Podróż minęła szybko, na szczęście bez żadnych przygód. Pęd hipokampów był dla Jamasha wręcz upajający - żałował, że nigdy wcześniej nie miał okazji ujeżdżać morskich wierzchowców. Byli pewnie równie szybcy co Wodny Kruk, jednak statek miał więcej przewag. Wyruszył wcześniej, a do tego nie musiał robić postojów na noc. To mocno ich opóźniało, ale i tak byłoby gorzej, gdyby nie dary Besmary. Undine spędzał noce pod powierzchnią wody, lecz jego towarzysze potrzebowali tworzonej przez niego tratwy, by zasnąć choć na parę godzin. Dryfując wśród pogrążonych w półśnie hipokampów, Jamash zastanawiał się, jak Lanteri przedstawiła załodze swoją decyzję o zostawieniu ich na wyspie? Była szczera, wcisnęła kit, jakoby grupa bojowa zginęła lub zdradziła w ten czy inny sposób, a może nie powiedziała nic, domagając się bezdyskusyjnego posłuszeństwa? Cóż, tak czy inaczej, jej reputacja była na dobrej drodze do upadku - nie mówiąc o jej zdrowiu...
Gdy nareszcie dogonili Wodnego Kruka, statek stał już blisko brzegu Brightglass. Po dłuższej obserwacji undine uśmiechnął się szeroko - kapitan i jej główny przydupas zeszli na ląd. To powinno ułatwić załatwienie sprawy załogi.
- Zostawmy tutaj hipokampy i podpłyńmy od głębin, tak żeby wejść na statek możliwie niezauważenie, żeby nie wszczęto alarmu, zanim się nie odezwiemy. Nie chcę mieć wrogów za plecami, a załoga powinna wiedzieć, jak Lanteri traktuje kontrakty i przysięgi na Besmarę. Warto z nimi pogadać - to był chyba pierwszy raz, kiedy Jamash proponował spokojne rozwiązanie problemu.