Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2019, 19:15   #124
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
inęła jeszcze chwila trwająca z minutę lub dwie, a może dziesięć? Ciemność i okalające ich podziemia myliły zmysły. Idea czasu wydawała się wręcz tracić swe znaczenie odkąd zawitali do tej przeklętej krainy. Jak nie mogli określić pory dnia po wiecznie nocnym niebie, tak i teraz nie było to możliwe. Tak czy inaczej sygnałem świadczącym o tym, że nadeszła chwila konfrontacji było ocknięcie się Lig’gora z medytacji. Githzerai wyprostował się, postawił bose stopy na ziemi, zaś w umysłach pozostałych pojawiły się słowa: “Już czas”.

Awanturnicy oraz ich sojusznicy zgromadzeni po drodze objęli swoje pozycje. Zbrojni na przedzie jako pierwsza linia, która miała zatrzymać cokolwiek co raczyłoby na nich nacierać, a za nimi pozostali, kapłanki, czarodzieje i inni mistycy władający nadnaturalnymi mocami. Ramię przy ramieniu, głowa obok głowy. Wówczas gith zamknął oczy, skupił się, a rumowisko przed nimi ożyło. Nie w sensie dosłownym, lecz samoistnie toczące się, unoszące i przeciskające przez siebie kamienie i skały były niecodziennym, pamiętnym widokiem. Z chrzęstem i chrobotem formował się przed nimi tunel. Luźne fragmenty ziemi spajały się ze sobą, wędrowały na właściwe sobie miejsca tworząc solidną konstrukcję. Kiedy zaś ta połączyła korytarz z resztą kompleksu pojawił się podmuch wiatru niosący ze sobą kurz, pył oraz zatęchłe powietrze, lecz to nie było wszystko. Zaraz po nim wyczuli coś, jakby powoli ogarniającą ich obecność oraz rozlewającą się wokoło nienaturalną aurę, od której oddechy zrobiły się cięższe, a myśli jakby cięższe.
Miejcie wiarę! Opiekun Kości jest z nami! – rzekła Troa z entuzjazmem, chociaż niezbyt głośno. Po jej słowach zabębniły kroki wszelkich tonacji, od metalicznych i ciężkich, po delikatne i niemal nie zauważalne. Zapuścili się w uformowane z ziemi przejście.

Ich wędrówka nie trwała długo, przebyty dystans nie przekroczył parudziesięciu metrów, a wówczas natrafili na szerokie, kamienne schody prowadzące w dół. Ostatnie spojrzenia na siebie nawzajem, jedne życzące szczęścia inne zaś pełne rezerwy i niepewności. Postąpili w mrok pod sobą i zaledwie po chwili poczęli dostrzegać niezwykle delikatny, czerwony poblask. Kiedy znaleźli się u podnóża schodów pierwszym co zobaczyli był ten BYT.

Poskręcana, ni to kościana, ni to roślinna ogromna sylwetka, od której po posadzce wielkiego, na wpół zwalonego, pomieszczenia ciągnęły się grube pędy podobne do tych, które znaleźli w posiadłości. Wyrastały one z tej dziwacznej, wielkiej sylwetki, a ta z kolei zdawała się wylewać z ziejącej czarnej wyrwy w tkance rzeczywistości, której brzegi wydawały się delikatnie dymić. Wielgachne, przerażające monstrum odwróciło w ich kierunku swą, w kilku aspektach niepokojąco ludzką, głowę zwieńczoną czymś co można by określić mianem korony, której końce wyrastały z barków. Najgorsza zaś była sama klatka piersiowa złożona z wijących się nieprzerwanie pędów i wiecznie niemogących się domknąć, niby nieprzerwanie głodnych połówek. W prezencji tego bytu było coś tak nienaturalnego i podświadomie przerażającego, że ci co bardziej strachliwi lub o słabszej woli momentalnie skulili się ze strachu. Lig’gor natomiast nie tracił czasu.


Dosłownie w mgnieniu oka gith opuścił ich i pojawił się kawałek dalej niedaleko jednej z kolumn. Dostrzegli jego skupiony wzrok, a monstrum jakby delikatnie się wzdrygnęło. W tej samej chwili w ich umysłach pojawiła się wiadomość: “Działajcie szybko, postaram się skupić na sobie jego uwagę.” Objęty trwogą Zaszir dosłownie przylgnął do ściany przy której stał, jakby próbując się w niej schować. Wiadomość psiona oraz ich osłupienie wynikające z pierwszego wrażenia tego z czym mieli się zmierzyć została wykorzystana przez ich oponenta.

Pierś bytu rozwarła się i ujrzeli starającego się wydostać ze środka młodego chłopca, brudnego, pokrwawionego, ale żywego. Dostrzegłszy ich zawołał błagalnie w niezrozumiałym języku, wyciągnął rękę prosząc o pomoc, lecz otaczającego go pędy momentalnie wciągnęły go z powrotem do środka. Połówki klatki piersiowej potwora mlasnęły, kiedy się domykały. Owa scena wryła się w głowy kolejnych wypełniając ich głowy mrocznymi, fatalistycznymi myślami, a serca zalewając czystą trwogą.

I tak oto stanęli na przeciwko tego co jak przypuszczali miało być źródłem zła trawiącego tę krainę. Wijąc stało ono we własnej, pokręconej postaci zaraz obok mrocznej wyrwy oraz pomiędzy dwoma żarzącymi się czerwienią kręgami. W tych ostatnich zaś zobaczyli czarne, wysuszone sylwetki tych, którzy brali udział w rytuale. Świadczyło o tym ich ustawienie w kluczowych punktach magicznych symboli. Stali tak uchwyceni w chwili agonii, w momencie, kiedy zrozumieli, że coś się stało. W chwili swej zagłady. Jedynie najpotężniejsi z bogów mogli przewidzieć czy podobnie straszliwy los nie czekał właśnie tej grupki mniej lub bardziej przypadkowych bohaterów...


 
Zormar jest offline