Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:59   #400
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zerknęła w jego stronę. Zmusiła się znów do ruchu. Podniosła się i spojrzała na to co trzymał.
Thomas podszedł do nich.
- Nie mam słów - mruknął.
Postawił na ziemi to, co trzymał pod pachą. To był kawał tektury. Miał prawie dwa metry. Wycięto go na kształt kobiety. Zaklejono go kartkami A4. To były wydruki, składające się na Jennifer.
- To spadło z dachu - powiedział.
De Trafford, ta w miarę prawdziwa, zatupała w miejscu.
- Przecież tutaj jestem. Cały czas powtarzam przecież, że jestem cała, szczęśliwa i zdrowa - powiedziała szeroko uśmiechnięta.
- Robi z nas debili - szepnął Brandon. - Siedzi u siebie i zwija się ze śmiechu…
Alice nie było do śmiechu. Znów usiadła. Czuła się fatalnie. Była psychicznie wycieńczona. Właśnie mentalnie musiała zmusić się do pogodzenia z zabiciem własnej, cennej przyjaciółki. Córki Terrence’a, ciotki/siostry jej nienarodzonego dziecka… Tylko po to, by okazało się to żartem. Miała nadzieję, że to po prostu zakończy te tortury. Na Jenny i na nich… Jednak nie. Z wiedział co robi. Wiedział, czemu to zrobiła i jak jej nie pozwolić… Co więcej, nie mieli nawet wskazówki gdzie szukać dalej…
- Arthur został pilnować tych mężczyzn na dachu, którzy popchnęli Jennifer - powiedział Thomas. - Może uda nam się coś z nich wyciągnąć - dodał.
- Go ahead… - powiedziała tylko Alice. Nie miała w tej chwili siły woli na cokolwiek. Energia całkowicie ją opuściła. To nie powinna być Jenny. Ze wszystkich osób, czemu to znowu ona wpadła w kłopoty… To było okrutne. Niesprawiedliwe. Los był niesprawiedliwy. Alice ledwo powstrzymała się by nie rozbić pięścią gabloty, zamiast w nią, walnęła w podstawę o którą się opierała. Miała ochotę… Miała ochotę sama spaść z tego dachu.
- W porządku? - zapytał Brandon. - Pamiętaj, że to dobrze… że z dachu spadła tektura, a nie twoja przyjaciółka - powiedział powoli. - Bo zdaje mi się, że za bardzo nie ucieszyłaś się z tego zwrotu akcji - zażartował, ale ostrożnie. Niekiedy żarty potrafiły rozładować sytuację, ale czasami potrafiły mocno irytować.
Abby, Bee, Thomas i Arthur wyszli na zewnątrz, żeby zająć się sprawą mężczyzn na dachu. W środku pozostała Alice, Fanny, Brandon i Jenny. Tej przez chwilę nie było, ale wnet pojawiła się.
- Proszę - powiedziała, wyciągając w stronę Alice batonika. - Pomyślałam, że ludzie kochają czekoladę!
Harper nie zareagowała na słowa Brandona. Po prostu zerknęła na niego półprzytomnie, po czym wzięła od Jenny batonika. Otworzyła go i zaczęła jeść. Zapewne, gdyby podano jej teraz pistolet i kazano sobie strzelić w głowę, mogłaby się nie zawahać i nawet nie zastanowić. Siedziała tak naprawdę nieobecna. Była o krok od kompletnej zapaści w sobie. Mieli jeszcze drogę przed sobą. Powinna speszyć się, by ratować Jennifer… Ona natomiast nie miała nikogo, kto w tej chwili mógłby uratować ją przed sobą samą. Skończyła jeść i zgniotła papierek oblizując usta. Schowała papier do kieszeni i westchnęła. Po czym podniosła się i rozejrzała. Nie można było ocenić, czy czegoś szukała, czy kogoś, czy po prostu nie wiedziała gdzie jest. Może i wszystko wyszło dobrze, ale to nią wstrząsnęło i to boleśnie.
- Alice, wróćmy już do domu - powiedziała Jennifer. - Nic tu po nas. Bardzo tu bywa niebezpiecznie, tak mi się wydaje. Poza tym to jezioro nikomu nie daje radości i szczęścia - mówiła radosnym tonem. Trochę przypominała członkinię jakiejś sekty, pragnącą zwerbować kolejną owieczkę. Choć z drugiej strony zdawało się, że nie ma wcale złych zamiarów. Gdyby chciała zrobić komuś krzywdę, czy nie znalazłaby do tej pory na to okazji?
- Myślę, że powinniśmy pojechać i zameldować się w jakimś hotelu - rzekł Baird. - Fajnie byłoby mieć jakieś miejsce do spania i załatwiania się - powiedział, zerkając na Fanny, która odeszła do toalety, zostawiając ich trójkę w samotności. - Sama może byłabyś w stanie rozwiązywać tę sprawę bez chwili wytchnienia, ale jest nas ośmioro i prędzej czy później ktoś będzie chciał pójść spać, a nie ma na to miejsca w jeepie.
Rudowłosa podeszła znów do ekranu i spróbowała go włączyć.
- Pojedziemy… Jak znajdę wskazówkę - powiedziała cicho. Harper może i była przytłoczona, ale nie zapomniała o jednym… Że nie mogła stąd wyjść, póki nie znajdzie kolejnego punktu gry Z’a…
- Ale stoisz w miejscu i nie ruszasz się - zażartował Brandon.
Nacisnęła przycisk i ekran telewizora zgasł. Od razu zrobiło się w pomieszczeniu trochę ciemniej i jakby bardziej złowieszczo.
- Bycie waszą przyjaciółką jest zajmujące, wspaniałe i cudowne - Jennifer powiedziała. - Przyniosę coś jeszcze - dodała.
- Skąd wzięłaś ten batonik, Jennifer? - Brandon zmarszczył brwi.
- Z takiego pomieszczenia.
- Nie było zamknięte?
- Hmm?
Baird ruszył nieco dalej i zobaczył szklane drzwi prowadzące do sklepu. Rozbite w drobny mak. Wszystko zrozumiał i wrócił do Alice.
Harper tymczasem rozejrzała się. Gdzie mogła być wskazówka, skoro nie było jej na filmie? Zaczęła chodzić po okolicy i szukać czegokolwiek, co przykułoby jej uwagę…
W otoczeniu nie znalazła nic interesującego. Choć to spostrzeżenie mogłoby być smutne dla pana Sigurgeira. Brandon również przeszedł się po muzeum, ale chyba jego poszukiwania były tak samo bezowocne. Harper spojrzała na tekturową Jennifer, która leżała na podłodze, pozostawiona przez Thomasa…
Podeszła do niej i podniosła. Obejrzała teraz ją. Czy może na niej znajdowało się cokolwiek? To byłoby dziwne, gdyby teraz przestał dawać im wskazówki, skoro wcześniej robił to tak chętnie.


Na szczęście Jennifer na zdjęciu była ubrana. Miała na sobie ciemny dres. Chyba taki też sama posiadała. To w nim mogła wylecieć do Czarnych Zamków. Jej włosy standardowo były spięte w dwa kucyki. Miała delikatny makijaż z mocniej zaznaczonymi oczami. Były duże i niebieskie. Obraz powstał poprzez sklejenie wielu kartek A4. Mogły zostać wydrukowane na każdej drukarce. Jakoś zdawała się średnia. Ani słaba, ani też szczególnie dobra, co nie sugerowało więc wykorzystania usług drukarni. Alice przewróciła Jennifer na drugą stronę.
- Hmm… - mruknął Brandon, mrużąc oczy. Przybliżył się, coś dostrzegając. Napis.

Cytat:
MASSENZA FU GIUSEPPE
impianti di perforazione s.r.l.
Alice odniosła wrażenie, że to znajdowało się na tej tekturze na długo zanim Z wziął ją do własnych celów.
Harper wyjęła telefon i chciała wpisać w wyszukiwarkę napis, by sprawdzić go z czystej ciekawości. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, że sieć była wyłączona.

Cytat:
Czy chcesz się połączyć z siecią Sigurgeir’s Bird Museum?
Zdaje się, że Wi-Fi ośrodka było włączone.
Rudowłosa podłaczyła się do sieci Wi-Fi i sprawdziła, czy to zadziała. Nie wiedziała, czy telefon musi być w sieci, by korzystać z Wi-Fi, czy wystarczył sam dostęp do internetu… Spodziewała się, że gdyby sieć weszła, znów dostałaby kolejne piętnaście smsów od Joakima. Przeszła się po pomieszczeniu czekając i znów wpisując nazwę. Nie miała pomysłów co jeszcze mogłoby być wskazówką…

Brakowało sieci komórkowej, ale była teraz podłączona do internetu. Wpisała nazwę w Google i wyskoczyło kilka pozycji. Na pierwszym miejscu znajdowała się strona jakiejś włoskiej firmy…
- I co masz? - zapytał Baird.
- Stronę… Włoską… Dotyczącą firmy sprzedającej wiertła. Takie jak na budowach - wyjaśniła przeglądając zawartość strony. Szukała czy coś na niej zwróci jej uwagę.
Nic szczególnego. Po prostu firma sprzedająca wiertła.
- To znaczy, że ktoś tu kupił takie wiertło. Jakieś wiertło - mruknął Brandon. - Kto mógłby potrzebować wiertła? - zastanowił się. - Jeżeli widzimy ten napis, to najprawdopodobniej Z chciał, żebyśmy go przeczytali. Być może to jedyna wskazówka, jaką dostaniemy. Co znaczyłoby, że może dokądś prowadzić…
Alice wyjęła mapę ze swojej torby i rozwinęła, zastanawiając się, czy takie wiertło byłoby potrzebne w którymś z tych miejsc… Takie rzeczy potrzebne były na budowach, przy wydobywaniu różnych surowców, ropy i tym podobnych… Tak właściwie w ogóle się na tym nie znała.
Szybko jednak zrozumiała, że w pobliżu znajdowała się tylko jedna prawdziwa, poważna firma, którą byłoby stać, żeby kupić takie drogie wiertło. Elektrownia Krafla. Geotermalna. Co znaczyło, że musieli tworzyć odwierty do gorących wód geotermalnych. Co więcej, Alice wskazała ją pinezką, przez co zdawała się jeszcze bardziej podejrzana.
Harper sapnęła. Wyszukała jakiegoś hotelu, który był w okolicy, ale niezbyt daleko. Czy powinni kontynuować? Czy powinni odpuścić do jutra? Nie chciała… Nie mogła odpuścić. Zamierzała jechać i szukać, nawet jeśli musiałaby to robić sama. Mimo zmęczenia.
Najbliżej znajdował się Fosshotel Myvatn. Siedem minut drogi stąd. Gdyby przejechali dwie minuty dłużej, dojechaliby do Reykjahlid i znajdujących się tutaj ośrodków. Hlid Cottages, Hlid Hostel, Icelandair Hotel Myvatn, Elda Guesthouse… Dalej również czekały na nich hotele.
- Mamy ich - powiedziała Abby.
Czwórka Konsumentów weszła do środka z trzema mężczyznami. Byli młodzi, mogli mieć co najwyżej dwadzieścia lat. Zdawali się zmieszani i skonfundowani. Jednak posłuszni. Nie próbowali uciekać, ani walczyć.
Alice popatrzyła na Konsumentów, a potem na mężczyzn.
- Pytaliście ich już? - zapytała tylko. Uznała, że siedem minut stąd to za blisko i pojadą do Reykjahlid.
- Gdzie jest ten, który kazał wam to zrzucić? - zapytała. Czuła się nadal bardzo źle, ale powoli odzyskiwała mowę.
- Hmm, tak, pytali - powiedział po islandzku jeden z mężczyzn. - Tylko że nie mówię dobrze po angielsku, a wy to już w ogóle - spojrzał na swoich towarzyszy. Następnie przeniósł wzrok na Alice i zaczął posługiwać się łamaną angielszczyzną. - Tak, oni pytają. Nam ciężko rozumiemy angielski język.
Harper podniosła do góry karton.
- Gdzie jest ten, który kazał wam to zrzucić? Wiecie? - zapytała po islandzku.
- Niestety nie. To była dobrze płatna robota. Mieliśmy wyjść na dach i po prostu zrzucić tekturę. Czyli praktycznie zero wysiłku, choć haczyk polegał na tym, żeby wytrzymać kilka godzin w mrozie i śniegu.
- Ale wzięliśmy termosy i…
- Zamknij się, Tryggvi - szepnął trzeci.
Konsumenci i detektywi spoglądali po sobie w konsternacji. Nic nie rozumieli, niestety.
- Mieliśmy tylko nikomu o tym nie mówić, bo to na granicy prawa, a może nawet go łamanie - mruknął pierwszy Islandczyk. Rozejrzał się. - A teraz to na pewno wtargnięcie i włamanie… - westchnął. - Dlatego proszę, nie zawiadamiajcie policji… - zawiesił głos.
- Człowiek, który kazał wam to zrobić zamordował już przynajmniej czterdzieści osób i wasz rzut tekturą… miał być żartem… Bo zmusił nas do zdecydowania, czy zginie jedna, czy dwanaście osób… Skąd wiedzieliście czy macie zrzucić tę tekturę? Mieliście jeszcze jakieś inne? - zapytała.
- Mieliśmy tylko dwie tektury - odpowiedział mężczyzna. - Jedna przedstawiała kobietę, a druga przestawiała kilkoro ludzi… - jego słowa były powolne i nacieczone… szokiem. - Zamordował czter… czterdzie…
- Ile? Co? Jak… - szepnął drugi.
- Dobry boże - trzeci zamknął mocno oczy. - Czy to żart? A wy jesteście FBI?
- FBI? - parsknął pierwszy Islandczyk.
- Czy to według ciebie zwykli turyści?
- Ja… ja nie wiem…
Chwila ciszy.
- A wiedzieliśmy, bo dostaliśmy wiadomość na komunikatorze - powiedział pierwszy Islandczyk.
- Mogę ją zobaczyć? - zapytała Harper. Czy to jej naciśnięcie przycisku wywołało wiadomość? Czy to wszystko było nagrane wcześniej, a on siedział sobie w jakimś spokojnym miejscu i trzymał tam detektywów i Jenny i patrzył jak się męczą idąc po jego okruszkach, które donikąd nie prowadzą? Alice zaczynała się tego obawiać i powoli miała dość.
- Hmm, tak - powiedział mężczyzna.

Użytkownik ???@???.com wysłał trzy wiadomości. Pierwsza dotarła wczoraj o dwudziestej drugiej dwadzieścia sześć.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Z tego adresu przyjdzie wiadomość. Bądźcie jutro na dachu od godziny osiemnastej. W holu otwartego muzeum znajdziecie obie tektury, o których pisałem.
Druga została wysłana nieco więcej niż pół godziny temu.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Bądźcie gotowi. Jak przyjdzie następna wiadomość NATYCHMIAST zrzućcie tekturę.
Trzecia wiadomość była najkrótsza.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Zrzućcie blondynkę.
Nagle pojawiła się czwarta.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Aż tak mnie łakniesz, że czytasz wysłane przeze mnie wiadomości… nawet jeśli nie do ciebie? Nieładnie. Jennifer będzie zazdrosna.
Alice mogła odpisać.

Harper myślała co mu odpisać… Po czym zaczęła.
‘Potrzebuję cię spotkać. Daj mi…’

Zdecydowanie chciała go spotkać, po to, by go po prostu zatłuc… Z drugiej jednak strony, skoro był znudzony i przygotował dla niej tę grę już dobę temu, co uświadomiło jej, że zaplanował wszystko zanim porwał Jenny… Była ciekawa, czy znudzi się swoją grą, jeśli przestaną grać według jej zasad. Jak na razie to on je wyznaczał. Powiedział ile ma czasu. Dawał jej okruszki, po których mieli iść… A jeśli by przestali? Jeśli przestaliby w nią grać? Zależało mu na rozrywce, ale jak bardzo? Czy po prostu wszystkich by zabił? Czy może straciłby panowanie? Harper wyprostowała się lekko. Zerknęła na mężczyzn.
- Uciekajcie stąd. Ten telefon konfiskuję… - powiedziała, po czym zwróciła się do reszty, by ich puścili, bo ci nic nie wiedzą i że zostali wynajęci już niemal dobę temu do tego zadania.
- Pojedziemy do hotelu. Mam dość tego pierdolenia jak na jeden wieczór - oznajmiła całkiem przekonującym, znużonym życiem głosem. Po czym wzięła ‘uśmiechniętą Jenny’ za rękę, ‘tekturową Jenny’ pod pachę i ruszyła do wyjścia. Czekała na wiadomość, ale spróbowała przekręcić szachownicę, na której do tej pory tańczyła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline