| Kwiatuszek, jak wyjaśnił im Ruud pochodzący z Marienburga, był imieniem lepszym i bardziej uniwersalnym dla statku. W każdym porcie miał po jednym takim kwiatuszku, a każdy z nich myślał, że jest tym jedynym. Nim jednak weszli wieczorem na pokład, spędzili większość dnia na załatwianiu spraw.
Cena za konie i wóz zaproponowana w wozowni była żałośnie niska, ale jej właściciel dobrze ocenił stan towaru i pośpiech sprzedających. Dobrze też ocenił możliwość utraty zarobku i na pierwsze wspomnienie Bladina o sprzedaży świątyni błyskawicznie zareagował nową, odrobinę lepszą ofertą. I tak słowo po słowie, obie strony doszły do kwoty nie zadowalającej żadną z nich. Konrad odetchnął z ulgą, nie miał doświadczenia w takich negocjacjach z prostaczkami, a sakiewka z funduszami robiła się już niepokojąco lekka.
Po sprzedaży Gladenson odwiedził rzeczywiście wspomnianą świątynię. Stary kapłan, Grunner, tylko popukał się w głowę na pytanie o podróż rzeką. - Jakby Ojciec i Matka chcieli, żeby krasnoludy pływały, mielibyśmy skrzela i płetwy. Co za świat... łódki... tfu... – Splunął z obrzydzeniem i zmienił temat. – Snorri was znalazł jak słyszę. Błąkał się bez konkretnego celu, to wysłałem go do was. On pomoże tobie, a ty jemu. Nie przynieście zawodu przodkom i wstydu swojej rasie. Niech Gnimnir prowadzi wasze topory prosto do celu.
Snorri tymczasem bez żadnych kłopotów trafił do tawerny, na szyldzie której namalowano jakąś rybę. Samotny gość w takim miejscu zazwyczaj prosił się o kłopoty, ale jego nikt nie zaczepiał. Ludzie dobrze wiedzieli, że krasnoluda z taką fryzurą nie warto ruszać, jeśli ceni się stan swojego uzębienia. Piwo rzecz jasna było paskudnie rozwodnione, ale było takie w całym Imperium. Od kiedy Snorri zszedł z gór, nie trafił na dobre piwo.
Kwiatuszek był niewielką łódką z pojedynczym żaglem. Gdy wchodzili po trapie na pokład, Ruud z dwoma pomocnikami, Karlem i Johannem, byli już gotowi do wypłynięcia. Żeglarze odwiązali liny cumownicze, odepchnęli się wiosłami od nabrzeża i skierowali łódź na środek nurtu. Mijali inne łódki i statki, pozdrawiając żeglarzy machnięciami rąk. W pogłębiających się powoli ciemnościach nabrzeżne budynki i te, które widzieli poza nimi zamieniały się w groźnie wyglądającą mroczną masę przypominającą poszarpany górski łańcuch. W miejscu gdzie Talabec łączył się z Reikiem woda burzyła się lekko i kotłowała, Kwiatuszek podskakiwał na falach. Potem – ku uldze nie tylko krasnoludów – rzeka była już spokojniejsza. Ruszyli na południe, w górę Reiku zwanego czasem kręgosłupem Imperium, ku Nuln, gdzie wiodło ich przeznaczenie.
Łódka nie była duża, pod pokładem znajdowała się ciasna ładownia, w niej jakoś upchnęli się żeglarze. Dla podróżnych przygotowano posłania na pokładzie, pod baldachimem z nasączonego rybim olejem płótna. Zarówno baldachim, jak i żagiel były ciemne, a w pobliżu miejskich murów Ruud zgasił lampę umieszczoną na burcie, przytykając jednocześnie palec wskazujący do warg, a Johann i Karl wyciągnęli z wody wiosła. Wszystko wyjaśniło się, nim zdążyli się spytać, o co chodzi. Choć Ruud próbował jakoś ominąć patrol rzeczny, nie udało mu się. - Hej, wy tam, opuśćcie żagiel! – Strażnicy podpłynęli bliżej. – Gdzie się tak wybieracie nocną porą, co?
- Ay! Szlachetnie urodzony pan miał życzenie wypłynąć na nocną wycieczkę wraz ze swymi towarzyszami.
Łódź strażników zetknęła się burtą z Kwiatuszkiem, dowódca patrolu uniósł wyżej swoją lampę oświetlając pokład i wszystkich pasażerów.
__________________ Bajarz - Warhammerophil. |