Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem”
Czas: 2519.VIII.07 Bezahltag (5/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz nieprzyjemnie chłodno i mżawka
Karl i Tladin
Karl miał głowę jeszcze wczoraj wieczorem, w towarzystwie sympatycznej Anastazji pamiętać i mieć w planie wyruszyć rano. O tyle rano z mieniem planu czy głowy było o wiele gorzej. Sympatycznej Kislevitki już nie było i najchętniej to człowiek jeszcze by pospał chociaż trochę. Zwłaszcza, że przez okna wlewała się ponura aura i chyba znowu padało.
Pod tym względem krasnoludom kolejny poranek w Ristedt rozpoczął się dość lekko i przyjemnie. Tladin nie odczuwał żadnych przykrych skutków wczorajszej biesiady a i po Ragnisie nie było znać żadnych dolegliwości. Chociaż z początku nie poruszał się z taką żwawością jak o wiele młodszy khazad.
Wszyscy spotkali się dopiero przy śniadaniu. Chociaż gdy Karl w końcu na nie zszedł na dół to oba krasnoludy właściwie już siedziały przy piwie. Dietera nie było i Karlowi coś świtało, że wczoraj chyba jego pracownik tak nie hulał jak on sam to i pewnie dzisiaj lepiej mu się wstawało niż jemu. A od khazadów dowiedział się, że udał się do “Podbramnej” aby sprowadzić wozy i resztę.
- Przemyślałem to o czym mówiliśmy wczoraj. - krasnoludzki weteran odezwał się pierwszy nawiązując do wieczornych negocjacji jakby skończyły się z godzinę temu a nie przed większą częścią nocy.
- Postanowiłem przejechać się kawałek z wami. Najpierw do Lenkster. Mam tam znajomego. A potem zobaczymy. - oznajmił im swoją wolę co znaczyło, że zamierza podróżować z nimi czysto towarzysko. Co stawiałoby go gdzieś pomiędzy statusem gościa, towarzysza a pasażera.
Akurat gdy Karl kończył swoją mozolną walkę ze śniadaniem do głównej sali weszli Dieter i Manfred kierując się prosto do ich stołu. Oznajmili, że wozy i wozacy byli gotowi do drogi. Tylko na zewnątrz padała mżawka i było trochę nieprzyjemnie. Znów nie było wiadomo czy to tak kończy się mżawką, mżawka zapowiada jakieś potężniejsze opady, czy może po prostu będzie padać ta mżawka. Nie wiadomo jak długo. A z tego co się dowiedzieli to Ristedt było ostatnim miastem przed Lenkster. Według tego co się dowiedzieli to z Ristedt do Lenkster zwykle jechało się około trzech do czterech dni.
Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Przyłbica i kwiat”
Czas: 2519.VIII.07 Bezahltag (5/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz nieprzyjemny chłód i mżawka
Gabrielle
Poranek okazał się dla panny Litz dość dwojaki. Z jednej strony odczuwała jak kręci jej się w głowie i coś łupie ją w skroniach. I za potylicą. I chyba miała zakwasy. I parę innych takich dolegliwości sugerujących intensywnie spędzoną noc. Z drugiej jednak strony przez mroki niepamięci przejawiało się całkiem sporo, całkiem przyjemnych obrazów, świadczących o ciekawych nocnych przygodach w jeszcze ciekawszym towarzystwie.
No ale w końcu trzeba było się pozbierać i coś zjeść. No i tutaj pojawił się kolejny problem tego poranka. Gdzie ten but? O. Jest… A gdzie drugi? A to… to chyba była jej suknia… Zaczęła ją przymierzać a raczej miętolić w dłoniach gdy przypomniała sobie. Że przecież wczoraj była w spodniach. Ale sa suknia jednak wyglądała jakoś znajomo. O! Jest drugi but! Zostawiła suknie i ruszyła do tego co chyba było jej butem. Z bliska okazało się, że był to but i nawet jej. Ale ten co już założyła to doszła do wniosku, że jednak nie był jej. Pewnie dlatego tak cisnął… No i założyła go jak nadal nie miała na sobie spodni… cholerny kac…
Ale bynajmniej Gabrielle nie była osamotniona w podobnych rozterkach i poszukiwaniach tego ponurego i deszczowego poranka. Widziała całkiem sporo wczorajszych biesiadników którzy z podłogi, ław, stołów i szaf zbierali swoje odzienie próbując się nawzajem nie rozdeptać i nie powpadać na siebie. Albo nie przewalić się podczas ubierania jak właśnie zaliczyła to panna von Grunwald. Tak… to był ciężki poranek… chyba dla wszystkich…
---
Śniadanie przyniesiono do alkowy w której trwała nocna hulanka. Zapach i smak jedzenia wreszcie ożywił mieszane towarzystwo które jeszcze w mało skompletowanych ubiorach zasiadło do wspólnego śniadania. Drużyna rajtarów mimo wszystko okazała się najbardziej zorganizowana i wydawało się, że po śniadaniu odzyskali siły. Zaczęli już z sensem kompletować swój ekwipunek szykując się do odejścia. Z tej części grupki która raczej była związana z hrabiną najprzytomniej wyglądała Agnes. Bretonka jakby na przekór swojemu stanowi w jakim spotkali się po raz pierwszy dzisiejszego poranka wyglądała na najmniej wymęczoną ostatnią nocą. W miarę sprawnie jeszcze ogarnęły się Raina i Maruviel. A pozostała część ich pstrokatej grupy wydawała się być w podobnym stanie i nastroju jak Gabrielle.
Ale jednak śniadanie pomogło. Okazało się, że tak rajtarnia jak i grupka hrabiny von Osten wspominają właśnie zakończoną noc bardzo przyjemnie więc chociaż rajtarzy już się zbierali do wyjścia to żegnali się z ciepłymi uśmiechami i byli tak samo żegnani.
- Koniecznie wpadnijcie do nas w odwiedziny gdybyście byli gdzieś w pobliżu. - hrabina widocznie również wspominała szlachetnie urodzonych kawalerzystów miło bo zachęcała ich do odwiedzin całkiem gorąco.
Przy okazji wyjaśniło się, że na dworze jest niezbyt przyjemnie i pada ale mżawka a nie deszcz czy coś poważniejszego. Elfka nie mogła się zdecydować czy tak będzie cały czas czy się coś zmieni. Gdy wyjrzała przez otwarte w tym celu okno i przez chwilę patrzyła w pochmurne niebo doszła do wniosku, że powinno się w końcu przejaśnić ale nie była pewna kiedy.