Matka Olga może była wredna, jak wrzód na zadzie, i to w trakcie jazdy wierzchem, ale gotować potrafiła. I choć była podobno ślepa, radziła sobie wystarczająco dobrze. Siedzieli na ziemi, kociołek odsunęli poza ogień, a wiedźma dorzucała co jakiś czas do ognia parę suchych, iglastych gałązek. Płomień buchał mocniej na króciutką chwilkę, po czym od razu przygasał, a w górę unosił się niewielki kłąb gęstego, białego dymu, który szybko rozwiewał się w powietrzu.
- Jedzcie, synkowie, jedzcie, trza wam sił. Wojna idzie. Tak mówią duchy.
Przez chwilę wyglądała i zachowywała się jak dobrotliwa babulinka. Gdy jednak Gnimnyr nazwał ją babcią, odwróciła się gwałtownie w jego stronę. W jej oczach, gdzieś za bielmem, coś jakby poruszyło się, ciemna plama czy robak. Starucha przymknęła powieki, jej głowa odchyliła się w tył, a wargi rozwarły odsłaniając pożółkłe resztki zębów. Głos, który wydostał się z jej ust, nie był jej głosem.
- Idzie zło i śmierć... Las i góry żyją...
Przewróciła się na plecy. Alyana położyła ją na boku, podkładając poduchę pod głowę i przykrywając kocem.
- To duchy... Mówią przez nią... Idźcie już...
Yarislav nie czekał na dokładkę i wyszedł pierwszy, starając się usilnie myśleć o Alyanie, nie wiedźmie. Rusłan spróbował jeszcze przed namiotem namówić dziewczynę na zaklęcie swojego konia. Blondynka przyszpiliła go wzrokiem, jej spojrzenie niemal wwiercało mu się w mózg.
- Ja... – mówiła zaskakująco nieśmiale, z rumieńcem na policzkach. – Nie potrafię. Nie mam tego daru. Duchy nigdy do mnie nie przychodzą. Wybaczcie, muszę do Matki.
Uciekła niemalże, chowając się w namiocie, a nim Rusłan coś powiedział usłyszał za sobą męski głos.
- Jestem Janko, z klanu Trzech Strumieni. Dzieciaki, którym pomogliście głównie z naszego rodu, a jeden z nich to syn mojej siostry. – Obok niego stała biała jak śnieg kobyła. Ściągnął przyczepiony do siodła łuk i skórzany kołczan ze strzałami. – Swój podobno straciłeś w górach. Niech ten dobrze ci służy.