Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2019, 16:22   #150
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Zawada

Wreszcie nadszedł czas dalszego działania. Grupa Martyny, wzmocniona jednym śmigłowcem i jednym czołgiem, u boku regularsów z AW przystąpiła do uderzenia na drugą stronę ulicy Ogólnej i alei Odrodzenia, w tym na Centrum Handlowe "Ogrody" (potocznie zwane "Kerfurem"). To ostatnie przypadło jej. To był kolejny po Meblach "Wójcik" i Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym witalny punkt Projektu Veselago.

Podejście na było trudne. Główne, boczne i tylne wejście były silnie bronione i ufortyfikowane barykadami oraz workami z piaskiem. Czekiści odgryzali się z broni maszynowej, granatników, granatów ręcznych bądź z erpegów, a nawet miotaczy płomieni. Duża przestrzeń otwarta też działała na niekorzyść nacierających, ale była nieco mitygowana przez obfite użycie zasłony dymnej z petard, granatów i wyrzutników na pojazdach.

Ostatecznie szturm się powiódł - wdarli się do budynku, przede wszystkim dzięki huraganowemu ostrzałowi kaemów, armat i rakiet. Jedyną poważną stratą na tym etapie był śmigłowiec Gazelle, strącony przez jakiegoś wariata z jednorazową wyrzutnią Aztechnology Striker. Głowica Frag nie powinna była strącić helikoptera... ale przebiła szybę i zdetonowała się w środku. Maszyna roztrzaskała się na parkingu. Drużynowy snajper nie dał rakieciarzowi uciec i go kropnął, nim ten zwiał z dachu do środka. W środku było podobnie, a przynajmniej w przedsionku dawnego centrum handlowego, gdzie obrońcy walili z prawej, lewej, góry i boksów sklepowych. Kilkoro ludzi zginęło i trzeba było, aby Leopard na chama wjechał do środka, taranując fasadę wejściową, i rozpędził obrońców armatą oraz kaemami. Dopiero wtedy obrona się posypała... i to kompletnie, bo oprócz innych wejść, szturmowanych przez regularsów w podobny sposób, nie było już prawie nikogo w tym obiekcie. A przynajmniej nikogo z CzK czy NeoSov.

C.H. "Ogrody" było obozem koncentracyjnym dla mieszkańców Elbląga (i pewnie nie tylko). Dawne sklepy przerobiono na manufaktury w stylu sweat shops i cele więzienne. Elfka nie miała jednak szans przyjrzeć się tematowi bliżej, ani nawet wyzwolić więźniów. Uaktywnił się system przeciwpożarowy... który wcale nie rozpylał wody. Gaz, a konkretnie etylosarin, w silniejszym stężeniu niż "standardowo". Do tego ładunki wybuchowe pod filarami i ścianami nośnymi.

Nie mieli wyboru, ani ona, ani nikt inny. Musieli uciekać z zagazowanego budynku, który w dodatku się walił. W środku ginęły setki, może nawet tysiące niewinnych cywilów i jeńców wojennych, a czekistów w tym "Kerfurze" raptem padła garstka, może dwie drużyny.

Trauma w zawadzkiej głowie raz jeszcze się odezwała, paraliżując ją na długie kwadranse. Na szczęście jej ludzie i regularsi byli w stanie dokończyć robotę, zajmując "ujście" ulicy pułkownika Dąbka, i tym samym "wrota" do Śródmieścia. Ale za jaką cenę...

Kocur

Sztab najwyraźniej nie mógł się zdecydować, co robić. Ledwo co zluzowali desantowców i ekipę Kocura, a już ich wzywali znowu. I to do tego samego - do szpitala, który okazał się być zbyt twardym orzechem do zgryzienia dla samych piechurów regularnej AW.

Opanowanie budynków na południowym wschodzie (w tym dawnego zakładu pogrzebowego), dwóch bloków mieszkalnych i okolicy było już „dawno” za nimi, ale już drugi budynek szpitala nastręczał poważnych trudności. Dopiero ponowne przerzucenie grupy Kotewskiego do środka przełamało ostatnich obrońców i pozwoliło na opanowanie struktury. Można było też liczyć na presję regularnych sił AW od strony ulicy Królewieckiej i osiedla Truso, oraz na ogień AKowców ze Stawnika i Leśnych z osiedla Metalowców. Śmigłowiec NH90 musiał się ulotnić po paliwo i amunicję. Było też zapewnione wsparcie dwóch bewupów typu Puma wraz z pełnymi desantami piechoty.

Przez następne dwadzieścia minut trwała ostra szarpanina z wrogami w podziemiach drugiego budynku. Miejsce to nie było przygotowane do obrony, ale mnogość zakrętów, ślepych korytarzy, różnych pomieszczeń zagraconych maszynami i sprzętem, zaułków oraz celowo uszkodzonego/osłabionego oświetlenia stwarzały warunki dogodne do prowadzenia zasadzek – co czekiści wykorzystali do maksimum. Ostatecznie, wielkim wysiłkiem fizycznym oraz w postaci amunicji i granatów, dało radę wyczyścić piwnicę i przejść do tunelu łączącego z głównym budynkiem szpitala. Ten tunel także okazał się zaciekle bronionym, ale jego prosta konstrukcja stawiała obrońców w niewygodnej sytuacji. Zdobycie go było kwestią czasu.

Kiedy stanęli i wrót piwnic pod główną strukturą szpitalną, wsparcie wreszcie dotarło. NH90 ostrzeliwał okna z autogranatników i opromieniał laserem. Bebok był na Marymonckiej – prowadził ostrzał autodziałkiem z ciężarówki, minigunem z quada-drona oraz bardziej bezpośrednio za pomocą dwóch roto-dronów wlatujących do okien. Był też wspierający go (a tym samym Kocura) Hummer z autogranatnikiem Mk.19. Obydwie przydzielone Kocurowi Pumy zaś dotarły przez lotnisko dla helikopterów na teren posesji szpitalnej, desantując ludzi pod izbą przyjęć, pod gęstą osłoną z wyrzutników dymu. Piechurzy wdarli się do budynku od tamtej strony, wspierani huraganowym ogniem z działek i kaemów Pum. Od strony ulicy Królewieckiej zaś, czyli głównego wejścia, napierały regularne siły piechoty, wspierane ostrzałem z armat czołgowych i innych pojazdów. Próbowali uderzyć na główne wejście, natykając się na silny opór, a w międzyczasie spenetrowali już dobudówkę z przychodnią.

Strzelaniny, wejścia, zasadzki, bijatyki i wybuchy trwały na terenie szpitala jeszcze grubo ponad dwie godziny. Wróg walczył zajadle, ale nie miał wbrew pozorom tyle ciężkiej broni, ile sugerowałby „czarny punkt”. Nie było nawet zbyt wielu „prawdziwych” czekistów. Za to było całe mrowie „rekrutów” i królików doświadczalnych. Ludzi nafaszerowanych przeciwbólowcami i stymulantami, w różnym stadium cyborgizacji. Niektórym brakowało rąk albo nóg, inni wyglądali jakby ich zerwano ze stołów chirurgicznych w połowie operacji, inni ciągnęli za sobą uparcie stojaki z kroplówkami, nie zważając na prujące żyły, sikające krwią i fluidami. Uzbrojeni byli w co popadnie – głównie czekistowskie „zaskórniaki” z przestarzałą bronią. Cały szpital był przerobiony na fabrykę nowego mięsa armatniego dla Czarnej Kompanii – najwyraźniej główne miejsce „rekrutacji”. Musiały trafiać tutaj setki jak nie tysiące niewygodnych osób i więźniów ze zbuntowanych terenów PRN, obozów jenieckich, samego Elbląga oraz „import” z Rosji, być może także z Białorusi czy Ukrainy.

Wkrótce to się zakończyło. Ostatecznie wsparcie rakietowe czy bombowe ze strony Beboka nie było potrzebne (laser z NH90 posłużył głównie dla paru lżejszych wyrzutni od strony Truso, bijących w główne wejście), nie było też strat w pojazdach. Wraże straty wyniosły sto procent – każdy z czekistów i „rekrutów” walczył do sromotnego końca. Sporo z maszynerii zostało zniszczonych, padło zasilanie, doszło do pożarów. Ale szpital był ich. Nie dopuszczono, by czarny punkt istniał już za linią frontu. Zgrało się to w czasie ze zdobyciem podziemi i tuneli łączących szpital z bunkrem w Truso (acz dalsze połączenia w głąb miasta zostały odcięte przez potężne bramy i pułapki zastawione przez wycofujące się siły CzK). Grupy Kocura i Beboka zostały zluzowane, a AW przeszło do natarcia wzdłuż ul. Królewieckiej, bijąc w Plastyk, Energę i hotel garnizonowy.

Bebok

Krasnolud miał urwanie głowy. Musiał z pomocą raptem kilku ludzi, w tym jednego kumatego, ogarnąć cały ten burdel na poziomie zwiadu elektroniczno-optycznego, operować rotodronami i starymi Predatorami, walić z wieżyczki i Vindicatora w szpital, trzymać rakiety w pogotowiu, rozesłać prezenty potrzebującym, wreszcie monitorować pozycje i aktywność wrażego lotnictwa i pojazdów obrony przeciwlotniczej, a także posłać do dowództwa prośbę o przekierowanie części sił na upierdliwą „tajską” Piranię.

I poszło mu naprawdę śpiewająco. Pod presją czasu i multitasking osiągnął dotychczasowy szczyt swojego performance, realizując w zasadzie 100% postawionych celów z... relatywnie minimalnymi stratami własnymi.

Najbardziej palącym problemem zdawał się być Eurofighter Typhoon. Nie dlatego, że szykował się do nalotu na nich. Trajektoria lotu i uzbrojenie wskazywały coś zupełnie innego – maszyna szykowała się do drugiego bombardowania Gdańska, tym razem za pomocą dwóch pękatych rakiet krążących na specjalnych podpięciach CMALS. Na tego delikwenta poszła hekatomba. Atak saturacyjny złożony z czterech rakiet SLAMRAAM z Hummera plus „skradający” się Roto-Dron Nissan z bliźniaczą rakietą AIM-120 AMRAAM. Mimo doświadczonego pilota, pełnych zasobników dipoli i flar oraz dużej prędkości całego przedsięwzięcia, zestrzelenie skurwiela było pewne. Maszyna była wciąż zbyt nisko i blisko, była też poważnie obciążona. Trzy rakiety poszły we flary albo siną dal, ale dwie pozostałe to było aż nadto by przerobić samolot na kometę. Na ziemię spadł tylko deszcz drobnych, spalonych odłamków. W anihilacji wydatnie pomógł pełen zewnętrzny zbiornik paliwa lotniczego oraz same rakiety krążące. Późniejsza analiza miała wykazać, że dzięki szybkiej reakcji i zniszczeniu tej maszyny, Jan Rudy i jego koledzy z Hummera powstrzymali okrutny atak gazowy na Trójmiasto. Obydwie głowice były bowiem wypchane silnie stężonym sarinem z ulepszonymi mechanizmami szybkiego rozpylenia na rozszerzonym obszarze. Każda z tych głowic mogła zabić tysiące osób.

Większym problemem były Mangusty. Helikoptery podzieliły się zadaniami. Stary „Turas” poleciał wzdłuż Grottgera, wspierając kontrnatarcie Challengera 3 i Sabre'a. Obrotowe działko w akompaniamencie ppk TOW i lekkich rakiet 70mm z białym fosforem, w połączeniu z czołgowymi kaemami i precyzyjnymi, gwintowanymi armatami plującymi pociskami HESH napsuło krwi najmitom z Królewca obsadzającym JW na Łęczyckiej. Obrona się praktycznie załamała i czekistowscy piechurzy napierali do wnętrza niedawno przecież zdobytej bazy. Pomogła dopiero interwencja Avengera i Mantisa. Wspólnie za pomocą rakiet i specjalnych programowalnych pocisków kanistrowych zmietli pierwszy śmigłowiec. To wymusiło przekierowanie drugiej Mangusty (która wcześniej swoim Vindicatorem i rakietami Ares Demonfire praktycznie samodzielnie powstrzymywała napór AW wzdłuż Królewieckiej i zajęcie budynków Plastyka) – prosto w zasadzkę tych samych maszyn. Saturacja kanistrami, kulami z kaemów i rakietami FIM-92 Stinger z Avengera wystarczyły, by strącić i tą maszynę. Bez nich Królewieccy zaczęli sypać rakietami i granatami z ręcznych wyrzutni w czołgi, zmuszając je do wycofania się, co załamało natarcie i pozwoliło na wyparcie go z bazy. Oczywiście nie bez poważnych strat u Królewieckich... i „małej” zemsty ze strony Challengera, który celnym pociskiem na odchodne rozjebał Avengera w drobny mak.

To już się robiła sprawa osobista.

Podczas gdy szturm Kocura na szpital, boczne natarcie Zbycha przez Gronowo i siłowe sprzątanie Sadowej przez Rycha szły w najlepsze, wkurwiony Janek postawił sobie za punkt honoru upolowanie tych ex-brytyjskich czołgów. Sabre LT mu zwiał, czając się między blokami osiedla przy polibudzie, Challenger III podobnie. Perypetie Kocięby pod polibudą się przedłużały, potrzebował wszystkich rąk na pokładzie, nie mógł zaoferować namierzania laserowego. Więc trzeba było to zrobić po staremu.

W obliczu utraty osiedla, Sadowej, kościoła i wdzierania się ludzi Ryśka do PWSZ od tyłu, Challenger zaczął się cofać. Umknął ludziom alkomanty... ale już niekoniecznie Predatorowi, który miał perfekcyjny strzał prosto w dupę ciężkiego czołgu wzdłuż całej alei Grunwaldzkiej. Dwie rakiety typu Hellfire zrobiły swoje, prując silnik pojazdu. Niedługo potem gapie mieli sporo radochy, kiedy paliwo i amunicja się ugotowały, dając popis fajerwerków. Właśnie tak Czarna Kompania sposób straciła najcięższą maszynę jaką dysponowała w Elblągu.

Oczywiście, oko za oko. Bo czekiści i neosowieckie kacapy byli zajadli i mściwi. Z bazy OPL przy Aeroklubie poszły dwie rakiety typu SLAMRAAM ze stacjonarnej wyrzutni. W zupełności wystarczające na pozostający w średnim zasięgu i pułapie, ślamazarny dron starego typu. Sekundy później Bebok, mimo prób desperackich manewrów, stracił łączność z maszyną.

Kwestia zapolowania na „Taja” pozostała nierozwiązana. Kontratak na Łęczycką i twarda obrona ul. Saperów utrudniały dostęp parze pojazdów, które w zamian za to przekierowano do grupy Wiadernego, która już to miała szansę na coś więcej.

Ostatnią pracą był atak rakietowy na niszczyciel Marynarki Wojennej PRN. Skomunikowanie z Kaprami przyniosło wydatne owoce. Godziny przed walną bitwą morską podjęli się szaleńczego rajdu w okolicach Helu, od strony Pucka. Za cenę dwóch łodzi FAC zmusili obronę p.lot. okrętu do zwalczania pocisków ciskanych przez piratów oraz do wzięcia udziału w aktywnym zwalczaniu ich łodzi. W sam raz na niespodziewany atak rakietą krążącą z drona nad Zatoką Gdańską, od strony Zalewu Wiślanego. Pomimo desperackich prób zestrzelenia pocisku za pomocą działek i enkaemów, głowica zaryła w kadłub i srodze jebnęła. Kaprzy jeszcze dorzucili swoje trzy grosze i wkrótce, płonący, na wpół zatopiony wrak wrócił do przystani helskiej – tym razem permanentnie, „wylegując” się na portowym nabrzeżu. Dron bezpiecznie wrócił po nowy pocisk.

Ed

Po przerzuceniu na Dolinkę, ekipa Edwarda została z początku wstrzymana. Pojazdy, które miały być jej przydzielone, próbowały wzdłuż ulicy Tadeusza Kościuszki walić na Saperów by zlikwidować jakąś obronę przeciwlotniczą. Dopiero gdy to się nie udało (przez silny opór w obrębie Agrykola/Olimpia i dalej na właściwych Saperów), a przy okazji wraże lotnictwo zostało zneutralizowane (w tym groźny helikopter Mongoose operujący na Królewieckiej) Wiaderny dostał czego chciał, a nawet więcej. Z pomocą przyszli druidzi, rozdysponowani po zdobycznych lub kontestowanych parkach i terenach zielonych. Dzięki ich magii przejście przez Park Dolinka było niepostrzeżone (i w zasadzie park można już było uznać za teren zdobyty). Po cichu udało im się wejść na ulicę Stanisława Moniuszki i zająć pierwszy budynek mieszkalny przy przystanku autobusowym na skrzyżowaniu z ul. Karola Szymanowskiego. Było tylko kilku strażników, których usunięto szybko i bez robienia szumu. Byli na skraju jednostki wojskowej oraz niedaleko (również obsadzonej) szkoły gastronomicznej, gotowi do ataku. Było jednak kolejne opóźnienie. Pojazdy nie mogły przejechać przez wyznaczony teren. Był tam od dawna zamknięty i nieużywany otwarty basen sporej wielkości. Pobliskie zalesienie oraz gęste zarośnięcie terenu dawało druidom sporo mocy do ukrycia nawet pojazdów pancernych... ale za nic nie pomagało tym wozom zjechać ponad metr w dół po pionowym betonie, a tym bardziej podjechać w ten sam sposób pod górę. Czołgi mogłyby tam utknąć i jedynym ratunkiem byłaby jazda w stronę sztucznej plaży, pod okiem obsadzonego przez wroga dawnego Centrum Rekreacji Wodnej. Trzeba więc było puścić pojazdy albo północą przez działki i boisko, albo południem przez park. Obrano to drugie, by wozy były bliżej ekipy szturmowej.

Szturm był nagły i mocny. Położono zasłonę dymną na Szymanowskiego i Moniuszki. Spieszeni pasażerowie bewupów i komandosi natarli zaraz za wozami, które przedarły się przez płot, ostro grzejąc ze swoich broni. Pojedynczy kierunek natarcia ograniczał jego efektywność w czasie, ale pierwsze pierdolnięcie było mocarne. Mimo to walki były długie i krwawe. Nie pomagał też fakt, że natarcie regularnych sił AW wzdłuż Królewieckiej od strony szpitala było dopiero możne, i dopiero pchało się w rejon skrzyżowania. Wprawdzie teraz z JW na Dolince nie mogło wyjść żadne wsparcie, to jednak budynki hotelu garnizonowego, Plastyka czy Energi były wystarczająco obsadzone by się bronić przez jakiś czas.

A w bazie panowało istne piekło. Wszędzie latały kule, pękały granaty i pociski kontaktowe, siwy dym i kurzawa zasnuwały całą okolicę, sypał się budowlany pył, tynk i cegły. To był największy teren wojskowy w Elblągu, nadźgany budynkami, garażami i innymi obiektami, rozbity między oba brzegi asfaltowej rzeki Królewieckiej. W końcu, po blisko dwóch godzinach ostrych walk i zużycia prawie całego (już drugiego!) zapasu amunicji i granatów, zdobyli (lub zniszczyli ogniem) wszystkie z nich po wschodniej stronie ulicy, wymietli także oponentów z krytego basenu po drugiej stronie Moniuszki. Największe ryzyko stanowiła stacjonarna, prowizoryczna wyrzutnia z sześcioma rakietami. Rakietami, którymi desperacko waliła w nacierających. Na szczęście, ta desperacja, prowizorka oraz inne skonfigurowanie (wyrzutnia miała być wyraźnie użyta do ostrzału parabolicznego na średnim dystansie) sprawiły, że sześć głowic termobarycznych „tylko” poryło dwa kratery w betonowych płytach i kompletnie zawaliło jeden z większych budynków garażowych. Potem wyrzutnia oberwała z armaty i wyleciała w powietrze razem z zapasem rakiet i obsługą. Zdecydowanie gorszy był pierdolony AIFV II. Drużyna pasażerów i pokładowy kaem dużo same zrobić nie mogły, ale już wyrzutnia TOWów tak. Zanim MGS upolował skurwiela, jego ppk zdążyły zniszczyć jednego Bradleya A3. Zdecydowanie mniej groźny był drugi pojazd po tej stronie bazy, MOWAG Piranha V zmodyfikowany o dopancerzoną wieżyczkę z ciężką bronią. Standardowy kaem 7,62mm, autodziałko Alvis 30mm oraz drużyna lekkiej piechoty bez broni ciężkiej nie były w stanie zagrozić Abramsowi – a to ten rozwalił „Piranię”, jej pasażerów doprawiając „pieprzem” z własnych trzech kaemów.

Niestety, próba szturmu na drugą stronę Królewieckiej potoczyła się źle już na samym starcie, gdy z głębi obiektu wyfrunęła najpierw jedna, potem druga rakieta kierowana. Pierwsza przyrżnęła fartownie dla załogi drugiego Bradleya A3, bo w kostki pancerza typu ERA. Wtórna eksplozja „zbiła” kumulacyjny wybuch głowicy ppk. Ale to i tak na marne, bo drugi pocisk przywalił w to samo miejsce, pozbawione już ochrony jednorazowego pancerza reaktywnego. Bradley stanął w płomieniach, rozkraczony na torowisku tramwajowym. Trzeci Bradley namierzył i zlikwidował wyrzutnię ppk, ale mleko już było rozlane. I rozlewało się nadal, bo piechota była przygwożdżona huraganowym ogniem z broni maszynowej obrońców drugiej połowy bazy oraz gastronomika i Hotelu Żuławy. Z drugiej strony, mieli jakąś szansę – regularsi AW właśnie zdobywali hotel garnizonowy i mieli wgląd na wojskowy „małpi gaj” oraz inne obiekty bazy...

Rychu

Błyskotliwy plan obejścia silnie obsadzonej polibudy i okolic (nawet wypluwającej kontrataki, i to – o zgrozo – skuteczne) o mały włos nie spalił na panewce przez te cholerne duchy, ten bunkier, tych zaczajonych czekistów. Hacjendy przy ul. Bema nie dało rady tak z marszu opanować, a jedynie obsiać nabojami – zbyt daleko. Nawiedzona górna strona Sadowej też reprezentowała zbyt twardy orzech do zgryzienia. Bunkier z jego gazami i wieżyczkami obronnymi w najlepszym przypadku reprezentował zaś przeszkadzajkę, w najgorszym kamień na kosę. Jedynie szturm na dawną hurtownię przebiegł sprawnie, szybko i na pohybel czekistom. Wkrótce potem czekiści z rezydencji umilkli (zważywszy na zwiększający się dystans), bunkier został jako tako spacyfikowany, a duchy na jakiś czas odpędzone. Dalsze natarcie wzdłuż Sadowej, wsparte przez kilkudziesięciu znających okolicę, zdeterminowanych i wkurwionych „partyzantów” (jak to AW i WRP zwało uzbrojonych cywilów/bojówkarzy po swojej stronie) nie stanowiło poważnego problemu. Ostrzał od strony szpitala był ograniczony przez położenie budynków, działki były puste (nie licząc świetlicy, gdzie dawniej mieściła się parafia Franciszki Siedliskiej przed wybudowaniem kościoła; ale z nią poszło szybko), budynki wymiatane jeden po drugim. Jedyną stratą był jeden z technicali, ten z AGS-30, rozpruty rakietą HE z ręcznej wyrzutni. Po drodze zapłonęło czekistowskie BMP-1, padła Szkoła Podstawowa Nr 16, właściwy kościół i pobliski blok przy alei Grunwaldzkiej. Dalsze walki, stoczone już o Halę Widowiskowo-Sportową (tudzież Centrum Sportowo-Biznesowe, zwał jak zwał) i osiedle przy polibudzie były już zdecydowanie ostrzejsze i dłuższe. Pierdolili się z tym ponad dwie godziny. Po drodze udało im się przejąć ciężarówę wypchaną fajerwerkami, użyć jej do rozjebania hali (używanej najwyraźniej w Projekcie Veselago jako centrum dla testów czy eksperymentów oraz magazyn tychże) a także upolować „małego Brytola” - lekki czołg typu Sabre. Zakończyli na ostrej harataninie w budynku PWSZ Elbląg, gdzie widzieli, jak zdesperowani obrońcy próbowali zniszczyć laboratoria i spalić archiwa. Udało się zrobić zdjęcia i ocalić część teczek zanim budynek rozszalał się pełnym pożarem.

Challenger 3 im zwiał z rewiru, kierując się w stronę dworca, ale Bebok go i tak dorwał. Płonący ciężki czołg dostarczył wiele frajdy jako źródło fajerwerków, rozkraczony na Grunwaldzkiej. Tym bardziej, że Kocięba i jego chłopaki nie mieli jak się ulokować w ruinach i pogorzeliskach przy polibudzie, więc zmuszeni byli obsadzić miejscówy przy skrzyżowaniu Gwunaldzkiej z Sadową – paręnaście metrów od płonącego wraku. Wymietli przy tym paru „ocalałych” gnojów z warsztatu OZDG i dawnej apteki, z grubsza zabezpieczając skrzyżowanie (stare bloki mieszkalne zaraz na lewo od warsztatu nie miały wielu okien na tej stronie i można tym samym było je łatwo szachować niewielkimi środkami). Wróg wciąż trzymał budynek marketu Stokrotka, Zespół Szkół Technicznych oraz kompleks zakładów pracy od ruin hali sportowej aż po pętlę tramwajową. Był też obecny po drugiej stronie torowiska kolejowego – tam, gdzie były składy opału i złomu, budynki bazy OPL, Elbląskiej Uczelni Humanistyczno-Ekonomicznej oraz tereny Lotniska/Aeroklubu Elbląg. Musieli tu posiedzieć, czekając na niemrawe natarcie najmitów, wciąż najwyraźniej ogłuszonych kontratakiem czarnych na JW przy Łęczyckiej.

Zbychu

Widząc, że szpitalem zajęły się regularne siły z pomocą Beboka i Kocura, Zbyszek utworzył pancerną pięść z zarekwirowanych czołgów i ruszył okrężną drogą przez kawał miasta, północnym skrajem, potem przez Gronowo, wreszcie docierając na skraj Elbląg Wschód i Gronowa Górnego. Wraży ostrzał artyleryjski był skupiony na ogniu kontrbateryjnym z zapleczem sił AW, więc nie było pod tym względem obaw... przesadnych. Mimo to, takie natarcie byłoby szaleństwem. Byłoby, bo Zbigniew nie zapewnił sobie żadnej obrony przeciwlotniczej. Ale nie było, bo Bebok zrobił kawał dobrej roboty i rozwalił te cholerne Mangusty. Gdyby one zaleciały w ten rejon (a jedna była przecież blisko), to z czołgów grupy Kowalika zrobiłyby sobie łowisko.

Natarcie było błyskawiczne, w stylu blitzkrieg. Transportery osłaniały piechotę sprzątającą domy, kaemy pokrywały ogniem zaporowym okna, drzwi i stanowiska nieprzyjaciela, czołgi nacierały wzdłuż S22. Wróg oberwał mocno i nie miał czym odpowiedzieć. Przekierował więc całe odwody pancerne z południa tej podmiejskiej wsi. Ich armaty i amunicja były przestarzałe, ale wciąż groźne jako wsparcie ogniowe albo w zmasowanym ostrzale, a ich kaemy huraganowo waliły po piechocie, przyszpilając ją w obiektach. Do tego doszedł desperacki ogień bezpośredni z artylerii.

Ostatecznie w ciągu godzinnego starcia większa część Gronowa Górnego była w rękach AW, Elbląg Wschód był pod kontrolą ogniową, a wszystkie pięć czołgów opatrzonych dodatkowym kompozytowym pancerzem „Enigma” zostało przerobionych na płonące, rozerwane i kopcące wraki. Niestety za cenę Warriora i Stingraya, które również płonęły, równie mocno rozprute. Udało się także zniszczyć lub wyprzeć wrażą artylerię z obydwu lokacji. Wybili także dziurę w południowych szykach obrońców i mogli kontynuować natarcie na południe i południowy wschód, w trymiga wymiatając frajerów aż po Nowinę, Janów i Komorowo Żuławskie, a potem (lub po drodze) odbić na zachód i uderzyć od dupy strony na Dąbki, Nowe Pole i Lotnisko Elbląg, albo walić wzdłuż alei Grunwaldzkiej, gromiąc pozostałe stanowiska CzK w prawie odciętym cyplu i łącząc się z ludźmi Kocięby na niedawno wyzwolonej ulicy Sadowej albo wbić się na lotnisko i do bazy OPL po zabezpieczeniu zakładów meblarskich.


04.10, godz. 4:30.

Grupy specjalne utrzymywały pozycje i kontakt ogniowy. Lubomirski wreszcie zmusił najemników z Królewca, AKowców i Leśnych by znowu ruszyli dupy, biorąc na cel południowe rubieża miasta aby posprzątać tamtejsze okruchy po obronnym murze. Pozostała resztka Warszawskiego Przedmieścia (m.in. reszta ulic Rawskiej i Grottgera, z technikum, Stokrotką i EPWiK), rejonów przy polibudzie i Gronowa (w tym Górnego) zostały wysprzątane z pomocą ludzi Kowalika i Kocięby. Leśni i AK zrobili też rajd na Nowinę, Janowo i Komorowo Żuławskie, skąd czekiści szybko się wycofali (wszak była to strefa biała). Padły też ogrody i szklarnie między pętlą tramwajową a estakadą, przybliżając agresorów do hal meblarskich, Dąbków i Aeroklubu.

Bardziej na północy do akcji weszli Sylwestryni, obstawiani przez natarcie pierwszego batalionu z Królewca. Poszli wzdłuż ulicy generała Józefa Bema, zagarniając „hacjendę”, przychodnię, zakład kamieniarski, szkółkę roślin oraz okoliczne ruiny domów jednorodzinnych i małych bloków aż po ulicę Saperów. Katolicy zajęli się pacyfikacją cerkwi, cmentarza i pobliskich domów z dużymi sukcesami.

Na północy, likwidacja centrów oporu w Plastyku, Enerdze, hotelu garnizonowym, Centrum Handlowym „Ogrody” i Szkole Podstawowej Nr 15 doprowadziły do upadku reszty czerwonej strefy Nad Jarem i na Zawadzie. Pod zmasowanym atakiem padła wreszcie druga połowa JW na Dolince, potem gastronomik i Hotel Żuławy, wreszcie cała reszta tej dzielnicy. Druidzi narobili sporo szumu w Parku im. M. Kajki. Czarni nie bronili się do ostatka, preferując wycofanie się do drugiej strefy czerwonej na Kępie Północnej i Kamionce. Uparcie za to trzymał się Zdrój, nawet mimo wykorzystania druidycznej magii w Parku Modrzewie, praktycznie jak czarna strefa.

Na zachodnim brzegu Rzeki Elbląg także doszło do przełomu. Nie mogąc walić z północy Radomską pod ogniem ze Zdroju i Łasztowni, AW porzuciło ten kierunek natarcia i przerzuciło większość sił na drogę S7. Efektem było wydatne wsparcie wysiłków grupy Zawadzkiego i otwarcie kolejnej linii natarcia bardziej na południe. Wkrótce, mimo silnego oporu czekistów, praktycznie całe Zawodzie było w rękach Wolnościowców, zajęto także Elbląg Południe i okolicę. Twardo broniła się, jak na razie, Wyspa Spichrzów.

Od nieco ponad trzech kwadransów trwała „przerwa” w walkach. Przez ten czas były przegrupowania, posilanie się, dostawa zaopatrzenia, określenie celów dla nowego natarcia. Prawie wszyscy walczący nadal musieli być na nogach, dostali w tym celu wojskowe stymulanty. Bitwa się nie skończyła, a czas naglił – walki na Półwyspie Helskim wchodziły w decydującą fazę, flota Marynarki Wojennej PRN już się zebrała i zdążała na Zatokę Gdańską aby uderzyć na Trójmiasto, szpiedzy z Modlina zaś donosili o aktywacji rezerw lotniczych. Większą część miano skierować do bombardowań Trójmiasta i jednostek wodnych, mniejszą do uderzenia na siły Sprzymierzonych w Elblągu i okolicy. Wznowione natarcia dywersyjne/pozorowane w Poznaniu i Ostrowiu Wielkopolskim wprowadziły nieco zamieszania i paniki we wrażych sztabach i zmusiły większą część lotnictwa do przekierowania w tamte rejony, ale wciąż niedługo miały nadlecieć tutaj neosowieckie samoloty. Do tego czasu trzeba było wybić kolejne dziury w obronie wroga i dotrzeć do stref czarnych. Dowództwo wyznaczyło wstępny deadline tego natarcia. Do godziny ósmej rano nieprzyjacielskie strefy czerwone i purpurowe musiały być zlikwidowane, a lotnisko i baza OPL zdobyte.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 30-09-2019 o 19:08. Powód: Poprawki w sekcji dla Kocura.
Micas jest offline