Noc 19 Brauzeit 2518 KI, obóz w Gryfoniej Kniei
Podeszła do oprycha, dobierając zakrzywioną igłę i dość grubą dratwę.
- Siedź spokojnie. Nie mam wódki. - uklęknęła w brudnej ziemi przed umięśnionym torsem.
- Szyj, nie pierdol - odburknął.
Usatysfakcjonowana aprobatą Hansa Hansa, czarownica szybko przystąpiła do polowego zabiegu szycia. Wpierw przemyła ranę octem, a następnie to samo uczyniła z paluszkami lewej dłoni.
- Chciałabym sprawdzić czy nie pozostała w tobie żelazna drzazga i czy na ostrzu nie było jakiegoś paskudztwa. Wiesz takie zbiry czasem smarują miecze własnym gównem, po trochu żeby osłabić przeciwnika, taka rana zacznie się jadzić za dzień, dwa i ciało może zacząć gnić, albo może to być taka zemsta zza grobu. - wskazała podbródkiem ofiary oprycha.
- Gównem? Pfe, obrzydliwe. Ja tam zawsze tylko sikałem na ostrze. Kiedyś, hue hue, jeden z moich kompanów też chciał tak zrobić, tylko nawalony jak szpadel był, to sobie dureń, hue hue, wacka odciął, ha ha ha… ała, kuźwa, co robisz?! Ochujałaś?! - obrzydliwy rechot Hansa został przerwany przez palec Olivii, wciskający się właśnie w ranę w poszukiwaniu resztek.
Z ust dziewczyny wydobył się tylko ściszony pojedynczy - Hi. - Naprawdę delikatnie badając ranę w ciele mężczyzny, nie mogła odegnać myśli co by to było, jak by naprawdę paluszki zmieniły jej się w męskie penisy.
Olivia Penisopalca. Niestety perwersyjna penetracja musiała dobiec końca, Olivia wyciągnęła palec z rany i najpierw sprawdziła lepkość łącząc i rozdzielając dwa opuszki, podsunęła pod własny nos zawieszoną między nimi czarną w świetle płomieni ogniska nitkę żywej jeszcze krwi osiłka. Kiedy upewniła się, że nie wyczuwa niczego śmierdzącego dotknęła końcem języka. Tak ledwo muskając. Uśmiechnęła się i pokiwała główką z aprobatą.
Z pietyzmem przewlekając igłę przez skórę pacjenta, na tyle blisko, by nie ściągnąć zbyt wiele skóry i na tyle daleko od zranienia, żeby szwy nie puściły, kontynuowała.
- Nie patrz mi na ręce i tak będzie blizna. Ale tamtym mógłbyś uważnie się przyglądnąć, żal by było, żeby przytulili twoje dudki, ciężko na nie zapracowałeś. - zdała sobie sprawę, że zmarszczyła nos i przypomniała sobie
Ametystową czarodziejkę, zła na siebie, że wpada już w jej dominancką manierę, ukłuła Hansa Hansa dotkliwiej - tylko się skrzywi, w końcu to twardziel.
-Szczęściem wyhodowałeś ostatnio trochę sadełka, ktoś tu przygotowuje się do zimy.
- Sadełka? Na pewno nie na diecie, którą serwują w lochach u twojego… Kimkolwiek tam Brumstein dla Ciebie jest. A łupami po tych śmieciach zainteresuje się, spokojnie, jak tylko skończysz ze mną. W przeciwieństwie do reszty tutaj, Twój krewny nie zamierza mi zapłacić za tę wycieczkę.
Wyznanie Hansa Hansa mimowolnie wzbudziło do niego sympatię Olivi, jakby brak metalowych monet w mieszku wymazał świadomość, że wyciągnięto go z lochu, czemu zupełnie nie zaprzeczał.
- Te, Smark. Ta Pani Katerina. - zaczął Hans ściszonym głosem, ewidentnie sugerując, żeby następująca rozmowa została między nimi.
- To jest jakaś tam wiedźma, tak? Czyli żadna z niej szlachcianka i raczej roboty na dłużej u niej szukać nie ma co?
- Trudno powiedzieć, dla ciebie wiedźma, ale w miastach nazywają takich jak ona “Ametystowymi Czarodziejami”, są poważani, często bardziej niż nobile. Warto jej nie zawieść, choć nie liczyłabym na wyjątkowe podziękowania. Tacy jak ona są blisko śmierci. - popatrzyła mu w oczy i bardzo cicho, szeptem, którego sama się obawiała, dodała.
Dla Hansa Hansa
- Będę szczęśliwa jak zachowam życie podczas tej wycieczki. Dlatego cieszę się, że choć nie musisz mnie lubić to można na ciebie liczyć.
- Dobra, nie zesraj się z tej wdzięczności i kończ to już - odpowiedział Hans w typowy dla siebie prostacki sposób, wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi jakiej otrzymał na temat Kateriny Lautermann.
Zakończywszy szycie, a nie mogąc znaleźć żadnego czystego materiału na opatrunek wyjęła z własnej sakwy dość obszerne płócienne majty, już z uśmiechem wywróciła oczami w kierunku Hansa Hansa. - Oddasz mi później.
- A nosiłaś je? Bo jeszcze później mogą mi się, hue hue hue, przydać! - pochwalił się już, tym razem na cały głos, zostawiając domysłom czarodziejki o jakie plany może chodzić.
Choć dziewczyna prześwidrowała półnagiego mężczyznę ostrym spojrzeniem, pozostało dla niej tajemnicą do czego mogłaby się jeszcze przydać Hansowi jej bielizna.
- Mimo wszystko uważaj na siebie, szycie jest świeże, nie forsuj się.
Poskładała narzędzia i udała się w kierunku namiotu, w połowie drogi jednak zrezygnowała, uznając, że oddanie igieł i nici, będzie nazajutrz odpowiednim powodem, by o sobie przypomnieć. Ognisko płonęło już wysoko i zdawało się, że nikt poza czarodziejką, która skryła się w namiocie, nie jest skory do odpoczynku. Hans zbliżył się do mężczyzn liczących srebra i rozprawiających nad zdobycznym orężem, jakby był sztandarem książęcych pancernych, albo krasnoludzkim wynalazkiem. Sama czuła zmęczenie i co dziwne odprężenie. Zawinęła się w koc i zbliżyła do wciąż poruszonej Valdis. Usiadła nieopodal i wpatrzyła w płomienie.
- Coś ci już powiedzieli, dlaczego.. Jak to się stało, że te draby podeszły tak blisko. - wypowiedziała wciąż zahipnotyzowana ogniem, ale tak by dziewczyna ją usłyszała.