Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:55   #398
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper opuściła dłoń i wyprostowała się. Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Potrzebowała sprawdzić energię osoby przed sobą. Wzrok mógł ją mylić. Węch mógł ją mylić. Słuch mógł… Ale energia… Energia nigdy jej nie okłamie. A ona znała energię Jennifer. Chciała na nią spojrzeć i się przekonać. Jej kosmyki włosów zazłociły się.
Oczy Alice widziały więcej niż oczy normalnego człowieka. Dostrzegła wiry złotego Fluxu w ciele de Trafford. Na pewno miała przed sobą Paranormalium. Tylko tyle była w stanie określić. To nie było tak, że każdy człowiek posiadał inną energię i ona ją widziała… Była w stanie zobaczyć tylko i wyłącznie Flux. A ten był zawsze taki sam. Nawet jeśli dawał najróżniejsze, nawet najbardziej dziwne efekty.
- Alice! Twoje kosmyki tak jasno świecą! Pięknie wyglądasz! - Jennifer komplementowała. - Wy też jesteście piękni! - przeniosła wzrok na pozostałych.
- ...ja też? - zapytał Thomas.
- I to jak!
- To na pewno nie ona - mruknął Douglas.
Alice podeszła już całkiem do Jenifer.
- Gdzie się obudziłaś Jenny?- zapytała.
- Co było pięć minut temu? - zapytała i jednocześnie zaczęła się rozglądać. Szukała kamer, otwartych pomieszczeń. Szukała tego, które widziała w wizji. Potrzebowała mieć pewny dowód, że to naprawdę jest ona.
Nie widziała kamer. Sama Jennifer była naga, więc raczej nie schowała nigdzie kamery ani dyktafonu. Chyba że we włosach, ale wydawało się to mało prawdopodobne.
- Pięć minut temu obudziłam się. I popatrzyłam przed siebie. Ujrzałam moich najdroższych przyjaciół - uśmiechnęła się jakby szerzej, przenosząc wzrok na Alice. - Jak dobrze, że jestem cała i zdrowa! Dzięki temu mogę z wami przebywać! Haha!
- Arthurze, Abby? Bee? - zagadnęła do nich.
- Weźcie proszę Jenny na zewnątrz… My się rozejrzymy, czy znajdziemy jakieś ślady po tym zwyrodnialcu… - powiedziała Alice. Nie grało jej to jak łatwo znaleźli Jennifer. Z jednej strony bardzo chciała, żeby to naprawdę była ona. Naćpana, złamana, zaklęta… Cokolwiek, ale mogłaby to być ona… Harper jednak potrzebowała mieć pewność… Przynajmniej stuprocentową, że nie myliła się. Że to nie był kolejny fortel… A może miała tak pomyśleć? Może podstawił im Jenny pod wpływem jakiejś mocy, a ona miała w to nie uwierzyć, zostawić ją niechronioną i ruszyć dalej, by wpaść w pułapkę? Umysł Harper zaczynał się lekko przegrzewać. Podeszła więc do pierwszych lepszych drzwi i spróbowała je otworzyć, chcąc sprawdzić co było w środku. Potrzebowała coś zrobić. Ta statyczność wywoływała nadmiar myśli.
- Jennifer, ubierz płaszcz Alice - powiedziała Abby ostrożnie.
De Trafford spojrzała na ubranie w dłoniach. Wydawało się, że nie wiedziała co z tym zrobić. Rozprostowała go. Następnie bardzo ostrożnie nałożyła sam kaptur na głowę. Reszta materiału spłynęła po jej plecach niczym peleryna.
- Czuję się w tym stroju taka piękna - powiedziała.
- Chodźmy… już… - Roux mruknęła.
Złapała ostrożnie Jennifer za jedną dłoń. Bee wzięła ją za drugą. Ruszyły powoli korytarzem w stronę wyjścia.
- Czy może chcecie zaśpiewać piosenkę? - zapytała de Trafford.
Alice otworzyła drzwi do kompletnie zwyczajnej łazienki. Nie znalazła w niej nic ciekawego.
- Jaką piosenkę chcesz zaśpiewać Jenny? - zapytała, wychodząc z łazienki i podeszła do kolejnych drzwi, by je otworzyć. Zamierzała przyjrzeć się całemu temu budynkowi.

Jennifer przystanęła na środku. Myślała przez chwilę. Choć tak właściwie wyglądała bardziej tak, jak gdyby właśnie nie myślała. Trwało to dobre dziesięć sekund.
- Alice? - zapytała Abby. - Co mamy z nią…
De Trafford nagle zaczęła klaskać. Potem tańczyć. Podskakiwała raz na prawej nodze, a potem na lewej. I tak na zmianę. Chwilę później już śpiewała.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ahS6F3TPd4E[/media]

- Jenny, od kiedy znasz Islandzki? - zapytała tylko, zaskoczona. Zerknęła na Abby. Roux natomiast zerknęła na nią.
- Na razie po prostu miejcie na nią oko. Zmieniłam zdanie Nie rozłączajmy się. Przejdźmy się po tym miejscu, a potem… Potem coś wymyślimy - powiedziała i nacisnęła klamkę drzwi, przed którymi teraz stała.
Obok była tabliczka opatrzona numerem 1. To była sypialnia. W niej również znalazła straszną, zamordowaną parę. Jennifer wyśpiewała piosenkę do końca. Następnie zamilkła i uspokoiła się. Zadowolona, uśmiechnięta, spoglądała przed siebie.
Harper zostawiła te drzwi i ruszyła do następnych. Potrzebowała znaleźć to pomieszczenie… To, w którym widziała prawdziwą Jennifer i prawdziwego Z. Była zdeterminowana, by to zrobić.
Minęło pół godziny. Wnet Alice doszła do pokoju, który po otwarciu był prawie pusty… to mogło być to. Zdawał się przypominać nieco magazyn. Choć w sumie mogło to być po prostu niezagospodarowane pomieszczenie. Nie była pewna, ale zdawało jej się, że właśnie to miejsce widziała w Iterze. Tyle że wcześniej było kompletnie puste, natomiast ten stan się zmienił. Ujrzała stertę bardzo dokładnie ułożonych ubrań. Znajdowały się na podłodze. Każdy komplet obok drugiego, jak od linijki. Naliczyła trzydzieści cztery komplety.
- Jeden domek z jaccuzii, cztery bez dwupokojowe, cztery jednopokojowe i osiem sypialni tutaj… To razem siedemnaście - szepnęła Bee. - Razy dwa… trzydzieści cztery.
Na samym środku znajdowała się ulotka.

Cytat:
Zapraszamy Do Ptasiego Muzeum Sigurgeira!

Czy jesteś zapalonym obserwatorem ptaków?
A może zwykłym laikiem?
To bez znaczenia!
Każdy - stary i młody, piękny i brzydki, wysoki i niski - zakocha się w Ptasim Muzeum Sigurgeira!

Od poniedziałku do niedzieli: 12:00–17:00.

J2H3+GX Reykjahlidh, Islandia
Natomiast po odwróceniu ulotki znajdował się napis. Czarnym długopisem.

Cytat:
Chcesz ją uratować?
- Z
Alice patrzyła na kartkę i milczała. Obserwowała litery. Co to znaczyło? Że odda jej umysł, jeśli tam pojadą? Czy może, że osoba, która przebywała z nimi to nie była Jenny. Harper nie była dobra w gierki. To bardziej pasowało do… Do Joakima. On na pewno wiedziałby co zrobić. Ona mogła tylko podążać śladem… Za okruszkami, które jej podrzucał. wiedziała, gdzie było muzeum. Je również zaznaczyła, jako znaczący punkt. Alice chciałaby znów wejść w Iter i przenieść się do Jenny by dowiedzieć… Czy ta, którą miała przy sobie, to ta właściwa, czy też nie… Potarła skroń dłonią i wzieła kartkę.
- Jedziemy do muzeum ptaków… - powiedziała i ruszyła do wyjścia.
Tuż przed wyjściem na zewnątrz Jennifer przystanęła.
- Alice…? - zawiesiła głos i spojrzała na nią z uśmiechem, który nigdy nie schodził z jej twarzy.
- Ty też - oznajmiła przez ramię. Jeśli to nie była Jenny. Dowiedzą się i się jej pozbędą… Ale jeśli to była Jenny. Serce Harper piekło i pękało. Zapadła się w czarną pustkę w swoim umyśle. Sfokusowała się na kolejnym punkcie w programie Z. Nie było czasu sprawdzać nawet, czy te wszystkie osoby nie były czasem detektywami. Byli martwi, nigdzie nie uciekną…
- Nie wiemy, czy to nie detektywi. Chcecie tu zostać i to sprawdzić? - zapytała Harper, zerkając na Brandona i Fanny.
- Musimy - ostrożnie zaczęła Brice. - Jednak czy powinniśmy się rozdzielać?
- Czy nie moglibyście poczekać piętnaście minut w samochodzie? Przejście przez cały hotel nie powinno zająć bardzo dużo… - Baird zawiesił głos.
- Alice, chciałam zadać ci pytanie… - Jennifer rzuciła.
Wyszła na zewnątrz. Stała na śniegu, jak gdyby nigdy nic. Zimny wiatr wiał prosto na nią. Płaszcz Alice łopotał za plecami de Trafford. Harper spostrzegła, że na jej skórze nie pojawiła się nawet gęsia skórka. Jakby w ogóle nie odczuwała mrozu.
- Jakie pytanie Jenny? - zapytała przyglądając jej się uważnie.
- Nie jest ci zimno? - zapytała obserwując ją. Jej nieco było, co prawda miała na sobie koszulkę, sweter i szal, ale brakowało płaszcza…
De Trafford zignorowała jej pytanie. Zadała własne.
- Czy teraz jesteś już szczęśliwa? Cieszysz się, że już mnie odnalazłaś? Jestem całą, zdrową i szczęśliwą Jennifer. Chcę, żebyś była całą, zdrową i szczęśliwą Alice - powiedziała. Obróciła się do pozostałych. - Chcę, żebyście też tacy byli. Cali, zdrowi i szczęśliwi.
Zamilkła na moment. Po czym podskoczyła w miejscu dwa razy.
- Zaśpiewamy…?!

Harper przeżywała szok. Znowu źle się poczuła. Miała to, czego chciała, aby Jenny była szczęśliwa. Powiedziała coś takiego do tego człowieka, czyż nie? Że chciała dla niej szczęścia… To była jej wina? Znowu jej wina? Odwróciła się i wzięła telefon do ręki. Czy wciąż brakowało jej zasięgu? Potrzebowała zasięgu… Z go wyłączył i od tamtego czasu go nie było.
- Alice, hej… - Brandon mruknął ostrożnie. - Zadałem pytanie… - zawiesił głos. - Dobrze się czujesz…? - zagryzł delikatnie wargę. - Zaczekacie na nas? Czy zostawicie nas tutaj jednak?
- Wolałabym, żebyście zaczekali - powiedziała Fanny.
- Idźcie. Poczekamy - głos Alice zabrzmiał, jakby ktoś źle wybrał strunę skrzypiec, którą zagrł i ta zaskrzypiała. Patrzyła na ekran i właściwie to tylko trzymała na nim oczy. Ręka jej dygotała, więc wsadziła ją z telefonem do kieszeni.
- Abby weź Jenny do auta - powiedziała po odchrząknięciu, ale nadal było słychać, że dusiła emocje.
Roux zabrała ją w stronę samochodu. De Trafford nuciła pod nosem tę islandzką melodię. Przed samym wejściem do środka Jennifer sporzała na Abby.
- Abigail! Moja kochana! Chcesz przytulasa?!
- Może potem, Jenny. Może potem - mruknęła Abby i zapakowała ją do trzeciego rzędu siedzeń. Usiadła obok niej.
Brandon i Fanny nie tracili czas i ruszyli na obchód. Na dziedzińcu stali już tylko Alice, Bee, Thomas i Arthur.
- To ona? Czy to nie ona? - zapytał Thomas.
Bee nagle się rozpłakała. Obróciła się bokiem, kręcąc głową.
Płacz Bee podziałał na nią tylko gorzej. Zasłoniła usta dłonią. Milczała. Czuła jak na jej zimnych od chłodu policzkach pojawiły się łzy, ale nie wydała ani dźwięku. Za moment zagryzła zęby mocno na ręce, by bólem przywrócić się do ładu. To pomogło. Lekko otrzeźwiała. Przetarła twarz i rozejrzała się. Ten człowiek się z nimi bawił. Jak szybko przygotował to wszystko? Przecież to nie było możliwe. Nie mógł tego zaplanować przed porwaniem Jenny… Że ją zgwałci… A może mógł? Nie jechali tak dramatycznie długo... Jaki był czas od jego odjazdu do ich przyjazdu? Szlag ją trafiał. Na razie jednak nie była gotowa wsiąść do tego samochodu. Mimo, że zaczynała lekko drżeć z zimna.
- Cholera… powinniśmy wejść do środka. Znowu osiem osób będzie jechało. Ktoś będzie musiał na kimś usiąść - mruknął Thomas i zerknął na Bee.
- Pojadę na Abby, spokojnie. Przecież nie usiądę na tobie - Barnett próbowała zażartować, ale łzy wciąż lały się z jej twarzy. Douglas tymczasem zakrztusił się.
Wreszcie Baird przybył z powrotem. Chwilę później dołączyła do niego Fanny.
- To na szczęście nie oni - powiedział Brandon. - Poza tym coś sprawdziłem. Zostali pozbawieni krwi, ale wykształciły się na ich ciałach słabe plamy opadowe. Dotknąłem ich i…
- Zrobiłeś… co? - zapytała Bee zszokowana.
- No dotknąłem. Nawet ucisnąłem. Plamy kompletnie nieprzemieszczalne, nie znikały w ogóle, nawet jak mocno na nie nacisnąłem… Co znaczy, że zostali zabici ponad trzydzieści sześć godzin temu. Stężenie pośmiertne ten zaczęło już ustepować, ale nie ustąpiło całkowicie. To znaczy, że umarli co najmniej trzydzieści sześć godzin temu, ale przed siedemdziesięcioma dwoma.
- I chcesz mi powiedzieć, że od tego czasu byli w tych pozycjach? - zapytała, lekko zdezorientowana. Trzydzieści sześć godzin temu… Czy oni w ogóle byli tyle czasu na tej wyspie? Chyba nie… Taka myśl była tylko bardziej przerażająca… Miała nadzieję, że po prostu wtedy umarli i zostali ustawieni w takich pozycjach później...
- Ciężko mi stwierdzić - powiedział Brandon. - Ich ciała są sklejone klejem i ciężko mi czasami było powiedzieć, czy to stężenie pośmiertne, czy to może klej tak trzyma w tej pozycji - mruknął.
- Cieszę się, że to nie detektywi… Choć to nie wyjaśnia zagadki gdzie zniknęli, ale chociaż wiemy, że nie tu... - powiedziała.
- Chodźmy… Mamy kolejny punkt programu do zwiedzenia tej nocy - powiedziała ponuro. ruszyła do auta. Czekała ich długa noc… Miała nadzieję, że jednak na końcu czekało dobre rozwiązanie, a nie… Śmierć.
- Thomasie, poprowadź proszę - odezwała się do brata, nim wsiadła. Nawet nie zamierzała oglądać się za siebie na ostatni rząd. To ją przerażało.
Jennifer siedziała na siedzeniu w ostatnim rzędzie. Obok niej Abby. Bee wsiadła i usiadła na jej kolanach. Thomas za kierownicą, Alice obok niego. W drugim rzędzie usiedli Brandon, Fanny i Arthur.
- Jacy jesteście piękni - powiedziała de Trafford. - Piękni ludzie. W pięknej machinie. Nie będę mrugać, bo chcę cały czas na was patrzeć - rzekła.
- Gazu Thomasie - poprosiła cicho Alice.
Nie musiała mu dwa razy powtarzać. Wnet opuścili Dimmuborgir Guesthouse. W samochodzie rozległo się milczenie. Po pięciu minutach Abby drgnęła.
- Na litość boską, Jennifer! Zacznij mrugać!
- Nie będę, bo jesteście naprawdę…
- Masz zaczerwienione oczy! Mrugaj, kurwa… Alice, powiedz jej!
- Jenny, mrugaj… Nie znikniemy, a jak będziesz mrugać, to za każdym razem jak zamkniesz oczy i je otworzysz, zaskoczy cię i zachwyci jacy jesteśmy - powiedziała Alice wchodząc w pozytywną i pogodną rolę. Jej twarz nie drgnęła. Jedynie modulowała głosem tak, by brzmiał jak należy.
- O. Dobrze. Kocham was! - powiedziała.
- Wiesz co jest najbardziej dziwne? - szepnął Thomas, prowadząc tuż obok niej. - To, jak po każdym zdaniu robi przerwę. Mam wrażenie, że w jej głowie jest procesor. I po tym, jak wypowie zdanie, potrzebuje chwilę, żeby wygenerować następne. I to, jak cedzi słowa tym wesołym tonem… - zawiesił głos.
- Nic nie mów… Nie wiem jak… To zrobił… Ale będzie musiał to odkręcić, a potem i tak go kurwa wykastruję - powiedziała maksymalnie cicho, tak, by tylko Thomas słyszał. Skupiła się na drodze przed nimi. Była wzburzona i roztrzaskana emocjonalnie. Wyciągnęła kartkę z wiadomością od skurwiela i popatrzyła na nią… Szukała epitetów, jakimi mogłaby jeszcze go nazywać… Jeśli to prawdziwa Jennifer… Jeśli zrobił coś jej umysłowi… Nie daruje mu tego.
- O CHUJ! - wrzasnęła Bee. - O CHUJ, O CHUJ, O CHUJ!
Thomas wcisnął pedał hamulca do oporu. Jeep zaczął z piskiem hamować.
Alice zapinała pas zawsze gdy wsiadała, więc tylko szarpnęło ją mocno, ale i tak zabolało. Mimo to od razu obejrzała się do tyłu.
Barnett z szeroko rozwartymi oczami patrzyła na coś, co znajdowało się pod nogami. Abby spuściła wzrok i spojrzała w tamtą stronę. Jennifer nachyliła się, jakby chciała coś podnieść.
- Wszystko w porządku. Bez obaw. Jestem cała, zdrowa i szczęśliwa!
- Odpadła jej ręka! Widziałam! - wrzasnęła Barnett. - Odpadła jej lewa ręka! O chuj!
Alice przetwarzała otrzymane informacje…
- Ale w sensie że… Tak jakby jej ciało rozpadało się i jest krew… Czy tak jakby była lalką, lub maszyną? - zapytała. Próbowała znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Co się działo. Co się tu kurwa działo. Alice nie mogła jeszcze ułożyć rozsypanych przed sobą puzzli. Jak na razie nic do siebie nie pasowało.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline