Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2019, 17:15   #33
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Śmierć jednego z ludzi w płomieniach niezbyt zrobiła na Ozrarze wrażenie i tylko obrzucił zniszczony wóz umiarkowanie zainteresowanym spojrzeniem. Sądząc z chaosu gaszenia ognia i całej towarzyszącej temu bieganiny na jakiekolwiek ślady nie było co liczyć. Przynajmniej nie na ziemi wokoło, ale oględziny pojazdu postanowił na razie zostawić innym.


Gnoll podążył za Garavelem notując w pamięci poszczególnych mieszkańców nad wyraz skromnego obozowiska, jednak bardziej będąc zainteresowanym niedawną bitwą na równinie i siłami wroga. Idealnym źródłem informacji wydawał się niesławny Dashki, a jeśli nie idealnym to z pewnością najlepszym. Ozrara ciekawiło jak tutejszy tropiciel na niego zareaguje, więc uważnie zaczął się za nim rozglądać i w końcu dostrzegł go w pobliżu szponiastego drzewa. Tropiciel siedział oparty o pień i brudnymi łapami wpychał sobie do ust kawałki suszonego mięsa, jedząc z otwartą gębą i głośno przy tym mlaszcząc. Był wyjątkowo nieokrzesany, ale gnollowi to nie przeszkadzało ani trochę. Widywał gorszych.

Ozrar pewnym krokiem podszedł w stronę mężczyzny i zatrzymał sie parę kroków od niego. Nawet z tej odległości był w stanie wyczuć bijący od niego odór niemytego ciała. - Dashki. - Bardziej stwierdził niż zapytał. - Ponoć potrafisz cośtam wytropić. Z jakim plemieniem walczyliście? Barwy? Imie wodza? Dużo kurwiów zostało? - Bezceremonialnie zarzucił go pytaniami.

Dashki przez chwilę patrzył się na Ozrara z otwartą gębą, w której wciąż znajdowały się nieprzeżute kawałki mięsa. Po chwili zamknął japę i głośno przełknął, ale nie przestał przypatrywać się gnollowi z nieufnością.
- Ja nie walczył - odparł gburowato. - Almah walczyła i jej straż też walczyła - kontynuował. - Ja nie.

- Wiec chuja wiesz. Choć jakie to plemie? - Zapytał i natychmiast dodał jakby do siebie. - Widac jednak z tą całą Almah trzeba gadać. -

- Klan Trzech Paszczy, Klan Kulldis... - odparł, ale nie patrzył przy tym na Ozrara. Jego wzrok pobłądził gdzieś w stronę namiotu, z którego wychodziła właśnie Vathra. - I kilka innych.

- Hmph… - Odparł Gnoll gdy na myśl nie przyszły mu żadne skojarzenia. - Duże siły straciła Almah? Dawno?

- Kilka dni temu. Tak, sporo ludzi zginęło - odpowiedział, po czym zmierzył gnolla podejrzliwym spojrzeniem. - A ty czemu mnie pytasz?

- Bo wyglądasz jakbyś mógł wiedzieć i ponoć znasz nasze zwyczaje. - Ozrar odpowiedział we wspólnej mowie, ale dość płynnie przeszedł na swój ojczysty, gardłowy język. - Bo znasz, człowieku. - Pomimo zwrócenia uwagi na rasę Dashkiego nie było w jego głosie wrogości, a przynajmniej nie więcej niż zwykle można by odczytać.

- Ano, znam, ale takie informację przekazuję jedynie księżniczce i na jej życzenie - odparł. - A ty jesteś gnoll na terytorium gnolli po stronie ludzi, którzy chcą ich zaatakować. To ja powinienem zadawać pytania tobie - wskazał go brudnym paluchem. - Z jakiegoś klanu i co tu robisz?

- Klanu Onzrurr. - Odparł dumnie gnoll. - Ale on już dawno rozbity i starty na proch. Tropiłem swego czasu Klan Mohzath. Jednak zdaje sie jakby to wieki temu było. Teraz jestem tu i spłacam dług. - Odparł nie mijając się z prawdą, a przynajmniej jej częścią.

- Klanów tych nie znam. Z Katapesh? - Pytał Dashki, choć nie brzmiał na szczególnie zainteresowanego.

- Obrzeży. Mój zniszczono dawno, a przecie wszystkich nie idzie znać. W miastach Katapeshu za to spędziłem swoje. - Odparł gnoll i nie widząc sensu dalszego kontynuowania rozmowy, odwrócił się od tropiciela i ruszył w stronę namiotu przywódczyni tej wyprawy.

- Jesteś tu, bo kazali mnie śledzić, prawda? - Rzucił za nim Dashki. - Słyszałem co mówił o mnie Garavel. Nie mam z tym nic wspólnego!

Ozrar zatrzymał się wpół kroku. - Nikt mi nie kazał. Jeszcze. Ale jakby mieli kogoś obwiniać to pewnie ciebie. - Zwrócił się ponownie do tropiciela. - Widziałeś coś? Masz jakiś pomysł?

- Ten idiota palił dziesiątki świec w swoim wozie - odparł Dashki. - Nie wiem, może miał po prostu pecha? Jesteśmy w kraju gnolli. To pewnie sprawka pugwampi…

- Że też te małe kurwie po prostu nie wyginą - Ozrar warknął i splunął na ziemie. - No i musiałbyś być porządnym tłukiem, żeby kogoś zabijac tu ze swoją reputacją, a na głupiego nie wyglądasz. Brudnego tak, ale nie głupiego. Rozejrze się za śladami. Upolowanie takiego kurwia dałoby jakieś twardsze dowody. - Gnoll ponownie odwrócił się kończąc rozmowe i jak wcześniej zamierzył, ruszył do namiotu Almah.




Przed wejściem natknął się na niezawodną straż, która nie dość, że zagrodziła mu drogę to kładąc dłonie na broni i poprawiając chwyty na rękojeściach, sprawiali wrażenie jakby mieli się na gnolla rzucić przy pierwszym, gwałtowniejszym ruchu.

- Nie zesrajcie sie. - Warknął Ozrar spoglądając na nich spode łba. - Przyszedłem rozmawiać z Almah.

- Nie ma mowy, kundlu - warknął jeden z nich, wyciągając błyszczące w słońcu ostrze na kilka centymetrów z pochwy. - Spróbujesz przekroczyć namiot, to zaraz wylądujesz u wrót Pharasmy!

- Pytałem cie o zdanie psie? - Gnoll warknął i znacznie głośniej dodał. - No chyba, ze sami już wiecie jak spłonął ten jebany wóz. No! Na co czekacie!? Idźcie przekazać wasze odkrycia, a nie stoicie jakbysta z chujami po prośbie przyszli. - Liczył, że ich przywódczyni go usłyszy i ułatwi całą sprawe.

- Przestań szczekać głupi psie, bo obetnę ci ten pierdolony jęzor przy samym gardle! - Zagroził strażnik tym razem wyciągając całkowicie ostrze z pochwy. Pozostali trzej wartownicy zbiegali się przed wejście do namiotu. - Jeszcze jeden krok… - mruknął jeden z nich, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, czy dopowiedzieć, to odezwał się głos księżniczki, która wyjrzała przez próg:
- Co tu się dzieje? Co to za awantura?
- Moja pani, ta bestia zechciała wedrzeć się siłą do twojego namiotu. Co mamy z nim zrobić? -
Odpowiedział najwyższy z nich.

- Siłą. Nie wiem czyś ślepy, ale nie ruszyłem się nawet o krok odkąd tu stoje. Nie histeryzuj bo ponoć szkodzi. - Skomentował Ozrar i już spokojniej zwrócił się do Almah. - Moge coś wiedzieć o tym pożarze i mam pare pytań, ale zawsze moge iść szukać jakiejś kozy jak nie chcecie...

- Dobrze, przepuście go - odezwała się Almah na co strażnicy zareagowali podejrzliwym spojrzeniem, ale mimo to rozsunęli się za wyjątkiem jednego - tego, który wciąż trzymał nagi miecz w ręku.
- Najpierw broń - warknął.

Ozrar bez słowa oddał całą broń jaką miał ze sobą, na koniec jedynie, niby odruchowo oblizując kły.

- Właź - Mruknął strażnik, po czym pchnął gnolla rękojeścią miecza do wnętrza namiotu, na co jedyną odpowiedzią był gardłowy pomruk. Szedł tuż za nim trzymając go na ostrzu miecza.
- Keldon, to nie jest potrzebne. Poradzę sobie - odparła księżniczka, na co strażnik pokiwał przecząco głową. - Nalegam. Jestem tu dla twojego bezpieczeństwa.

Kiedy gnoll oddawał swój topór w ręce strażników, podszedł do nich Cyriccus Casfar. Pokłonił się nieprzesadnym gestem księżniczce Almah i wymienił spojrzenia z Ozrarem na chwilę przed tym jak ten wszedł do namiotu.
- Jeśli pani pozwoli towarzyszyć i mnie. - odpiął od pasa sztylet wraz z pochwą. Reszty broni nie miał przy sobie.

Kobieta skinęła głową w odpowiedzi, na co strażnicy odebrali broń i przepuścili mężczyznę. Tym razem obyło się bez epitetów i jawnej wrogości, ale dwaj kolejni strażnicy weszli za Kyrikosem do wnętrza rozległego namiotu, stając u wyjścia.

- Co was tu sprowadza? - Zwróciła się do przybyszy księżniczka.

- Mogłem wpaść na jakiś trop. Czy ten wróż co to zginał używał dużych ilości świec do robienia co tam robił z kartami i wszystkim? - Gnoll bez ceremoniałów przeszedł do rzeczy.

Korsarz splótł ramiona i z zainteresowaniem nastawił uszu. To co mówił Ozrar łączyło się z tym, o co chciał zapytać. Wciąż to było tylko podejrzenie, lecz…

- Tak, to prawda. Myślicie, że to był zwykły wypadek? - Zapytała Almah. - Doszły mnie słuchy, że to Dashki mógł za tym wszystkim stać, choć nie potrafię zrozumieć dlaczego.

- Wątpie. Może jest brudny, ale nie aż tak głupi. Z tego com widział i słyszał to jak kto się tu potknie to jego pierwszego obwinia. Ukręcił by na siebie tylko bat. Ja bym stawiał na pugwampi. To ziemie gnolli. Te małe szkodniki czczą nas jak bogów albo inną cholerę, a najgorsze jest to, że są przeklęte, parchata ich rasa. Wokół nich dochodzi do wypadków. Cięciwy pękają w złych chwilach, zwierz zbyt szybko dosłyszy myśliwego. Jeśli kręcą się w pobliżu to mogły to spowodować. Mogły. Mam zamiar wyprawić się na zwiad. Poszukać, może zapolować. Ale mam jeszcze dwa czy trzy pytania. - Powiedział jednym ciągiem nie dając wejść sobie w słowo.

- W takim razie, jeśli mój ekspert od gnolli i również ty, mówicie, że stoi za tym wszystkim jakaś dziwna mała bestia, to okoliczne wzgórza muszą się od nich roić, albo przynajmniej być domem jednego z nich - odparła Almah, wstając ze swojej kanapy. Przeszła się wzdłuż namiotu aż stanęła przed stolikiem pełnym map i innych pergaminów.
- Wierzę wam, ale musicie udowodnić jeszcze jego niewinność. Przekażcie to Dashkiemu, bo chcę aby poszedł z wami, bo to najbardziej jest w jego jest interesie, aby oczyścić swoje imię z zarzutów. Miejcie jednak na niego oko… Może skorzystać z okazji i uciec - powiedziała księżniczka.

- Na wszystkich mam oko. -
Odparł gnoll unosząc głowę. - Ale bardziej ciekawi mnie co innego, niż jego niewinność. Jaka siła ludzi poległa i ile zadaliście strat? Bo jakbym to ja dowodził gnollami, to zebrałbym paru najlepszych wojowników i jeszcze pierwszej nocy przypuścił atak. Wybił wszystkich, a tobie wyrwał serce. Więc albo mocno dostali po dupach, albo nie wiedzą jeszcze ilu zostało.

- Straciliśmy dziesiątki ludzi, ciężko zliczyć… Uciekliśmy jak najdalej na wzgórza, aby właśnie uniknąć zwiadowców. Myślę… myślę, że w bitewnej zawierusze nie spostrzegli nas uciekających na wzgórza. Reszta tych bestii… - Kobieta spojrzała na Ozrara i szybko się poprawiła. - Przepraszam, ale to co widziałam wstrząsło mną. Rzucili się na otoczonych żołnierzy jak psy na mięso. Nie tylko ich siekali mieczami, ale żywcem rozszarpywali i pożerali. Gnolle w tym kraju są wyjątkowo prymitywne i bezduszne, co trochę dziwi, bowiem w Katapesh często zatrudniają się jako łowcy niewolników - księżniczka chwyciła do ręki starą mapę okolicy, po czym dodała:
- Nie zamierzam jednak spędzać tu więcej niż jedną noc. Nieopodal jest zrujnowany klasztor, który chciałabym zabezpieczyć jako schronienie dla nas i zwierząt. Można by zrobić bazę operacyjną i stamtąd prowadzić zwiad.

- Więc nie dość, że dokarmieni to jeszcze dozbrojeni… - Powiedział jakby do siebie Ozrar po czym ponownie spojrzał na Almah. - Widziałem coś takiego. To przez Yeenoghu - Gnoll niemal splunął pod nogi, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się ze słyszalnym mlaśnięciem. - Demona przy którym najsilniejsi trzymają reszte. Te wściekłe psy trzeba zniszczyć. Będzie to z pożytkiem dla wszystkich. - W jego głosie słychać było niemal namacalną nutę wrogości, której w żaden sposób nie starał się ukrywać, co dodatkowo akcentował niski, ostrzegawczy pomruk.

- Księżniczko - Kyrikos ponownie lekko się ukłonił - jak brzmiała ostatnia wróżba Elaoisa?

- Cyklon ognia… Karta zwiastująca śmierć w płomieniach i konszachty wielkiego zła. Mówił też coś o jakimś Dziedzictwie Ognia, ale nie bardzo go zrozumiałam - odparła kobieta.

Mężczyzna uniósł brew w zaciekawieniu.
- Księgi. Czy wróżbita posiadał jakieś księgi magiczne, które nie do końca pasowały do jego profesji? - pytał dalej, krótko.

- Miał księgi, ale nie zaglądałam do nich. Zdaje mi się jednak, że znał się na magii. W końcu był wróżbitą… - odpowiedziała Almah.

Kyrikos przytaknął Almah, na znak że rozumie brak jej rozeznania w tym co czytywał wróżbita.
- Czy stwierdziłaś, Pani, ostatnimi dni jakąś zmianę w zachowaniu wróżbity? Oczywiście pamiętam klęskę jaka dotknęła wasz oddział. Zamykał się częściej niż zwykle? Co do świec, o których zaczęliśmy rozmowę... czy korzystał z nich więcej niż na początku podróży?

- No tak. Jego wróżby stawały się coraz mroczniejsze, co zaczęło mnie niepokoić. Poniekąd pchnęło mnie to do tego otwartego ataku, bowiem chciałam spróbować odmienić ponury los… widać ten błąd mi właśnie wywróżył, a co do świec… - kobieta zamyśliła się. - Raczej nie. Korzystał tak samo często jak zawsze. W jego wozie jest ciemno, a w zasadzie było…

- Ostatnie pytanie. Czy kreślił znaki, które przypominałyby... Chwila - Kyrikos przygotował kilka szkiców, które przedstawił księżniczce. Były to znaki wykorzystywane podczas magii przywoływań.

- Chyba… Nie, na pewno nic takiego nie widziałam - odparła księżniczka.

Kyrikos ponownie pokłonił się.
- To wszystko. Czy mogę, Pani odejść?

- Tak, jeśli nie masz już więcej pytań - odparła Almah, siląc się na delikatny uśmiech.

Gdy Kyrikos skończył, Ozrar wyraźnie już się uspokoił. Zupełnie nie zwracając uwagi na strażnika za nim, powoli ruszył w stronę stołu z mapami, a strażnik z mieczem podążył jego śladem. Z pleców ściągnął tobołek i wyciągnął z niego zwiniętą w rulon mapę.
- Jeśli ruszymy dzisiaj to nikt na nas nie będzie czekał. Głupota. Gdzie jest ten klasztor? - Wpatrzył się w pergaminy, porównując je ze sobą i starając się zapamiętać nowe kierunki i punkty orientacyjne. - Kyri, dawaj tu ten rysik. - Zażądał.

- Zbliża się noc. Ledwo co zapanowaliśmy nad pożarem i ludzie są już wykończeni - powiedziała Almah, spoglądając na stos map przed gnollem. - To jest ta na samej górze - dodała wskazując stosunkowo niewielki pergamin z jakimiś malunkami. Wyglądał na wiekowy.
- Szponiaste drzewo to nasza aktualna lokalizacja. Klasztor znajduje się na północny wschód stąd. Rozumiem, że się palicie do roboty i jestem pełna podziwu, ale najpierw jednak chciałabym zająć się sprawą wróżbity. Nie traćcie więcej czasu, zmierzch nadejdzie lada moment.

- Więc mamy ruszać o świcie, a reszta będzie tu czekać? - Zdziwił się Ozrar.

- Jeszcze nie podjęłam decyzji. Wzgórze, na którym się znajdujemy, pozwala nam dostrzec wroga nim on do nas podejdzie, a wolałabym nie pchać się na ślepo całą karawaną do klasztoru. Już raz popełniłam ten błąd - odpowiedziała.

- W sumie trudno się nie zgodzić. - Odparł gnoll i jeszcze raz wpatrzył się w mapy. - Więc rano ruszymy na zwiad. Poszukamy śladów, może trafimy ta zaginioną koze jak nic jej przez noc nie wpierdoli i po powrocie, na szpicy karawany sprawdzimy klasztor. Brzmi jak plan. - Odebranym Kyrikosowi rysikiem zaznaczył na swojej mapie najważniejsze miejsca ze starego planu Almah. Gdy po dłuższej chwili był już gotów, zwinął pergamin w rulon i po zarzuceniu plecaka na ramię ruszył do wyjścia.

- Powodzenia - rzuciła za odchodzącym gnollem księżniczka.




Gdy Ozrar odbył już dwie przydługie rozmowy, postanowił przekazać reszcie nowo nabytą wiedzę. Z obozowiska odłowił Jasara, wcześniej zdradzającego chęć szybkich poszukiwań jakiejś kozy i polecił mu zebrać ich grupę. Jakoś nie chciał mieszać w to reszty najemników karawany. Dodatkowo człowiek zbierający towarzyszy będzie zwracał na siebie mniejszą uwagę. Sam mając chwile czasu, ponownie skierował kroki do Daskhiego, aby poinformować go polowaniu na pugwampi na które go z nimi posłano. Dodatkowo jeśli zwiad nie znajdzie dowodów na obecność małych szkodników, to najprawdopodobniej obwinią jego. Pierwszy, krótki zwiad Oz chciał zrobić jeszcze przed zmierzchem, a jeśli nic nie trafią, mieli ruszyć na polowanie skoro świt.


- Nie jest, kurwa, dobrze. - Zaczął gdy już jego kompani z przypadku zeszli się na skraj obozu, gdzie przykucnął po krótkiej rozmowie z Daskhim. - To nie była wojna, a pierdolona rzeź. Okoliczne gnolle nie dość, że są teraz dokarmione to jeszcze dozbrojone i nie poniosły wielkich strat. Liczyłem wcześniej, że jakakolwiek porażka podkopie władze ich wodza i ten zacznie popełniać błędy, ale chuj. Nawet dobrej walki nie było. Almah uciekła stamtąd tylko dzięki szczęściu i dobrze, że gnolle nie wiedzą tego, bo już dawno rozszarpałyby nas na pierdolone strzępy. Po kolei. - Przerwał zbierając flegmę i spluwając pod nogi.

- Daskhiego obwiniają za ten pożar, ale jakoś mi to nie pasuje. On twierdzi, że to przez pierdolone, przeklęte, szkodniki zwane pugwampi, albo małymi kurwiami jak kto woli. W pobliżu kurwiów wszystko zaczyna się pierdolić, zasrana ich rasa, więc jeśli kręciły się wokół obozu, to wóz pełen pergaminów, papieru i zapalonych świec aż prosił się o pójście z dymem. Jak nikt nie znajdzie dowodów na obecność małych szkodników to najpewniej obwinią swojego tropiciela i upierdolą mu łeb. Mnie w sumie za jedno, ale dodatkowy traper w tym miejscu może się przydać. - Wyjaśnił i kontynuował.

- Jasar, chciałeś szukać jakiejś kozy. Możemy w trójkę z Daskhim rozejrzeć się z nia jeszcze przed zmrokiem i przy okazji poszukać sladów pugwampi. Spokojnie, w kryzysowej sytuacji zjemy cie pierwszego, więc nie będziesz się długo męczył. - Ozrar zaśmiał się swoim podniesionym i zupelnie innym od normalnego głosem. - Jak kto umie tropić i ma dobre oko może iść z nami. Jeśli nic nie upolujemy teraz to jutro z rana trzeba będzie ruszyć raz jeszcze, zanim karawana pojedzie do pobliskich ruin klasztoru. - Ozrar odchrząknął na zakończenie. - No kurwa. Tośmy popierdolili, a teraz trza do roboty się brać, a nie tylko lizać po dupach w zaciszu obozu.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 16-10-2019 o 17:19.
Cattus jest offline