Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2019, 22:45   #152
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Lightbulb Extra post jako gracz.

Martyna Zawada

To nie był Gorzów. To było pewne. W zasadzie nie było aż do tego momentu. Gorzów załatwili w mniej jak cztery godziny za dnia, mając znacznie mniejsze siły do dyspozycji. Może rzeczywiście Gorzów nie był tak gęsto obsadzony i ufortyfikowany, może nie miał aż tylu pojazdów bojowych do dyspozycji i może miał niesforną, buntowniczą populację... ale Pawulicki (skurwiel) był dość kompetentnym dowódcą, a jego żołnierze mimo wszystko bili się aż pułkownik nie wykitował i Wzgórze Garnizonowe nie padło, poza tym Gorzów właśnie miał wyraźnie zaznaczone, silne fortyfikacje. A tutaj, w Elblągu, tylko część obiektów była poważnie ufortyfikowana, zewnętrzne – a nawet sporą część wewnętrznych – dzielnice już wysprzątano z czekistów, których padło dużo więcej, aniżeli napastników. Była to też dużo szerzej zakrojona operacja, połączona z gromieniem wszelkich sił PRN w całej okolicy Pomorza Gdańskiego, Żuław i Warmii. W akcję zaangażowane były nie tylko oddziały Wolnej Polski, a wiele korporacji i sił zagranicznych. Wróg stracił także sporo pojazdów i dał się wygryźć z praktycznie wszystkich obiektów wojskowych, zostawiając za sobą tylko trupy, wraki, rozbite fortyfikacje i chmurki z czarnego pyłu. Wytracili także całe lokalne lotnictwo. Dali się zaskoczyć całej tej ofensywie i utracili wszystkich „przyjaciół” spoza miasta w sensownym zasięgu. Nawet nie można było uznać Elbląga za miasto w pełni nieprzyjazne Armii Wyzwoleńczej, gdyż teraz z ukrycia wychodzili cywile – w tym pomocni łącznicy i przewodnicy oraz uzbrojeni partyzanci (jak określano concerned citizens w WRP). Miasto powinno upaść do północy, najpóźniej do drugiej. A teraz było po czwartej i dopiero atakujący „dopychali” resztę czerwonej i purpurowej strefy.

Zawada była w samym środku tego gówna. Po zajęciu, nomen omen, Zawady, jej grupa została skierowana do ostatecznego wysprzątania dzielnicy Zdrój. Przepełniona zakładami pracy, okolona Rzeką Elbląg, Trasą Unii Europejskiej, ulicą Mazurską i z wplecioną weń nitką kolejową spinającą to miejsce z Mierzeją (a przede wszystkim Przekopem), rejonem i miastami nad Zalewem (Tolkmickiem i Fromborkiem) oraz rejonem przygranicznym (Braniewem) i dalej z zagranicą (Królewiec, dalej Litwa i reszta Pribałtyki), dzielnica Elbląg Zdrój była bardzo ważna.

Ta, tylko dlaczego musieli ją słać do szturmu z odchudzonym wsparciem sił regularnych? Miała wrażenie, że Lubomirski (menda) dawał jej kolejną „okazję” do bycia bohaterką. A jeśli przy okazji by padła, to byłaby nawet martyrem! Martyrowie są bardzo przydatni propagandowo i jednocześnie wygodni, bo nie żyją.

A jak to mawiał wujek Stalin: nie ma człowieka, nie ma problemu.

+++

Huk odpalanych spłonek nabojowych, metaliczne dźwięki pracy mechanizmu, słaby brzęk padających łusek. Pełnopłaszczowe „pestki” pośredniego kalibru, wypluwane z lufy ze stonowaną, miarową prędkością mknęły przez powietrze, bijąc w sypiącą się framugę jednego z okien jakiegoś budynku gospodarczego. Lunetka typu ACOG z powiększeniem x2 oraz celownik laserowy pomagały, podobnie jak układ bull-pup. Czeskiej produkcji karabin szturmowy Semopal vz/88V, rozsławiony i rozpowszechniony przez tamtejsze Siły Zmechanizowane, był dobrą bronią – wystarczająco szybkostrzelny i nowoczesny, solidny, o popularnym kalibrze, pozbawiony wad konstrukcyjnych. Podobnie było z jego bliskim towarzyszem, pistoletem Ceska Black Scorpion. Nie dziwota więc, że używały ich obydwie strony.

Teraz jakichś dwóch napaleńców grzało w tą sypiącą się budę właśnie z Czarnego Skorpiona i Samopału, przyszpilając kryjących się tam komandosów. Akurat te dwie spluwy, nowoczesne, z czarciego pyłu. Scouter nie kłamał. Martyna klęła. Nie umykała jej ironiczna myśl, że akurat sama była w to uzbrojona. Był też jakiś trzeci chuj, on akurat walił z FN HAR, broni o stopień groźniejszej, bardzo popularnej w jednostkach corpsec na całym świecie, oraz w armiach europejskich. Ergonomiczna budowa, kaliber pośredni, układ bezkolbowy i celownik laserowy dawały dobrą celność, a amunicja miała dobre parametry penetracyjne pomo małego kalibru. Celny ogień z takiej spluwy bolał – o czym przekonał się już jeden z amerokanadusów, którego nie uchronił UCASowy pancerzyk, o pół klasy lepszy niż te wersje refurb przekazane Polakom w darowiźnie. A skoro jego nie uchronił, to nie mógł żadnego. Więc trzeba było siedzieć na dupie w tej kanciapie i czekać na wsparcie.

Te wreszcie przyjechało. Spomiędzy budynków płonącej hali jednego z zakładów wyjechały dwa technicale. Klasyczne pickupy Hilux firmy Toyota, ciasno i grubo zabudowane spawanymi blachami pancerza i złomu. Callsigns Puszka 3 i Puszka 6. Dospawane na dachu wieże z BTR-80 i BMP-1P przemówiły ogniem dwóch kaemów PKT pełnego kalibru i jednym KPVT wielkiego kalibru, gromiąc pozycję czekistów. Worki z piaskiem, kawałki blachy i drut kolczasty nie były w stanie powstrzymać takiej nawałnicy. Nie było gdzie się kryć. Wkrótce zostawiły po sobie sprutą „fortyfikację” z trzema ciałami, których ekwipunek ewaporyzował w szaroczarną, toksyczną mgiełkę.

Teraz mogli pomóc pozostałym. Budynki Zarządu Transportu Morskiego broniły się mocno, wspierane przez dwie ostatnie łodzie typu FAC należące do CzK. Chłopaki z AW meldowali pierwsze straty – trzech ludzi, byli też przyszpileni. Wróg pruł bardzo celnie i mocno. Scoutery mówiły o szeregu skurwieli, w tym trzech skokszonych orków w ciężkich pancerzach, wyposażonych w trzy różne wersje Steyr AUG-CSL – starzejącej się, ale wciąż jarej konstrukcji. Podobne pomysły, co przy HAR – układ bezkolbowy, foregrip, wysoka szybkostrzelność, solidna konstrukcja, lekkość, pośredni kaliber. Cechą specjalną była tutaj łatwość modyfikacji polowej. I tak było trzech wesołych orków, co to mieli półautomatyczny karabin strzelca wyborowego z wydłużoną lufą, ręczny karabin maszynowy z cięższą lufą i bębnowym magazynkiem z masą pestek, i „zwykły” karabin szturmowy gdzieś pomiędzy nimi. Wszystko wysokiej klasy. Chłopaki z GMC MPUV nie mogli (lub nie chcieli, bo się bali) podjechać i ich zdjąć.

Więc Zawada zgarnęła swojaków z JWK i uderzyła z flanki, wspierana przez Puszki. Huraganowy ogień kaemów i broni ręcznej, wzbogacony o armatę „Grom” z Puszki 6 i pociski High Explosive był mocnym argumentem, do którego wkrótce dorzucili się AWowcy i MPUV. Ten ostatni grzał z RPK HMG zaporowo, a precyzyjnie dorzucał niekierowane rakiety Frag. Wkrótce, „Austriacy” byli martwi, a bez nich opór wroga zaczął się sypać. Pod osłoną dymu żołnierze Zawady wdarli się do budynku. Na korytarzu było jeszcze dwóch gnojków, którzy grzali do oporu z kałachów. Dwa granaty odłamkowe od jakiegoś łebskiego szturmowca zneutralizowały zagrożenie. W innych pomieszczeniach i korytarzach padali kolejni obrońcy, krojeni kulami, odłamkami i fleszami z błyskowo-hukowych. Budynki ZTM były prawie w rękach AW, a wraz z nimi praktycznie cała pozostała resztka Zdroju.

Ale oczywiście coś musiało się zesrać.

Scouter nie był w stanie zidentyfikować Kałasznikowów przy trupach tej dwójki z głównego korytarza. Wiadomo było tylko, że były autentyczne, nie z maszyny cholernych Czerwonych Magów. Jeden krewki młokos z drużyny Zawady, niejaki Studziński, zaraz się do nich dobrał, nim Zawada zdążyła go skarcić za głupotę. Zapłacił najwyższą cenę. Kiedy już przynosił obydwa kałachy – pełny i krótki – z bananem na mordzie, te jakby... ożyły. Rozsypały się w dziwaczne, metaliczne chmurki. Chmurki, które błyskawicznie i bardzo krwawo zaczęły żywcem żreć Studzińskiego, zmieniając jego uśmiech w skowyt okropnego bólu. A chmurki pęczniały.

Martyna nie wierzyła własnym oczom. Nanity. Więc to były legendarne AK i AKS w numeracji 147. Pierwsza masowo produkowana broń nanotechnologiczna, z nanofaksów, będąca z grubsza podobna do AK-97, ale lepsza pod każdym względem i parametrem. Przynajmniej do momentu, aż nanity nie dostały pierdolca. Tak, jak teraz. I najwyraźniej... były po stronie Czarnej Kompanii. Typowe. Mordercze zbuntowane mikromaszynki kontrolowane przez pozbawionych sumienia skurwysynów.

A teraz miała na głowie dwa roje nanobotów, żywcem żrące chłopaka z jej ekipy, i używające jego tkanek do konstruowania... a raczej fabrykowania nowych ziomków. Aby zjeść kolejnych. I tak in perpetua.

Ku cholerstwu już mknęły kule od zszokowanych komandosów. Nie robiły jednak zbyt wiele – każdy pocisk przelatywał po prostu przez chmurkę, niszcząc niewielki ułamek rodzącego się roju. Jedynym „błogosławieństwem” był fakt, że Studziński oberwał paroma i zszedł, co zakończyło jego niewysłowione męki.

Zawada zgarnęła jedyną broń zdolną w jej mniemaniu zrobić coś tym morderczym rojom mechanicznych insektów. Granaty, a konkretnie jeden. Ładunek fosfor-HE, wybuchowo-zapalający. Pomknął bez zawleczki ku diabelstwom... które natychmiast go przechwyciły... i rozebrały. Zjadły. Zanim wybuchł. Zawada krzyknęła. Mieli się cofać. I zasypać „podgotowanymi” granatami cały korytarz.

Pół minuty później eksplozje ustały, a w całym korytarzu szalały płomienie. Zużyli wszystko, co mieli – w tym ona drugi HE Phosphorus oraz dwa mocne Aresy HE. Wybuchła większość. Roje były jeszcze zbyt małe i nieogarnięte. Wystarczyło, dzięki Bogu. Gdyby tego nie zrobili, ich pozycja w Zdroju... a być może całym Elblągu... byłaby zagrożona. To tak delikatnie mówiąc.

Jakim cudem CzK miała dostęp do broni z nanofaxów? To było nawet gorsze, niż wymachiwanie spluwami i wożenie się pojazdami z czarciego pyłu, a używanymi w obecnych czasach. I jakim cudem kontrolowali te nanity, skoro ich nie gryzły, tylko nieprzyjaciół? Czyżby kolejny projekt kacapskich świrów? Niepokojące.

Parę minut później ZTM i cały Zdrój był wzięty, ostatnie łodzie czekistów były płonącymi i tonącymi wrakami, a ona złożyła raport u dowództwa. W odpowiedzi jaka nadeszła, zbladła, a potem puściła wiązankę przekleństw.

Mieli przeć na Łasztownię, w strefę czarną, okrojonym składem. Rozpoznanie bojem, tak to określano. Czyżby Lubomirski rzeczywiście chciał się jej pozbyć?

+++

Nie miała wątpliwości. Jej towarzysze na pewno również by nie mieli, ale nie zdążyła im tego przekazać. Bo byli martwi.

Wszystko szło w miarę dobrze na starcie. Grupa Zawadzkiego i siły regularne po mocnym szturmie zdobyli Wyspę Spichrzów i skrzyżowanie Elbląg Południe oraz opanowali cały zachodni brzeg rzeki, kierując ogień na Łasztownię, starówkę i Osiek. Zawada dostała dziesięć minut dość silnego wsparcia artyleryjskiego, które waliło po ulicach, placach i budynkach określonych jako expendable przed natarciem. Regularsi AW ze Zdroju kryli ogniem bezpośrednim. Pierwsze natarcie poszło dobrze (acz zużyli chyba wszystkie granaty dymne, w tym ona obydwa swoje, aby się przebić bez strat), pierwsze budynki padły mimo zajadłego oporu. A potem się zesrało.

Z dala od wsparcia regularsów, bez dalszego ognia artylerii, w niewielkiej grupie, pośrodku strefy czarnej, mieli przejebane. Wpadli w zasadzkę (a raczej po prostu w gówno) na terenie dawnego browaru El-Brewery, vel EB. Zaczęło się od tego, że MPUV wpadł na minę. Nie, nie na minę. Na fugasa czy nawet dwa, które go dosłownie zmiotły, przerobiły na garść spalonego złomu. Pułapka pierwszej wody, która, zwielokrotniona detonacją amunicji, rakiet i paliwa bitego pojazdu, mogła rozjebać nawet czołg. Załoga nie miała szans.

Podobnie jak inni. Ogień szedł zewsząd. Czekiści poukrywali się nawet w rurach i zbiornikach instalacji browarniczej, waląc z amunicji przeciwpancernej na oślep przez metal. Odłamki i kule biły i rykoszetowały wszędzie (nierzadko po „swoich”). Z każdego okna pruli. Zza każdego węgła i winkla. Żywo przed oczami stał jej jakiś pojebany cyber-ork, który wypadł z jakichś drzwi (razem z nimi, bo były jak pół jego), błyskawicznie wymierzył i wypalił z rury Strikera. Głowica anti-vehicle przeorała Puszkę 3, niszcząc tego technicala. Pojazd, który służył w AW od co najmniej kilku miesięcy, z tą samą załogą, biorący udział w walkach o Stawy Krośnickie i Gorzów Wielkopolski. I to nie był koniec, bo pojebany ork odrzucił zużytą wyrzutnię i porwał za śmieszny pistolet maszynowy. Ingram MAC-10 z absurdalnie przedłużonym magazynkiem. I pruł. I pruł. I pruł. Dźwięk tej broni przypominał darcie prześcieradła. Chmura koszmarnie niecelnych, półpłaszczowych pestek 9mm szybko zmieniła się wręcz w ścianę ołowiu, trzymaną w ryzach przez silną, orkową łapę. Ołowiany sprej uciszył się dopiero, kiedy ołowiany graficiarz dostał serią półcalowych naboi z wukaemu Leoparda.

A to był dopiero początek hekatomby. Pozostałe pojazdy próbowały nadrabiać. Puszka 6 waliła po blachach i ścianach z kaemu, poprawiając pociskami kumulacyjnymi z armaty i rakietami ppk „Fagot”, próbowała też się szybko wycofać. Dopadł ją jakiś cholernie szybki w nogach krasnolud, obwieszony HMXem jak typowy „szachid” od radykalnych dżihadystów. Eksplozja zniszczyła kolejnego weterana tej wojny; nie pomogła zgromadzona amunicja wybuchowa.

Leopard mógł sobie poradzić lepiej. Wprawdzie kaem MG4 w wersji pokładowej był na amunicję pośrednią, czyli raczej bezużyteczną wobec grubych blach i ścian zewnętrznych, ale pomagały mu półcalowy wukaem i potężna armata 130mm, teraz waląca pociskami odłamkowo-burzącymi. W sam raz do tej roboty. Ocalił życie grupie Zawady, która mogła pod osłoną jego ognia się wycofać. Ten wóz był stary, ale wciąż jary. Pierwszy spośród Leopardów 3 (wersja kolokwialnie zwana „A0” aby odróżnić od późniejszych), dzięki nowej armacie oraz pełnej integracji rozbudowy pancerza i usprawnień elektroniki z Leoparda 2A8+ oraz dużo celniejszym i bardziej szybkostrzelnym kaemom oraz dobremu potencjałowi modernizacyjnemu, królował w wielu sytuacjach na europejskich polach bitew. Ale nie tutaj, nie przez tak długi czas, nie przeciw takim wrogom.

Z rusztowania okalającego najwyższą z cystern, prawie z samego szczytu, pomknęła rakieta. Przeciwpancerny pocisk kierowany z wyrzutni bliźniaczo podobnej do starego BGM-71 TOW. Pancerz Leoparda 3 powinien takowy wytrzymać, nawet pod w miarę umiarkowanym górnym kątem. Ale to nie był kąt umiarkowany, a sama wyrzutnia to nie był TOW, tylko przypominający go Aztechnology Savager. Głowica termobaryczna nie dałaby rady spenetrować pancerza frontalnego, ale dach przedziału silnikowego był dla niej jak papier. Detonacja paliwowo-powietrzna miała dość siły, by go zmieść, rozwalić silnik, dotrzeć do paliwa i rozjebać cały wóz w efektownym wybuchu.
Na odchodne wkurwieni komandosi posłali na tą galeryjkę parę serii i kontaktowy granat z podwieszanej wyrzutni, eliminując Savagera z obsługą... ale to i tak było za późno.

Dla wszystkich było już za późno.

+++

Biegła, zataczając się. Kaszlała od dymu. Nie wiedziała jakim cudem wciąż żyła. Wycofywali się, pozbawieni pojazdów, wrzeszczący do radia o wsparcie. Tracili ludzi, wreszcie zostali rozproszeni, rozbici. Czekiści nacierali. Pełen jebany kontratak. Tylko na to czekali! Ale prawie im się udało uciec z killzone. Gdyby nie ten zjeb ze zmodyfikowanym AK-97. Popularne mody shadowrunersów – odchudzona kolba, przedłużony magazynek, lżejszy spust, kolimator. Dobry, ale i tak czarciopyłowy. Zdjęli go, ale... A potem ten... ten morderca. Wariat z wojskowym miotaczem płomieni, M9-7. Wietnamskie piekło. Oblał jej kolegów. Umierali w męczarniach, smażący się w płonącym napalmie. Nie mieli szans. Dzieła zniszczenia dopełniła eksplozja zbiorników na plecach wariata. Chuj wie dlaczego. Ktoś trafił, coś się popsuło. Ocalali nieliczni. A potem nikt, tylko ona. Nie wiedziała gdzie reszta. Czy ktokolwiek przeżył. Wciąż słyszała strzały.

Kroki z tyłu. Gonili ją. Szybko schowała się we framudze drzwi w korytarzu. Ociężałymi, drżącymi dłońmi podniosła karabin do oczu. Czerwona smuga lasera oświetliła wylot schodów na piętro, ledwo przedzierając się przez czarny smog pożaru i budowlanego pyłu.

Ruch, sylwetka. Sylwetki. Semopal zaterkotał. Spust wciśnięty do oporu. Jeden trup, drugi, trzeci. Czwarty, ale wciąż stał. Zakrył się nim piąty, rezerwowy do brydża. Silna krasnoludzka łapa trzymała jakiś pistolet maszynowy. I naraz wydarzyło się dużo. Metaliczne kliknięcie, syk gorącej lufy. Pusty magazynek. Odruchowo rzuciła się na bok, upuszczając bezużyteczną broń. Broń czekisty krasnala przemówiła – mocny i cholernie szybkostrzelny Ingram SuperMach. Istna ściana ołowiu zalała korytarz, drzwi, ścianę. Upadła ciężko, zasypana deszczem sypiącego się tynku. Łomot upadającego trupa czwartego, piątak złapał rozpylacz oburącz i walił jak na filmie.

Przynajmniej dopóki łeb mu nie wybuchł. Ale zaciśnięte palce kontynuowały pośmiertne prucie, nawet jak turlał po schodach, aż do wyczerpania magazynka. Elfka porwała za pistolet do jednej dłoni, szarpnęła za pasek zapylonego, porzuconego przed chwilą Semopala, szarpnęła do siebie klekocząc nim po podłodze. Zerwała się, pobiegła do innych drzwi, obstawiła korytarz pod innym kątem. Karabin zwisał bezwładnie, ciążąc. Nie miała czasu na ładowanie. Przyklęknęła niezgrabnie. Jakiś debil kiedyś stwierdził, że elfy musiały być dużo zwinniejsze od ludzi i innych metaludzi, szybsze, bardziej gibkie i „przepełnione gracją”. Gówno prawda.

Teraz lufka czeskiego pistoleciku czekała na cel. Ten nadszedł, ale nie huknęła, nie błysnęła, nie splunęła. Komandos. Ledwo poznała, bo pancerz miał cały w pyle i sadzy. W jego rękach dymiąca lufa strzelby. Zlokalizował Zawadę, kiwnął na nią. Podeszła, pełna ulgi.

Za wcześnie na ulgę. Los ją za to ukarał. A jej wybawcę za nieuwagę.

Seria z kałacha na nożowniczym dystansie wypełniła powietrze relaksującej się sytuacji, znów ją napinając. Pancerz nie starczał. W urwanym krzyku komandos padł na bok, potem zamilkł, trafiony kolejną, która już przechodziła dalej w bok, orając podłogę, sufit, ściany, trupy, gdzie tylko padały kule. Tym razem Martyna nie zdążyła.

Jeden w napierśnik, utknął. Drugi przebił, grzęznąc gdzieś na jednym z żeber. Trzeci prosto we flaki, na wylot. Stęknęła płaczliwie, padając pod ciężarem bólu, niemocy i broni. Kurwi syn, czekista, wbiegał po schodach, prawie potykając się o własne nogi. Cybernetyczno-mięsna morda jak z najgorszego koszmaru, czerniony pancerz standardowego typu, dymiący kałach z drewnem... nie musiała badać scouterem. Czarci pył, na bank, bo takich gnatów nie robili od zeszłego stulecia. Już była martwa.

Ta rewelacja dodała jej sił. Przez wściekłość, wyjąco-warczący głos zza zaciśniętych zębów i przypływ adrenaliny, uniosła skorpiona i zapakowała skurwielowi kilka naboi. Większość utknęła w zbroi, ale dwie – w gardło i lewe oko – były śmiertelne. Ale ona waliła dalej, aż kilka razy zastukał pusty mechanizm. Sycząc płaczliwie przez zęby, desperacko wyplątała się ze swojej broni i zaczęła się cofać, rozpaczliwie unikając tworzących się chmurek z czarciego pyłu. Zostawiała za sobą smugę czerwonej krwi. Płakała z bólu, wściekłości, niemocy.

Mieli ją. Czeka i ten jebus Lubomirski. Odpływała, ze łzami w oczach i bezsilnością w sercu.

+++

Obudziła się, ale wcale nie w Niebie, tylko w Piekle. Niesiona na prowizorycznych noszach. Pancerze ze znakami JWK. Ogłuszone zmysły ledwie odbierały rumor toczących się walk, grzechot mechanizmów maszynowych, huk odpalanych naboi. Twarze. Twarz Marcina Zawadzkiego. Pochylił się, coś mówił. Pokazał jej jakąś broń, uśmiechając się.

To był ten Kałasznikow. Scouter zadziałał, interpretując błędne, półwidzące spojrzenie ciężko rannej jako rozkaz. AK-74, wersja standardowa. Stary jak świat. Tylko kilka naboi pełnopłaszczowych 5,45mm w magazynku, reszta wystrzelana. Wszystko autentyczne, nie z machiny czasoprzestrzennej.

Znowu odpłynęła. Towarzyszyła jej gorzka myśl, że może wolałaby jednak czarci pył.


Wszyscy

Nocne walki trwały w najlepsze. Kolejne ulice, budynki i obiekty były z mozołem zajmowane, niszczone i czyszczone z czekistów. Krok za krokiem, strefy czerwona i purpurowa sypały się, wróg był spychany do czarnej. Zbyszek był najszybszy, ze wsparciem pancernej pięści i dogodnym terenem zadając dość szybki i bardzo silny cios CzK na południowym skraju miasta. Zakłady przy skrzyżowaniach Grunwaldzkiej, Sadowej i Grottgera, Dąbki, Aeroklub, Nowe Pole, baza OPL, Nowa Holandia – wszystko to padło. Lotnisko nie było już w rękach CzK, okoliczne pojazdy i artyleria albo się smażyły, albo wycofały. Straty były nieduże. Teraz napierał w stronę Zatorza, bijąc się z czekistami o bloki mieszkalne i budynki uczelni.

Grupa Zawady, po udanym szturmie i zajęciu Zdroju, została pokonana i zgromiona w Łasztowni. Straciła wszystkie pojazdy i większość ludzi, sama była ciężko ranna (i miała kosmicznego fuksa, bo broń i naboje które przeciw niej użyto nie były z czarciego pyłu). Cała jej macierzysta drużyna została wybita oprócz niej, zginęli też wszyscy przydzieleni regularsi oraz połowa agentów CIA. Resztki jej grupy ocalały tylko dzięki odsieczy ze strony grupy Zawadzkiego, która przełamała zasadzkę/pościg za rozbitymi i, za cenę kilku własnych poległych i jednego zniszczonego technicala z auto-granatnikiem, była w stanie wydostać siebie i ocalałych z matni. Czeka deptała im jednak po piętach, uderzając pełnym kontratakiem w Zdrój. Tylko dzięki wsparciu przekierowanemu z odwodów sztabowych oraz zintensyfikowaniu ognia kryjąco-zaporowego z drugiej strony rzeki kontratak ten załamał się i został odparty – acz Łasztownia wciąż w pełni pozostawała w rękach nieprzyjaciela. Czarna strefa potwierdziła swoją twardość, a jej obrońcy swoją morderczość...

Przynajmniej za to z innych odcinków frontu nadciągały dobre wieści. W Zatoce Gdańskiej wydarzyła się bitwa morska. Sprzymierzeni ponieśli w niej duże straty – jeden z litewskich samolotów CAS (najwyraźniej udało się obsługujących je najemników przywrócić do operacji obietnicą wysokiej premii) oraz osiem łodzi typu FAC (wszystkie cztery pozostałe z Pomorza ZS / T-Korp, trzy z Królewca i raptem tylko jedna od Kaprów), ale zdołali zniszczyć lub przejąć wszystkie wrogie statki/okręty. Korweta, silnie uszkodzona, trawiona pożarami i nabierająca wody, wylądowała na mieliźnie blisko Pucka. Reszta łajb była albo w rękach Kaprów, albo tonęła. Marynarka Wojenna PRN została pokonana, a bez niej wkrótce padł Półwysep Helski i sam Hel, atakowany od strony lądu przez korporacyjnych najmitów oraz ostrzeliwany przez piratów od strony wody. Ponadto, T-Korp zgodziło się podesłać posiłki w rejon Elbląg Południe – rzekomo elitarną 1 Trójmiejską Kompanię Zmechanizowaną im. Jakuba Vochsa, wyposażoną w ciężarówki, transportery opancerzone i czołgi. Dzięki nim powinno udać się uderzenie na most prowadzący na Osiek i Aleję Grunwaldzką, otwierając kolejny front działań po wschodniej stronie rzeki, pozwalający na zgniecenie Osieku, Zatorza i dworców z trzech stron.

Wciąż jednak trwały walki w głębi miasta, gdzie regularne wojska oraz grupy specjalne Ryśka, Edka, Artura i Janka pracowały w pocie czoła nad zwijaniem czekistowskich terenów czerwonych i purpurowych.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 10-10-2019 o 09:22. Powód: Poprawki
Micas jest offline