Po prostu widział w życiu bardzo dużo.
- O kurwa… - Thomas zachłysnął się zimnym powietrzem, widząc to wszystko. - Jak w FBI…
- Zdejmijcie tamtą - poleciła. To bez wątpienia był psychopata… A teraz miał Jenny. I detektywów, jeśli dobrze sądziła. Alice cofnęła się i skrzyżowała ręce. Czy już wiedział, że znalazła to miejsce? Szukała teraz śladu po telefonie Jenny. Innych śladów stóp. Czegokolwiek, co pokierowałoby ją dalej.
- To może być pułapka - ostrzegł Brandon. - Wokół nie ma kompletnie żadnych śladów, nie licząc stóp prowadzących do tego właśnie miejsca. Jesteśmy tutaj dlatego, bo chciał, żebyśmy to zobaczyli. Rzecz jasna. Lubi się popisywać.
- Chwila, to ja jestem profilerem - Thomas nawet teraz próbował zażartować, choć był bardzo przestraszony.
Podszedł bliżej do Bee, która dygotała ze strachu. Przytulił ją.
- Wszystko w porządku - powiedział. - Jesteśmy tutaj przy tobie.
Barnett rozpłakała się i objęła go mocno.
- Patrz, nie ma śladów prowadzących z tego miejsca. Są tylko buciory kończące się o tutaj, przy dwóch drzewach - rzekł Brandon. - Jesteś pewna, że chcemy ją zdjąć? - zapytał.
- A chcesz ją tu zostawić, by zamarzła? Do cholery, może i należę do Kościoła Konsumentów, ale mam sumienie i zależy mi na ludzkim życiu. Nie zasłużyły na taki los… Jeśli chcesz by tak wisiała, to chociaż ją okryj, rozgrzej, cokolwiek… Bo na pewno umrze… - powiedziała zirytowanym tonem Harper. Nikt nie zasługiwał na takie traktowanie. Była gotowa podejść i zdjąć ją sama. Jeśli Brandon tego nie uczyni, zrobi to.
- Po prostu uważajmy - rzekł Baird i podszedł do kobiety wiszącej na drzewie. - Thomas, zostaw swoją ukochaną i chodź mi pomóż.
- Ona nie jest m… - zaczął Douglas, ale zamilkł. To nie był czas ani miejsce na tego typu rozmowy. Posłusznie podszedł i spojrzał na rudowłosą kobietę.
- Mamy nożyce? Coś, żeby przeciąć linę? - zapytał Baird. - Jest powieszona pod pachami. Lina przebiega za jej plecami. Ręce następnie przechodzą do przodu i są spięte tabliczką. Potrzebuję przeciąć linę, żeby ją oswobodzić. Chyba, że będziemy wydzierać gwoździe z jej rąk… - zawiesił głos. Nawet dla niego było to trochę dużo.
Tymczasem Alice zaswędziła bliznę na środku dłoni, która powstała wtedy, kiedy wbiła nóż na Isle of Man.
- Pójdę do auta, może ktoś będzie miał coś ostrego… - powiedziała i ruszyła dość szybkim krokiem z powrotem do samochodu. Aby przedstawić sytuację koło dwóch drzew. Po drodze zerknęła na telefon, jakby obawiała się, że zastanie tam powiadomienie o mailu.

Cytat:
Napisał ???
Cholera, piłem znowu. A jaki jest twój ulubiony drink, Alice? Alida lubiła wódkę, Arina gin, Daggros whiskey, Gerda bourbon, Gudmunda wino, Jovina malibu, a Kamilla martini.
Alice podeszła do samochodu. Ujrzała, że Abby grała na komórce, Arthur przysypiał, a Fanny pisała jakąś wiadomość. Chyba nikt nie usłyszał krzyku Bee.
- Czy macie cokolwiek, czym można by było rozciąć linę? Znaleźliśmy siedem kobiet… I tylko jedna żyje… - powiedziała Harper, rozwalając sielankę w samochodzie.
- Ale że jak znaleźliście? - do Roux jeszcze nie dotarło, co Alice tak właściwie powiedziała. No cóż, mogła nie spodziewać się dzieła psychopaty, seryjnego mordercy w lesie.
- Ja mam scyzoryk… - mruknął Arthur, mrużąc oczy.
- Sześć kobiet nie żyje…? Ale gdzie? - Fanny zapytała. Następnie jej brwi ruszyły do góry bardzo prędko. - Och - szepnęła krótko. - Wracajcie do samochodu. Na wypadek, gdyby on był gdzieś w pobliżu - powiedziała i zaczęła wyglądać przez okna. Nie spodziewała się, że morderca ukrył się za pobliskim kamieniem, patrzył na nich i śmiał się do rozpuku. Lecz tak nakazywał jej instynkt.
Harper zerknęła na Arthura.
- Podaj mi go proszę. Zabierzemy tę kobietę. Jest przemarznięta. Ten szaleniec powiesił siedem ciał, tworząc z nich uśmiechniętą buźkę, rozpiętą pomiędzy dwiema brzozami… - powiedziała ponuro, po czym czekała, aż jej brat da jej ostrze.
- I wszystkie są rudowłose… Nie ma tam Jenny… Są za to… - podniosła telefon do oczu.
- Alida, Arina, Daggros, Gerda, Gudmunda, Jovina i Kamilla. Czy któreś imię jest ci znane Fanny? - zapytała Harper.
- Chyba jedna recepcjonistka w lagunie miała na imię Gudmunda. Ale miała dobre osiemdziesiąt lat. Zwróciłam uwagę, bo to nie jest imię, którym nazwałabym moją cór…
- Czekaj, chwila - Abby przerwała. - Tam jest sześć zwłok!? - krzyknęła.
- O kurwa - Arthur szepnął. - A ta siódma? Co z nią?
- Zaraz do nich dołączy jak jej szybko nie zdejmiemy. Wisiała naga na mrozie… Najpewniej wszystkie po prostu zamarzły. Nie mają na sobie nic oprócz uprzęży bdsm na twarzach i drewnianej tabliczki wbitej w ręce gwoździami - wyjaśniła.
- Więc podaj mi ten scyzoryk. Thomas i Brandon ją zdejmą - wyjaśniła.
Wnet Alice już trzymała w dłoniach scyzoryk swojego brata.
- Będzie potrzebowała antybiotyków i chirurgicznego zaopatrzenia dłoni, ale ja nie jestem chirurgiem dłoni. To kompletnie inna dziedzina - powiedział Arthur, który na co dzień wycinał wyrostki i operował przepukliny. - Trzeba ją tu przyprowadzić i ogrzać. I dać coś do jedzenia i picia, ale niewiele… cholera. Nie wiadomo, jak długo tam była, może będzie mógł jej pomóc tylko Tho…
- Alice. Czy. Mamy. Wyjść - Abigail zmieniła się w Panią Praktyczność. - Czy potrzebujecie naszej pomocy.
- Nie. Ktoś musi zostać i pilnować, czy na drodze nie pojawi się armia samochodów. Poradzimy tam sobie. Zaraz przyniesiemy tu tę dziewczynę, wtedy się nią zajmiecie, a my spróbujemy zdjąć resztę…. Choć szczerze nie wiem, czy to dobry pomysł zostawać tu dłużej, niż to konieczne… - mruknęła Harper. To się kłóciło z jej moralnością… Czy jeśli Z pisał do niej imiona kobiet, to wiedział, że już je znalazła? Ale skąd? Znał czasy? Czy tu też była jakaś kamera? Alice ruszyła ze scyzorykiem z powrotem do brzóz.
- Alice? - Abby krzyknęła za jej oddalającymi się plecami. - Odetnijcie żywą, a zmarłe zostawcie. I tak już umarły, a my musimy stąd spierdalać.
- Tak! - Fanny krzyknęła za nią. - Chodź powiedziałabym to innymi słowami - wymamrotała tak cicho, że tylko Alice mogłaby to usłyszeć. Oraz ludzie w samochodzie.
Tymczasem rozbrzmiał dzwonek. Ktoś chciał dodzwonić się do Harper.
Alice wyjęła telefon z kieszeni i spojrzała na numer, który pokazał jej wyświetlacz. Dalej jednak szła do drzew. Scyzoryk niosła złożony, by czasem sobie nic nim nie zrobić.
Okazało się, że numer był zastrzeżony.
Zawahała się, ale odebrała. Milczała jednak. Czekała, aż to ktoś po drugiej stronie odezwie się pierwszy. Zapewne słyszał też jej oddech, choć starała się go wstrzymywać, jednak spieszyła się.
Usłyszała bardzo głośny, bardzo szaleńczy śmiech. Z jakiegoś powodu poczuła się nim zelektryzowana. Skojarzył jej się z Joakimem. Ale nie tym, którym był naprawdę. Tylko sposobem, w jaki widzieli go detektywi IBPI. Nieco przesadzonym, nieco teatralnym… choć w sumie Dahl był bardzo teatralny naprawdę. Szybko jednak przestała myśleć o Finlandczyku.
- Hmm… jak ci się podobała moja piosenka? - usłyszała ten niestety znajomy, prawie seksowny głos.
- Bardzo to miłe z twojej strony, że masz na mnie oko… Mogłabym co najmniej pomyśleć, że dbasz o moje bezpieczeństwo… Gdzie jest Jenny? - zapytała przywdziewając niewinny ton.
- Terrence nienawidził Francuzów z powodu wojen toczonych przez Anglię i Francję. To daleka przeszłość. Ja też spoglądam w przeszłość i nienawidzę wszystkich Brytyjczyków. Ale Jennifer i tak miała szczęście, że z dwojga złego to ja ją dorwałem - mężczyzna zaśmiał się.
- Czy powiesz mi, gdzie ją trzymasz? To też ty sprawiłeś, że detektywi zniknęli? - zapytała, powoli wracając do brzóz. Podała scyzoryk Brandonowi i odeszła nieco na bok. Starała się usłyszeć, czy docierały do niej jakieś dźwięki z tła, poza głosem mężczyzny.
Nie słyszała nic takiego. To znaczyło, że Z nie chciał, aby słyszała coś poza nim. Miała koncentrować uwagę tylko i wyłącznie na nim…
- Oczywiście. Powiem ci, gdzie ją trzymam. Kim jestem. Czego chcę. A cała zabawa pójdzie się pieprzyć… - mruknął i na moment przerwał. Może brał kolejny łyk ze szklanki. - Uważam, że Jennifer jest całkiem seksowna. Uszkodziła mnie dość konkretnie i nieodwracalnie. Może to dobry materiał na matkę mojego pierwszego dziecka.
- Upośledzisz mi moją tajną broń przeciw napastnikom… Chcesz się bawić? Dobra. Czego chcesz, zamiast niej? - zapytała, mrużąc oczy. Zaczęła chodzić w lewo i w prawo.
- Chcę sprawdzić, czy jej pizda jest ciepła i miękka, czy może tak jak jej charakter twarda i niezdobyta - usłyszała w odpowiedzi. - A poza tym pragnę kolejnej butelki, ale tę mam w zapasach w drugim pokoju. Poza tym chcę wszystkiego… i mogę mieć wszystko… bo jestem mną. A ja jestem niepokonany, zwłaszcza teraz. I wszechmocny. Wiesz co? Dla zabawy wyłączę zasięg w telefonach na całym terenie. Tak żebyś była pewna, że nie blefuję.
- Oddaj mi Jennifer… Albo cię wykastruję jak cię znajdę… - powiedziała Harper, zaczynając się denerwować.
- Obiecuję ci, jeśli coś jej zrobisz… Nie ręczę za siebie - powiedziała poważnym tonem, zaciskając dłoń na telefonie, aż jej rękawiczka zatrzeszczała.
Ten sam upiorny śmiech.
- Ale co ty możesz? Jesteś tylko… hmm… Ósmą… - mężczyzna zaśmiał się. - Ona zrobiła mi wiele, ale ja w zamian wezmę sobie tylko dziewięć miesięcy - rzekł. - Już dużo czasu w swoim życiu zmarnowałem. Czas zbudować dom, zasadzić drzewo i… no cóż… spłodzić potomka. A, swoją drogą, Alice… - zawiesił głos.
Skojarzenie walnęło w nią jak piorun z jasnego nieba. Zaczęła krążyć jak wściekły, trzymany w klatce wilk.
- Co - syknęła na mężczyznę.
- Bawi cię to? Jesteś niczym… Możesz wyłączyć prąd na całej wyspie, a porywasz kobiety… Zaczynasz mnie… Drażnić Z… - powiedziała z idealną, wyszkoloną, Angielską dykcją.
- Twoje groźby są tak sztuczne i fałszywe, jak twój akcent. Czy jest coś smutniejszego po herbatce bostońskiej, niż Amerykanka naśladująca Brytyjkę? Nie sądzę - powiedział Z. - I nie jestem niczym. Jestem grubym, pękatym kutasem, którym zaraz zapłodnię twoją przyjaciółkę. Pewnie będzie jęczeć z rozkoszy i nienawidzić się za to. Ale to już jej problem. I jej słodycz… - zawiesił głos. - Tak właściwie to dlaczego nie? Nie chcesz, żeby twoje dziecko i jego siostrzeniec lub siostrzenica byli rówieśnikami?
- Nie. Bo chcę, żeby miała dziecko z kimś, kogo naprawdę kocha. A nie z takim złamanym chujem jak ty… - powiedziała już nie panując nad sobą. Przełknęła ślinę.
- Ponawiam. Czego, kurwa chcesz, za Jennifer… - powiedziała, znów biorąc w ryzy swój głos, choć jeszcze nie emocje.
- Z własnej głupiej moralności porzuciłem siedem lat mojego życia. Teraz już wiem, że szczam na moralność. Dlatego powiem ci wprost. Jako wolny człowiek chcę zabawy. Bawić się wszystkimi. Nie piłem od siedmiu lat i po tych siedmiu latach alkohol smakuje mi lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Krzyki tych przypadkowych rudzielców sprawiały mi dużą przyjemność… zwłaszcza że przez ostatnich siedem lat widziałem na żywo niewiele kobiet. I jeszcze mniej kobiet słyszałem. To jest gra. Czy jesteś w stanie mi ją odebrać? Czy dasz radę ją odnaleźć? Daję ci… hmm… ile czasu miałaś w Helsinkach, zanim Tuonetar miała przejąć władzę nad twoim ciałem? Ile to było godzin? Dni? Jestem wszechmogący, ale nie wszechwiedzący. Ale lubię poezję, dlatego chciałbym, aby to była ta sama liczba godzin.
- Dwie doby… - powiedziała Alice. Jej głos zadrżał. Ten jegomość przytłaczał ją i kiedy furia ostygła, przyszły kolejne emocje. Rozdrażnienie, strach, skojarzenia. Drżała.
- Mam nadzieję, że ci się uda - powiedział Z. - Bo chciałbym, żeby mój syn lub córka przeżyli. A nie umarli wraz z matką tylko dlatego bo jakaś durna Alice za bardzo się nie starała. Pozdrawiam cię, a poza tym… Every breath you take… Every move you make… - zaśpiewał bezbłędnie czysto. - I’ll be watching you.
Rozłączył się.
Alice cisnęła telefonem w śnieg i opadła na kolana i zaczęła tłuc pięścią w ziemię. Musiała gdzieś skanalizować swoją furię, bo inaczej by się rozpłakała, a to byłoby nienajlepsze rozwiązanie, skoro miała za chwilę zacząć myśleć w pełni logicznie i szybko.
Abby wybiegła z samochodu, zapinając po drodze guziki. Opadła na śnieg i mocno ją przytuliła.
- W porządku. Jesteś z nami, opiekujemy się tobą - powiedziała. Nie miała pojęcia na żaden temat, ale była niewzruszona niczym skała. Może właśnie dlatego taka była. - Oddychaj głęboko i równo. Wspieram cię. Ja i pozostali.
Tymczasem komórka Alice znów się rozdźwięczała…
Harper rzuciła się na nią i znów spojrzała kto dzwonił.




Tej litery nie spodziewałaby się za cholerę…




J.

Zerwała się z ziemi i odebrała telefon.
- Ha…. Halo?! - prawie wrzasnęła na telefon, bo jej głos jeszcze nie był spokojny, ale zaraz pozbierała się i wzięła dwa głębokie wdechy…
- Przepraszam… Coś się stało? - zapytała włączając opanowany ton, choć jej ramiona drżały, jej ręka bolała a jej włosy były w nieładzie, to widzieli tylko ci, którzy stali przy niej.
- Alice, na litość boską… - usłyszała westchnienie ulgi Joakima. Jego głos był w tej chwili jak balsam po szczególnie dotkliwym oparzeniu. Poczuła jak łzy nabiegły jej do oczu. - Miałem sen… taki straszny sen… Nie wiem, gdzie jesteś… Nie wiem, co robisz… Nie wiem, czy ci mogę pomóc, jak w Champs… Ale wypierdalaj stamtąd błyskawi…!

Cytat:
Połączenie przerwane
Alice spojrzała na zasięg. Zero kresek.
Szczęka jej opadła i zamknęła za moment usta. Wsadziła telefon do kieszeni i zwiesiła głowę. Joakim… Wystraszy się… A ona nie zdążyła powiedzieć do niego nic, poza szóstym przepraszam… Czemu zawsze gdy z nim rozmawiała, tylko go przepraszała… a teraz Joakim przejmie się, bo w trakcie ich rozmowy, kiedy mówił jej coś takiego właśnie przerwało połączenie. Ona brzmiała na wzburzoną… Wyobrażała sobie, jak próbuje się do niej znów dodzwonić i nie może. Bo nie ma zasięgu… Zamknęła oczy. Zjawi się tu? Jak na Champs? On by na pewno wiedział co było w tej cholernej bazie… Przygryzła wargę i rozejrzała się. Czuła się surrealistycznie. Ruszyła w stronę samochodu nie tłumacząc nic nikomu. Szła jednak zygzakiem.

- Alice…! - usłyszała za sobą głos Thomasa.
Szedł w jej stronę, trzymając rudowłosą kobietę. Z drugiej strony podpierał ją Baird. Nie wiadomo jak zdołali ją ściągnąć, jednak udało im się to.
- Pomóż nam… - mruknął Douglas. Choć nie sprecyzował, co dokładnie miałaby zrobić.
Medalik od Ismo, który powiesiła sobie na szyi, zaczął ją gryźć. Może z powodu potu, którym pokryło się całe jej ciało. A może kryło się za tym coś więcej? Niestety żyjąc w tym świecie niekiedy człowiek zastanawiał się, czy właśnie napotkał zjawisko paranormalne, czy jednak można je było wytłumaczyć w bardzo prosty sposób.
Potarła dłonią naszyjnik, po czym podeszła do kobiety i zdjęła jej z głowy tę śmieszną uprząż. Oczami wyobraźni zobaczyła Jennifer w podobnej, w pokoju podobnym do tego, do którego zabrano kiedyś ją. Poczuła jak coś przewróciło jej się w żołądku i zachciało jej się wymiotować. Odrzuciła uprząż na bok i musiała się cofnąć, by rzeczywiście oddać zawartość swojego żołądka na śnieg.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline