Rothais Szalona jazda sprawiła, że Rothais trzymała się kurczowo grzbietu konia. Nie wiadomo już czy klęła na wałacha pędzącego z zawrotną prędkością czy na nieprzyjaciół, czy też na samą sytuację. W końcu odgłosy bitwy stłumiły jej okrzyki, a sama Rothais wolała skupić się na opanowaniu swojego wierzchowca. Na szczęście koń pędził w stronę ich taboru, więc nie musiała się martwić o to, że zgubi się na tej przeklętej pogańskiej ziemi, lub że kolejna banda niewiernych na nią napadnie.
Udało jej się zatrzymać zdenerwowanego konia tuż przed powozami. Zaraz też dopadła do niej służąca, z niepokojem na twarzy i łzami w oczach próbowała pomóc jej zsiąść z siodła. Rothais kopnięciem odtrąciła jej rękę i z wyrazem zagniewania krzyknęła:
- Potrafię sama! Miałaś siedzieć na wozie razem z innymi krowami! Nie potrzebuję was!
Zeszła z konia ale i jemu nie oszczędziła brzydkiej obelgi.
- Panienko, panienko! Co też najlepszego uczyniłaś, przecież pan każe nas teraz wychłostać za to, żeśmy cię nie dopilnowali. Dlaczego panna uciekła, tak się nie godzi!
- Nie dopilnowali? Coś takiego! A czy ja jestem kozą na pastwisku, że trzeba mnie pilnować! Jestem córką szlachcica, wolno mi robić co chcę! A tamta czego ryczy?! - doprowadzona do pasji dostrzegła wreszcie Maritę, która zalewała się rzewnymi łzami i chowała twarz w chustce.
- Rothais... tam jest mój rycerz... jeśli zginie zamknę się w klasztorze! - zdołała tylko wychlipać i nowa fala szlochów wstrząsnęła jej ciałem.
- Głupia! - Rothais nie kryła swej irytacji - Armia mojego ojca poradzi sobie z każdym! Ale jeśli tak bardzo chcesz, to wyślę tam jeszcze trochę żołnierzy, niech im pomogą.
Reszta wojska, która pozostała w tymczasowym obozie, przyglądała się bitwie z zainteresowaniem. Nie zapominali wszakże o pilnowaniu obozu na wypadek, gdyby zasadzka była zastawiona także i z tej strony. Rothais z wypiekami gniewu na twarzy podeszła szybkim krokiem do jednego z rycerzy.
- Panie! Nie stójcie tak, tylko zbierzcie swoich ludzi i dołączcie do mojego ojca!
- Panienko, mamy rozkazy od pana de Remacourt...
- Pan de Remacourt to mój ojciec, więc moje rozkazy mają taką samą moc! Nie byliście tam, nie widzieliście co się tam dzieje, a ja byłam! Jeśli zignorujesz ten rozkaz to sama poproszę mego ojca, aby wyciągnął z tego konsekwencje. Chcesz, żeby poganie w niecnej zasadzce wyrżnęli prawych chrześcijan?! Co z ciebie za krzyżowiec! Rothais purpurowiała z gniewu, a rycerz na chwilę stracił swoją hardą minę. Panienka faktycznie była w środku walki, a pan Reinfrid wydając rozkazy nie wiedział jeszcze z jak wieloma przeciwnikami przyjdzie im walczyć. Zawahał się przez chwilę, a potem zaczął wydawać pośpieszne rozkazy. Kolejny oddział gotował się do walki, a zadowolona Rothais pomyślała, że ojciec będzie z niej dumny... |