W trzewiach Templara zapanowała cisza. Nikt nie odczuwał jej jako niezręczną, wszak były tu same dojrzałe osobniki i prawie każdy z nich miał przydzieloną rolę. Za to RA-7 miał dziwne wrażenie w swoich obwodach empatycznych. Coś co algorytmy auto analityczne mogły nazwać chęcią cynicznego uśmieszku i chyba tak było. Zza szerokiego iluminatora rozciągał się wielki nieskończony tunel poza miejscem i czasem prowadzący ich już do
Carmesii. Trzy skoki w pozornie losowe lokacje powinny zagubić Imperialny ogon.
Tylko Kelsan nie podzielał tej pewności. Siedząc w oszczędnej, malutkiej łazience przyglądał się swojej twarzy, ognistym włosom i zarostowi nie trymowanego od całego jakże szalonego tygodnia. Miał podkrążone oczy, obmył twarz chłodną wodą. Flizzy idealnie naprawił systemy filtrujące, i według SID’a w życiodajnym płynie nie było najmniejszego śladu napromieniowania. Zresztą SID doskonale, najlepiej jak potrafił wykonał diagnostykę medyczną. Przemęczenie, to mogło być tylko przemęczenie. Wszak ostatnio mało spał a latali po Zewnętrznych Rubieżach jak piłka tensinn’owa na korcie galaktyki. Ale działo się z nim coś dziwnego. Bał powiedzieć się o tym reszcie załogi, nawet a może szczególnie Draugowi. Do tego jego przyjaciel zmarł tak bezsensowną śmiercią, a oni mieli plany inwazji na przestrzeń Huttów. Przemył jeszcze raz twarz lodowatą wodą, potem przyciął zarost i znów siadł za sterami, przyglądając się kojącym wskaźnikom kokpitu.
Badlack dostał kwaterę w hangarze magazynowym. Przez chwilę przyglądał się kilku nie najgorszej klasy ścigaczom i swojemu posłaniu. Prosty materac z szarą kołdrą i jedna żółkła poduszka plus wyjątkowy brak podgrzewania w porównaniu do górnego, pokładu Templara. Nie chciał jednak narzekać, choć kapitan wyjątkowo działał mu na nerwy. Zignorował to jednak próbując uzyskać spokój i w jak najbardziej analitycznym trybie myślenia rozważyć całą dotychczasową sytuację.
Dla dodatkowej dawki uspokojenia z płaszcza (który po raz kolejny świetnie chronił go przed zimnem) wyjął olej do broni i zaczął czyścić
DH-17. Miał go od sześciu lat i pomimo wielu różnych warunków środowiskowych, dzięki starannej konserwacji był prawie jak nowy.
Przypomniał sobie jak pierwszy raz w pewnej kantynie na Tatooine (strasznie gorącym zaścianku o piekielnie grzejącym podwójnym układzie gwiazd), w Mos Eisley naskoczyło na niego pięciu urżniętych i naładowanych lokalną przyprawą osobników rasy Nikto. Wiedział co robić. Dwadzieścia sekund ciągłego ognia, trzydzieści dzięki ulepszemu ogniwu zasilającemu. Seria starannie zabiła ich wszystkich w niecałe trzy sekundy. Padli niczym domino. Wtedy jakiś brodaty starzec w brązowych łachmanach z którego bił dziwny spokój spojrzał na niego i powiedział jakąś bzdurę w stylu, “celne oko rewolwerowcu”. Od tamtej pory zaczął tak siebie nazywać. Z wspomnień i rytuału dbania o broń wyrwał go cichy skrzekliwy głos.
-Wszystko w porządku Bratku?- rzekł Flizzy, który pierwszy raz od chyba trzydziestu godzin wyszedł z maszynowni.- Nie przejmuj się, Will znam się na ludziach. Oni są w porządku. Po prostu dużo przeszli w ostatnim czasie. Cholernie boli mnie co stało się z naszą stacją. Tyle śmierci. Nie wiem co o tym myśleć. Ale mam coś co zawsze mi pomagało.
Drobne uszka niziołka oklapły w smutku, zmieszanym w dziwnym spokojem a ten zaczął grzebać w kieszeni swojego kombinezonu mechanika, ozdobionego tysiącem plam po smarze. Wyjął z szklanego słoiczka mały kwiat. Był naprawdę piękny. Z środka wystawały trzy małe pulsujące słabym białym światłem pręciki a cztery płatki mieniły się żywo, tanecznie w kolorze ciepłego, łagodnego pomarańczu.
-To
Nisanderos Magnifico. Z mojej rodzinnej planety. Mówi się, że zostały stworzone jako sam dar
Bogini Ashwendy i moc jest w niej silna. Wiem mój Bratku, że pewnie nie jesteś religijny, ale weź go w dłoń i powąchaj a może coś poczujesz.
Badlack tylko dziwnie się uśmiechnął, był zbyt zmęczony, że silić się na aktorstwo, więc wziął kwiat Nisanderosa i zgodnie z zaleceniem chwycił go delikatnie w obie dłonie, podnosząc go do nosa.
Woń była słaba, ale kojąca, przenikała serce, duszę, umysł.
-Zamknij oczy.- powiedział Flizzy.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=L
m-4Jrg9w[/media]
William tak zrobił choć odczuwał spory cynizm. Nagle jednak jak delikatna morska bryza u schyłku Koreliańskiej jesienni między światem zewnętrznym i wewnętrznym powstała jakaś wspólna droga. Chłód magazynu, odległy szum silników, własny oddech, własne myśli złączyły się w jedność a jakaś jasna aura zapewniła go o czymś tak potężnym i zawsze stojącym przed bytem Badlacka, który tylko nigdy tego nie spostrzegał.
Otworzył oczy czując coś co go odmieniło, choć nie potrafił nazwać tego słowami. Z naturalną wdzięcznością oddał kwiat Chadra-Fanowi a ten schował go do słoiczka uśmiechając się.
-Jesteś dobrą osobą Will.- powiedział a potem nieśmiało w szybkich ruchach typowych dla tej rasy znikł na schodach na górny poziom.
SID zakomunikował na interkomie całego Templara iż za dwie minuty wyjdą z nad-świetlnej. Wszyscy się przygotowali i znów ich ciała, kiedy tylko wyskoczyli zamieniły się w kluskę długości siedmiu mil, tak iż każdy doznał zawrotów głowy. RA-7 skończył się ładować, a Flizzy i Badlack po krótkiej chwili znaleźli się na mostku.
Wśród purpury okolicznej mgławicy wokół znajdowała się naprawdę piękna planeta z majestatycznymi pierścieniami. Jej oceany przez dwie czerwone, ale dalekie gwiazdy nabrały takiej samej barwy. Dalej rozsypane jak z przewróconej solniczki jawiły się drobne archipelagi i gęste kłęby azotowo-tlenowych chmur . Badlack uśmiechnął się.
-To tu?- powiedział ktoś z załogi.
-To tu.- odrzekł rewolwerowiec.
[media]http://i.ytimg.com/vi/BaGFmfi-mOY/maxresdefault.jpg[/media]
Kelsan poprosił o globalną lokalizację tego drobnego posterunku, a Will czyniąc jakby już kultywowany od ucieczki z stacji proceder siadł na fotelu przed komputerem nawigacyjnym i wbił koordynaty geo-lokalizacyjne. Potem skierował się pod pretekstem na “potrzebę” choć mogło to zabrzmieć dziwnie, bo sikanie w czasie wchodzenia w atmosferę było trudniejsze niż po dużej dawce alkoholu. Badlack wyjął PDA i podając swój kryptonim powiadomił
Porucznika Greistona, iż niedługo zjawi się z cennym ładunkiem.
-Przyjąłem
Paladyn-7. Macie zgodę na podejście. Tylko Wasza sygnatura…
-Ostrożności nigdy za wiele.
-Zgodzę się.- odpowiedział Greistone i Badlack złapał się poręczy bowiem zaczęli procedurę wejścia.
Lecieli na niskim pułapie, a Kelsan zmniejszył ciąg silników do 10%. Wydawało mu się, że zmierzają donikąd a ten cały Badlack zwyczajnie ich oszukał. Potem zobaczył wyłaniającą się zza horyzontu wysoką wieżę, może nawet starszą niż Stara Republika. Kiedy zbliżyli się, całą już załoga spostrzegła kolejne iglice i kopuły, pokryte patyną. Cały kompleks posiadał bardzo egzotyczną, zdobniczą stylistykę. Potem pilot zrozumiał wszystko w jednej sekundzie. Na nowo zbudowanych stanowiskach do lądowania stało sporo X-Wingów, kilka A-Wingów i dwa duże U-Wingi oraz kilka stanowisk szybkostrzelnych, czterolufowych działek przeciwlotniczych.
-Rebelia…- powiedział mimowolnie Kelsan.
Na zaszyfrowanym, kanale Badlacka pojawiła się prośba o kontakt. Agent wyjął złącze z PDA i włożył do portu komputera. Kanał komunikacyjny stał się otwarty i zsynchronizowany z YV-260.
-Witamy w domu Paladyn-7. Witam nową załogę. Macie zgodę na lądowanie.
Platforma 9. Bez odbioru.- powiedział ciepły żeński głos.
Po chwili na wspomnianym miejscu zaczęły migać czerwone diody a repulsory przy zgaszonych silnikach i z wielkim talentem pilotażu Kelsana sprawiły, że Templar znalazł się prosto w Rebelianckim posterunku razem z cennymi danymi wywiadowczymi. Wszyscy mieli zamiar już wychodzić, Flizzy z zrozumieniem i podziwem patrzył na Williama, ale każdy z członków załogi wiedział, że zanim spotkają się z rebeliantami musi dojść do “pewnej rozmowy”.
Carmesiia stała przed ich oczami... Była wyjątkowo piękna.