22-09-2019, 19:26 | #141 |
Reputacja: 1 | Kocur Gdańsk Rozmowa z Kociębą dała Kocurowi tyle, żeby nie iść ze swoimi przemyśleniami wyżej. Trafił z tym sercem, z pozostałymi rzeczami już nie. Przynajmniej się uspokoił, żadne przeniesione w czasie oddziały nie wyjdą im na tyły. I że sowieci używali różnej magii. To w Elblągu miało być bardziej „naukowe”, mniej krwawe. O ile w kontekście Czarnej Kompanii mógł użyć tego słowa. Elbląg Weszli jak w masło, Kocur gnał swoich ludzi, przeskakując kolejne punkty oporu z białej strefy. Wróg zgodnie z przewidywaniami opuszczał ten teren, na razie nie mieli żadnych strat. Wbili się klinem w las. Szpicę stanowili komandosi, dalej podążał oddział leśnych i oddział AK. Z tyłu, ledwo co nadążając poruszali się druidzi. Było szybko i ostro. Nad głowami krążyły myśliwce, w ciemności Kocur widział jasne ogniki wylotów silników. Jeszcze ich nie atakowali. Dopadli do bażantarni, nastąpiło przegrupowanie, leśni z kilkoma druidami miało za zadanie oczyścić i utrzymać ten teren, Kocur z resztą wzięli od północy Górę Chrobrego. Jako czysta piechota z niewielkim magicznym wspomaganiem sprawnie poruszali się do celu. Podczas ataku godnie z planem Kocur zaatakował bezpośrednio, Akowcy wyszli na flanki. Mając cały czas kontakt w Matrixie skoordynowali atak większych sił i przejęli wzgórze, zostawiając zgromadzone tam zabawki dla innych. Oddział AK miał jednego zabitego, zostawili przy dwóch zabitych z oddziału Kocięby. Wymienili informacje, Kocur ruszył na północ, w stronę szpitala, wydał rozkazy: Leśni mieli zinfiltrować Osiedle domków na Metalowców, podejść do szpitala od północy, nie wychylać się. Sam ruszył ze swoimi na szpital. Przedzierali się przez opuszczony, słabo zabudowany teren, był to po prostu marsz na azymut. Kocur był dumny z komandosów, bez problemu wytrzymywali narzucone tempo, po Akowcach widać było zmęczenie, a druidzi trzymali się chyba dzięki magicznemu wsparciu. Dotarli do Marymonckiej, Informacje przekazane od Leśnych pozwalały zorientować się w sytuacji. Metalowców było na skarpie częściowo ponad szpitalem, a Kocur kilka metrów poniżej szpitala i dwóch bloków. Mógł bez problemu podejść pod skarpę niewykryty. Cieplicki, komandos-decker, wysłał w Matrixa wyniki zwiadu Szpitala, dając dowództwu dokładniejszy obraz sytuacji w Szpitalu. Wszystko zamurowane, zakryte, najeżone lufami. Nie stwierdzono broni ciężkiej, obrona robiona typowo pod piechotę. Zaplanował atak. Akowcy mieli przejąc kontrolę nad skrzyżowaniem Królewiecka-Piłsudzkiego-Marymoncka, i blokować ewentualne posiłki, Leśni mieli czekać na przybycie posiłków z Królewca i wraz z nimi przeprowadzić atak. W ten sposób zabezpieczył zabezpieczył główny kierunek odwodów przeciwnika oraz przygotował teren na przybycie wsparcie. Cieplicki słał kolejne meldunki. Bezsensem był otwarty atak. Potrzebował wsparcia artyleryjskiego. Oraz desantu. Plan był ryzykowny, jednoczesny ostrzał artyleryjski na główne zabudowania szpitala, połączony z desantem z powietrza na południowe budynki. Kocur ze swoimi ludźmi miał zając dwa byłe budynki mieszkalne na skarpie między szpitalem a Marymoncką. Skoro samolot zwiadowczy już bezpiecznie krążył, wysłał prośbę o dane zwiadowcze na południowy zachód od szpitala odnośnie pojazdów wroga, nie chciał dowiedzieć się o tym od atakowanych Akowców. Szybkie rozeznanie i mógłby poprosić i śmigłowiec zwiadowczy do wsparcia obrony Akowców w wypadku próby przedarcia się przeciwnika w kierunku szpitala.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
22-09-2019, 21:49 | #142 |
Reputacja: 1 | Wielce uradowało Ryszarda szturmowanie góry Chrobrego. Walnęli z grubej rury, zdołali przejąć wzgórzę, a potem jeszcze pierdolnęli sobie z wyrzutni strącając dwa wrogie samoloty. W jego ocenie pełen sukces tego etapu! |
22-09-2019, 23:56 | #143 |
Reputacja: 1 | Zawada Po wymieceniu stref białych i żółtych, w tym Modrzewiny, Zawada początkowo operowała na... Zawadzie. Razem ze swoimi ludźmi i pojazdami osłonowo wspierała główne natarcie czołgów, bewupów i piechoty na pierwszą z gęsto zabudowanych dzielnic północnego Elbląga, przepełnionego blokowiskami rodem z czasów komunistycznych, starymi ulicami i torowiskami tramwajowymi, peryferiami zakładów przemysłowych. W porównaniu do Zawady, Modrzewina była praktycznie opustoszała – stosunkowo nowe asfalty kładzione na wyrównanej połaci terenu... i nic. Przestrzenie między ulicami w większości puste, gdzieniegdzie były jeno nieliczne zakłady, a bliżej serca miasta nowsze bloki. Jeszcze za czasów wchodzenia Polski do UE, miejsce to miało być esencją nowych firm, inwestycji, rozbudowy miasta, popartej niedaleką specjalną strefą ekonomiczną i żywotną Trasą Unii Europejskiej. Średnio to wszystko wyszło. Nie tragicznie, ale średnio. Później, już po rozpadzie UE i w trakcie wielkich, keynesowskich projektów z czasów Wojen Granicznych, Modrzewina pozostała nierozbudowana, a wręcz przeżyła regres – jako pomnik falstartu i chybionych nadziei, a Zawada zaś pozostała sypiącą się sypialnią Elbląga. Teraz sypała się dużo szybciej. Głównie dzięki wybuchom. Główne natarcie szło z Modrzewiny wzdłuż alei Jana Pawła II (ku Zawadzie), osłonowe wzdłuż ul. Eugeniusza Kwiatkowskiego (ku wschodniej części bazy 13 pułku), od ul. Antoniego Czuchnowskiego na przełaj przez ugór i lasek w stronę budynków szkolnych (dawna SP nr 11). Zawadzie i jej ludziom przypadł jeden z granicznych sektorów przemysłowych Modrzewiny – dawne serwisy samochodowe, budowlanka, noclegownia. Skurwiele traktowały ten teren jako fragment strefy czerwonej, nie miały zamiaru się stąd tak łatwo cofać. Więc trzeba było czyścić. Noclegownię i złomiarnię wysprzątali dość szybko, wbijali się właśnie do byłej Elfy i budowlanki, opór rósł. Jednocześnie słuchała meldunków pozostałych poprzez bojowe przyłącze matrixowe. Jak na razie szło nieźle – nawet jeśli Wiaderny ugrzązł na Dąbrowskiego, a Góra Chrobrego została przeorana artylerią. Jeszcze jakby chłopaki wymietli frajerów z Metalowców, Przy Młynie, Gęsiej Góry i zadekowali się w jednostce wojskowej „radarowców” na Podchorążych, to mieliby przyczółki w sam raz by kombinować dalej, a JW na Łęczyckiej ugryźć z dwóch stron. Zawadzki natomiast sobie średnio radził. Po zajęciu Władysławowa, Kazimierzowa i Elbląg Zachód, on i jego ludzie ugrzęźli w walkach o zachodnie Zawodzie. Wróg trzymał się twardo, także przeciw regularsom AW ściągającym z Bielnika na północy, którzy jak na razie zabezpieczyli tylko dawny Jachtklub przy ulicy Radomskiej. Ogień ze strony Zdroju był bardzo silny. Oczywiście impet, jakość i siła natarć spychały go i trzebiły, ale szło to bardzo opornie. Kiedy tak dywagowała i pomiatała, spostrzegła, że ogień ze strony dawnych budynków mechaniki serwisowej i ogródków działkowych dzielących ich pozycję od bazy 13 pułku był bardzo słaby. Czyżby... okazja? Raz się żyje. Zgarnęła swoje dwie drużyny z JWK. Resztę ludzi i pojazdów podzieliła do stawiania zapory ogniowej na halę i dalej oraz na zachód, wezwała dodatkowe wsparcie... i ruszyła. Razem z komandosami biegła przez skruszałe, betonowe klepisko, omijając pordzewiałe rury i blachy, kupy gruzu i złomu, pozarastane betonowiska i płyty. GMC MPUV pokrył garaże serwisowe gęstym ogniem z RPK HMG, walnął też dwoma rakietami HE z Onotari Arms Ballista. Kilkanaście minut później było pozamiatane... ale Zawada nie miała zamiaru poprzestać. Pod osłoną nocy, z nożycami w dłoniach, przekroczyli płot graniczny ogródków i, korzystając z dobrej osłony dawanej przez zaniedbany zagajnik, podeszli do bazy od południa. A tam działo się ostro. Pancerny pojazd opl ZSU-23-4, słynna „Szyłka”, gęsto pruła z czterech luf 23-milimetrowymi pociskami wybuchowo-zapalającymi wzdłuż ul. Kwiatkowskiego. Piechota nie mogła się ruszyć, bewupy i lżejsze wozy zaliczały przebicia i ryzykowały śmierć załogi, jak na razie kontrostrzał czołgowy był zbyt niecelny i walił po budynkach albo betonie. W dodatku był jeszcze jeden bewup obstawiający Szyłkę, o wkurwiająco celnym kaemie i armacie oraz zajadłej drużynie desantowej. Właśnie odpalał umieszczoną nad lufą rakietę kierowaną typu „Malutka”, która pomknęła gdzieś w górę ulicy, na pochybel jakimś AWowcom. Ten proceder trzeba było ukrócić. Dwie rakiety High Explosive z wyrzutni Striker produkcji Aztechnology wyrwały spomiędzy chaszczy, przemknęły w okamgnieniu i zaryły w dupska obydwu pojazdów. Efekty były spektakularne. Polski (produkcji, bo nie użytku) BWP-1M „Puma” był skrojony regulaminowo. To oznaczało, że jego tylne, tak charakterystycznie wypukłe drzwi, były śmiertelnie słabym punktem... bo były wypełnione zapasowym paliwem i pozbawione realnego pancerza. Detonacja głowicy HE została spotęgowana zapłonem zgromadzonego diesla. Fajerwerki jak w filmach o Rambo. Z Szyłką poszło nie gorzej, bo eksplozja bez problemu przebiła cieniutki pancerz tylny, przeorała silnik i bak, potem poszła amunicja. Komandosi jednak nie przyglądali się efektom. Zostawili puste rury po rakietach i czym prędzej wycofali się do garaży, skąd Zawada jeszcze ponad połowę ludzi posłała do nacierania przez składowisko budowlanki i na hale, wsparta przez MPUVa. Nie było czasu do stracenia ani na gapienie się, ani na celebracje. Tym bardziej, że byli już pierwsi polegli z jej grupy. A bitwa dopiero zaczynała się... Natarcie ku południowo-wschodniemu kompleksowi bazy 13 pułku zostało wznowione. Czołgi skupiły się na likwidacji gniazd broni ciężkiej i kaemów, bewupy wspierały piechotę bardziej bezpośrednio, a sami piechurzy już szturmowali i sprzątali budynki. Nie było więcej pojazdów po tej stronie bazy, ale nie padł też rozkaz o odwrocie. Więc stos trupów czekistów w tym miejscu był tylko kwestią czasu... Ed Zapadła decyzja – nie nacierać wzdłuż ulicy Dąbrowskiego, opuścić zdobyte koszary i udać się na północ. Korzystając z przedłużającej się przerwy w ostrzale artyleryjskim, oddział Wiadernego wyległ i wypadł w krzaki, niknąc w gęstym zalesieniu, po czym wychodząc na teren dawnej budowlanki i noclegowni. Po przedstawieniu swojego planu, AKowcy poszli z nimi przez teren dawnej fabryki nagrobków i znowu w krzaki, przy znacznym obniżeniu terenu. Nie mieli szans wziąć jednostki wojskowej sami i tak, więc nie było powodu siedzieć na Łęczyckiej bezczynnie. Wspólnie wdarli się na położone na lekkim wzgórzu, prawie odcięte osiedle Przy Młynie od strony ulicy Józefa Ignacego Kraszewskiego. Na wpół zrujnowane domki jednorodzinne i pozarastane ogrody nie utrudniały kwestii infiltracji – tym bardziej zawodowcom. I tym bardziej, że obrońcy zajęci byli przede wszystkim obsadzaniem dawnego domu weselnego i pobliskiego dużego budynku z czerwonej cegły. Obsada właściwej części osiedla była nieduża... i zaabsorbowana czym innym. Na skrzyżowaniu Kraszewskiego, Władysława Reymonta i Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego była rozstawiona pokaźna drużyna czekistów z lekkimi moździerzami – jak w mordę strzelił to samo, co wraża artyleria nie tak dawno zdmuchnęła z zaplecza Wiadernego. Lekkie, ręczne modele typu Commando, 50-60mm, walące gdzieś na północ. Pewnie w Górę Chrobrego i ludzi Kocięby. Zajęli więc pozycje, usuwając po cichu wartowników... i przemówiły karabiny. I coś więcej, bo jeden z AKowców miał starą wyrzutnię MRO-A. Termobaryczna głowica narobiła masę ognia, dymu i huku, zwielokrotnionego pękającymi moździerzami i granatami. Poprawiono ołowiem. Nie było co zbierać. Pozostało wysprzątać resztę osiedla (na co poświęcili jakieś pół godziny) i przywalić w południowe budynki (co zajęło równie dużo). Wróg próbował kontratakować, zajeżdżając jedną terenówką GMC MPUV, w cywilnej, nieuzbrojonej wersji, za to wypchaną tęgimi orkami w ciężkich pancerzach. Ale nic nie wskórali – pokładli się martwi wokół płonącego wraku (choć fakt, że wciągali ołów jak popcorn w kinie zanim się „objedli”). Dalsze natarcie w górę lub dół Łęczyckiej było jednak równie mocno zablokowane, co z Dąbrowskiego – na południu JW, na zachód teren pod obstrzałem obsadzonych budynków mechaniki pojazdowej po drugiej stronie ulicy. W dodatku musieli opuścić dawną fabrykę z czerwonej cegły, bo wraże czołgi z koszar zaczęły po niej walić. Kocur Kotewski podzielił swoich i nieswoich ludzi między poszczególne cele i opracował plan działania. Dowództwo przystało na jego prośbę ściągnięcia śmigłowców. W dodatku otrzymał wsparcie jeszcze kilkunastu ludzi, przysłanych rozkazem Zawady z Dąbrowy, uszczuplając siły biernego Beboka – dziewięciu komandosów i trzech regularsów. Dowództwo przekazało meldunek z AWACS, że na terenie Metalowców, Stawnika i szpitala nie było aktywnych wojskowych pojazdów ani zewnętrznych gniazd broni ciężkiej. O dziwo. Na pierwszy ogień poszli Leśni, którzy bez żadnych trudności przeszli z Bażantarni na teren osiedla Metalowców. Gdyby nie cisza radiowa, to wiedzieliby, że sytuacja była praktycznie identyczna, co na terenie os. Przy Młynie. Większość stosunkowo niedużej kadry obrońców absorbował północny odcinek. Wzdłuż Królewieckiej od strony Drewnika nacierały bowiem oddziały Armii Wyzwoleńczej z RCT Elbląg 2, mocno przywalając w Truso i Metalowców. W przeciągu kilkudziesięciu minut osiedle było wysprzątane... i w ruinie, a Leśni zajmowali pozycje na granicy terenu szpitalnego, podczas gdy AWowcy po zakosztowaniu siły ognia od obrońców szpitala skupili swe wysiłki na pozostałych częściach Truso. W międzyczasie do Stawnika wdarli się żołnierze JWK i AK. Opór był bardzo zajadły, niewiele gorszy od szpitala – czyli prawie jak w strefie czarnej. Wywiad musiał tutaj dać dupy. Ugrzęźli na sprzątaniu pierwszych starych budynków i byliby tak w czarnej dupie, mozolnie czyszczący kolejne budowle, w pocie czoła zużywając kolejne stosy amunicji i granatów (głównie dymnych do osłaniania ruchów z budynku do budynku), gdyby nie przylot śmigłowca zwiadowczego OH-58D Kiowa Warrior, uzbrojonego po zęby. Głośno przemówił półcalowy wukaem M296, a do wyjątkowo opornych nor czekistowskich szczurów trafiły dwie 70-milimetrowe rakiety Hydra, których detonacje zmasakrowały wszystkich w środku chmurami fleszetów. Potem poszły dwie przeciwpancerne kierowane rakiety AGM-114 Hellfire, niszcząc zabarykadowane wejścia (i nieźle „potrząsając” obrońcami po drugiej stronie). Helikopter pozostał na stanowisku, gęsto siejąc ołowiem z automatu, podczas gdy komandosi brali północno-wschodnie budynki, a AKowcy z mozołem zgarniali te od strony Królewieckiej. Raportowali już, że skrzyżowanie będzie ciężkie do wzięcia – teren był duży i otwarty, skurwiele siedzieli w budynkach dawnej Energi, Plastyka, hotelu wojskowego i bloków mieszkalnych po stronie torowiska. AKowcy, ze wsparciem śmigłowca, uderzyli na te ostatnie, chcąc zabezpieczyć sobie flankę. Bez problemu przekroczyli zarośnięte chaszcze po działkach i wpadli na teren małego osiedla. I do końca godziny im się to zdobywanie udało... ale za cenę pojazdu. Wypstrykany z rakiet i naboi, Kiowa Warrior chciał się ulotnić. Wtedy z dachu hotelu pomknęły ku niemu dwie samonaprowadzające się rakiety p.lot. z ręcznych wyrzutni. Pilot szybko odpalił wyrzutniki flar, dipoli i innych zmyłek. Jedna z rakiet pomknęła za nimi i zaryła w jeden z bloków. Druga jednak przywaliła prosto w maszynę. Pierdolnęło mocno, rozpędzony Kiowa wpadł na jeden z dachów, roztrzaskał się i rozpętał pożar. Wyborowi strzelcy od AK postarali się, by ci rakieciarze już nie odpalili żadnej takiej niespodzianki nigdy więcej. Znad Bażantarni zaś nadleciał drugi śmigłowiec, NH90, wyładowany szturmowcami z zalążków odradzających się sił „Bordowych Beretów”. Dorobione przy drzwiach neosowieckie granatniki automatyczne AGS-35 przywitały obrońców Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Elblągu nawałnicą 35-milimetrowych, kontaktowych granatów odłamkowo-burzących, wystrzeliwanych z dużą precyzją, w dużej ilości i z dużą prędkością. Dostępne okna, pozycje na glebie i dachu zostały omiecione, tamtejsi obrońcy zmasakrowani. Maszyna zawisła nad dachem południowej, pękatej dobudówki drugiego budynku szpitala. Padły liny, a po nich zjeżdżali kolejni desantowcy. Niestety wróg już do nich grzał, na szczęście dość niecelnie, z dachu i „strychu” głównej budowli i okolicznych bloków. AGSy trochę ostudziły jego zapał. W końcu liny opadły, a desantowcy już penetrowali budynek. Ogień z bloków też cichł – Kotewski ze swoimi komandosami błyskawicznie wymiatał kolejne piętra z obrońców. Helikopter ukrył się od ostrzału z głównej struktury i zaczął napieprzać w te mniejsze, bliżej ulicy Ludwika Waryńskiego (m.in. dawny zakład pogrzebowy) i po oknach tego, na którym zdesantował pasażerów. Rychu Kocięba i jego ludzie zręcznie wykorzystali teren pod siebie i byli w stanie zniszczyć przeciwników w Kamiennym Kręgu, kościele i „hacjendzie”, rozwalić nadciągającą odsiecz, a nawet spenetrować budynek szkoły podstawowej, omijając upierdliwych (i śmiertelnie niebezpiecznych) skurwieli z jednostki wojskowej na Podchorążych. Wróg stamtąd próbował kombinować coś z tym swoim ciężkim moździerzem na transporterze opancerzonym oraz baterią średnich, polowych moździerzy... ale ten pierwszy był jeden, a te drugie były wyposażone tylko w granaty dymne. Za to szkoła była ciężkim orzechem do zgryzienia. Z terenów boiska i okolicznych domków ściągały także posiłki piesze, które trzeba było szachować. Całość wydłużała ten burdel niepomiernie. Szło już za dużo ołowiu, za dużo granatów i... już za dużo ludzi, bo były pierwsze straty. A wróg ani myślał oddawać korytarzy, sal i schodów szkoły bez walki. Od strony ulicy Garnizonowej przyjechało wreszcie coś konkretniejszego. Patrolówka GMC MPUV, wersja policyjna. Szybko pokonywała odległość, była nawet w stanie podjechać pod kolejne niskie wzniesienia gruntów szkolnych. Kierowana przez radio przez obrońców szkoły, podjechała tam, gdzie powinna. Półautomatyczny, bębnowy granatnik 40mm pluł cylindrami z gazem łzawiącym, wysypali się też pasażerowie – trójka ciężkozbrojnych krasnoludów ze strzelbami i tarczami z plexiglasu odpornego na kule. Trzeba było się z nimi nieźle namęczyć i zużyć stosik granatów... ale w końcu padli, a ich pojazd stał się dymiącym wrakiem. Brakło już jednak pałera by siłowo rozwiązać sprawę reszty szkoły. Przynajmniej do przybycia odsieczy... Zbychu Kowalik miał na plecach i na ramieniu poważny atut – wyrzutnię rakiet typu Ballista oraz pokaźny zapas pocisków. Jego wrodzona, trollowa tężyzna, poparta treningami żołnierza, komandosa i fizycznego adepta tylko zwiększała jego nadludzką krzepę. To, plus pancerz i odporność, przydały się niepomiernie wewnątrz dawnego zakładu Meble Wójcik. Hala była ogromna, zastawiona ogromem maszyn i skrzyń, a wrogów było sporo i byli wszędzie. W całym budynku aż grzmiało i huczało od zwielokrotnionych echem wystrzałów i wybuchów – tym bardziej, że już nie tylko grupa Zbigniewa, ale też regularsi z AW byli już w środku (ci drudzy od strony ulicy Mazurskiej). Czołg Patton, tak ochoczo walący z armaty i kaemów do środka, Ballista i profesjonalizm szturmujących były wystarczające, by opanować to miejsce – już to czuł i widział. Tak mu też podpowiadała babcia. Ale Zbychu nie miał zamiaru poddawać się rutynie, skoro mógł wykorzystać swą wiedzę z czasów bycia mechanikiem i robotnikiem. Pracował w takich miejscach jak to. Znał parę sztuczek, którymi mógł przyspieszyć masakrę czekistów. Nie liczył na to, że będzie dostęp do każdej z nich... i się przeliczył. Bo dostęp był. Wraz ze swojakami, wzajemnie się osłaniając, penetrowali żabimi skokami kolejne miejsca ogarniętej wojną hali. Dotarli wreszcie do składu butli paliwowych – i wyjebali je w powietrze, robiąc niezłego zamieszania i biorąc do grobu paru obrońców. Później zajął się sprawą niedziałającego – bo wyłączonego czy odciętego nawet – systemu przeciwpożarowego. Okazał się być bazującym na argonie. Strzał w dychę. Z pomocą co bardziej łebskich kolegów robił „torpedy”, którymi raził kolejne zgrupowania i gniazda oporu. Do tego doszedł pomysł jednego z ogarniętych, który zaproponował zrobić z wózków widłowych i innych maszyn jeżdżące bomby dzięki załadowanym butlom gazowym. W pewnym momencie oponent chyba stwierdził, że napastnikom szło zbyt dobrze. Albo coś poszło nie tak, wybuchło lub podpaliło się coś, co nie powinno. Bo od strony południowo-zachodniej zaczęło wybuchać. Zwielokrotnione detonacje, jedna po drugiej. Efekt domina. Reakcja łańcuchowa. Kolejne pudła, maszyny i części na różne sposoby zajmowały się płomieniem, eksplodowały i raziły wszędzie odłamkami. Rusztowania, galeryjki, dźwigi zaczęły się sypać. Rozpierdol szybko eskalował i trzeba było się wynosić. Czekiści zwiewali na południe, na parking. AWowcy na Mazurską. A Kowalik i jego ludzie na zachód (na ugór przy rzece) i południowy-zachód (też na parking). W samą porę, bo zaczął się walić dach i część ścian, a w środku nawalało coraz mocniej. Nie doszło jednak do jakiejś olbrzymiej, kulminacyjnej detonacji. To nie film. Raczej przypominało to pożar w magazynie zapałek. Jednak przy ucieczce już na nich czekali. Na południowym, podłużnym parkingu, był jakiś bewup. Zaraz wziął na cel Pattona, waląc z nadlufowej rakiety, armaty i kaemu, a jego desant bił z kałachów po Wolnościowcach. Pepek niemiłosiernie „zazygzakował” podczas lotu, brzęknął o górny kant wieży, komicznie zrykoszetował i pokoziołkował do góry jak jakaś raca. Byłoby to śmieszne, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie wybuchła, zmiatając otwarty, górny właz, wukaem przy tymże włazie... i pół torsu dowódcy czołgu. Pocisk z armaty zerwał tylną stronę prawej gąsienicy, unieruchamiając pojazd. Kaem mógł tylko obsypać pancerz iskrami. Zaraz potem M48 obrócił tam lufę, obramował wroga kaemem i walnął ze swojej wcale mocnej armaty. Nieprzyjaciel nie miał szans. Oszołomione resztki desantu wokół płonącego wraku wykończyli piechurzy AW. Gorzej było z parkingiem dla ciężarówek, przy zakładach po drugiej stronie zielonych nieużytków. Były tam dwa kołowe transportery opancerzone o znanych sylwetkach. BTR-80. Obstawione piechotą z desantu i paroma obrońcami (głównie w budynkach), zaporowo sypały z kaemów w parking. Skosiło kilku ludzi, inni przypadli do asfaltu i dropili granaty dymne, próbowali się czołgać za pojazdy, wraki, inne osłony. Pośród wrażych piechurów było dwóch wariatów z wyrzutniami rakiet... przeciwlotniczych. Ale musiały mieć złamane zabezpieczenia, bo użyli ich w charakterze RPG, celując w Pattona. Zanim zostali zdjęci, zdążyli odpalić. Rakiety zygzakowały niemiłosiernie, jedna zaryła w glebę w połowie drogi, druga przywaliła w dupę M48, wzniecając pożar. Załoga zaczęła się ewakuować. Natomiast ciężkie, pełnopłaszczowe kule 14,5mm z KPVT na BTRach mogły pouszkadzać lekkie pojazdy, ale te się nie dały. Dwie głowice HEAT o napędzie rakietowym, wystrzelone z wyrzutni BGM-71 TOW na Warriorze i M113, poparte solidną dawką pocisków AP z autodziałka wspomnianego Warriora, wystarczyły by obydwa BTRy zaczęły płonąć. Dzieła zniszczenia dopełniały kaemy, wukaemy i armata Stingraya. Pod taką osłoną, ludzie Kowalika mogli napierać dalej i wkrótce wspólnie przekroczyli zieleninę, parking i zaczęli brać kolejne struktury, zostawiając za sobą pożar szalejący w dawnej, zawalonej hali Mebli Wójcik. Bebok Jan wydawał się być niezdecydowany. Ograniczył się do dotychczasowej działalności, nie mogąc zdecydować, gdzie posłać lub przywalić swoim nagromadzonym ordnance który walał mu się po pojazdach, albo gdzie samemu pojechać. Pozostał więc wraz z całym inwentarzem w Dąbrowej i dalej dostarczał dane wywiadowcze do sztabu i artylerzystów. Posłyszawszy o tej bezczynności taktycznej, Zawada przekierowała wolnych ludzi z bebokowej drużyny komandosów i desantu z Hummera pod kuratelę Kotewskiego do ataku na miasto od strony Marymonckiej. Wszyscy W międzyczasie trwały pierwsze, intensywne walki regularsów o Truso, Zawadę i bazę 13 Pułku. Ta ostatnia była krytycznym punktem pierwszej północnej linii obrony. Po wspólnej redukcji oporu w kompleksie południowo-wschodnim przez Zawadę i regularsów, RCT Elbląg 1 ze zdwojoną siłą i z dwóch stron przywalił w północno-zachodni. Tamtejsi obrońcy byli upartymi skurwielami, którzy chyba nie mieli problemu z tym, że zaraz będą walczyć w okrążeniu. W dodatku mieli trzy wozy – dwa BTRy osiemdziesiątki oraz przeciwlotniczy pojazd pancerny typu Tunguska. Wspólnie ogniem z kaemów, działek i rakiet trzymali na dystans tak napastniczą piechotę, jak i bewupy i drony. Tunguska korzystała z działek (całkiem skutecznie) i rakiet (tu już mniej) także do bicia w cele lądowe. Osłaniania przez transportery i ich desant, wydawała się być nie do ruszenia – tym bardziej, że BTRy były sprytnie i dokładnie dopancerzone warstwami tzw. Slat armor – pancerza klatkowego/rurowego, w sam raz do przechwytywania granatów rakietowych i innych lżejszych pocisków kontaktowych i detonowania ich w bezpiecznej odległości od pancerza. Z pomocą prybył szaleniec – pilot śmigłowca zwiadowczego SA 342K Gazelle. Po drodze do oporu sypiąc dipolami i korzystając z osłony dronów mrugających lampami na podczerwień, wytrzymał na tyle długo, by cztery TOWy mogły przywalić w dachy BTRów – w przedziały silnikowe i wieże, nie bronione ani przez klatki, ani realny pancerz. Helikopter, ścigany pociskami i rakietami z Tunguski, czym prędzej zwiał. Wystarczyło, by bewupy AW mogły przyszpilić wrażą piechotę, a ich piesza obstawa mogła rozwalić Tunguskę z wyrzutni typu Striker. To było za dużo jak dla czekistów, którzy zaczęli się wycofywać z bazy w Mazurską. Część próbowała przeciąć ul. Kwiatkowskiego i działki, ani chybi by dostać się do budynków szkolnych, ale została zmasakrowana. Wkrótce, AW zdobyło bazę 13 Pułku i parło dalej. W ciągu godziny zakłady, parkingi i inne obiekty przy reszcie tej strony Mazurskiej oraz alei Odrodzenia były w ich rękach. A potem zaczęła się gęsta wymiana ognia z czarną strefą, ze Zdrojem. 4 października., dziesięć minut po północy. Noc pogłębiała się. Niebo było zakryte chmurami. Tylko płomienie, reflektory, wybuchy i o dziwo wciąż działające miejskie i prywatne oświetlenie mogły rozwiewać egipskie ciemności. Początkowy impet natarcia został wytracony, a obrońcy byli już w pełni aktywni. Zaczęli nawet organizować „delikatne” kontrnatarcia tu i ówdzie, koncentrując je na północy miasta. Najemnicy z Królewca przybyli z opóźnieniem, wyrównując powolny progres linii frontu. Regularnym oddziałom z RCTE 1 i 2 udało się zgarnąć całość osiedla Truso, po budynki szpitala, Plastyka i Energi, gdzie wróg bronił się mocno i zajadle. Problemem też była sztuczna góra usypana po drugiej stronie szpitala – od strony południowo-zachodniej była opatrzona wielką betonową framugą, skrywającą żelazne wrota. Dawniej musiał to być jakiś element instalacji rurociągowej czy innej, ale przewrotny wróg poszedł o krok dalej i zrobił tam mały podziemny kompleks, połączony tunelami ze szpitalem i jakąś lokalizacją w głębi miasta. Przyłazili stamtąd skurwiele, którzy na początku tak zaskoczyli AWowców, że o mały włos nie ucięliby całej szpicy nacierającej na ten odcinek. Teraz sytuacja była ustabilizowana, a „odchudzona” piechota mocowała się ze szczurami tunelowymi o kontrolę nad tym podziemnym kompleksem. Na zachodzie zaś udało się oswobodzić północne blokowiska dzielnic Nad Jarem i Zawada. Aleja Odrodzenia, ulica Ogólna i skrzyżowanie z Pułkownika Stanisława Dąbka były ziemią niczyją, acz AW powoli penetrowało już drugi „brzeg” asfaltowych rzek. Dowództwo martwił jednak bardzo zajadły opór w Zdroju i dawnym Centrum Handlowym „Ogrody”. Z tego drugiego nie raz i nie dwa wyłaziły bandy mięsa armatniego – na wpół gotowych do walki czekistów. Mężczyzn i kobiet w różnym wieku, z przestarzałą bronią i niewielkim wkładem cybernetyki czy opancerzenia – ci nieszczęśnicy byli „tylko” naćpani po uszy i mieli przeprane mózgi. Z głębi miasta nadciągały kolejne takie hordy, waląc Mazurską, Królewiecką i Dąbka. Na tej ostatniej używali pojazdów cywilnych, wypełniając autobusy, samochody i półciężarówki. Pół godziny temu doszło tam do masakry, gdy taka automobilna horda próbowała „rushować” pozycje AW. Wschodnia strona miasta wydawała się być nieco „spokojniejsza”. Podrygi JWK, AK i Leśnych skończyły się w zasadzie na ostatnich manewrach – brakowało już amunicji, opór wroga gęstniał, odwodów nie było. Sytuację zmieniło dopiero późne przybycie królewieckich. Dwa bataliony, atakując od strony Dębicy-Chrobrego, Dębicy-Łęczyckiej i S22-Dąbrowskiego były w stanie wyprzeć CzK z północnej części Warszawskiego Przedmieścia, w ciężkich starciach zdobyć JW na Łęczyckiej i Podchorążych (i zniszczyć przy tym jeden z pojazdów wroga, bewup AIFV II z moździerzem 120mm oraz baterię średnich moździerzy 70-90mm wraz z obsługą, które naprzykrzały się Kociębie). Zajęto ulice takie jak Bolesława Chrobrego i Wyżynna, zmuszono do wycofania się wrogów z działek i ruin domów, wzięto Szkołę Podstawową Nr 25 oraz budynki hospicjów/pomocy społecznej na północ oraz dawny Hotel Młyn i Rondo Żołnierzy Radzieckich (dawne Rondo Żołnierzy Wyklętych). Obecnie najmici przegrupowywali się i wzajemnie ostrzeliwali z czekistami w rejonie odkrytego basenu, Cmentarza Komunalnego Agrykola, Stadionu Olimpii Elbląg i Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego, budynków szkolnych i administracyjnych na ulicy Saperów oraz przy osiedlu „przy polibudzie” (zaraz na południe od JW na Łęczyckiej-Grottgera). Zachód, po drugiej stronie Rzeki Elbląg, nie napawał optymizmem. Grupa Zawadzkiego, wsparta częścią regularnych sił AW, dotarła ledwo do skrzyżowania Nowodworskiej z Trasą Unii Europejskiej, a regularsi z północy zabezpieczyli jedynie tą drugą ulicę, wraz z zachodnim krańcem mostu. Opór wroga na gęsto zabudowanym, przemysłowym Zawodziu był mocny, poparty silnym ogniem ze Zdroju i Łasztowni. Łodzie Kaprów nie mogły nic wskórać, a nawet poniosły straty, i zmuszone były się cofnąć. Wieści z dalszych okolic były bardziej pozytywne. Siły trójmiejskie zdobyły Puck, Władysławowo i całą okolicę. Batalion lekkiej piechoty NWP „Oksywie” został rozbity, jego resztki zaś wzięte do niewoli. W obliczu tak łatwego zwycięstwa, T-Korp podjęło decyzję o kontynuowaniu ofensywy, tym razem w kierunku Półwyspu Helskiego. W kierunku wschodnim poszło jeszcze lepiej – najemnicy zdobyli Nowy Dwór Gdański i Jazową; właśnie przekraczali Nogat, lada moment mieli dojeżdżać do elbląskiego Zawodzia (tym bardziej, że dowództwo prosiło o wsparcie w obliczu niespodziewianie twardego oporu na zachodnim brzegu). Wreszcie aktywowała się też pozostała część Marynarki Wojennej PRN – eskadra dziesięciu okrętów... w tym cały jeden niszczyciel, cała druga korweta oraz osiem pozostałych łajb pomocniczych/minerskich/transportowych, w tym nawet cywilnych statków przerobionych na tzw. Q-ships. Były jednak porozrzucane po różnych lokalnych portach, od Helu po Kołobrzeg i ich pełna mobilizacja wciąż miała potrwać, już nie mówiąc o wspólnym kontrnatarciu na Zatokę Gdańską. Mimo to, flotylle FAC Sprzymierzonych już wycofały się na ten akwen by się przegrupować i wspólnie z mobilizowanymi innymi łajbami z Trójmiasta (wyłącznie Q-shipami) przyjąć wrogów w walnej morskiej bitwie. Z wydarzeń lokalnych na pewno miłym dla komandosów był fakt, że otrzymali uzupełnienia w amunicji i innych materiałach wojennych, posiłki i suple energetyczne oraz generalnie zostali zluzowani. Oczekiwano od nich przegrupowania się i obrania nowych celów. Mogli swobodnie przemieszczać się w obrębie zajętych terenów. Leśni skupili się na utrzymaniu rejonów zielonych, działek, os. Metalowców oraz bicia w oponentów w dogodnym terenie (Park Modrzewie, Park Dolinka, cmentarz Agrykola, etc.). AKowcy z „Bażanta”, poniósłszy zbyt duże straty, zostali zluzowani i wycofani na zaplecze. Mnisi Sylwestryni pracowali na pełnych obrotach, starając się jakoś zneutralizować czyny, jakie Czerwoni Magowie popełnili w miejscach sakralnych (np. w odzyskanych kościołach przy Wyżynnej i Rawskiej). Za to przed JWK otworzyły się nowe możliwości wzywania wsparcia pojazdów, nie dotyczyła ich już także cisza radiowa. To była długa noc, której ledwo trzecia część była za nimi.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
23-09-2019, 00:40 | #144 |
Reputacja: 1 |
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 28-09-2019 o 01:27. Powód: Korekta o nowe informacje z posta powyżej. |
24-09-2019, 03:09 | #145 |
Reputacja: 1 | Wizytę w byłej fabryce, można było porównać do przebieżki obrzeżami piekła. Na szczęście nie zostawali tam zbyt długo. Improwizowane torpedy musiały naruszyć jakieś głęboko osadzone ładunki, albo czekiści sami stwierdzili, że budynek jest stracony i odpalili wszystko, co było zaminowane . Było to mało istotne, musiało to być częścią planu obrony, bo wszyscy biegli centralnie pod deszcz ołowiu i rakiet. Zbyszek mógł się pieklić na straty i utratę Pattona, ale żył. Podobnie jak większość jego oddziału, początkowy cel płonął wesoło jak ognisko w czerwcu, a oni parli dalej, dalej i dalej, do czasu aż musieli się zatrzymać, bo wystrzelali się niemalże z wszystkiego. Posiłki i amunicja były mile widziane. Tak samo jak możliwość przegrupowania się i odetchnięcia. Stracili Miśka i czterech piechurów, do tego oczywiście sporo ciężkiego wsparcia, ale mogło być gorzej. Mogli być wszyscy martwi. Przeżuwając jakiś przesłodzony batonik, przyglądał się mapom taktycznym i zwykłym. Głaszcząc się po rogu zaczął hmchać. – - Świstak, zerknij mi na to chłodnym okiem, nie chcę planować samobójczego rajdu. – Rzucił do swojego snajpera. - Okólnik, przecinamy Pasłęcką, żeby ominąć Grunwaldzką, ani nie wpieprzyć się pod czołgi w Gronowie, przetrzebiamy lub przekierowujemy artylerię z Elbląga Wschód na lotnisko lub Gronowo. Po zostawieniu za sobą demolki i sciągnięciu ich własnej artylerii na ich pozycje, spieprzamy zrobić bajzel na lotnisku. – Zbyszek wirtualnie oprowadził Świstaka po swoim wstępnym planie. – Za dużo otwartego terenu, jeśli nie zaminowali terenów zielonych tu i tu, nie mają snajperów na tym odcinku. To chuj wie, może się nawet udać. Jak artyleria dostanie dokładne koordynaty do wstrzelenia się. No, mamy dziesięc, może piętnaście procent szans na dotarcie tam z połową składu. – Odparł mężczyzna spluwając lekko podbarwioną krwią śliną. - Świstak, jesteś pieprzonym optymistą. Szykujcie się do wymarszu, zobaczę najpierw czy nasi gdzieś nie potrzebują pomocy. – Rzucił Kowalik kręcąc głową. Podejrzewał, że wywiad zdupił i w okolicy stacjonowania artylerii była strefa czarna a nie czerwona, ale mógł pracować tylko z tym, co miał. -Jak tam sytuacja na ostrym dyżurze? Dajecie radę i można jechać dalej, czy trzeba wam doktora Allcome? Jak nie, to biegniemy polatać. – Rzucił na ogólnym kanale JKW. Naprawdę liczył na to, że nie będzie sie musiał przebijać na lotnisko, nawet mimo tego, że wysadzenie zbiorników z paliwem lotniczym go kusiło.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
29-09-2019, 20:16 | #146 |
Reputacja: 1 | Kocur Kurwa – Kocur nie bawił się w dyrdymały, wszystko szło źle. Mieli otoczył szpital, ale wjechali prosto na obrońców. W Matrix szły kolejne komunikaty, rozszerzające pozycje obrońców, które wbrew oczekiwaniom sztabowców były obsadzone, i to Czarną Kompanią. Szpital był jak lep na muchy. Kiowa właśnie spadał w płomieniach. Kocur musiał jak najszybciej przystąpić do ataku na szpital, inaczej ich wszystkich wykończą. Stawnik był opanowany, rozkazał Akowcom utrzymał pozycję, plus zwiad w kierunku południowo-zachodnim, mieli nie pchać się na skrzyżowanie. Leśnych zostawił tam gdzie byli, mimo ich odwagi i motywacji, nie widział ich w typowo miejskiej walce, gdyby rzucił ich na Stawnik, byłoby po nich. Obecnie z pomocą druidów tworzyli doskonałą pozycję na Metalowców, rozbujała zieleń zakrywała całe osiedle. Kocur nie widział tego na własne oczy, dotarła do niego transmisja termowizyjna z samolotu. Całe osiedle obniżało swoją temperaturę. Budynek, gdzie rozbił się śmigłowiec, płonął jasną czerwienią. Niewielkie jaśniejsze punkty znaczyły pozycje obrońców. Wsparcia artylerii nie dostał. Nadlatywał drugi śmigłowiec, ten z desantem, Kocur zebrał swoich komando i ruszyli na szpital, żeby jak najszybciej i najciszej ukryć się za skarpą. Przekroczyli ulicę i dawno nieużywane tory tramwajowe, przylegli do skarpy. Dał znać i dwie grupy, każda na jeden z budynków, ruszyły do ataku, Kocur poprosił o cięższe wsparcie, najlepiej czołg albo bwp z armatą, do bezpośredniego wsparcia artyleryjskiego. Było ciężko, mieli jedynie po dwóch ludzi na mieszkanie (dwa na piętrze) plus człowiek na klatce. Szli jak najszybciej. Kocur utrzymywał jeszcze łączność i koordynował obie grupy plus oddział ze śmigłowca. Ten przynajmniej okazał się być udany, udało im się wedrzeć na południową część szpitala. I o to chodziło. - Kotewski, jak jest pozycja sił z Królewca? – na szyfrowanym łączu poleciał komunikat do dowództwa. Liczył na nich. Obecnie opanowywał te dwa cholerne budynki i czekał, kiedy dojedzie zamówione wsparcie. Dodatkowy oddział JWK od Beboka (który koordynował ataki z powietrza i takie inne, za co mu chwała) był w drodze i zaraz miał być na miejscu. Kocur już zawczasu rzucił ich na szpital od strony zakładu pogrzebowego. Do następnego pokoju wszedł z kopa. Pusto. Odezwał się sztabowiec, Najemnicy mają inne cele, w kierunku szpitala niedługo dotrą regularne oddziały AW. Dobre i to Kończyła się amunicja, opór nadal był silny. Nie wiedział ile czasu śmigłowiec od desantu może pozostać w powietrzu. Nawiązał kontakt z oddziałami AW, przekazując bezpośrednio jak wygląda sytuacja w szpitalu. Na mapie w Matrixie to wszystko wyglądało zbyt dobrze. Dla świeżych oddziałów regularnych Metalowców stanowiła dobrą pozycję wyjściową, przekazał. Zajęli budynki mieszkalne, jednemu z ostatnich obrońców Kocur odstrzelił łeb niemalże z przyłożenie. Piętra wyczyszczone, obie grupy szły równoległe, wyszli na dach. Transmisja z AWACSa nie pokazywała żadnych stanowisk obrony. Zajęli budynki, zajęli dach, mieli widok na szpital, osiągnęli kolejny mały cel. -tu Kotewski, kiedy będzie wsparcie? - bez wozów będących skutecznie naruszyć umocnienia obrońców byli bez szans podczas ataku na szpital. -Jest w drodze – dostał odpowiedź. Była też kolejna na otwartym kanale. Od Beboka, oferującego dosłowny grom z jasnego nieba: -Dobra Rudy, tu Kocur, celuj na szpital na zachód od góry Chrobrego, zaraz oświetlę cel. Zmiana kanału, Kocur połączył się załogą śmigłowca: -Kocur do Szerszenia, wznieście się i oświetlajcie podczerwienią dach głównego budynku szpitala, możecie przestać strzelać, nie dajcie się trafić. Pozostało tylko czekać. Kocur pozostawił na dachach po dwóch ludzi jako strzelców wyborowych (mimo że uzbrojenie w normalne karabinki, ich pozycja na dachu predysponowała ich do tej roli). Sam z pozostałą piątką ruszył na dół, na teren szpitala. Raportowano mu tunel, Kocur przekazywał to wszystko do dowództwa. Na razie trwały walki u wylotu. Czuł narastające zmęczenie. Miał nadzieję, że zmodyfikowany plan wypali. Pociski rakietowe naruszą konstrukcję szpitala (przecież to nie był bunkier), Ostrzał na wprost poprawi i generalnie natarcie połączonych sił ruszy do przodu. Wolał zniszczyć budynek i w ten sposób wykurzyć obrońców niż w bezpośrednim szturmie, który po opanowaniu kilku południowych budynków. Niepokój budził tunel, z którego ciągle wychodzili nowi obrońcy, widząc po sposobie chodu i bezmyślnej smierci, naprute w trzy dupy kukiełki Czarnej Kompanii. -Daj małpie kałacha… - rzucił pod nosem. Oddziały AW przybyły w najwyższą porę, Kocur z braku amunicji przerzucił karabinek na plecy i z pistoletem w ręku przekazywał kolejne rozkazy zluzowania. Gorzej było z desantowcami, tam zluzowanie trwało dłużej, oddział AW musiał przeprowadzić atak, oskrzydlić przeciwnika, żeby wyrąbać drogą dla desantu, ciągnące czterej swoich. Martwych. Pierwsza zbiórka na Metalowców, pod zielonym baldachimem, uzupełnili zapasy i wszystko co się dało, izotoniki i kofeinę lali prosto do gardeł. Cztery kiedyś dziesiątki żołnierzy gapiło się w wyświetlaną na ekranie laptopa mapę, pokazującą aktualny stan pola bitwy. Szpital nadal nie był zdobyty: - To gdzie robimy wakacje?- rzucił sucharem, choć sam nie miał chęci do żartów – Na Kamionkę i rozpoznanie Rakowa? Czarnej strefy na tym etapie nie zamierzam się pchać. My na piechotę plus wsparcie pojazdów, Łysy bierzesz swoich, zamawiasz Szerszenia (NH90) i akcja jak pod szpitalem, w razie czego desantujesz się na tyłach wroga. Lepsza propozycja? Wywiad z rozpoznaniem szpitala dał dupy, cała okolica była obsadzona, nie chcę tego powtórzyć. Kocur szacował, że do rana będą mieli spokój. Oddziały wycofały się do Starego Młyna, gdzie (po uzupełnieniu wszystkiego co się dało i jeszcze trochę) założyli obóz. Wyznaczono warty i zmiany, Kocur poszedł w kimę. Miał cichą nadzieję, że do rana nie będzie żadnego rozkazu z góry.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 30-09-2019 o 18:43. Powód: Się popłynęło |
29-09-2019, 23:11 | #147 |
Reputacja: 1 |
|
29-09-2019, 23:22 | #148 |
Reputacja: 1 | Dla Beboka robotą na najbliższą chwilę - wręcz palącą - było zorganizowanie zasadzki na właśnie startujące lotnictwo. Cztery pociski ze SLRAAM'a, MANTISS II, Avenger i AIM-120 AMRAAM wydawały się wystarczajace.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
30-09-2019, 11:18 | #149 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 |
__________________ |
30-09-2019, 16:22 | #150 |
Reputacja: 1 | Zawada Wreszcie nadszedł czas dalszego działania. Grupa Martyny, wzmocniona jednym śmigłowcem i jednym czołgiem, u boku regularsów z AW przystąpiła do uderzenia na drugą stronę ulicy Ogólnej i alei Odrodzenia, w tym na Centrum Handlowe "Ogrody" (potocznie zwane "Kerfurem"). To ostatnie przypadło jej. To był kolejny po Meblach "Wójcik" i Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym witalny punkt Projektu Veselago. Podejście na było trudne. Główne, boczne i tylne wejście były silnie bronione i ufortyfikowane barykadami oraz workami z piaskiem. Czekiści odgryzali się z broni maszynowej, granatników, granatów ręcznych bądź z erpegów, a nawet miotaczy płomieni. Duża przestrzeń otwarta też działała na niekorzyść nacierających, ale była nieco mitygowana przez obfite użycie zasłony dymnej z petard, granatów i wyrzutników na pojazdach. Ostatecznie szturm się powiódł - wdarli się do budynku, przede wszystkim dzięki huraganowemu ostrzałowi kaemów, armat i rakiet. Jedyną poważną stratą na tym etapie był śmigłowiec Gazelle, strącony przez jakiegoś wariata z jednorazową wyrzutnią Aztechnology Striker. Głowica Frag nie powinna była strącić helikoptera... ale przebiła szybę i zdetonowała się w środku. Maszyna roztrzaskała się na parkingu. Drużynowy snajper nie dał rakieciarzowi uciec i go kropnął, nim ten zwiał z dachu do środka. W środku było podobnie, a przynajmniej w przedsionku dawnego centrum handlowego, gdzie obrońcy walili z prawej, lewej, góry i boksów sklepowych. Kilkoro ludzi zginęło i trzeba było, aby Leopard na chama wjechał do środka, taranując fasadę wejściową, i rozpędził obrońców armatą oraz kaemami. Dopiero wtedy obrona się posypała... i to kompletnie, bo oprócz innych wejść, szturmowanych przez regularsów w podobny sposób, nie było już prawie nikogo w tym obiekcie. A przynajmniej nikogo z CzK czy NeoSov. C.H. "Ogrody" było obozem koncentracyjnym dla mieszkańców Elbląga (i pewnie nie tylko). Dawne sklepy przerobiono na manufaktury w stylu sweat shops i cele więzienne. Elfka nie miała jednak szans przyjrzeć się tematowi bliżej, ani nawet wyzwolić więźniów. Uaktywnił się system przeciwpożarowy... który wcale nie rozpylał wody. Gaz, a konkretnie etylosarin, w silniejszym stężeniu niż "standardowo". Do tego ładunki wybuchowe pod filarami i ścianami nośnymi. Nie mieli wyboru, ani ona, ani nikt inny. Musieli uciekać z zagazowanego budynku, który w dodatku się walił. W środku ginęły setki, może nawet tysiące niewinnych cywilów i jeńców wojennych, a czekistów w tym "Kerfurze" raptem padła garstka, może dwie drużyny. Trauma w zawadzkiej głowie raz jeszcze się odezwała, paraliżując ją na długie kwadranse. Na szczęście jej ludzie i regularsi byli w stanie dokończyć robotę, zajmując "ujście" ulicy pułkownika Dąbka, i tym samym "wrota" do Śródmieścia. Ale za jaką cenę... Kocur Sztab najwyraźniej nie mógł się zdecydować, co robić. Ledwo co zluzowali desantowców i ekipę Kocura, a już ich wzywali znowu. I to do tego samego - do szpitala, który okazał się być zbyt twardym orzechem do zgryzienia dla samych piechurów regularnej AW. Opanowanie budynków na południowym wschodzie (w tym dawnego zakładu pogrzebowego), dwóch bloków mieszkalnych i okolicy było już „dawno” za nimi, ale już drugi budynek szpitala nastręczał poważnych trudności. Dopiero ponowne przerzucenie grupy Kotewskiego do środka przełamało ostatnich obrońców i pozwoliło na opanowanie struktury. Można było też liczyć na presję regularnych sił AW od strony ulicy Królewieckiej i osiedla Truso, oraz na ogień AKowców ze Stawnika i Leśnych z osiedla Metalowców. Śmigłowiec NH90 musiał się ulotnić po paliwo i amunicję. Było też zapewnione wsparcie dwóch bewupów typu Puma wraz z pełnymi desantami piechoty. Przez następne dwadzieścia minut trwała ostra szarpanina z wrogami w podziemiach drugiego budynku. Miejsce to nie było przygotowane do obrony, ale mnogość zakrętów, ślepych korytarzy, różnych pomieszczeń zagraconych maszynami i sprzętem, zaułków oraz celowo uszkodzonego/osłabionego oświetlenia stwarzały warunki dogodne do prowadzenia zasadzek – co czekiści wykorzystali do maksimum. Ostatecznie, wielkim wysiłkiem fizycznym oraz w postaci amunicji i granatów, dało radę wyczyścić piwnicę i przejść do tunelu łączącego z głównym budynkiem szpitala. Ten tunel także okazał się zaciekle bronionym, ale jego prosta konstrukcja stawiała obrońców w niewygodnej sytuacji. Zdobycie go było kwestią czasu. Kiedy stanęli i wrót piwnic pod główną strukturą szpitalną, wsparcie wreszcie dotarło. NH90 ostrzeliwał okna z autogranatników i opromieniał laserem. Bebok był na Marymonckiej – prowadził ostrzał autodziałkiem z ciężarówki, minigunem z quada-drona oraz bardziej bezpośrednio za pomocą dwóch roto-dronów wlatujących do okien. Był też wspierający go (a tym samym Kocura) Hummer z autogranatnikiem Mk.19. Obydwie przydzielone Kocurowi Pumy zaś dotarły przez lotnisko dla helikopterów na teren posesji szpitalnej, desantując ludzi pod izbą przyjęć, pod gęstą osłoną z wyrzutników dymu. Piechurzy wdarli się do budynku od tamtej strony, wspierani huraganowym ogniem z działek i kaemów Pum. Od strony ulicy Królewieckiej zaś, czyli głównego wejścia, napierały regularne siły piechoty, wspierane ostrzałem z armat czołgowych i innych pojazdów. Próbowali uderzyć na główne wejście, natykając się na silny opór, a w międzyczasie spenetrowali już dobudówkę z przychodnią. Strzelaniny, wejścia, zasadzki, bijatyki i wybuchy trwały na terenie szpitala jeszcze grubo ponad dwie godziny. Wróg walczył zajadle, ale nie miał wbrew pozorom tyle ciężkiej broni, ile sugerowałby „czarny punkt”. Nie było nawet zbyt wielu „prawdziwych” czekistów. Za to było całe mrowie „rekrutów” i królików doświadczalnych. Ludzi nafaszerowanych przeciwbólowcami i stymulantami, w różnym stadium cyborgizacji. Niektórym brakowało rąk albo nóg, inni wyglądali jakby ich zerwano ze stołów chirurgicznych w połowie operacji, inni ciągnęli za sobą uparcie stojaki z kroplówkami, nie zważając na prujące żyły, sikające krwią i fluidami. Uzbrojeni byli w co popadnie – głównie czekistowskie „zaskórniaki” z przestarzałą bronią. Cały szpital był przerobiony na fabrykę nowego mięsa armatniego dla Czarnej Kompanii – najwyraźniej główne miejsce „rekrutacji”. Musiały trafiać tutaj setki jak nie tysiące niewygodnych osób i więźniów ze zbuntowanych terenów PRN, obozów jenieckich, samego Elbląga oraz „import” z Rosji, być może także z Białorusi czy Ukrainy. Wkrótce to się zakończyło. Ostatecznie wsparcie rakietowe czy bombowe ze strony Beboka nie było potrzebne (laser z NH90 posłużył głównie dla paru lżejszych wyrzutni od strony Truso, bijących w główne wejście), nie było też strat w pojazdach. Wraże straty wyniosły sto procent – każdy z czekistów i „rekrutów” walczył do sromotnego końca. Sporo z maszynerii zostało zniszczonych, padło zasilanie, doszło do pożarów. Ale szpital był ich. Nie dopuszczono, by czarny punkt istniał już za linią frontu. Zgrało się to w czasie ze zdobyciem podziemi i tuneli łączących szpital z bunkrem w Truso (acz dalsze połączenia w głąb miasta zostały odcięte przez potężne bramy i pułapki zastawione przez wycofujące się siły CzK). Grupy Kocura i Beboka zostały zluzowane, a AW przeszło do natarcia wzdłuż ul. Królewieckiej, bijąc w Plastyk, Energę i hotel garnizonowy. Bebok Krasnolud miał urwanie głowy. Musiał z pomocą raptem kilku ludzi, w tym jednego kumatego, ogarnąć cały ten burdel na poziomie zwiadu elektroniczno-optycznego, operować rotodronami i starymi Predatorami, walić z wieżyczki i Vindicatora w szpital, trzymać rakiety w pogotowiu, rozesłać prezenty potrzebującym, wreszcie monitorować pozycje i aktywność wrażego lotnictwa i pojazdów obrony przeciwlotniczej, a także posłać do dowództwa prośbę o przekierowanie części sił na upierdliwą „tajską” Piranię. I poszło mu naprawdę śpiewająco. Pod presją czasu i multitasking osiągnął dotychczasowy szczyt swojego performance, realizując w zasadzie 100% postawionych celów z... relatywnie minimalnymi stratami własnymi. Najbardziej palącym problemem zdawał się być Eurofighter Typhoon. Nie dlatego, że szykował się do nalotu na nich. Trajektoria lotu i uzbrojenie wskazywały coś zupełnie innego – maszyna szykowała się do drugiego bombardowania Gdańska, tym razem za pomocą dwóch pękatych rakiet krążących na specjalnych podpięciach CMALS. Na tego delikwenta poszła hekatomba. Atak saturacyjny złożony z czterech rakiet SLAMRAAM z Hummera plus „skradający” się Roto-Dron Nissan z bliźniaczą rakietą AIM-120 AMRAAM. Mimo doświadczonego pilota, pełnych zasobników dipoli i flar oraz dużej prędkości całego przedsięwzięcia, zestrzelenie skurwiela było pewne. Maszyna była wciąż zbyt nisko i blisko, była też poważnie obciążona. Trzy rakiety poszły we flary albo siną dal, ale dwie pozostałe to było aż nadto by przerobić samolot na kometę. Na ziemię spadł tylko deszcz drobnych, spalonych odłamków. W anihilacji wydatnie pomógł pełen zewnętrzny zbiornik paliwa lotniczego oraz same rakiety krążące. Późniejsza analiza miała wykazać, że dzięki szybkiej reakcji i zniszczeniu tej maszyny, Jan Rudy i jego koledzy z Hummera powstrzymali okrutny atak gazowy na Trójmiasto. Obydwie głowice były bowiem wypchane silnie stężonym sarinem z ulepszonymi mechanizmami szybkiego rozpylenia na rozszerzonym obszarze. Każda z tych głowic mogła zabić tysiące osób. Większym problemem były Mangusty. Helikoptery podzieliły się zadaniami. Stary „Turas” poleciał wzdłuż Grottgera, wspierając kontrnatarcie Challengera 3 i Sabre'a. Obrotowe działko w akompaniamencie ppk TOW i lekkich rakiet 70mm z białym fosforem, w połączeniu z czołgowymi kaemami i precyzyjnymi, gwintowanymi armatami plującymi pociskami HESH napsuło krwi najmitom z Królewca obsadzającym JW na Łęczyckiej. Obrona się praktycznie załamała i czekistowscy piechurzy napierali do wnętrza niedawno przecież zdobytej bazy. Pomogła dopiero interwencja Avengera i Mantisa. Wspólnie za pomocą rakiet i specjalnych programowalnych pocisków kanistrowych zmietli pierwszy śmigłowiec. To wymusiło przekierowanie drugiej Mangusty (która wcześniej swoim Vindicatorem i rakietami Ares Demonfire praktycznie samodzielnie powstrzymywała napór AW wzdłuż Królewieckiej i zajęcie budynków Plastyka) – prosto w zasadzkę tych samych maszyn. Saturacja kanistrami, kulami z kaemów i rakietami FIM-92 Stinger z Avengera wystarczyły, by strącić i tą maszynę. Bez nich Królewieccy zaczęli sypać rakietami i granatami z ręcznych wyrzutni w czołgi, zmuszając je do wycofania się, co załamało natarcie i pozwoliło na wyparcie go z bazy. Oczywiście nie bez poważnych strat u Królewieckich... i „małej” zemsty ze strony Challengera, który celnym pociskiem na odchodne rozjebał Avengera w drobny mak. To już się robiła sprawa osobista. Podczas gdy szturm Kocura na szpital, boczne natarcie Zbycha przez Gronowo i siłowe sprzątanie Sadowej przez Rycha szły w najlepsze, wkurwiony Janek postawił sobie za punkt honoru upolowanie tych ex-brytyjskich czołgów. Sabre LT mu zwiał, czając się między blokami osiedla przy polibudzie, Challenger III podobnie. Perypetie Kocięby pod polibudą się przedłużały, potrzebował wszystkich rąk na pokładzie, nie mógł zaoferować namierzania laserowego. Więc trzeba było to zrobić po staremu. W obliczu utraty osiedla, Sadowej, kościoła i wdzierania się ludzi Ryśka do PWSZ od tyłu, Challenger zaczął się cofać. Umknął ludziom alkomanty... ale już niekoniecznie Predatorowi, który miał perfekcyjny strzał prosto w dupę ciężkiego czołgu wzdłuż całej alei Grunwaldzkiej. Dwie rakiety typu Hellfire zrobiły swoje, prując silnik pojazdu. Niedługo potem gapie mieli sporo radochy, kiedy paliwo i amunicja się ugotowały, dając popis fajerwerków. Właśnie tak Czarna Kompania sposób straciła najcięższą maszynę jaką dysponowała w Elblągu. Oczywiście, oko za oko. Bo czekiści i neosowieckie kacapy byli zajadli i mściwi. Z bazy OPL przy Aeroklubie poszły dwie rakiety typu SLAMRAAM ze stacjonarnej wyrzutni. W zupełności wystarczające na pozostający w średnim zasięgu i pułapie, ślamazarny dron starego typu. Sekundy później Bebok, mimo prób desperackich manewrów, stracił łączność z maszyną. Kwestia zapolowania na „Taja” pozostała nierozwiązana. Kontratak na Łęczycką i twarda obrona ul. Saperów utrudniały dostęp parze pojazdów, które w zamian za to przekierowano do grupy Wiadernego, która już to miała szansę na coś więcej. Ostatnią pracą był atak rakietowy na niszczyciel Marynarki Wojennej PRN. Skomunikowanie z Kaprami przyniosło wydatne owoce. Godziny przed walną bitwą morską podjęli się szaleńczego rajdu w okolicach Helu, od strony Pucka. Za cenę dwóch łodzi FAC zmusili obronę p.lot. okrętu do zwalczania pocisków ciskanych przez piratów oraz do wzięcia udziału w aktywnym zwalczaniu ich łodzi. W sam raz na niespodziewany atak rakietą krążącą z drona nad Zatoką Gdańską, od strony Zalewu Wiślanego. Pomimo desperackich prób zestrzelenia pocisku za pomocą działek i enkaemów, głowica zaryła w kadłub i srodze jebnęła. Kaprzy jeszcze dorzucili swoje trzy grosze i wkrótce, płonący, na wpół zatopiony wrak wrócił do przystani helskiej – tym razem permanentnie, „wylegując” się na portowym nabrzeżu. Dron bezpiecznie wrócił po nowy pocisk. Ed Po przerzuceniu na Dolinkę, ekipa Edwarda została z początku wstrzymana. Pojazdy, które miały być jej przydzielone, próbowały wzdłuż ulicy Tadeusza Kościuszki walić na Saperów by zlikwidować jakąś obronę przeciwlotniczą. Dopiero gdy to się nie udało (przez silny opór w obrębie Agrykola/Olimpia i dalej na właściwych Saperów), a przy okazji wraże lotnictwo zostało zneutralizowane (w tym groźny helikopter Mongoose operujący na Królewieckiej) Wiaderny dostał czego chciał, a nawet więcej. Z pomocą przyszli druidzi, rozdysponowani po zdobycznych lub kontestowanych parkach i terenach zielonych. Dzięki ich magii przejście przez Park Dolinka było niepostrzeżone (i w zasadzie park można już było uznać za teren zdobyty). Po cichu udało im się wejść na ulicę Stanisława Moniuszki i zająć pierwszy budynek mieszkalny przy przystanku autobusowym na skrzyżowaniu z ul. Karola Szymanowskiego. Było tylko kilku strażników, których usunięto szybko i bez robienia szumu. Byli na skraju jednostki wojskowej oraz niedaleko (również obsadzonej) szkoły gastronomicznej, gotowi do ataku. Było jednak kolejne opóźnienie. Pojazdy nie mogły przejechać przez wyznaczony teren. Był tam od dawna zamknięty i nieużywany otwarty basen sporej wielkości. Pobliskie zalesienie oraz gęste zarośnięcie terenu dawało druidom sporo mocy do ukrycia nawet pojazdów pancernych... ale za nic nie pomagało tym wozom zjechać ponad metr w dół po pionowym betonie, a tym bardziej podjechać w ten sam sposób pod górę. Czołgi mogłyby tam utknąć i jedynym ratunkiem byłaby jazda w stronę sztucznej plaży, pod okiem obsadzonego przez wroga dawnego Centrum Rekreacji Wodnej. Trzeba więc było puścić pojazdy albo północą przez działki i boisko, albo południem przez park. Obrano to drugie, by wozy były bliżej ekipy szturmowej. Szturm był nagły i mocny. Położono zasłonę dymną na Szymanowskiego i Moniuszki. Spieszeni pasażerowie bewupów i komandosi natarli zaraz za wozami, które przedarły się przez płot, ostro grzejąc ze swoich broni. Pojedynczy kierunek natarcia ograniczał jego efektywność w czasie, ale pierwsze pierdolnięcie było mocarne. Mimo to walki były długie i krwawe. Nie pomagał też fakt, że natarcie regularnych sił AW wzdłuż Królewieckiej od strony szpitala było dopiero możne, i dopiero pchało się w rejon skrzyżowania. Wprawdzie teraz z JW na Dolince nie mogło wyjść żadne wsparcie, to jednak budynki hotelu garnizonowego, Plastyka czy Energi były wystarczająco obsadzone by się bronić przez jakiś czas. A w bazie panowało istne piekło. Wszędzie latały kule, pękały granaty i pociski kontaktowe, siwy dym i kurzawa zasnuwały całą okolicę, sypał się budowlany pył, tynk i cegły. To był największy teren wojskowy w Elblągu, nadźgany budynkami, garażami i innymi obiektami, rozbity między oba brzegi asfaltowej rzeki Królewieckiej. W końcu, po blisko dwóch godzinach ostrych walk i zużycia prawie całego (już drugiego!) zapasu amunicji i granatów, zdobyli (lub zniszczyli ogniem) wszystkie z nich po wschodniej stronie ulicy, wymietli także oponentów z krytego basenu po drugiej stronie Moniuszki. Największe ryzyko stanowiła stacjonarna, prowizoryczna wyrzutnia z sześcioma rakietami. Rakietami, którymi desperacko waliła w nacierających. Na szczęście, ta desperacja, prowizorka oraz inne skonfigurowanie (wyrzutnia miała być wyraźnie użyta do ostrzału parabolicznego na średnim dystansie) sprawiły, że sześć głowic termobarycznych „tylko” poryło dwa kratery w betonowych płytach i kompletnie zawaliło jeden z większych budynków garażowych. Potem wyrzutnia oberwała z armaty i wyleciała w powietrze razem z zapasem rakiet i obsługą. Zdecydowanie gorszy był pierdolony AIFV II. Drużyna pasażerów i pokładowy kaem dużo same zrobić nie mogły, ale już wyrzutnia TOWów tak. Zanim MGS upolował skurwiela, jego ppk zdążyły zniszczyć jednego Bradleya A3. Zdecydowanie mniej groźny był drugi pojazd po tej stronie bazy, MOWAG Piranha V zmodyfikowany o dopancerzoną wieżyczkę z ciężką bronią. Standardowy kaem 7,62mm, autodziałko Alvis 30mm oraz drużyna lekkiej piechoty bez broni ciężkiej nie były w stanie zagrozić Abramsowi – a to ten rozwalił „Piranię”, jej pasażerów doprawiając „pieprzem” z własnych trzech kaemów. Niestety, próba szturmu na drugą stronę Królewieckiej potoczyła się źle już na samym starcie, gdy z głębi obiektu wyfrunęła najpierw jedna, potem druga rakieta kierowana. Pierwsza przyrżnęła fartownie dla załogi drugiego Bradleya A3, bo w kostki pancerza typu ERA. Wtórna eksplozja „zbiła” kumulacyjny wybuch głowicy ppk. Ale to i tak na marne, bo drugi pocisk przywalił w to samo miejsce, pozbawione już ochrony jednorazowego pancerza reaktywnego. Bradley stanął w płomieniach, rozkraczony na torowisku tramwajowym. Trzeci Bradley namierzył i zlikwidował wyrzutnię ppk, ale mleko już było rozlane. I rozlewało się nadal, bo piechota była przygwożdżona huraganowym ogniem z broni maszynowej obrońców drugiej połowy bazy oraz gastronomika i Hotelu Żuławy. Z drugiej strony, mieli jakąś szansę – regularsi AW właśnie zdobywali hotel garnizonowy i mieli wgląd na wojskowy „małpi gaj” oraz inne obiekty bazy... Rychu Błyskotliwy plan obejścia silnie obsadzonej polibudy i okolic (nawet wypluwającej kontrataki, i to – o zgrozo – skuteczne) o mały włos nie spalił na panewce przez te cholerne duchy, ten bunkier, tych zaczajonych czekistów. Hacjendy przy ul. Bema nie dało rady tak z marszu opanować, a jedynie obsiać nabojami – zbyt daleko. Nawiedzona górna strona Sadowej też reprezentowała zbyt twardy orzech do zgryzienia. Bunkier z jego gazami i wieżyczkami obronnymi w najlepszym przypadku reprezentował zaś przeszkadzajkę, w najgorszym kamień na kosę. Jedynie szturm na dawną hurtownię przebiegł sprawnie, szybko i na pohybel czekistom. Wkrótce potem czekiści z rezydencji umilkli (zważywszy na zwiększający się dystans), bunkier został jako tako spacyfikowany, a duchy na jakiś czas odpędzone. Dalsze natarcie wzdłuż Sadowej, wsparte przez kilkudziesięciu znających okolicę, zdeterminowanych i wkurwionych „partyzantów” (jak to AW i WRP zwało uzbrojonych cywilów/bojówkarzy po swojej stronie) nie stanowiło poważnego problemu. Ostrzał od strony szpitala był ograniczony przez położenie budynków, działki były puste (nie licząc świetlicy, gdzie dawniej mieściła się parafia Franciszki Siedliskiej przed wybudowaniem kościoła; ale z nią poszło szybko), budynki wymiatane jeden po drugim. Jedyną stratą był jeden z technicali, ten z AGS-30, rozpruty rakietą HE z ręcznej wyrzutni. Po drodze zapłonęło czekistowskie BMP-1, padła Szkoła Podstawowa Nr 16, właściwy kościół i pobliski blok przy alei Grunwaldzkiej. Dalsze walki, stoczone już o Halę Widowiskowo-Sportową (tudzież Centrum Sportowo-Biznesowe, zwał jak zwał) i osiedle przy polibudzie były już zdecydowanie ostrzejsze i dłuższe. Pierdolili się z tym ponad dwie godziny. Po drodze udało im się przejąć ciężarówę wypchaną fajerwerkami, użyć jej do rozjebania hali (używanej najwyraźniej w Projekcie Veselago jako centrum dla testów czy eksperymentów oraz magazyn tychże) a także upolować „małego Brytola” - lekki czołg typu Sabre. Zakończyli na ostrej harataninie w budynku PWSZ Elbląg, gdzie widzieli, jak zdesperowani obrońcy próbowali zniszczyć laboratoria i spalić archiwa. Udało się zrobić zdjęcia i ocalić część teczek zanim budynek rozszalał się pełnym pożarem. Challenger 3 im zwiał z rewiru, kierując się w stronę dworca, ale Bebok go i tak dorwał. Płonący ciężki czołg dostarczył wiele frajdy jako źródło fajerwerków, rozkraczony na Grunwaldzkiej. Tym bardziej, że Kocięba i jego chłopaki nie mieli jak się ulokować w ruinach i pogorzeliskach przy polibudzie, więc zmuszeni byli obsadzić miejscówy przy skrzyżowaniu Gwunaldzkiej z Sadową – paręnaście metrów od płonącego wraku. Wymietli przy tym paru „ocalałych” gnojów z warsztatu OZDG i dawnej apteki, z grubsza zabezpieczając skrzyżowanie (stare bloki mieszkalne zaraz na lewo od warsztatu nie miały wielu okien na tej stronie i można tym samym było je łatwo szachować niewielkimi środkami). Wróg wciąż trzymał budynek marketu Stokrotka, Zespół Szkół Technicznych oraz kompleks zakładów pracy od ruin hali sportowej aż po pętlę tramwajową. Był też obecny po drugiej stronie torowiska kolejowego – tam, gdzie były składy opału i złomu, budynki bazy OPL, Elbląskiej Uczelni Humanistyczno-Ekonomicznej oraz tereny Lotniska/Aeroklubu Elbląg. Musieli tu posiedzieć, czekając na niemrawe natarcie najmitów, wciąż najwyraźniej ogłuszonych kontratakiem czarnych na JW przy Łęczyckiej. Zbychu Widząc, że szpitalem zajęły się regularne siły z pomocą Beboka i Kocura, Zbyszek utworzył pancerną pięść z zarekwirowanych czołgów i ruszył okrężną drogą przez kawał miasta, północnym skrajem, potem przez Gronowo, wreszcie docierając na skraj Elbląg Wschód i Gronowa Górnego. Wraży ostrzał artyleryjski był skupiony na ogniu kontrbateryjnym z zapleczem sił AW, więc nie było pod tym względem obaw... przesadnych. Mimo to, takie natarcie byłoby szaleństwem. Byłoby, bo Zbigniew nie zapewnił sobie żadnej obrony przeciwlotniczej. Ale nie było, bo Bebok zrobił kawał dobrej roboty i rozwalił te cholerne Mangusty. Gdyby one zaleciały w ten rejon (a jedna była przecież blisko), to z czołgów grupy Kowalika zrobiłyby sobie łowisko. Natarcie było błyskawiczne, w stylu blitzkrieg. Transportery osłaniały piechotę sprzątającą domy, kaemy pokrywały ogniem zaporowym okna, drzwi i stanowiska nieprzyjaciela, czołgi nacierały wzdłuż S22. Wróg oberwał mocno i nie miał czym odpowiedzieć. Przekierował więc całe odwody pancerne z południa tej podmiejskiej wsi. Ich armaty i amunicja były przestarzałe, ale wciąż groźne jako wsparcie ogniowe albo w zmasowanym ostrzale, a ich kaemy huraganowo waliły po piechocie, przyszpilając ją w obiektach. Do tego doszedł desperacki ogień bezpośredni z artylerii. Ostatecznie w ciągu godzinnego starcia większa część Gronowa Górnego była w rękach AW, Elbląg Wschód był pod kontrolą ogniową, a wszystkie pięć czołgów opatrzonych dodatkowym kompozytowym pancerzem „Enigma” zostało przerobionych na płonące, rozerwane i kopcące wraki. Niestety za cenę Warriora i Stingraya, które również płonęły, równie mocno rozprute. Udało się także zniszczyć lub wyprzeć wrażą artylerię z obydwu lokacji. Wybili także dziurę w południowych szykach obrońców i mogli kontynuować natarcie na południe i południowy wschód, w trymiga wymiatając frajerów aż po Nowinę, Janów i Komorowo Żuławskie, a potem (lub po drodze) odbić na zachód i uderzyć od dupy strony na Dąbki, Nowe Pole i Lotnisko Elbląg, albo walić wzdłuż alei Grunwaldzkiej, gromiąc pozostałe stanowiska CzK w prawie odciętym cyplu i łącząc się z ludźmi Kocięby na niedawno wyzwolonej ulicy Sadowej albo wbić się na lotnisko i do bazy OPL po zabezpieczeniu zakładów meblarskich. 04.10, godz. 4:30. Grupy specjalne utrzymywały pozycje i kontakt ogniowy. Lubomirski wreszcie zmusił najemników z Królewca, AKowców i Leśnych by znowu ruszyli dupy, biorąc na cel południowe rubieża miasta aby posprzątać tamtejsze okruchy po obronnym murze. Pozostała resztka Warszawskiego Przedmieścia (m.in. reszta ulic Rawskiej i Grottgera, z technikum, Stokrotką i EPWiK), rejonów przy polibudzie i Gronowa (w tym Górnego) zostały wysprzątane z pomocą ludzi Kowalika i Kocięby. Leśni i AK zrobili też rajd na Nowinę, Janowo i Komorowo Żuławskie, skąd czekiści szybko się wycofali (wszak była to strefa biała). Padły też ogrody i szklarnie między pętlą tramwajową a estakadą, przybliżając agresorów do hal meblarskich, Dąbków i Aeroklubu. Bardziej na północy do akcji weszli Sylwestryni, obstawiani przez natarcie pierwszego batalionu z Królewca. Poszli wzdłuż ulicy generała Józefa Bema, zagarniając „hacjendę”, przychodnię, zakład kamieniarski, szkółkę roślin oraz okoliczne ruiny domów jednorodzinnych i małych bloków aż po ulicę Saperów. Katolicy zajęli się pacyfikacją cerkwi, cmentarza i pobliskich domów z dużymi sukcesami. Na północy, likwidacja centrów oporu w Plastyku, Enerdze, hotelu garnizonowym, Centrum Handlowym „Ogrody” i Szkole Podstawowej Nr 15 doprowadziły do upadku reszty czerwonej strefy Nad Jarem i na Zawadzie. Pod zmasowanym atakiem padła wreszcie druga połowa JW na Dolince, potem gastronomik i Hotel Żuławy, wreszcie cała reszta tej dzielnicy. Druidzi narobili sporo szumu w Parku im. M. Kajki. Czarni nie bronili się do ostatka, preferując wycofanie się do drugiej strefy czerwonej na Kępie Północnej i Kamionce. Uparcie za to trzymał się Zdrój, nawet mimo wykorzystania druidycznej magii w Parku Modrzewie, praktycznie jak czarna strefa. Na zachodnim brzegu Rzeki Elbląg także doszło do przełomu. Nie mogąc walić z północy Radomską pod ogniem ze Zdroju i Łasztowni, AW porzuciło ten kierunek natarcia i przerzuciło większość sił na drogę S7. Efektem było wydatne wsparcie wysiłków grupy Zawadzkiego i otwarcie kolejnej linii natarcia bardziej na południe. Wkrótce, mimo silnego oporu czekistów, praktycznie całe Zawodzie było w rękach Wolnościowców, zajęto także Elbląg Południe i okolicę. Twardo broniła się, jak na razie, Wyspa Spichrzów. Od nieco ponad trzech kwadransów trwała „przerwa” w walkach. Przez ten czas były przegrupowania, posilanie się, dostawa zaopatrzenia, określenie celów dla nowego natarcia. Prawie wszyscy walczący nadal musieli być na nogach, dostali w tym celu wojskowe stymulanty. Bitwa się nie skończyła, a czas naglił – walki na Półwyspie Helskim wchodziły w decydującą fazę, flota Marynarki Wojennej PRN już się zebrała i zdążała na Zatokę Gdańską aby uderzyć na Trójmiasto, szpiedzy z Modlina zaś donosili o aktywacji rezerw lotniczych. Większą część miano skierować do bombardowań Trójmiasta i jednostek wodnych, mniejszą do uderzenia na siły Sprzymierzonych w Elblągu i okolicy. Wznowione natarcia dywersyjne/pozorowane w Poznaniu i Ostrowiu Wielkopolskim wprowadziły nieco zamieszania i paniki we wrażych sztabach i zmusiły większą część lotnictwa do przekierowania w tamte rejony, ale wciąż niedługo miały nadlecieć tutaj neosowieckie samoloty. Do tego czasu trzeba było wybić kolejne dziury w obronie wroga i dotrzeć do stref czarnych. Dowództwo wyznaczyło wstępny deadline tego natarcia. Do godziny ósmej rano nieprzyjacielskie strefy czerwone i purpurowe musiały być zlikwidowane, a lotnisko i baza OPL zdobyte.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 30-09-2019 o 19:08. Powód: Poprawki w sekcji dla Kocura. |