Konrad zastanowił się. Chodził, rozmyślał, oglądał, przy okazji starając się nie wyglądać jak jakiś bikiniarz, tylko respektowany członek społeczeństwa oddanego jednej jedynej partii. Co prawda nie do końca wiedział, w jaki sposób by miał coś takiego robić, ale z poważną miną mijał kolejnych milicjantów, którzy gapili się na niego ze zwyczajną dla tych osobników podejrzliwością. MO było klątwą Stalinogrodu (ongiś Kattowitz zwanym, jak Konrad wyczytał z jednej z mądrych książek jego świętej pamięci dziadka), a Konrad poprzysiągł sobie, że będzie jednym z tych, którzy doprowadzą do jego upadku.
Ostatecznie jednak zdecydował się na dach. Był pewien, że wnętrza klatki będą patrolowane przez psów ZOMO, ZOMOboty i któż wie, kogo jeszcze.
Jeśli tylko plan miałby się udać, byłoby prosto: robota posłałoby się, żeby narobił hałasu, sami zaś przekradliby się w stronę klatki, przeszukali ją, a potem uciekliby. Ostatecznie, mogliby zrobić jakieś podchody, w których jeden z nich – zapewne Konrad – wrzasnąłby na całą ulicę, ściągnął na siebie ZOMO, a potem Ewka i Darek spróbowaliby wkrętu z robotem lub przekradliby się do klatki.
Tak też zamierzał zrobić. Najpierw – w przypadku łatwego dostępu do robota na placu – przeprogramowanie go przez Darka, jeśli nie – próba przedarcia się przez dachy, gdzie chyba tylko Konrad był w stanie podołać.
- Przyjrzyjmy się najpierw temu ZOMObotowi – rzekł do Ewki. - Może się za niego przebierzemy? Albo Darek go przeprogramuje i ściągnie całą uwagę? Ha, to byłby plan! A my byśmy się przekradli. Tak zróbmy, zobaczmy najpierw co z tym robotem, a potem spróbujemy się przekraść. Jak nie, to ja wejdę na dach i powęszę trochę w mieszkaniu, jak się boicie.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |