Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2019, 02:35   #218
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - Burza

Instytut


Zaniedbany i zdawałoby się całkiem porzucony i zapomniany budynek wydawał się z każdym kawałkiem większy. Okazało się, że z tej przesieki jaką wiodła niemniej zaniedbana droga widać było tylko jedno skrzydło. Gdy podeszli bliżej okazało się, że nieco dalej jest drugie. A między nimi jest wnęka w której był podjazd i główne wejście. Od frontu przypominało to mocno spłaszczone, kanciaste “U” gdyby patrzeć na to z góry.

Cały budynek wyglądałby na porzucony, zaniedbany jak z jakiegoś filmu postapo. Albo po jakiejś katastrofie po której ludzie już tutaj nie wrócili. Wyglądałoby gdyby nie te światła. Gdzieś na górnym piętrze w niektórych oknach było jasno jakby gdzieś tam w głębi, na korytarzu, paliło się jakieś światło. A na parterze było widać jakieś błyski jakby tam była jakaś nie do końca przepalona instalacja co raz działa a za chwilę nie. No albo jakieś delikatniejsze łuny jakby pastelowe światło rozpraszały jakieś łuny.

Wszystko to było o tyle dziwne, że byłoby to chyba pierwsze działające światło jakie widzieli w strefie od opuszczenia bunkra z hibernatorami. Wszędzie indziej elektryki nie było albo była efektem jakichś strefowych anomalii. A tutaj wyglądało jakby chociaż w niektórych rejonach budynku jakieś żarówki jednak działały.

Kamyk rzucony przez Koichi zachował się jak każdy inny kamień. Poleciał klasycznym łukiem, zastukał o zakurzoną i zaśmieconą podłogę, potoczył się kawałek i znieruchomiał. Wnętrze było widoczne przez do połowy rozwalone, zbutwiałe drzwi. Jedna połowa wciąż była niedomknięta druga leżała na schodach. Za nimi był dość krótki korytarz, jakby przedsionek. Chyba musiał wybuchnąć tutaj kiedyś granat bo nadal było widać osmolenia a w ścianach, suficie i drzwiach było widać szrapnele. Koichi zdawał sobie sprawę, że granat w tak małym pomieszczeniu musiał mieć bardzo morderczy efekt. Pewnie też właśnie ta eksplozja częściowo wyrwała drzwi w zawiasów. Te zewnętrze na zewnątrz a te wewnętrze do wewnątrz. I chyba ktoś tu kiedyś się strzelał. Bo w drzwiach widać było przestrzeliny.

Na podłodze widać było… Coś… Chyba jakieś ciała… W każdym razie widać było stare kości przyobleczone resztkami zetlałych ubrań. Ale kto wie, może potem tylko ktoś rzucił jakiś materiał na jakieś ciała albo nawet sam spadł skądeś. Czym to ciało czy ciała kiedyś były to z perspektywy naniesionego błota, kurzu, gruzu i jakichś trudnych do zidentyfikowania resztek trudno było oszacować. Chyba trzeba by to rozkopać i wydłubać z tego syfu aby upewnić się co to kiedyś było.

A za tym zdemolowanym eksplozją holem był większy. Widocznie główne wejście, recepcja i poczekalnia w jednym. Też wydawała się zdewastowana i zapuszczona. Na ścianach wciąż wisiały zamontowane doniczki ale prócz kurzu i pajęczyn nic już w nich nie rosło. Tynk odpadał płatami, na ścianach pojawiły się liszaje i zacieki, wszystko było zakurzone jakby od lat tutaj nikogo nie było. Może nawet od pół wieku gdy ponoć zaczął się cały ten bajzel. Tam i tu nawet już zdążyła zalęgnąć się wszędobylska trawa.

Niepokojące było to co było wewnątrz. Krzesła, biurka, stoły, nawet zwoje drutu kolczastego… Wszystko skłębione w barykadzie którą ktoś wewnątrz próbował widocznie odgrodzić się od czegoś z zewnątrz. Barykada przesłaniała widok na to co jest za nią i przedstawiała sobą smutny widok nie skutecznej obrony. Chociaż dla sprawnego człowieka było całkiem sporo przejść w tym rumowisku aby się przecisnąć za nią. Przed barykadą były jeszcze dwie odnogi korytarza, każda w stronę jednego ze skrzydeł.

Zanim trójka hibernatusów zdecydowała się co robić dalej coś usłyszeli. Coś jakby grom odległej burzy. A potem jeszcze jeden. I kolejny. I nagle zaczęło grzmieć raz za razem. Z każdej strony jakby nie wiadomo skąd i kiedy znaleźli się w samym centrum burzy. Do tego rzeczywiście było widać błyski. Ale takie dziwne, różnokolorowe, uderzały pod różnymi kątami i często, zupełnie wbrew naturze szły nawet w poprzek nieboskłonu. Czerwona, monotonna mgła jaka dotąd tarasowała widok też jakby się ożywiła. Zaczęła mienić się różnorodną poświatą i kolorami. Ale to trójka ludzi już miała mniejsze szanse aby obserwować bo wszystko zaczęło się trząść jakby było jakieś trzęsienie ziemi. Próbowali ustać, złapać się czegoś ale i tak w końcu ta ogromna moc wstrząsająca podłożem wszystkich powaliła na ziemię. Gdy krzyczeli to ich głos i tak tonął w ogólnym chaosie jaki zapanował nad światem. Tynk i kawałki sufitu zaczęły spadać na dół zasypując trójkę podróżnych i mieszając się z tym błotem i pyłem jaki spadł tutaj już wcześniej.


---



Ile to trwało? Nie wiadomo. Czas i przestrzeń był policzalny tak samo łatwo jak i do tej pory w strefie. Po prostu po jakimś czasie wszystko się skończyło. Trójka leżących na podłodze i schodach hibernatusów patrzyła z oszołomieniem na swoje brudne i zakrwawione twarze. Poruszali ustami ale albo ogłuchli albo nic z tych ust nie wychodziło, żaden głos. Usta i gardła mieli suche, spękane i pełne pyłu. Zresztą wszędzie unosił się ten pył jakby byli na jakimś placu budowy i ktoś wysypał obok nich całą wywrotkę gruzu, piachu i pyłu.

Ale wreszcie zaczęli się podnosić. Na łokcie, na czworaka, usiąść, kucnąć i wreszcie podnieść się do pionu. Budynek chyba stał jak stał wcześniej. Chociaż wcześniej wydawało się, że coś, się gdzieś osuwa, jakaś ściana czy podłogi co się zapadła. Ale kto wie, może się tylko zdawało? Na nich w każdym razie nic nie spadło. Nic wielkiego przynajmniej.

Tym razem pierwszy niebezpieczeństwo dostrzegł Japończyk. Otrzepywał się właśnie z tego całego kurzu, kaszlał i wypluwał ten cały łyknięty kurz i widział jak pozostała dwójka tuż obok robi właściwie to samo. Cokolwiek to było dało wycisk i sponiewierało ich trójkę tak samo jak resztę okolicy. Gdy między tymi zdziczałymi, zdeformowanymi drzewami dostrzegł coś. Gdy przetarł piekące oczy zorientował się… że tam coś jest. Coś się porusza. Przez tą chmurę pyłu i załzawione oczy i kaszel nie dostrzegał detali ale… tam coś było. Jakieś stworzenie. Raczej spore. Korpus jak u niedźwiedzia. Tylko na wysokich nogach które chyba były wyższe od dorosłego człowieka. Stwór lazł pokracznie, jak pijany i może chciał wyjść z tych drzew a może kierował się w stronę instytutu.




Mervin i Marian



Krótkie eksperymenty Brytyjczyka przyniosły mu pewne spostrzeżenia. Po pierwsze gdy się przyjrzał tej dziwnej wodzie jaka zalała metro zorientował się, że to nie do końca świeci woda sama w sobie. Raczej zawieszone w nie miliardy drobinek czegoś. Jakby te drobinki jakoś wytwarzały albo gromadziły i oddawały światło. Chociaż pod ziemią to chyba nie miały za bardzo z czego gromadzić tego światła. No i przypominało to trochę dawny, oceaniczny plankton. Tylko nie pamiętał aby jakiś dawny plankton świecił czy chociaż miał możliwość luminescencji czy podobnej. Podobnie wydawały się mienić narośla jakie widział, że zanurzone w wodzie nieco obrastały dawny peron. Chociaż mniej i im wyżej nad poziom wody tym te narośla były cieńsze i ciemniejsze. Już na poziomie peronu gdzie stali i chodzili to niewiele z tych narośli wystawało poza krawędź peronu. Czy te narośla jakoś miały coś wspólnego z tym “planktonem” czy nie to tak na oko nie szło zgadnąć.

Próba z wrzuceniem kamienia do środka wody wyszła dość zwyczajnie. Kamień poszybował i wpadł do wody a potem zniknął w niej jak każdy inny kamień w każdej innej wodzie jaką Wilgraines pamiętał. Różniło się trochę tym, że kamień może był przez chwilę dłużej widoczny przez tą dziwną poświatę. Z drugiej strony jako całość to ta woda jednak nie była aż tak przezroczysta aby widać było dno metra. Na oko Brytyjczyka może było widać na ćwierć, może na pół metra. A mogło być głęboko może i na metr jeśli dobrze pamiętał gdzie powinno być kamieniste dno metra z podkładami i szynami. No i o ile to się nie zmieniło od czasu gdy jeździł londyńskim metrem.

Przynajmniej ze zdobyciem kija podróżnika nie miał żadnych kłopotów. Znalazł jakiś pręt i jakąś rurkę które skutecznie mogły mu służyć za odpowiednik laski ślepca.

W tym czasie Marian sprawdzał co innego. Numer z drezyną chyba mogli sobie podarować. Nie tak daleko stał jakiś pociąg który utkwił tu pewnie do końca, swojego, stacji lub strefy ale był tak zerodowany, że chyba nawet na polskim złomie kręciliby nosem aby go przyjąć. Nie było szans aby go ruszyć. A innego pojazdu w okolicy nie było. Zresztą nawet gdyby jakaś dawna drezyna stała tutaj zaparkowana i gotowa do odjazdu to i tak groziło, że podłoga by była pogrążona w wodzie. No i skryte pod wodą tory trudno było oszacować. Nawet nie było wiadomo, czy w ogóle jeszcze tam są.

Ze specyficznym rodzajem kolejki linowej też był kłopot. Co prawda w świetle świec dostrzegł jakieś kable. Jedne chyba od światła co oświetlały sufit tunelu i jakieś inne na boku okrągłego “tube”. Niemniej były umocowane do tego mokrego, piwnicznego betonu. Nie było się tego jak złapać. A jakby się złapać to utrzymałby ich dwóch na raz? Przecież na pewno nie były te kable projektowane do tego aby wieszać na nich tak ze dwóch, dorosłych facetów. A nawet jakby te kable jakoś użyć i zaczepić się ich i by nawet wytrzymały. To ile wytrzymają oni sami tak wieszając się na nich tylko na rękach? No kawałek, może do zakrętu ale dalej? Nawet nie było wiadomo, czy ta świecąca woda gdzieś się kończy w rozsądnej odległości. Mogła się kończyć zaraz za zakrętem a mogła się ciągnąć do końca.

Więc obaj mieli nad czym myśleć gdy w końcu darowali sobie oglądanie podziemnej stacji i zabrali się za rozbijanie obozowiska. W tych ciemnościach, mrokach a w pobliżu skrajni peronu także półmrokach, płomyk świecy wydawał się bardzo przyjacielski człowiekowi. Podnosił na duchu no i rozświetlał chociaż najbliższe otoczenie. A to z jednej świecy. A z kilku robił się całkiem przyjemny i dodający otuchę ciepły blask w tej podziemnej, wilgotnej jaskini w jaką zmieniła się częściowo zatopiona podziemna stacja metra.

A oprócz tego akurat te stalkerskie świeczki dawały ten dziwny dym. Który bynajmniej nie zachowywał się jak zwykły dym. Zwykłe świece nie powinny tak kopcić a jak już dym powinien unosić się w górę no albo z jakimś powiewem. A ten nie. Tworzył tą dziwną ścianę z gęstego dymu co wydawało się działać wbrew standardowej fizyce. Dym powinien zalec przy ziemi albo zasnuć regularnie całą okolicę. A nie unosić się w formie ścian jak jakąś trzesącą się kopułą z dymu. Wydawało się, że to jakiś trik samych świeczek bo przecież tym razem rozpalali je we dwóch, bez żadnych stalkerów a działały chyba tak samo jak we wcześniejszych kryjówkach.

Podobnie było z czarcim pyłem. Chociaż tak po prostu sypiąc szary pył na beton jakoś nie mieli wprawy aby oszacować ile tego trzeba było nasypać aby wystarczyło i było w sam raz. Gdyby wysypali za mało osłona chyba mogłaby nie wystarczyć a jak za dużo to pojemnik mógł się skończyć zbyt prędko. A wcześniej żaden z nich nie podglądał stalkerów przy zakładaniu kryjówki aby zorientować się ile tego trzeba sypać to zostawało teraz improwizować.

No ale w końcu byli wewnątrz tego ochronnego kręgu zrobionego ze stalkerskich gadżetów. Mogli usiąść i odpocząć, naradzić się co robić dalej, nawet coś zjeść czy napić się. I jak siedli to to poczuli. Jakiś grzmot. Jakby na zewnątrz zaczynała się burza. A potem kolejny grzmot. Znacznie bliższy. I wreszcie całą regularna burza i to wraz z trzęsieniem ziemi! Wszystko pod ziemią się trzęsło, z góry sypał się pył i tynk, woda w korycie metra szalała jak podczas jakiegoś podziemnego sztormu. Dwójkę towarzyszy te potężne siły zmiotły na ziemię. Z góry obsypywały się kawałki gruzu i pyłu przysypując ich dokumentnie. Nawet gdy krzyczeli, widzieli swoje twarze i usta to w tym chaosie absolutnie nie słyszeli swoich głosów. Wydawało się, że zaraz wszystko się zawali, albo ta szalejąca od wstrząsów woda się gotuje i ich zaraz potopi, świeczki poprzewracały się i pogasły, rozsypany czarci pył wymieszał się ze zwykłym pyłem jaki spadł z sufitu, ściana z dymu zrzedła i rozwiała się albo wymieszała z tym kurzem jaki powstał.

W końcu chyba wszystko ucichło. Dwójka mężczyzn popatrzyła na swoje mokre, brudne i zabłocone twarze niepewna czy to już koniec i co to w ogóle było. Tak Polak i Brytyjczyk byli oszołomieni. Jakby ktoś ich wrzucił w jakiś magiel i teraz wreszcie wyłączył. Wewnątrz stacji zrobiło się ciemno. Nawet poświata wody wydawała się jakaś zamglona. Ale to pewnie przez ten pył jaki się wzbił, zwłaszcza przy wyjściu na powierzchnię skąd chyba naleciało najwięcej tego pyłu bo tam było tego wielkie kłębowisko. No i zgasły wszystkie świece. Z połowy nie było widać bo przysypane były jakimś pyłem i pomniejszym gruzem. A przez ten kaszel i plucie jakie nękało oczy i gardła podróżników nie byli pewni czy ten dym co ich otacza to resztki dymu z tego czarciego pyłu czy to zwykły kurz i pył jaki się tutaj teraz wszędzie unosił. Widzialność była tylko tam gdy coś stało na drodze do jako tako jarzącego się koryta podziemnej rzeki. Wcześniej jeszcze coś widać było w plamie światła z góry ale teraz ciemność była tam taka sama jak przy reszcie stacji. W tej chwili nie byli pewni czy przejście zawaliło się całkowicie czy tylko wpadła tam tak wielka chmura pyłu, że całkowicie pochłonęła światło z powierzchni. I wtedy wydawało się, że coś słyszą w tej chmurnej ciemności. Poprzez własny kaszel, piekące oczy, drapanie w gardle, obsypywanie się drobin z góry na beton i do wody słychać było jeszcze coś. Coś jakby obsypywanie się kamyków w chrobot czegoś po betonie. Niepokojąco przypominało to kroki. Kroki z jakimś chrobotem czegoś twardego stukającego o beton posadzki.




Joe



Trochę gimnastyki, trochę mocowania się, napięcia odpowiednich mięśni i wreszcie udało się Joe dosięgnąć do noża a potem wreszcie przeciąć to coś co go mocowało do tego łóżka czy stołu. Znaczy w końcu. Bo chyba w międzyczasie na przemian słabł i odzyskiwał werwę. Jakby koszmar zamroczenia wciąż próbował go zmorzyć. Ale jakoś w końcu się udało. Chyba był słabszy niż myślał bo normalnie gdy tylko usiadł na tym czymś to zakręciło mu się w głowie i musiał chwilę w spokoju oddychać. Ale jakoś nie zemdlał. Potem jakoś pozbierał się aby wstać na własnych nogach chociaż wciąż musiał podpierać się tego stołu. Tak na wszelki wypadek.

Ta chwila na złapanie oddechu pozwoliła mu na rozejrzenie się po okolicy. Po pierwsze zorientował się, że nie leżał na stole tylko… Jakiś kloc? Z czego to było? Z metalu, z plastiku, z kamienia? Miało dziwną porowatą konstrukcje jak drobny pumeks albo gąbka. Chociaż było jednak regularne jakby ktoś to jakoś odlał w jednej formie czy inaczej nadał temu kształt. Te inne “kloce” też chyba były podobne. Ale te truchła co na nich widział to jednak leżały podobnie jak on do tej pory. Czyli jakby jakiś stół czy łóżko…

A drugie co się zorientował to to, że chyba ma wszystko co miał przy sobie w momencie gdy Sigrun podawała mu butelkę. Gdzieś, kiedyś tam na powierzchni strefy. Miał swoje noże, swój uniform, swoje Deserty… No chyba niczego mu nie brakowało. A jednak krwawił. Był ranny. Po tych pasach na piersi zostały mu regularne dziurki którymi sączyła się krew. Krew dostrzegł też na tym klocu na jakim dotąd leżał. Gdy przesunął dłonią po plecach odkrył na niej świeżą krew. Chociaż nie czuł bólu. Jakby był w szoku albo był na jakimś speedzie. Rany chyba nie były poważne bo gdyby tak było już by się pewnie wykrwawił. Ale jak go nie bolały albo bolały a on z jakiegoś powodu tego nie czuł to nawet trudno było mu oszacować jak są poważne.

No ale ta chwila na rozmyślania i złapanie oddechu pozwoliła mu odzyskać równowagę. Na tyle aby mógł zaryzykować ruch. Więc się ruszył. Krok, kolejny no i jakoś to poszło. Chociaż nogi i całe ciało miał zesztywniałe jakby leżał nie wiadomo jak długo w jednej pozycji albo miał jakieś inne skutki oszołomienia. Podszedł do najbliższego bloku i na nim leżało truchło. Chyba człowieka. Bo mumia była dość ludzkich kształtów. Leżała tak samo jak on do tej pory. Ale musiała leżeć już długo bo został z niej obciągnięty skórą i resztkami mięśni szkielet. Nie dało się rozpoznać kto to mógł kiedyś być.

Kolejne blok czy dwa były puste. W całym pomieszczeniu panował grobowy spokój. Żadnego ruchu, żadnego dźwięku a zapach był taki suchy, że wysuszał spojówki i nozdrza. Coś było w powietrzu bo Joe miał wrażenie, że cały czas mu stoją włoski na karku i na rękach.

A na kolejnym klocu znalazł… to był chyba hellhound… tylko też już chyba dawno nieżywy. I nie rozpadł się na kawałki jak tamten w ich pierwszej kryjówce przy schronie co tak Nicka zdenerwowało to odkrycie. Nie, ten tutaj leżał jak zdechły od dawna pies czy inny wilk. Zdeformowany, z potężnymi szczękami stworzonymi do rozszaprywania, z jakimiś kolcami no ale jednak zdecydowanie wysuszony i nieżywy od dawna.

Potem były kolejne odkrycia. Część to ciała ludzi. Część jakiś stworów rodem prosto ze strefy. Wydawały się rozmieszczone bez ładu i składu. I łączyło je to, że chyba były tutaj od dawna i od dawna wszystko to nie żyło. I każde truchło było umieszczone na pojedynczym klocu z tego dziwnego materiału. Pomieszczenie było pocięte jakimiś kanciastymi blokami. Jakby było podzielone tymi blokami na jakieś mniejsze pomieszczenia. Ale w żadnej ze ścian Joe nie natrafił na żadne rozpoznawalne drzwi, okna, wentylację ani nic co mogłoby się dać gdzieś wyjść czy wejść.

Ale w końcu po nie wiadomo jak długim czasie natrafił na coś co wyróżniało się od reszty pomieszczenia. Przy jednej ze ścian dostrzegł plamę jaskrawego, żółtego światła. Gdy zbliżył się bliżej zorientował się, że to coś jakby jakaś kula świecącego światło. A raczej jakby samo światło uformowane w kulisty kształt. Taka spora świecąca żarówka o średnicy przeciętnej beczki. Tylko bez żarówki, samo kuliste światło. I ta świetlista kula lekko pulsowała co nadawało jej pozory ruchu ale chyba raczej nie przemieszczała się. Ot, lewitowała jakiś metr nad ziemią więc jej czubek był trochę wyżej niż głowa Joe’go. Wydawało się, że z tego kierunku słyszy też jakieś ciche buczenie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline