07-10-2019, 12:49 | #151 |
Reputacja: 1 | Troll był nieco zdumiony i starał się to ukryć. Dzięki zdjęciu Mangust na innych sektorach, ich rajd nie był aż tak samobójczy, jak zakładał. Co prawda mieli straty, a te z każdą kolejną straconą maszyną i metaczłowiekiem, były coraz dotkliwsze, ale nadal mieli większość swoich sił. Nie wspominając już o większości czołgów. Warrrior i Stingray były smutną ceną za pięć wrogich Enigm, ale udało im się zniwelować pancerne odwody, a to oznaczało wyczyszczenie okolicznej strefy. Natarcie Zbyszka mogło dosłownie rozjechać wroga na tym odcinku, czego nie omieszkali zrobić. Wszystko wydawało się piękne, mimo że było filtrowane przez różową mgiełkę zmęczenia i bitewnego szału, do momentu, kiedy nie dotarły do nich nowe wytyczne, razem ze stymami i amunicją. Kowalik prawie zakrztusił się herbatnikiem kminkowym z Ski. Wiedział doskonale, że miasto trzeba było posprzątać jak najszybciej, ale nie spodziewał się, że dadzą im 4 godziny. Przynajmniej przyszły stymy. - Dobra panienki, śmiejżelki w ostateczności, nie chcę, żeby mi ktoś tam przedawkował chemię, starczy, że za łatwo przedawkować ołów. Jedziemy na kolejna fabrykę mebli. Potem na większego zwierza. – Potem już zaczęło się robić wesoło. Pod osłoną najciemniejszej godziny nocy i w połowie nie działających świateł, ruszyli na Sonik i skrzyżowanie. Były sklep i magazyny może były zbudowane głównie z blachy i lekkich materiałów, ale dookoła głównego budynku, roiło się od mniejszych, które nie dość, że trzeba było wyczyścić, to jeszcze miały swoje własne niespodzianki. Na szczęście, mieli dużo lepszy wgląd w sprzęt wroga, niż na początku oraz przewagę w powietrzu, o ile można tak było nazwać resztki wsparcia powietrznego, jakie im zostały. Pocisnęli od strony S-7 ciężkim sprzętem. Na kompleks, od strony Pętli Druskiej i Pasłęckiej posypały się pociski z czołgów, a z kolei rogatkę między domami szeregowymi, grunwaldzką a fabryką, przeorał Osprey, zamieniając gniazdo granatników na kłębowisko dymu i odłamków. Pod osłoną huraganu ołowiu, weszła piechota i oddział Zbyszka. Wparowali do środka przez powybijane w ścianach dziury, gniazda na zewnątrz, trzymając w szachu pancernym wsparciem, które radziło sobie śmiertelnie skutecznie. Jeden z mniejszych budynków rozsypał się jak domek z kart, kiedy któraś z eksplozji odpaliła miny, lub rozsadziła skład gazu. Nikt się nie wycofywał. Musieli zmitrężyć nieco czasu, na wyczyszczenie wielkich, przestronnych hall. W Soniku, od strony Lidla, zaskoczył ich technical z M40stką. Na szczęście zanim zaczął swoje dzieło zniszczenia, posyłając pociski typu canister w nacierającą piechotę, oberwał z wyrzutni Aztechnology, zamieniając się w kulę ognia wraz z kierowcą i załogą. Eksplozja zapasu amunicji, zamieniła okoliczne galeryjki i stojących na nich czekistów w rzeszoto i dobrze się stało, w innym wypadku mieliby naprawdę gorąco pod lufami karabinów i technikala. Opór powoli słabł, głównie dlatego, że zaczynało brakować czekistów, którzy mogliby się jeszcze bronić. Tego budynku nie zaminowali, może dlatego, że był to jakiś zwykły magazyn, a nie część projektu. Mimo to, robili zdjęcia tego, co ocalało. Kilku obrońców próbowało się wycofać w stronę Lidla, ale zostali skoszeni, jeszcze zanim nawet dobiegli do ulicy. Pod osłoną dymu, petard i spalin, można było zająć się starym budynkiem Lidla. Pociski poleciały w stronę gniazd przy wejściach, tworząc kratery tam, gdzie uderzyły czołgi. Pod takim naporem gdyby na dachu nie osadził się Elitarny Oddział Czekistów głowica z PKP Pirat, posłana od góry w M113, zwiększyła ilość fajerwerków, jednocześnie pozbawiając natarcie jednego z transporterów. W odwecie Ospray przeniósł swój ogień na dach, demontując pozycje czterech specjalsów, razem z nimi. Coś poszło nie tak obrońcom, albo obwód gdzieś padł, bo odpaliła tylko część ładunków. Supermarket okazał się mniejszym obozem koncentracyjnym, ale nawet po wymieceniu czeki, i wśród eksplozji, ludzie nie wiedzieli co się dzieje. Piechota pomogła wyprowadzić część, ale byli tak otępiali od narkotyków, że tylko część udało się uratować. Po zabezpieczeniu zakładów meblarskich i skrzyżowania z Grottgera, odbili na aeroklub. Centralnie przez tory, przy wparciu połowy piechoty. Osprey z kolei załadował część piechoty i zabrał się z ocalałym transporterem na Dąbki. Aeroklub był obsadzony jak obiekt wojskowy, ale sam w sobie był głównie pasem startowym, więc obrona skoncentrowała się przy budynkach i hangarach. Bez wsparcia artylerii, która została zniszczona, bądź szukała nowych stanowisk ani czołgów, które płonęły nadal w Gronowie, czekiści mieli mniejsze pole manewru, mimo że mieli tu sporo sprzętu. Większość była skonfigurowana do obrony przeciwlotniczej. Leopardy zrobiły regularny rajd i polowanie. Na początek poszedł ZSU-30-2 z obstawą piechoty, oberwał od KMA-7, zanim dał radę się dobrze wstrzelać swoimi karabinami. Nieco gorzej poszło z BMP-3M, pocisk z 3A1 tylko zarył się niedaleko gąsienicy, pozwalając wysypać się piechocie ze środka, ale od tej strony, byli wspierani mniejszą ilością gniazd ckm-ów czy granatników. Pozostałe Leopardy poprawiły swoimi armatami, rozpruwając BMP, któremu nie pomogło dodatkowe opancerzenie i reszta dodatków. W czasie, kiedy ostra walka wrzała na aeroklubie, w Dąbkach ktoś dorwał Ospreya, kiedy podnosił się po wysadzeniu desantu, z jednego z domów ściągnęła go Onotari Arms Balista MML, urywając ogon, na szczęście, bez desantu, ale była to dotkliwa strata. Człowiek z Onotari, nie cieszył się ze swojej zdobyczy zbyt długo, piechota dość szybko go dorwała i zamieniła w krwawy strzęp. W czasie, kiedy piechota wbijała od drzwi, do drzwi, oskrzydlające natarcie na aeroklub i OPL wymiotło dodatkowo wyrzutnię SLAMRAAM, razem z zapasem rakiet i L2 BAT 120 mm. Ciężkie, bezodrzutowe działo, było rozstawione od strony wjazdu. Poszło całkiem sprawnie, chociaż Leopardy w kilku momentach miały więcej farta niż na to zasługiwały, 3A1 dostał nawet w pancerz nad gąsienicą, niewypałem. Lotnisko było opanowane, ale zaczynało się robić jasno i praktycznie każdy jechał na stymach. Ściągnęli piechotę z Dąbek i poszli za ciosem na budynki uczelni, które były usiane gniazdami karabinów, jak i piechotą. Tu najbardziej przydali się ludzie Zbyszka. Korytarze, wejścia do aul i sal wykładowych były niemalże śmiertelnymi pułapkami, ale jakoś szło. Pancerne wsparcie ruszyło na skrzyżowanie z Sadową, razem z ludźmi wracającymi z Dąbek. Wszystko poszło, ale stracili ostatni M113, kiedy czekowski T-80 wychynął z Zatorza. Nie przetrwał zbyt długo, Leopardy zrobiły sobie z niego śniadanie, ale kolejny wóz poszedł w cholerę razem z załogą. Na szczęście bez desantu. Sytuacja wyglądała średnio. Udało im się zrealizować założenia, ale dochodzili do strefy czarnej. Grupa Kowalika próbowała przeprowadzić zwiad Zatorza. Udało im się wbić do jednego z bloków i wbić na dach. Martwiły go nieco wolne przestrzenie, było tam nazbyt przestronnie i przebieganie z jednego bloku do drugiego, mogło być problematyczne. Przekazał wszystko sztabowi i dał sobie kilka chwil na zastanowienie, co dalej.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
09-10-2019, 22:45 | #152 |
Reputacja: 1 | Extra post jako gracz. Martyna Zawada To nie był Gorzów. To było pewne. W zasadzie nie było aż do tego momentu. Gorzów załatwili w mniej jak cztery godziny za dnia, mając znacznie mniejsze siły do dyspozycji. Może rzeczywiście Gorzów nie był tak gęsto obsadzony i ufortyfikowany, może nie miał aż tylu pojazdów bojowych do dyspozycji i może miał niesforną, buntowniczą populację... ale Pawulicki (skurwiel) był dość kompetentnym dowódcą, a jego żołnierze mimo wszystko bili się aż pułkownik nie wykitował i Wzgórze Garnizonowe nie padło, poza tym Gorzów właśnie miał wyraźnie zaznaczone, silne fortyfikacje. A tutaj, w Elblągu, tylko część obiektów była poważnie ufortyfikowana, zewnętrzne – a nawet sporą część wewnętrznych – dzielnice już wysprzątano z czekistów, których padło dużo więcej, aniżeli napastników. Była to też dużo szerzej zakrojona operacja, połączona z gromieniem wszelkich sił PRN w całej okolicy Pomorza Gdańskiego, Żuław i Warmii. W akcję zaangażowane były nie tylko oddziały Wolnej Polski, a wiele korporacji i sił zagranicznych. Wróg stracił także sporo pojazdów i dał się wygryźć z praktycznie wszystkich obiektów wojskowych, zostawiając za sobą tylko trupy, wraki, rozbite fortyfikacje i chmurki z czarnego pyłu. Wytracili także całe lokalne lotnictwo. Dali się zaskoczyć całej tej ofensywie i utracili wszystkich „przyjaciół” spoza miasta w sensownym zasięgu. Nawet nie można było uznać Elbląga za miasto w pełni nieprzyjazne Armii Wyzwoleńczej, gdyż teraz z ukrycia wychodzili cywile – w tym pomocni łącznicy i przewodnicy oraz uzbrojeni partyzanci (jak określano concerned citizens w WRP). Miasto powinno upaść do północy, najpóźniej do drugiej. A teraz było po czwartej i dopiero atakujący „dopychali” resztę czerwonej i purpurowej strefy. Zawada była w samym środku tego gówna. Po zajęciu, nomen omen, Zawady, jej grupa została skierowana do ostatecznego wysprzątania dzielnicy Zdrój. Przepełniona zakładami pracy, okolona Rzeką Elbląg, Trasą Unii Europejskiej, ulicą Mazurską i z wplecioną weń nitką kolejową spinającą to miejsce z Mierzeją (a przede wszystkim Przekopem), rejonem i miastami nad Zalewem (Tolkmickiem i Fromborkiem) oraz rejonem przygranicznym (Braniewem) i dalej z zagranicą (Królewiec, dalej Litwa i reszta Pribałtyki), dzielnica Elbląg Zdrój była bardzo ważna. Ta, tylko dlaczego musieli ją słać do szturmu z odchudzonym wsparciem sił regularnych? Miała wrażenie, że Lubomirski (menda) dawał jej kolejną „okazję” do bycia bohaterką. A jeśli przy okazji by padła, to byłaby nawet martyrem! Martyrowie są bardzo przydatni propagandowo i jednocześnie wygodni, bo nie żyją. A jak to mawiał wujek Stalin: nie ma człowieka, nie ma problemu. +++ Huk odpalanych spłonek nabojowych, metaliczne dźwięki pracy mechanizmu, słaby brzęk padających łusek. Pełnopłaszczowe „pestki” pośredniego kalibru, wypluwane z lufy ze stonowaną, miarową prędkością mknęły przez powietrze, bijąc w sypiącą się framugę jednego z okien jakiegoś budynku gospodarczego. Lunetka typu ACOG z powiększeniem x2 oraz celownik laserowy pomagały, podobnie jak układ bull-pup. Czeskiej produkcji karabin szturmowy Semopal vz/88V, rozsławiony i rozpowszechniony przez tamtejsze Siły Zmechanizowane, był dobrą bronią – wystarczająco szybkostrzelny i nowoczesny, solidny, o popularnym kalibrze, pozbawiony wad konstrukcyjnych. Podobnie było z jego bliskim towarzyszem, pistoletem Ceska Black Scorpion. Nie dziwota więc, że używały ich obydwie strony. Teraz jakichś dwóch napaleńców grzało w tą sypiącą się budę właśnie z Czarnego Skorpiona i Samopału, przyszpilając kryjących się tam komandosów. Akurat te dwie spluwy, nowoczesne, z czarciego pyłu. Scouter nie kłamał. Martyna klęła. Nie umykała jej ironiczna myśl, że akurat sama była w to uzbrojona. Był też jakiś trzeci chuj, on akurat walił z FN HAR, broni o stopień groźniejszej, bardzo popularnej w jednostkach corpsec na całym świecie, oraz w armiach europejskich. Ergonomiczna budowa, kaliber pośredni, układ bezkolbowy i celownik laserowy dawały dobrą celność, a amunicja miała dobre parametry penetracyjne pomo małego kalibru. Celny ogień z takiej spluwy bolał – o czym przekonał się już jeden z amerokanadusów, którego nie uchronił UCASowy pancerzyk, o pół klasy lepszy niż te wersje refurb przekazane Polakom w darowiźnie. A skoro jego nie uchronił, to nie mógł żadnego. Więc trzeba było siedzieć na dupie w tej kanciapie i czekać na wsparcie. Te wreszcie przyjechało. Spomiędzy budynków płonącej hali jednego z zakładów wyjechały dwa technicale. Klasyczne pickupy Hilux firmy Toyota, ciasno i grubo zabudowane spawanymi blachami pancerza i złomu. Callsigns Puszka 3 i Puszka 6. Dospawane na dachu wieże z BTR-80 i BMP-1P przemówiły ogniem dwóch kaemów PKT pełnego kalibru i jednym KPVT wielkiego kalibru, gromiąc pozycję czekistów. Worki z piaskiem, kawałki blachy i drut kolczasty nie były w stanie powstrzymać takiej nawałnicy. Nie było gdzie się kryć. Wkrótce zostawiły po sobie sprutą „fortyfikację” z trzema ciałami, których ekwipunek ewaporyzował w szaroczarną, toksyczną mgiełkę. Teraz mogli pomóc pozostałym. Budynki Zarządu Transportu Morskiego broniły się mocno, wspierane przez dwie ostatnie łodzie typu FAC należące do CzK. Chłopaki z AW meldowali pierwsze straty – trzech ludzi, byli też przyszpileni. Wróg pruł bardzo celnie i mocno. Scoutery mówiły o szeregu skurwieli, w tym trzech skokszonych orków w ciężkich pancerzach, wyposażonych w trzy różne wersje Steyr AUG-CSL – starzejącej się, ale wciąż jarej konstrukcji. Podobne pomysły, co przy HAR – układ bezkolbowy, foregrip, wysoka szybkostrzelność, solidna konstrukcja, lekkość, pośredni kaliber. Cechą specjalną była tutaj łatwość modyfikacji polowej. I tak było trzech wesołych orków, co to mieli półautomatyczny karabin strzelca wyborowego z wydłużoną lufą, ręczny karabin maszynowy z cięższą lufą i bębnowym magazynkiem z masą pestek, i „zwykły” karabin szturmowy gdzieś pomiędzy nimi. Wszystko wysokiej klasy. Chłopaki z GMC MPUV nie mogli (lub nie chcieli, bo się bali) podjechać i ich zdjąć. Więc Zawada zgarnęła swojaków z JWK i uderzyła z flanki, wspierana przez Puszki. Huraganowy ogień kaemów i broni ręcznej, wzbogacony o armatę „Grom” z Puszki 6 i pociski High Explosive był mocnym argumentem, do którego wkrótce dorzucili się AWowcy i MPUV. Ten ostatni grzał z RPK HMG zaporowo, a precyzyjnie dorzucał niekierowane rakiety Frag. Wkrótce, „Austriacy” byli martwi, a bez nich opór wroga zaczął się sypać. Pod osłoną dymu żołnierze Zawady wdarli się do budynku. Na korytarzu było jeszcze dwóch gnojków, którzy grzali do oporu z kałachów. Dwa granaty odłamkowe od jakiegoś łebskiego szturmowca zneutralizowały zagrożenie. W innych pomieszczeniach i korytarzach padali kolejni obrońcy, krojeni kulami, odłamkami i fleszami z błyskowo-hukowych. Budynki ZTM były prawie w rękach AW, a wraz z nimi praktycznie cała pozostała resztka Zdroju. Ale oczywiście coś musiało się zesrać. Scouter nie był w stanie zidentyfikować Kałasznikowów przy trupach tej dwójki z głównego korytarza. Wiadomo było tylko, że były autentyczne, nie z maszyny cholernych Czerwonych Magów. Jeden krewki młokos z drużyny Zawady, niejaki Studziński, zaraz się do nich dobrał, nim Zawada zdążyła go skarcić za głupotę. Zapłacił najwyższą cenę. Kiedy już przynosił obydwa kałachy – pełny i krótki – z bananem na mordzie, te jakby... ożyły. Rozsypały się w dziwaczne, metaliczne chmurki. Chmurki, które błyskawicznie i bardzo krwawo zaczęły żywcem żreć Studzińskiego, zmieniając jego uśmiech w skowyt okropnego bólu. A chmurki pęczniały. Martyna nie wierzyła własnym oczom. Nanity. Więc to były legendarne AK i AKS w numeracji 147. Pierwsza masowo produkowana broń nanotechnologiczna, z nanofaksów, będąca z grubsza podobna do AK-97, ale lepsza pod każdym względem i parametrem. Przynajmniej do momentu, aż nanity nie dostały pierdolca. Tak, jak teraz. I najwyraźniej... były po stronie Czarnej Kompanii. Typowe. Mordercze zbuntowane mikromaszynki kontrolowane przez pozbawionych sumienia skurwysynów. A teraz miała na głowie dwa roje nanobotów, żywcem żrące chłopaka z jej ekipy, i używające jego tkanek do konstruowania... a raczej fabrykowania nowych ziomków. Aby zjeść kolejnych. I tak in perpetua. Ku cholerstwu już mknęły kule od zszokowanych komandosów. Nie robiły jednak zbyt wiele – każdy pocisk przelatywał po prostu przez chmurkę, niszcząc niewielki ułamek rodzącego się roju. Jedynym „błogosławieństwem” był fakt, że Studziński oberwał paroma i zszedł, co zakończyło jego niewysłowione męki. Zawada zgarnęła jedyną broń zdolną w jej mniemaniu zrobić coś tym morderczym rojom mechanicznych insektów. Granaty, a konkretnie jeden. Ładunek fosfor-HE, wybuchowo-zapalający. Pomknął bez zawleczki ku diabelstwom... które natychmiast go przechwyciły... i rozebrały. Zjadły. Zanim wybuchł. Zawada krzyknęła. Mieli się cofać. I zasypać „podgotowanymi” granatami cały korytarz. Pół minuty później eksplozje ustały, a w całym korytarzu szalały płomienie. Zużyli wszystko, co mieli – w tym ona drugi HE Phosphorus oraz dwa mocne Aresy HE. Wybuchła większość. Roje były jeszcze zbyt małe i nieogarnięte. Wystarczyło, dzięki Bogu. Gdyby tego nie zrobili, ich pozycja w Zdroju... a być może całym Elblągu... byłaby zagrożona. To tak delikatnie mówiąc. Jakim cudem CzK miała dostęp do broni z nanofaxów? To było nawet gorsze, niż wymachiwanie spluwami i wożenie się pojazdami z czarciego pyłu, a używanymi w obecnych czasach. I jakim cudem kontrolowali te nanity, skoro ich nie gryzły, tylko nieprzyjaciół? Czyżby kolejny projekt kacapskich świrów? Niepokojące. Parę minut później ZTM i cały Zdrój był wzięty, ostatnie łodzie czekistów były płonącymi i tonącymi wrakami, a ona złożyła raport u dowództwa. W odpowiedzi jaka nadeszła, zbladła, a potem puściła wiązankę przekleństw. Mieli przeć na Łasztownię, w strefę czarną, okrojonym składem. Rozpoznanie bojem, tak to określano. Czyżby Lubomirski rzeczywiście chciał się jej pozbyć? +++ Nie miała wątpliwości. Jej towarzysze na pewno również by nie mieli, ale nie zdążyła im tego przekazać. Bo byli martwi. Wszystko szło w miarę dobrze na starcie. Grupa Zawadzkiego i siły regularne po mocnym szturmie zdobyli Wyspę Spichrzów i skrzyżowanie Elbląg Południe oraz opanowali cały zachodni brzeg rzeki, kierując ogień na Łasztownię, starówkę i Osiek. Zawada dostała dziesięć minut dość silnego wsparcia artyleryjskiego, które waliło po ulicach, placach i budynkach określonych jako expendable przed natarciem. Regularsi AW ze Zdroju kryli ogniem bezpośrednim. Pierwsze natarcie poszło dobrze (acz zużyli chyba wszystkie granaty dymne, w tym ona obydwa swoje, aby się przebić bez strat), pierwsze budynki padły mimo zajadłego oporu. A potem się zesrało. Z dala od wsparcia regularsów, bez dalszego ognia artylerii, w niewielkiej grupie, pośrodku strefy czarnej, mieli przejebane. Wpadli w zasadzkę (a raczej po prostu w gówno) na terenie dawnego browaru El-Brewery, vel EB. Zaczęło się od tego, że MPUV wpadł na minę. Nie, nie na minę. Na fugasa czy nawet dwa, które go dosłownie zmiotły, przerobiły na garść spalonego złomu. Pułapka pierwszej wody, która, zwielokrotniona detonacją amunicji, rakiet i paliwa bitego pojazdu, mogła rozjebać nawet czołg. Załoga nie miała szans. Podobnie jak inni. Ogień szedł zewsząd. Czekiści poukrywali się nawet w rurach i zbiornikach instalacji browarniczej, waląc z amunicji przeciwpancernej na oślep przez metal. Odłamki i kule biły i rykoszetowały wszędzie (nierzadko po „swoich”). Z każdego okna pruli. Zza każdego węgła i winkla. Żywo przed oczami stał jej jakiś pojebany cyber-ork, który wypadł z jakichś drzwi (razem z nimi, bo były jak pół jego), błyskawicznie wymierzył i wypalił z rury Strikera. Głowica anti-vehicle przeorała Puszkę 3, niszcząc tego technicala. Pojazd, który służył w AW od co najmniej kilku miesięcy, z tą samą załogą, biorący udział w walkach o Stawy Krośnickie i Gorzów Wielkopolski. I to nie był koniec, bo pojebany ork odrzucił zużytą wyrzutnię i porwał za śmieszny pistolet maszynowy. Ingram MAC-10 z absurdalnie przedłużonym magazynkiem. I pruł. I pruł. I pruł. Dźwięk tej broni przypominał darcie prześcieradła. Chmura koszmarnie niecelnych, półpłaszczowych pestek 9mm szybko zmieniła się wręcz w ścianę ołowiu, trzymaną w ryzach przez silną, orkową łapę. Ołowiany sprej uciszył się dopiero, kiedy ołowiany graficiarz dostał serią półcalowych naboi z wukaemu Leoparda. A to był dopiero początek hekatomby. Pozostałe pojazdy próbowały nadrabiać. Puszka 6 waliła po blachach i ścianach z kaemu, poprawiając pociskami kumulacyjnymi z armaty i rakietami ppk „Fagot”, próbowała też się szybko wycofać. Dopadł ją jakiś cholernie szybki w nogach krasnolud, obwieszony HMXem jak typowy „szachid” od radykalnych dżihadystów. Eksplozja zniszczyła kolejnego weterana tej wojny; nie pomogła zgromadzona amunicja wybuchowa. Leopard mógł sobie poradzić lepiej. Wprawdzie kaem MG4 w wersji pokładowej był na amunicję pośrednią, czyli raczej bezużyteczną wobec grubych blach i ścian zewnętrznych, ale pomagały mu półcalowy wukaem i potężna armata 130mm, teraz waląca pociskami odłamkowo-burzącymi. W sam raz do tej roboty. Ocalił życie grupie Zawady, która mogła pod osłoną jego ognia się wycofać. Ten wóz był stary, ale wciąż jary. Pierwszy spośród Leopardów 3 (wersja kolokwialnie zwana „A0” aby odróżnić od późniejszych), dzięki nowej armacie oraz pełnej integracji rozbudowy pancerza i usprawnień elektroniki z Leoparda 2A8+ oraz dużo celniejszym i bardziej szybkostrzelnym kaemom oraz dobremu potencjałowi modernizacyjnemu, królował w wielu sytuacjach na europejskich polach bitew. Ale nie tutaj, nie przez tak długi czas, nie przeciw takim wrogom. Z rusztowania okalającego najwyższą z cystern, prawie z samego szczytu, pomknęła rakieta. Przeciwpancerny pocisk kierowany z wyrzutni bliźniaczo podobnej do starego BGM-71 TOW. Pancerz Leoparda 3 powinien takowy wytrzymać, nawet pod w miarę umiarkowanym górnym kątem. Ale to nie był kąt umiarkowany, a sama wyrzutnia to nie był TOW, tylko przypominający go Aztechnology Savager. Głowica termobaryczna nie dałaby rady spenetrować pancerza frontalnego, ale dach przedziału silnikowego był dla niej jak papier. Detonacja paliwowo-powietrzna miała dość siły, by go zmieść, rozwalić silnik, dotrzeć do paliwa i rozjebać cały wóz w efektownym wybuchu. Na odchodne wkurwieni komandosi posłali na tą galeryjkę parę serii i kontaktowy granat z podwieszanej wyrzutni, eliminując Savagera z obsługą... ale to i tak było za późno. Dla wszystkich było już za późno. +++ Biegła, zataczając się. Kaszlała od dymu. Nie wiedziała jakim cudem wciąż żyła. Wycofywali się, pozbawieni pojazdów, wrzeszczący do radia o wsparcie. Tracili ludzi, wreszcie zostali rozproszeni, rozbici. Czekiści nacierali. Pełen jebany kontratak. Tylko na to czekali! Ale prawie im się udało uciec z killzone. Gdyby nie ten zjeb ze zmodyfikowanym AK-97. Popularne mody shadowrunersów – odchudzona kolba, przedłużony magazynek, lżejszy spust, kolimator. Dobry, ale i tak czarciopyłowy. Zdjęli go, ale... A potem ten... ten morderca. Wariat z wojskowym miotaczem płomieni, M9-7. Wietnamskie piekło. Oblał jej kolegów. Umierali w męczarniach, smażący się w płonącym napalmie. Nie mieli szans. Dzieła zniszczenia dopełniła eksplozja zbiorników na plecach wariata. Chuj wie dlaczego. Ktoś trafił, coś się popsuło. Ocalali nieliczni. A potem nikt, tylko ona. Nie wiedziała gdzie reszta. Czy ktokolwiek przeżył. Wciąż słyszała strzały. Kroki z tyłu. Gonili ją. Szybko schowała się we framudze drzwi w korytarzu. Ociężałymi, drżącymi dłońmi podniosła karabin do oczu. Czerwona smuga lasera oświetliła wylot schodów na piętro, ledwo przedzierając się przez czarny smog pożaru i budowlanego pyłu. Ruch, sylwetka. Sylwetki. Semopal zaterkotał. Spust wciśnięty do oporu. Jeden trup, drugi, trzeci. Czwarty, ale wciąż stał. Zakrył się nim piąty, rezerwowy do brydża. Silna krasnoludzka łapa trzymała jakiś pistolet maszynowy. I naraz wydarzyło się dużo. Metaliczne kliknięcie, syk gorącej lufy. Pusty magazynek. Odruchowo rzuciła się na bok, upuszczając bezużyteczną broń. Broń czekisty krasnala przemówiła – mocny i cholernie szybkostrzelny Ingram SuperMach. Istna ściana ołowiu zalała korytarz, drzwi, ścianę. Upadła ciężko, zasypana deszczem sypiącego się tynku. Łomot upadającego trupa czwartego, piątak złapał rozpylacz oburącz i walił jak na filmie. Przynajmniej dopóki łeb mu nie wybuchł. Ale zaciśnięte palce kontynuowały pośmiertne prucie, nawet jak turlał po schodach, aż do wyczerpania magazynka. Elfka porwała za pistolet do jednej dłoni, szarpnęła za pasek zapylonego, porzuconego przed chwilą Semopala, szarpnęła do siebie klekocząc nim po podłodze. Zerwała się, pobiegła do innych drzwi, obstawiła korytarz pod innym kątem. Karabin zwisał bezwładnie, ciążąc. Nie miała czasu na ładowanie. Przyklęknęła niezgrabnie. Jakiś debil kiedyś stwierdził, że elfy musiały być dużo zwinniejsze od ludzi i innych metaludzi, szybsze, bardziej gibkie i „przepełnione gracją”. Gówno prawda. Teraz lufka czeskiego pistoleciku czekała na cel. Ten nadszedł, ale nie huknęła, nie błysnęła, nie splunęła. Komandos. Ledwo poznała, bo pancerz miał cały w pyle i sadzy. W jego rękach dymiąca lufa strzelby. Zlokalizował Zawadę, kiwnął na nią. Podeszła, pełna ulgi. Za wcześnie na ulgę. Los ją za to ukarał. A jej wybawcę za nieuwagę. Seria z kałacha na nożowniczym dystansie wypełniła powietrze relaksującej się sytuacji, znów ją napinając. Pancerz nie starczał. W urwanym krzyku komandos padł na bok, potem zamilkł, trafiony kolejną, która już przechodziła dalej w bok, orając podłogę, sufit, ściany, trupy, gdzie tylko padały kule. Tym razem Martyna nie zdążyła. Jeden w napierśnik, utknął. Drugi przebił, grzęznąc gdzieś na jednym z żeber. Trzeci prosto we flaki, na wylot. Stęknęła płaczliwie, padając pod ciężarem bólu, niemocy i broni. Kurwi syn, czekista, wbiegał po schodach, prawie potykając się o własne nogi. Cybernetyczno-mięsna morda jak z najgorszego koszmaru, czerniony pancerz standardowego typu, dymiący kałach z drewnem... nie musiała badać scouterem. Czarci pył, na bank, bo takich gnatów nie robili od zeszłego stulecia. Już była martwa. Ta rewelacja dodała jej sił. Przez wściekłość, wyjąco-warczący głos zza zaciśniętych zębów i przypływ adrenaliny, uniosła skorpiona i zapakowała skurwielowi kilka naboi. Większość utknęła w zbroi, ale dwie – w gardło i lewe oko – były śmiertelne. Ale ona waliła dalej, aż kilka razy zastukał pusty mechanizm. Sycząc płaczliwie przez zęby, desperacko wyplątała się ze swojej broni i zaczęła się cofać, rozpaczliwie unikając tworzących się chmurek z czarciego pyłu. Zostawiała za sobą smugę czerwonej krwi. Płakała z bólu, wściekłości, niemocy. Mieli ją. Czeka i ten jebus Lubomirski. Odpływała, ze łzami w oczach i bezsilnością w sercu. +++ Obudziła się, ale wcale nie w Niebie, tylko w Piekle. Niesiona na prowizorycznych noszach. Pancerze ze znakami JWK. Ogłuszone zmysły ledwie odbierały rumor toczących się walk, grzechot mechanizmów maszynowych, huk odpalanych naboi. Twarze. Twarz Marcina Zawadzkiego. Pochylił się, coś mówił. Pokazał jej jakąś broń, uśmiechając się. To był ten Kałasznikow. Scouter zadziałał, interpretując błędne, półwidzące spojrzenie ciężko rannej jako rozkaz. AK-74, wersja standardowa. Stary jak świat. Tylko kilka naboi pełnopłaszczowych 5,45mm w magazynku, reszta wystrzelana. Wszystko autentyczne, nie z machiny czasoprzestrzennej. Znowu odpłynęła. Towarzyszyła jej gorzka myśl, że może wolałaby jednak czarci pył. Wszyscy Nocne walki trwały w najlepsze. Kolejne ulice, budynki i obiekty były z mozołem zajmowane, niszczone i czyszczone z czekistów. Krok za krokiem, strefy czerwona i purpurowa sypały się, wróg był spychany do czarnej. Zbyszek był najszybszy, ze wsparciem pancernej pięści i dogodnym terenem zadając dość szybki i bardzo silny cios CzK na południowym skraju miasta. Zakłady przy skrzyżowaniach Grunwaldzkiej, Sadowej i Grottgera, Dąbki, Aeroklub, Nowe Pole, baza OPL, Nowa Holandia – wszystko to padło. Lotnisko nie było już w rękach CzK, okoliczne pojazdy i artyleria albo się smażyły, albo wycofały. Straty były nieduże. Teraz napierał w stronę Zatorza, bijąc się z czekistami o bloki mieszkalne i budynki uczelni. Grupa Zawady, po udanym szturmie i zajęciu Zdroju, została pokonana i zgromiona w Łasztowni. Straciła wszystkie pojazdy i większość ludzi, sama była ciężko ranna (i miała kosmicznego fuksa, bo broń i naboje które przeciw niej użyto nie były z czarciego pyłu). Cała jej macierzysta drużyna została wybita oprócz niej, zginęli też wszyscy przydzieleni regularsi oraz połowa agentów CIA. Resztki jej grupy ocalały tylko dzięki odsieczy ze strony grupy Zawadzkiego, która przełamała zasadzkę/pościg za rozbitymi i, za cenę kilku własnych poległych i jednego zniszczonego technicala z auto-granatnikiem, była w stanie wydostać siebie i ocalałych z matni. Czeka deptała im jednak po piętach, uderzając pełnym kontratakiem w Zdrój. Tylko dzięki wsparciu przekierowanemu z odwodów sztabowych oraz zintensyfikowaniu ognia kryjąco-zaporowego z drugiej strony rzeki kontratak ten załamał się i został odparty – acz Łasztownia wciąż w pełni pozostawała w rękach nieprzyjaciela. Czarna strefa potwierdziła swoją twardość, a jej obrońcy swoją morderczość... Przynajmniej za to z innych odcinków frontu nadciągały dobre wieści. W Zatoce Gdańskiej wydarzyła się bitwa morska. Sprzymierzeni ponieśli w niej duże straty – jeden z litewskich samolotów CAS (najwyraźniej udało się obsługujących je najemników przywrócić do operacji obietnicą wysokiej premii) oraz osiem łodzi typu FAC (wszystkie cztery pozostałe z Pomorza ZS / T-Korp, trzy z Królewca i raptem tylko jedna od Kaprów), ale zdołali zniszczyć lub przejąć wszystkie wrogie statki/okręty. Korweta, silnie uszkodzona, trawiona pożarami i nabierająca wody, wylądowała na mieliźnie blisko Pucka. Reszta łajb była albo w rękach Kaprów, albo tonęła. Marynarka Wojenna PRN została pokonana, a bez niej wkrótce padł Półwysep Helski i sam Hel, atakowany od strony lądu przez korporacyjnych najmitów oraz ostrzeliwany przez piratów od strony wody. Ponadto, T-Korp zgodziło się podesłać posiłki w rejon Elbląg Południe – rzekomo elitarną 1 Trójmiejską Kompanię Zmechanizowaną im. Jakuba Vochsa, wyposażoną w ciężarówki, transportery opancerzone i czołgi. Dzięki nim powinno udać się uderzenie na most prowadzący na Osiek i Aleję Grunwaldzką, otwierając kolejny front działań po wschodniej stronie rzeki, pozwalający na zgniecenie Osieku, Zatorza i dworców z trzech stron. Wciąż jednak trwały walki w głębi miasta, gdzie regularne wojska oraz grupy specjalne Ryśka, Edka, Artura i Janka pracowały w pocie czoła nad zwijaniem czekistowskich terenów czerwonych i purpurowych.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 10-10-2019 o 09:22. Powód: Poprawki |
11-10-2019, 00:00 | #153 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Gdzie oni są? Wiaderny spojrzał na zegarek. Mają już piętnaście minut spóźnienia. Ile można czekać, do kurwy nędzy?! Sierżant stał na Kościuszki i czekał aż reszta grupy atakującej łaskawie zjawi się na miejscu. Wreszcie z południa doszedł jego uszu warkot ciężkich maszyn, a w polu widzenia pojawiły się duże, oślepiające światła. Chwilę później zatrzymał jadącego na czele kolumny Abramsa. Z włazu na wieżyczce wyłonił się jakiś żołnierz. Wiaderny nie patrząc na stopień, ryknął na niego:
__________________ |
12-10-2019, 16:05 | #154 |
Reputacja: 1 | Żeby wojna nie odcisnęła na człowieku swojego piętna ten musi być z pewnością nienormalny i szalony. To zgadzało się. Kiedy inni przeżywali traumy i dostawali drgawek na przemian z napadami paniki Ryszard po prostu wyjmował ćwiarteczkę i zalewał nią uporczywe szermrania w głowie. No bo już taki był. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 12-10-2019 o 16:09. |
12-10-2019, 22:20 | #155 |
Reputacja: 1 | Kocur -Magazynek! – Kocur obrócił głowę nie przestając strzelać. Graba dawał znak, Kocur rzucił mu pełen mag. Tkwili w tej cholernej szpitalnej piwnicy i kosili kolejne fale ludzkiego mięcha. Graba niefortunnie leżał na podłodze, nie mógł skorzystać ze swoich. Wrogowie byli zbyt blisko, żeby chociaż spróbować załatwić ich granatem. Pocieszające było to, że tamci byli nie do końca sprawni. Oddział dotarł do załomu korytarza, - Czysto- meldowano z kolejnych pomieszczeń. Od czasu dało się usłyszeć kontrolny strzał w głowę, co też nie zawsze pomagało. Przecież zaraz po sforsowaniu drzwi do piwnicy przywitał ich orurkowany i zakroplówkowany typ, który mimo odstrzelenia połowy łba nadal był na chodzie. Ostatni korytarz, drużynowy decker meldował o postępach Czerwonych Beretów i reszty oddziałów szturmujących górne piętra. Kocur z drużyną swoją i Beboka czyścił piwnicą. Śmierdziało jak w rzeźni. Krew, pot i szczyny. Przepraszam, miałem na myśli jebało. To dosadniej obrazuje sytuację. Przepalająca się świetlówka migotała na suficie, Czarni przepuścili kontratak, zza rogu wypadł oddział szturmowy, w składzie którego należał koleś na wózku inwalidzkim, w mecha-rękach ściskającego pakunek. Ludzie Kocura otworzyli huraganowy ogień, pierwsi przeciwnicy padali i podrygiwali na kafelkach. Ostre odłamki płytek ściennych latały w powietrzu. 10 metrów przed nimi kolo na kółkach oberwał, podobnie jak jego pakunek Huknęło, po niskim suficie zaczął przesuwać się jęzor ognia, fala uderzeniowa przemknęła korytarzem -Wycofa….!!! - nadał Kocur, kryjąc się we wnęce przy windzie, padając na płask, kula ognia przemknęła nad nim, przypalając farbę na pancerzu -Wycofać się!!! - powtórzył, krztusząc się od dymu. Maska przeciwgazowa gówno da, kiedy nie ma tlenu. Oddział wycofał się pod klatkę schodową, biorąc głębsze wdechy. -Dobra, nie mazgać się, jeszcze ten jeden korytarz i posprzątane – Kocur zmienił magazynek i wszyscy ruszyli z powrotem, wybiegając zza zakrętu i od razu stawiając ogień zaporowy. Z poprzedniego kontrataku pozostały dopalające się szczątki, i dziwne maziste czarne plamy, rozbryzgane w korytarzu. Rzeźnia w której zrobiono grilla. Po chwili unieszkodliwili ostatni punkt oporu, w byłej serwerowni. Kocur rzucił granat zapalający, zamknięto i zablokowano drzwi. Granat wybuchł, a niedobitki Czarnej kompani jarały się w fosforowym ogniu. Ja jebię *** Naładowani stymami komandosi pokonywali kolejne płoty na Kamionce. Kocur prowadził rekonesans przed głównymi siłami AW, zajętymi właśnie ostatnim większym punktem opory między szpitalem a Truso. Pulsowało mu w skroniach, stymulanty dawały kopa, ale druga dawka w ciągu niecałych dwóch godzin nie mogła bezproblemowa. Ignorował to. Przy kolejnej dawce bdą problemy. Kamionka na była jednolitą linią obrony, Czekiści stworzyli wiele pojedynczych stanowisk plus zasieki na drogach. Wykryli kilka gniazd, dane przekazano wyżej, Zielone Berety ruszyły dalej. Byli mniej więcej 100 metrów przed Piłsudskiego, kiedy co musiało pójść źle. Jeden z prowizorycznych bunkrów zaczął do nich strzelać, zaskoczenie poszło w pizdu, żołnierze rozproszyli się po opuszczonych ogródkach. Zaczęła się walka, po raz kolejny, podejście pod cel, pozorowany atak z jednej strony, w tym czasie drugi zespół podochodzi do celu, lecą granaty, wybuch doskok i szybka kontrola. Oczyszczenie pozycji. Autodziałko wyeliminowane bez strat własnych. *** Niskie bloki na Piłsudskiego stanowiły linię obrony pozycji fioletowych, strzelnice w oknach, rowy i okopy, kilka stanowisk cięższej broni. Komandosi zalegli w ukryciu, czekając na przybycie głównych sił. W Matrix szły kolejne strumienie danych. W pobliskiej jednostce wojskowej trwały intensywne walki, szybka wymiana informacji i z polowego lotniska startował ponownie NH90 z desantem Czerwonych Beretów. Za plecami ukrytych drużyn rozległy się strzały, oddziały regularne przystąpiły do likwidowania zaznaczonych przez oddziały Kocura pozycji umocnionych. Słychać było nadjeżdżające pojazdy - Minuta do celu – to Szerszeń z desantem. - Wchodźcie do akcji dopiero po rozpoczęciu ataku AW, bo was rozstrzelają – Kocur wolał wyhamować ich zapędy. Dodał na wewnętrznym kanale: Przygotować się. Chciał się przebić, Szerszeń miał wysadzić desant na linią wroga, zabezpieczyć teren i z dwoma wyproszonymi wozami wsparcia z desantem rozeznać sytuację aż do Kopernika i Stoków. Park Kajki stanowił niezły killzone, ale po upadku koszar tracił on rację bytu. Pozycje CzK zostały ostrzelane, ludzie Kocura szukali oznak jakiegokolwiek ruchu w wybranym punkcie. Nadleciał Szerszeń, zero problemów z komunikacją, ostrzelał dodatkowo lukę między budynkami. -Teraz! - Komandosi uderzyli, biegnąc do linii przeciwnika. Granaty ze śmigłowca uszkodziły zasieki, potyczka była krótka, żołnierze zniknęli w zaroślach, zostawiając okopaną Czekę za plecami. Przedarli się do szkoły, skąd otwarto do nich ogień. Czerwone Berety desantowały się za nią, Linia obrony płonęła, Kocur szturmował szkołę, Sforsowali zabarykadowane wejście i zaczęła się jatka, Był to raczej przygotowany punkt opatrunkowy niż pozycja obronna, obyło się bez ofiar, czekowski oficer zginął niemal od razu, kiedy tylko pojawił się na schodach. Pusty NH90 wzbił się w powietrze, z granatników ostrzeliwując każdy możliwy cel, Drugi śmigłowiec robił to samo, tym razem gdzieś na granicy Stoków. Zajęli szkołę, zabezpieczyli okoliczne budynki, tą samą drogą przebiły się dwie Pumy z desantem, żołnierze ruszyli do akcji, poruszając się skrajem Parku. *** Wroga ciężarówka wyleciała w powietrze, kiedy strzelcy Szerszenia wyłowili ją między drzewami. Następnego dnia odkryto, że na pace leży co najmniej dziesiątka zwęglonych szczątków. *** Biegli, zgodnie z przewidywaniami były tam pozycje, dwa rzędy okopów i gniazda ogniowe. Pierwsze zdradziło się działo za obwarowaniami z worków z piaskiem, Pumy skryły się na budynkami, komandosi doczołgali się na pozycję i mimo ognia unieszkodliwili stanowisko. Celny granat i wszystko wyleciało w powietrze. Ludzie Kocura skryli się za załomem w okopie, kiedy eksplodowała zgromadzona amunicja. -Dalej! - zagłębiali się coraz głębiej w pozycje przeciwnika. Kocurowi waliło serce. Skacząc od załomu do załomu posuwali się naprzód, celnym ogniem likwidując przeciwnika. Pozycje nie były mocno obsadzone, Czekiści obsadzili budynki przy Piłsudskiego i Dąbka, Park Kajki był broniony przez dwie linie tworzące worek na atakujących. Piechota niszczyła jedną linie, Pumy swoim ostrzałem niszczyły umocnienia drugiej. Mogło być gorzej, linia nie była gęsto obsadzona. Obok nich zdrowo jebnęło. Padli na ziemię. Kocur wyznaczył zwiad. Po chwili dostał odpowiedź: -Czołg, godzina dwunasta, 100 metrów, tylko wieżę widać, ewidentnie radziecka konstrukcja. -Podchodzimy bliżej – Kocur był zdecydowany na konfrontację. Za jego plecami regularsi skutecznie przełamywali linię obrony, dach jednego z budynków stał w płomieniach. Śmigłowiec nadleciał ostrzeliwując wykryty czołg z granatników. To samo robił wóz wsparcia z drugiej strony. Pancerza nie przebiły, ale dodatkowy pancerz przestał istnieć. Desantowiec z Czerwonych beretów w ogólnych zamieszaniu zajął pozycję i z ręcznej wyrzutni ppanc. unieszkodliwił cel, w blasku różnych eksplozji czołg zniknął w chmurze dymu. Szerszeń zrobił nawrot i kiedy znajdował się nad starym placem zabaw oberwał rakietą. Śmigłowiec jeszcze chwilę utrzymywał się w powietrzu, by po chwili runąć na środek kiedyś trawnika. Tej kuli ognia załoga nie przeżyła. - Tam jest skurwiel – głos Wrony, drużynowego strzelca wyborowego zabrzmiał w radiu – godzina dziesiąta, w tym dużym domu! -Masz go? -Chowa się za winklem, na górze tego trójkątnego czegoś, -Przyjąłem. - wdech – Grom 20, odbiór – wywołał transportery – przed wami jest menda z rakietnicą, ostrzelajcie go z czegoś cięższego, 100 metrów przed wami, ten największy budynek, typ siedzi w tej spiczastej… no pod tym krzyżem, bez odbioru. - połączył się z Czerwonymi beretami – Łysy, biorę tego strzelca, bierz swoich i lećcie na drugą stronę parku. Wymieć tamte okopy i spróbuj się przedrzeć do garaży. Kocur nie musiał więcej gadać. Przed akcją omówili co i jak, mieli rozpoznać cele dla głównych sił i nie próbować misji samobójczych. Sam pod osłoną drzew, płotów i wszystkiego co się dało dotarli do tego niby kościoła. Desant z wozów zabezpieczał właśnie sąsiednie budynki, Wozu prowadził ogólny ostrzał. Ludzie Beboka wdarli się do środka, Kocur zabezpieczał teren i parł dalej. Walki toczyły się wszędzie. Skryty przy murze sprawdził sytuację. Koszary były już prawie przejęte, zaraz dojdzie uderzenie ze wschodu. Siły AW pokonały linię Piłsudskiego i rozwinęły linię natarcie w kierunku Stoków. -Mam go, rakietowiec nie żyje, teren czysty. *** To były długie minuty. Kolejne starcie było dwa budynki dalej, gdzie natrafili na zespół snajperski. Dobiegli do budynku, Pumy zapewniły wsparcie. Za cenę dwóch rannych komandosów zajęli ten budynek. Śmierć Czekistów nie była łagodna. Nikt się z nimi nie bawił, strzelano aż przestawali się ruszać. Połączyli się z AW, drugi śmigłowiec odleciał uzupełnić paliwo i amunicję, linia frontu przebiegała po ulicach Dąbka, Cichej, Żeglarskiej aż do Królewieckiej. Najgorzej było na Dąbka, gdzie jedna strona ulicy nadal była w rękach Czeki i w kierunku na Ogrody, gdzie Czekiści mieli w rękach wieżowiec Sądu. Zmęczenie powoli brało górę, amunicji brakowało. Komandos wolał nie myśleć o kolejnej porcji stymulantów.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
12-10-2019, 22:39 | #156 |
Reputacja: 1 |
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
14-10-2019, 18:01 | #157 |
Reputacja: 1 | Zawada Nawet jej porządnie spać i kurować się nie dali. Ale nie dziwiło jej to. Sytuacja była... zła. Po jej nieudanym ataku na Łasztownię masa rzeczy się zesrała. Przynajmniej jej rany okazały się być niezagrażające życiu (o dziwo, być może dzięki temu implantowi, który sobie zażyczyła - Shiawase Plastic Bone Lacing i solidnemu, "kustomowemu" pancerzowi Street Operative), szczególnie przy wojskowych stymulantach i dobrej opiece lekarskiej. A przynajmniej nie w sytuacji, w której ona miałaby dalej służyć. Była wszak deckerem, i to całkiem dobrym. Rewolucjonistka-anarchistka, były bojówkarz AK, komandos, oficer - to wszystko było secondary. Jej pierwszą i dość rzadko wychodzącą na wierzch miłością był Matrix. Miała wszystko czego potrzeba. Stymulanty umysłowe we krwi. Bezpieczeństwo (a przynajmniej teraz...) wokół siebie. Brak konieczności dowodzenia ludźmi (to, co zostało z jej grupy, trafiło pod dowództwo Zawadzkiego, a jego grupa została oddelegowana do miasta w rejon walk o osiedle Kopernika). Datajack i solidny deck, Renraku Kraftwerk-1, wreszcie silne, stabilne łącze. Nie musiała też zajmować się dronami i zwiadem, to ogarniali Rudy i AWACS. Nie, jej wyłącznym zadaniem było przypierdolić we wraży Matrix najmocniej jak mogła. Więc dobrała do tego odpowiedni rynsztunek, przyodziewając swoją personę w atrybuty cyber-wojowniczki. Oprócz standardowych programów, cztery dopalone... Boost, Blaster 2.0, Killer 2.0, Medic 2.0 oraz dwa ESPy - Assassin i Bruiser. Czekistowskie brudne szmaty nie ogarną nawet, jak ich system rozsypie się na triangle. Zanim zagłębiła się w sieć, przypomniała sobie o "prezencie", jaki Zawadzki jej zostawił. Kałasznikow 74. Broń, z której o mało jej nie zabili. Cóż za sentymentalizm. Skoro już ktoś zaczął trollować, to trzeba było zrobić z tego łańcuszek. Kazała kurierom zapakować tą spluwę wraz z amunicją i wysłać Ryszardowi Kociębie. Na pewno doceni. A potem podpięła się do decka, deck podpięła do sieci i uderzyła na nieprzyjacielski wirtual. Przez następne godziny, całą resztę dnia i wieczoru z przerwami na posiłki i krótki odpoczynek, waliła razem z resztą deckerów w czarnokompanijny domek z kart... a po drodze dokonała przypadkowego odkrycia, które sprawiło, że zrobiło się jej niedobrze - i wkrótce miało to samo dotknąć resztę jej kolegów z JWK. Ale po kolei. Wszyscy Generalna nocna ofensywa na strefy czerwone i purpurową poszła dobrze. Wydatnie przyczyniły się do tego grupy specjalne pod patronatem JWK. Strefa Czerwona-2 przestała istnieć, Czerwona-1 została ograniczona w zasadzie tylko do Zatorza. Purpurowa w większości również padła, zostały tylko fragmenty dzielnicy Witoszewo. Po drodze padały różne strongpoints, jak cmentarz Agrykola, stadion Olimpii i budynki sportowe (oraz inne podobne boiska), szkoły, byłe budynki wojskowe (a obecnie administracyjne) na ulicy Saperów, kolejny punkt Projektu Veselago - dawny hipermarket E. Leclerc, kościoły, zbory i cerkwie, parki (m.in. im. Kajki oraz Traugutta, przerobione przez druidów na "umocnione" kryjówki i bazy wypadowe), inne większe budowle. Były też pierwsze, acz "niepoważne" próby penetracji Strefy Czarnej. Natomiast na południu od miasta wydarzył się kolejny sukces - paru krewkich najemników z kilku zmotoryzowanych plutonów, oraz garść cięższych pododdziałów, wykonały dwa posunięcia przeciw pozostałościom Strefy Białej, całkowicie ją likwidując. Cięższe siły zabezpieczyły tyły, uderzając na Sierpin, Czechowo i Przezmark - tamtejsi czekiści przespali moment, kiedy mogli wycofać się do miasta, a z wiosek nie uciekli. Zostali wybici. Drugim aktem był szybki rajd na pozostałe elementy przedpola - brzegi Jeziora Drużno (vel Druzno) i położone obok Raczki Elbląskie - tamtejsi "obrońcy" zwiali na Zatorze zgodnie z dyrektywą. Potem rajdersi i inni najmici zamknęli okrążenie Elbląga, uderzając od południa na Zatorze i zajmując dość sporo terenu - ogródki działkowe, inne ogrody, szklarnie oraz domy przy ulicy Olkuskiej i południowej Skrzydlatej. Dalszy rajd wstrzymano z powodu rosnącego oporu i konieczności przegrupowania. Pozytywnym wynikiem tych rajdów i uderzeń oraz ciągłego naporu grupy Zbyszka na Zatorze i okolice dworca był fakt, że wprowadziło to zamieszanie w szeregach reszty wrażych artylerzystów. W sam raz, by w ciągu tej nocy całość artylerii stacjonarnej oraz przeważająca większość samobieżnej została permanentnie uciszona. Z wody też nadchodziły dobre wieści uzupełniające - Kaprzy i inni "morscy" spenetrowali przekopany system kanałowo-rzeczny, biorąc pod kontrolę rzeki Nogat, Szkarpawa, Kanał Elbląski oraz samą Rzekę Elbląg (choć tutaj intensywny ogień z Łasztowni i Starówki dalej uniemożliwiał bliskie podejście, a jedynie wymianę ognia na dalekim i średnim dystansie). Regularne siły Sprzymierzonych konsolidowały zdobycze - Kamionkę, Kępę Północną, Rakowo, osiedle Na Stoku, Winnicę, fragmenty Witoszewa. Towarzysze ze wschodniego brzegu rzeki zabezpieczyli budynek Specjal Pubu przy południowym zwodzonym moście "starówkowym", oraz obydwie rogatki - acz dalszy szturm się załamał pod silnym ogniem nieprzyjaciela - w tym rakietami p.lot., które oponent wykorzystywał w ramach niekierowanego ostrzału nabrzeża. Wreszcie, nastał poranek - godzina 8:30, czyli wstrzymanie dalszego natarcia celem dokończenia konsolidacji, przegrupowań i uzupełnień. Regularne siły AW koncentrowały się w rejonie osiedli Kopernika i Traugutta. Druidzi i Leśni odwalali czary mary w pobliskim parku. Kościelni egzorcyzmowali zdobyte świątynie i cmentarz, zwalczając wściekłe duchy rozpuszczone tam przez Czerwonych Magów. O tej godzinie doszło też do kolejnego przełomu - tym razem na niekorzyść agresorów. Do estakad Elbląg Południe zbliżała się już Pierwsza Trójmiejska Kompania Zmechanizowana im. Jakuba Vochsa (a raczej zmotoryzowana, gdyż piechurzy w większości wozili się ciężarówkami i KTO z niewielkim wsparciem MBT i IFV). Od północy leciała zaś litewska eskadra, gotów mocno jebnąć czekistom w zęby. Od południa zaś wraża kawaleria - eskadra myśliwców z Modlina. Zaczynając od najmitów z Litwy - przywalili bardzo mocno, zrzucając wszystkie bomby, odpalając wszystkie rakiety i zużywając większość amunicji do pokładowych działek. Ale efekty ich działań były dość... mieszane. Gros zrzuconego ordnance przypadł na Łasztownię, szczególnie budynki należące do korporacji Alstom, powodując olbrzymie zniszczenia w halach i Porcie Elbląg. Inne spadły na... zwodzony północny "starówkowy" most samochodowy, posyłając jego strzaskane gruzy w wodę i blokując tym samym kanał. Inne pociski padły jeszcze gorzej, bo omyłkowo bombardując Specjal Pub i rogatki na drugim moście, rujnując te budynki. Reszta, głównie z działek, przeorała Bulwary Zygmuntowskie i plac katedralny. Zniszczyli także stacjonarną wyrzutnię SAM z rakietami Aster (acz nie przedtem, jak to cholerstwo zużyło swoje pociski, strącając jedną z litewskich maszyn - pilot się katapultował a mknący w płomieniach samolot typu CAS wpadł do rzeki przy Elbląg Południe). W eter poszło sporo przekleństw, żądań i przeprosin. Jedyny plus był taki, że pieszy most był w jednym kawałku. AWowcy postawili osłonę dymną i wykorzystali zamieszanie u wroga aby przekroczyć rzekę, wbić się na chama do pierwszej z kamienic, zabezpieczyć ją, a także pójść bardziej na południe ulicą bulwarową aż pod most na południu Elbląga - tym samym zdobywając pierwszy przyczółek od strony rzeki. Analogicznie wydarzyło się przy estakadach. Zbliżający się Trójmiejscy zostali silnie ostrzelani ze strony neosowieckich maszyn. Nie mieli żadnych szans. Kiedy kurz opadł, ze zmasakrowanej kolumny uszła tylko garstka ocalałych i jeden czołg... Próba opanowania mostu nie wchodziła już w rachubę. Kompania im. Vochsa została rozbita w raptem kilkanaście sekund. Resztki wycofano i przekierowano do grupy Zawadzkiego mostem Trasy UE. Pozostałe pociski i rakiety eskadry poszły prosto w litewskie CASy. Litwini, nie mający rakiet AAM i tylko resztki pestek do działek, byli praktycznie bezbronni. Tylko dwie maszyny uszły chmarze rakiet powietrze-powietrze (oraz rakiet i pocisków z samobieżnego ZSU-30-4 operującego w tamtej chwili na Starym Mieście) i czmychnęły na północny wschód. Pozostałe runęły w miasto i dalej na południe, rozbijając się w Osieku, na Zatorzu i przedpolach w efektownych kraksach i eksplozjach. Ale przeklęci Czerwoni lotnicy nie wyszli z tego bez szwanku. Wprawdzie CASy i siły lądowe mogły gówno zrobić, to jednak rakiety i inne elementy opl przekierowane przez Rudego już mogły... i to bardzo dużo, pomimo pewnego oddalenia od tunelu przelotowego wrażych myśliwców. MANTISS II na transporterze typu Puma pluł dziesiątkami, setkami nawet specjalnych pocisków 35mm, stawiając ścianę wybuchowych, najeżonych fleszetami "chmurek". Wtórował mu M163 VADS z grupy Kowalika, prujący do oporu z miniguna. Dwie rakiety AA-12, Archer (R-73) i Adder (R-77) oraz towarzyszące im pociski IRIS-T i Meteor były gwoździem programu odpalonego z jednostek frontowych (któremu jednak pomóc musiały dwie pozostałe głowice typu SLAMRAAM z Hummera). Po takiej kanonadzie, pomimo manewrów unikowych i zastosowania dipoli, aż trzy z pięciu myśliwców runęło jak meteoryty na Modrzewinę, w Zatokę Elbląską i na północne przedpola - Su-27 Flanker, Su-35 Flanker-E oraz Dassault Rafale. Pozostałe dwa - F35A Lightning II oraz Nightwraith Mk.1 - umknęły, głównie dzięki swoim zdolnościom typu stealth. Na pewno jednak wrócą i będą sprawiać problemy. Namierzyć i zestrzelić je będzie ciężko... Straty od nieprzyjacielskiego nalotu były bolesne. Blisko stu Trójmiejskich najmitów w pięciu ciężarówkach i dwóch Bradleyach M2A3, dwa stare czołgi T-72M1 "Jaguar" i pięć wozów wsparcia ogniowego (cztery LAV-300 i jeden Stryker M1128 Mobile Gun System). Ocena sytuacji oraz zapytanie do dowództwa sprawiły, że Bebok wstrzymał się z ostrzelaniem celów naziemnych. W tej chwili AW i Królewieccy mieli udźwignąć nowy cel, nie odstraszeni wrażym nalotem - osiedla Kopernika i Traugutta ze Strefy Czarnej. Szturm był solidny, wsparty chamską magią druidyczną z parku Traugutta oraz artylerią wolną od konieczności pojedynkowania się z nieprzyjacielskim odpowiednikiem. Garść minut po dziesiątej obydwa osiedla były w rękach AW, a straty były, o dziwo, dość niewielkie. Jeszcze bardziej dziwnym był fakt, że czekiści bronili tej strefy na poziomie czerwonej-1. Wycofali się pod zmasowanym ostrzałem. Pierwszy wyłom w Strefie Czarnej, małym kosztem. Wkrótce dowiedzieli się, dlaczego tak "małym". Około godziny jedenastej wróg przypuścił silny kontratak. Górą... i dołem. Klątwy Czerwonych Magów teraz właśnie się objawiły, robiąc masę problemów Sylwestrynom w świątyniach i na cmentarzach. Z odkrytych bądź wciąż ukrytych tuneli - przede wszystkim pod każdą z jednostek wojskowych, szpitalem wojewódzkim, nasypem/wrotami w Truso oraz w wąwozie przy ulicy Sadowej - wylegli ciężko opancerzeni i dobrze uzbrojeni szturmowcy z Czarnej Kompanii. Doszprycowane cyborgi. Elita czekistów. Górą zaś nadeszły bardziej zmasowane ataki - z Łasztowni na Zdrój (znowu...), z Łasztowni i Ogrodów na Stok, z samych Ogrodów na Rakowo i Kopernika/Traugutta, ze Śródmieścia na Traugutta i Winnicę oraz Witoszewo, z Osieku na Zatorze i Elbląg Południe. Większość tych uderzeń była pozorowana, ale część była rzeczywista... i bardzo bolesna. Tym bardziej, że na tyłach doszło do niezłej katastrofy. Na Zalewie Wiślanym był jeden okręcik. Poduszkowiec klasy Zubr, Bagrationovsk z Marynarki Wojennej Neosowietu. Przewożący trzy uzbrojone po zęby czołgi T-90UM i dopych Piechoty Morskiej. Jakimś cholernym cudem nie został wykryty, ominął patrole i wpłynął do Zatoki Elbląskiej. Jak już AWACS go wykrył, było zbyt późno, a pozostałe dwa CASy bez uzbrojenia. Zdesantował swoje siły, które następnie ruszyły do szturmu prosto w dupę Armii Wyzwoleńczej, wspierając je ostrzałem z broni pokładowej. Prosto w sztab, zaplecze i artylerię. Szaleńcze i desperackie walki na wszystkich wymienionych odcinkach trwały aż po godzinę czternastą i dalej. Przed piętnastą sytuacja była... opanowana. Acz straty były makabryczne. Poległo wielu żołnierzy AW z kompanii sztabowej RCT Elbląg 1 oraz 5 Zmotoryzowanego Batalionu Zabezpieczenia "Bóbr". Pułkownik Aleksander Wojna został krytycznie ranny, podpułkownik Stanisław Lubomirski musiał przejąć dowodzenie. Praktycznie cała artyleria Sprzymierzonych została zniszczona. W mieście zaś, instalacje radarowe w bazie 13 Pułku oraz JW na ul. Podchorążych, a także składy zaopatrzenia w JW na Łęczyckiej i garaże z pojazdami, częściami zamiennymi i innymi sprzętami w JW na Dolince czekiści wysadzili w powietrze. Jeden z batalionów Królewieckich poniósł koszmarne straty i został rozwiązany, jego resztki przeszły do pozostałych. AKowski baon "Bażant" został prawie wybity w desperackich a bohaterskich starciach i czekał go podobny los. Zginęło też proporcjonalnie sporo Leśnych partyzantów, druidów, oraz jeden z mnichów Sylwestrynów wraz z parą KOBowych ochroniarzy. Ale ataki... zostały odparte. Wróg poniósł proporcjonalne straty. Wszystkie tunele oraz wejścia/wyjścia zostały zidentyfikowane i zburzone. Sytuacja na poświęconych gruntach opanowana. Sześciu Czerwonych Magów, którzy wreszcie objawili swoje oblicza, gryzło ziemię. Poginęli też pierwsi piechurzy z neosowieckiej formacji, 144 Batalionu Czerwonej Gwardii. Wprawdzie bazy wojskowe, kościoły, cmentarze i szpital były jeszcze mocniej sieknięte, to jednak wszystkie pozycje zostały utrzymane - w tym "czarne" osiedla Kopernika i Traugutta. Ten nieznośny Zubr i jego czołgi stały w płomieniach, nadające się teraz tylko na złom, a ich załogi i piechota były martwe lub w niewoli. Pomimo rosnących strat, misja pozostała niewypełniona. Lubomirski nakazał przegrupowanie się, a Grupom Specjalnym dał po raz kolejny wolną rękę w doborze celów i środków. AWACS dostarczył nowych informacji - szerokim kręgiem powracały też pozostałe dwa myśliwce typu stealth, wciąż wyposażone w "garść" bomb. Strefa Czarna, Osiek, Zatorze i obiekty projektowe wciąż domagały się uwagi. Od strony Jegłownika zaś zdążał pluton neosowieckich pojazdów, celujący w Elbląg Południe. A najgorsza informacja dotarła od szpiegów AK z Modlina i Malborka. Nieprzyjaciel zmobilizował odwody i właśnie przerzucił przezbrajaną i przegrupowywany 234 Pułk Powietrznodesantowy z 76 Gwardyjskiej Dywizji VDV z Modlina pod Malbork. Najdalej przed świtem dnia jutrzejszego mieli się zjawić pod Elblągiem. Trzeba było się spieszyć... ale brakowało już mocy. Czekiści nie czuli zmęczenia - ich naćpane stymulantami, zcybernetyzowane ciała pracowały na najwyższych obrotach przez cały czas "trybu bojowego". Neosowieci ze 144 baonu zaś dopiero przed chwilą wzięli czynny udział w walce, byli wypoczęci. Sprzymierzeni natomiast, a szczególnie Komandosi, byli zmordowani. Mogli jeszcze się doszprycować stimami, ale to już było przeginanie pały. Ze zmęczenia pojawiały się już pierwsze błędne decyzje, efektywność spadała na łeb, na szyję... Ale wróg wciąż trzymał najsilniejsze pozycje, a odsiecz miała się zjawić w przeciągu kilkunastu godzin. Ile z tego JWK i reszta Sprzymierzonych mieli poświęcić na odpoczynek, a ile na walkę? Sami musieli odpowiedzieć na te pytanie.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 15-10-2019 o 13:11. Powód: Ostatnie akapity. |
17-10-2019, 23:27 | #158 |
Reputacja: 1 | Godziny wlekły się niemiłosiernie, głównie dlatego, że cały czas byli w centrum walki. Ciągła wymiana ognia, wybuchy, terkotanie karabinów czy dźganie bagnetami zbierały swoje żniwa. Ruchy stawały się wolniejsze, celność spadała, a wrogowie byli jak żywe roboty. Tym zresztą dokładnie byli, napakowani cybernetyką i naćpani prochami, człowieczeństwa nie było w nich ani krztyny. Trzeba było coś zmienić, zanim wróg z niespożytymi siłami przerobi ich na mielone. Kiedy udało się ogarnąć największy bajzel, Zbyszek zerknął na mapy i obecny stan taktyczny. Założeniem ataku było w zasadzie zniszczenie machiny czasoprzestrzennej i całego związanego z nią projektu. Oczywiście przy okazji zdobycia Elbląga, ale według niego, to czarci pył i ściągane zombi były największym problemem. - Jak tak patrzę, to widzę, że będzie trzeba tutaj wjechać prosto w to skrzyżowanie na Placu Konstytucji. To może być pułapka, nawet by mnie to nie zdziwiło, ale trzeba się przebić i zgarnąć te główne budynki powiązane z Veselago. Nie wiem, czy na bieżąco jadą z produkcją, czy ściągają coś co chwila, ale im szybciej je rozjedziemy, tym lepiej dla wszystkich. Nie wiem jak będzie ze wsparciem artylerii, po tym rozpieprzu z rana za wiele nie zostało. Zarządził krótki odpoczynek. Ludzie tego potrzebowali, a stymulanty nie załatwiały wszystkiego. Wiedział, że nie da rady wycisnąć ze swoich ludzi stu procent mocy, ale starał się jak mógł. Sam nie wyglądał za dobrze, co prawda nie oberwał zbytnio, ale był cały pokryty dymem, pyłem i krwią. Do tego należało dodać dzikie spojrzenie trolla na krawędzi wpadnięcia w szał. Starał się jednak nad sobą panować, głównie dlatego, że od jego decyzji zależało życie innych, a kiedy już przekraczał krawędź, całkowicie się zatracał w przemocy. Była pora ruszać dalej i rozkopać gniazdo szerszeni. Naszprycował się stymami jak trzeba i zgarnął zapas na później. Wolał mieć zapas, niż później zostać z ręką w nocniku. Sprawdził swój oddział i ruszyli.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
18-10-2019, 21:53 | #159 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | - Zabierzcie stąd te ciała - rozkazał Wiaderny.
__________________ |
19-10-2019, 21:14 | #160 |
Reputacja: 1 | Kocur - Trzy, dwa jeden – Kocur schował się za sąsiednim budynkiem, zatkał uszy. Ładunki założone przez saperów Aw wybuchły i tunel przy podstawówce na Zajchowskiego poszedł w cholerę, razem z budynkiem przy nim. 50 metrów na północ dopalały się szczątki Uberczekisty. Fragmenty pancerza leżały na dystansie kilku metrów, krew i inne substancje brudziły jeszcze większy teren. W sumie kogo to obchodzi. Kocur oddelegował żołnierzy AW do osłony obu pojazdów bojowych, reszta operowała pod jego i pod dowództwem „Łysego” z Czerwonych beretów. Śmigłowiec pół godziny temu odleciał na kolejne uzupełnienie amunicji i paliwa, powinien zaraz tu być. Nie stracił żadnego ze swoich i z ludzi Beboka, łysy odesłał kilku na tyły. W czarnych workach. Przejechał ręką po głowie, posypał się kurz. Cały był w kurzu, podobnie jak reszta jego ludzi. Siedzieli w starych pozycjach Czeki na osiedlu Traugutta, tuż przy parku. Kolejna porcja stymulantów robiła swoje, sierżant specjalsów czuł się jak na niezłym haju. Gapił się w wyświetlaną mapę taktyczną, pociągając kolejne łyki kompletnie nietaktycznej bezcukrowej coli. Czuł się, jakby miał lagi na łączach, jak na razie połączenie z bronią niwelowało to. Aktualizacja pozycji, klęska na Łasztowni była oczywista. Polecą na śródmieście. Napływały kolejne meldunki, w rejonie była niezła koncentracja oddziałów specjalnych, była szansa na skuteczne uderzenie. Powiększył cel, na zachód od Placu Konstytucji. Poleci na Urząd miejski oraz okoliczne budynki i następnie postara się zdobyć kompleks byłego aresztu miejskiego. Huk wybuchu, wszyscy automatycznie się skulili, na hełmy poleciał tynk z sufitu. Bomba albo rakieta. Strząsnął gips z naramienników pancerza, jakby to był pyłek. Poszedł rozkaz, poszła informacja w wewnętrznego Matrixa, do koordynacji. Nadlatywał śmigłowiec. Żołnierze rozbiegli się, zajmując pozycje wyjściowe. Naprzód.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |